Zaledwie dziesięć punktów na koncie, najwięcej straconych bramek w lidze i – przynajmniej w tej chwili – przedostatnie miejsce w tabeli. Lechia Gdańsk nie miała sobie równych na pierwszoligowych boiskach, ale w Ekstraklasie została dość brutalnie zweryfikowana i wypada najgorzej z trójki beniaminków. Oczywiście biało-zieloni wciąż mają wszelkie szanse, by utrzymać się w elicie, ale coraz trudniej jest nam uwierzyć w cudowne odrodzenie tego zespołu. Zbyt wiele się w Lechii na tym etapie rozgrywek nie zgadza.
Jakie są zatem podstawowe problemy gdańskiej ekipy?
Nieumiejętność utrzymania prowadzenia
Przede wszystkim, Lechia nie potrafi sobie poradzić z utrzymaniem prowadzenia w meczu. Lista spotkań, w których podopieczni Szymona Grabowskiego tracili przewagę, wypracowaną przecież z niemałym trudem, jest wręcz zatrważająca.
Wyliczmy:
- 1. kolejka – Lechia prowadzi na wyjeździe ze Śląskiem 1:0, ostatecznie remisuje 1:1 po golu straconym w doliczonym czasie
- 4. kolejka – Lechia prowadzi u siebie z Zagłębiem 1:0, ostatecznie remisuje 1:1
- 6. kolejka – Lechia prowadzi u siebie z Rakowem 1:0, ostatecznie przegrywa 1:2 po dwóch golach straconych w samej końcówce
- 9. kolejka – Lechia prowadzi na wyjeździe z Jagiellonią 2:1, ostatecznie przegrywa 2:3
- 10. kolejka – Lechia prowadzi u siebie z Widzewem 1:0, ostatecznie remisuje 1:1
- 11. kolejka – Lechia prowadzi na wyjeździe ze Stalą 1:0, ostatecznie przegrywa 1:2 po golu straconym w doliczonym czasie
- 13. kolejka – Lechia prowadzi na wyjeździe z Piastem 1:0 i 3:1, ostatecznie remisuje 3:3
A do tej listy można jeszcze dodać wielką wpadkę gdańszczan w Pucharze Polski, w meczu z Pogonią Grodzisk Mazowiecki. Wtedy też Lechia wyszła na prowadzenie, straciła wyrównującego gola w doliczonym czasie i koniec końców wyleciała za burtę, pokonana w konkursie jedenastek.
Trudno myśleć o utrzymaniu w Ekstraklasie na dystansie 34 kolejek, jeśli nie jest się w stanie nawet utrzymać wyniku w pojedynczym spotkaniu. Słabości biało-zielonych były szczególnie mocno widoczne w ostatnim meczu z Piastem. Gdy tylko gdańszczanie spróbowali się ustawić w głębokiej defensywie, by strzec dwubramkowej przewagi, zespół z Gliwic natychmiast ich wypunktował. – Spuentuję ten mecz takim stwierdzeniem: strzelając trzy bramki na wyjeździe i mając minimum trzy kolejne sytuacje, trzeba wygrywać – przyznał trener Grabowski na konferencji prasowej. – Stało się inaczej i demony przeszłości powróciły. […] Rywal wykorzystał moment, gdzie zbyt mocno i zbyt łatwo cofnęliśmy się do defensywy. To im się opłaciło i przyniosło wymierny efekt.
Dziurawa defensywa
Gra obronna stanowi zresztą osobne zmartwienie dla szkoleniowca Lechii. Wystarczy wspomnieć, że jak dotąd jego podopieczni tylko raz zachowali w tym sezonie czyste konto. Było to starcie z Radomiakiem, wygrane przez biało-zielonych 1:0. Poza tym? Dwanaście spotkań z minimum jednym straconym golem. W tym kilka naprawdę koszmarnych występów, takich jak klęska 1:4 z Puszczą Niepołomice czy lanie zebrane od Lecha Poznań, który wpakował Lechii trzy gole w pierwszej połowie.
Nikt nie strzeże dostępu do własnej bramki gorzej od graczy z Gdańska.
- 26 straconych goli (13 meczów) – Lechia Gdańsk
- 25 straconych goli (14 meczów) – Motor Lublin
- 23 stracone gole (14 meczów) – Puszcza Niepołomice
- 21 straconych goli (13 meczów) – Korona Kielce
- 20 straconych goli (12 meczów) – Radomiak Radom
Wygląda na to, że Lechia wpadła w tę samą pułapkę, w której wylądowało przed nią wielu triumfatorów zaplecza Ekstraklasy. Zlekceważyła to, że niedociągnięcia w defensywie, które w 1. lidze uchodzą płazem, stają się nie do zaakceptowania po przeskoku do najwyższej klasy rozgrywkowej. Bo nie chodzi tylko poziom poszczególnych zawodników, choć oczywiście biało-zielonym przydaliby się bardziej klasowi defensorzy. Kuleje też całościowa organizacja gry w obronie.
Wróćmy na moment do meczu z Piastem.
Przy pierwszym trafieniu dla gliwiczan dosłownie żaden z graczy Lechii nie interesował się Jorge Felixem, który – jak gdyby nigdy nic – odebrał podanie od Michała Chrapka, wparował z futbolówką w pole karne i bez najmniejszych trudności pokonał Szymona Weiraucha.
Drugi gol dla Piasta. Felix znów kompletnie osamotniony – aż rozłożył szeroko ręce w oczekiwaniu na piłkę, która trafiła do niego po fartownym rykoszecie.
Trzeciego gola w tym spotkaniu Lechia straciła po stałym fragmencie gry, co zresztą stanowi jej kolejny słaby punkt. Już siedmiokrotnie rywale zaskakiwali w tym sezonie gdańszczan właśnie po zagraniach ze stojącej piłki. W tym kontekście przypomina się przede wszystkim przegrany przez biało-zielonych mecz ze Stalą. Tego rodzaju kłopoty zespołu są siłą rzeczy kamyczkiem do ogródka sztabu szkoleniowego. Co oczywiście nie zwalnia z odpowiedzialności piłkarzy. Bujar Pllana (rany boskie, co za ogór…), Elias Olsson, Conrado czy Dominik Piła narobili już w tym sezonie tyle defensywnych baboli, ilu solidny obrońca nie zrobi przez pół kariery. Efekt? 1,86 – tyle wynosi współczynnik oczekiwanych goli straconych na mecz w przypadku Lechii Gdańsk. To rzecz jasna najgorszy wynik w Ekstraklasie.
Marna forma u siebie
Nie można też nie wypomnieć beniaminkowi słabiutkiej postawy przed własną publicznością. Dotychczas Lechia rozegrała na stadionie w Letnicy sześć meczów i odniosła w nich zaledwie jedno zwycięstwo. Dwa razy udało się zremisować, trzykrotnie biało-zieloni schodzili z boiska pokonani. Pięć zdobytych u siebie punktów to – przynajmniej na ten moment – najgorszy wynik w Ekstraklasie. Ciekawe jest też to, że na własnym obiekcie kiepściutko funkcjonuje ofensywa Lechii, będąca na ogół – mimo wszystko – najmocniejszym punktem tej ekipy. Dość powiedzieć, że gdańszczanie dotychczas strzelili u siebie tylko cztery gole.
- (2. kolejka) Lechia Gdańsk 0:2 Motor Lublin
- (4. kolejka) Lechia Gdańsk 1:1 Zagłębie Lubin
- (6. kolejka) Lechia Gdańsk 1:2 Raków Częstochowa
- (8. kolejka) Lechia Gdańsk 1:0 Radomiak Radom
- (10. kolejka) Lechia Gdańsk 1:1 Widzew Łódź
- (12. kolejka) Lechia Gdańsk 0:2 Legia Warszawa
Widać już zresztą pewne zniechęcenie wśród gdańskiej publiczności. Owszem, niedawne starcie z Legią tradycyjnie przyciągnęło na trybuny tłumy, ale frekwencja na meczach z Radomiakiem i Widzewem nie przekroczyła 10 tysięcy widzów, co zawsze w Gdańsku należy traktować w kategoriach porażki.
Inna sprawa, że może nie należy się wcale dziwić, że gracze Lechii tak rzadko trafiają do siatki? Jeśli bowiem spojrzymy na średnią strzałów na mecz w Ekstraklasie, to okazuje się, że nikt nie testuje czujności bramkarzy drużyn przeciwnych rzadziej od biało-zielonych. Zatem nawet jeśli przyjmiemy, że ofensywa jest relatywnie mocną stroną tego zespołu, to możemy się zastanawiać, na ile jest to zasługą dobrze rozpisanej taktyki, a na ile indywidualnych umiejętności poszczególnych piłkarzy, którzy potrafią od czasu do czasu wyczarować coś z niczego. Niewielka liczba uderzeń na bramkę świadczy o tym, że bardzo ważny jest ten drugi aspekt. Z drugiej strony, widzimy też w ataku Lechii takiego asa jak Kacper Sezonienko, być może najgorszego obecnie piłkarza w całej Ekstraklasie.
Kiedy on jest na murawie, to trudno oczekiwać strzałów, o golach nie wspominając. No ale trudno, żeby szeroka, pozbawiona takich prawdziwków kadra była atutem Lechii, skoro klub znajduje się w takiej, a nie innej sytuacji finansowej i nie jest w stanie związać końca z końcem.
Niejasna konstrukcja sztabu
Coraz większe kontrowersje budzi też dziwaczny układ między trenerem pierwszego zespołu, Szymonem Grabowskim, a dyrektorem technicznym Kevinem Blackwellem. W pewnym momencie kibice biało-zielonych jasno dali do zrozumienia, że czas w stu procentach zaufać temu pierwszemu. W odpowiedzi zarząd klubu postanowił publicznie upokorzyć szkoleniowca (nazywając to “wsparciem”), jednocześnie deklarując pełne zaufanie dla Blackwella.
– Nasz zarząd nie rozumiał niektórych złych decyzji trenerskich podejmowanych przez trenera Szymona Grabowskiego w pierwszych dziesięciu meczach sezonu, a nawet czasami braku opieki trenerskiej jako takiej. Niemniej jednak, po wysłuchaniu argumentów naszego dyrektora technicznego Kevina Blackwella i zgodnie z jego rekomendacją, nasz zarząd podjął decyzję, aby nadal wierzyć w zdolność Szymona Grabowskiego i jego sztabu do poprowadzenia „biało-zielonych” z powrotem do sukcesu – mogliśmy przeczytać w opublikowanym przed miesiącem oświadczeniu. – Jednocześnie nasz zarząd pragnie wyrazić wdzięczność wobec pana Kevina Blackwella i przeprosić za haniebne rasistowskie wiadomości, które otrzymał od niektórych kibiców. Lechia Gdańsk doskonale zdaje sobie sprawę z decydującej roli, jaką odegrał w ubiegłym sezonie od momentu jego przybycia w listopadzie 2023 roku do awansu naszego klubu do Ekstraklasy.
Kevin Blackwell: Od piłkarzy trzeba wymagać więcej. W Polsce trenerzy się tego boją [WYWIAD]
Cóż, ten komunikat raczej nie wzmocnił pozycji Grabowskiego w szatni.
Zresztą do sztabu Lechii można mieć więcej zastrzeżeń, niż tylko nie do końca zdrowy – patrząc z zewnątrz – podział kompetencji między trenerem a dyrektorem. W tej chwili sytuacja zdrowotna w drużynie jest tak fatalna, że w gierkach treningowych muszą uczestniczyć asystenci Grabowskiego, o czym informuje Tomasz Galiński ze “Sportowych Faktów”. Teoretycznie przygotowanie fizyczne miało być jednym z największych atutów Lechii po awansie do Ekstraklasy, ostatecznie szefem działu motoryczno-medycznego został Kevin Paxton, który przez lata pracował w Sheffield United i Leicester City. Głównym fizjoterapeutą jest zaś Jordan Ward, także mający za sobą lata pracy w ekipie “Lisów”. Na razie jednak wiedza i doświadczenie Brytyjczyków na niewiele się zdało. Zwłaszcza, że niektórzy z nich tylko bywają w Gdańsku.
Drużyna wcale nie imponuje motoryką na tle ligowych oponentów, a liczba urazów jest już naprawdę bardzo zastanawiająca.
Bałagan organizacyjny
Last but not least, jak mógłby powiedzieć dyrektor Blackwell.
O bajzlu panującym w gdańskiej ekipie pisaliśmy już tak wiele, że dziś skupiliśmy się na innych kwestiach. Ale tego aspektu oczywiście nie mogliśmy całkiem pominąć. Nietransparentni właściciele, prezes procesujący się z dziennikarzem zadającym niewygodne pytania, nieustanne zaległości w wynagrodzeniach, groźby Komisji Ligi, wakaty na kluczowych stanowiskach… Organizacyjne słabości Lechii można wyliczać bez końca. Jeśli w Gdańsku liczono, że rozstanie z Adamem Mandziarą wreszcie pozwoli na oczyszczenie wizerunku klubu, no to się grubo przeliczono. W gruncie rzeczy wokół biało-zielonych panuje obecnie bardzo podobna atmosfera, jak za rządów poprzedniej ekipy. Atmosfera poważnych wątpliwości, czy klub zarządzany w taki sposób ma prawo na dłuższą metę przetrwać. Nie tylko w Ekstraklasie, ale – w ogóle.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Pół człowiek, pół podanie. Sebastian Kerk dojechał, ale jedzie dalej
- Krytyka, gwizdy, brak występów, marne liczby. Reprezentanci Polski mają poważne kłopoty
- Prezes Motoru: Zbigniew Jakubas mnie zadziwił
fot. FotoPyk