Reklama

Dziesięć wyścigów posuchy i koniec. Verstappen wygrywa w Brazylii i… zgarnia mistrzostwo?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

03 listopada 2024, 19:35 • 3 min czytania 1 komentarz

Deszcz, samochód bezpieczeństwa, wpadki i wypadki. Tak mniej więcej wyglądało Grand Prix Sao Paulo. W trudnych warunkach najlepiej poradził sobie Max Verstappen, który triumfem w Brazylii właściwie pokazał Lando Norrisowi, że mistrzostwo świata po raz czwarty z rzędu będzie należeć do niego.

Dziesięć wyścigów posuchy i koniec. Verstappen wygrywa w Brazylii i… zgarnia mistrzostwo?

O ile w ostatnich tygodniach Norris powoli zbliżał się do Verstappena w klasyfikacji generalnej – choć tempem znacznie wolniejszym, niż powinien, biorąc pod uwagę różnicę w osiągach obu bolidów – o tyle dziś wydaje się, że właśnie rozstrzygnęła się kwestia mistrzostwa kierowców za rok 2024 i tylko kataklizm mógłby odebrać je Holendrowi. Max udowodnił bowiem, że jest najlepszym kierowcą w stawce i w bardzo trudnych warunkach poradził dziś sobie w Brazylii wybitnie.

Już przed startem wiele się w Sao Paulo działo. W Grand Prix nie wziął udziału Alex Albon, który rozbił bolid w przełożonych na dziś kwalifikacjach i mechanicy Williamsa nie zdążyli z jego naprawą. Z kolei na okrążeniu formującym z toru wypadł Lance Stroll, przez co przerwano całą procedurę startową. Sam początek wyścigu? To wielki chaos, przez który czwórka Lando Norris, George Russell, Yuki Tsunoda i Liam Lawson ruszyła… na dodatkowe okrążenie formujące. Możliwe, że jeszcze dostaną za to kary.

Choć Norris właściwie ukarał się sam. Wystartował bowiem bardzo słabo, a miejsce na czole stawki zajął George Russell. Świetnie radził sobie za to Verstappen, który mimo startu z 17. pozycji w krótkim czasie zameldował się w najlepszej dziesiątce. To, co najważniejsze, działo się w połowie wyścigu. Najpierw z toru wypadł Nico Hulkenberg, co wywołało wirtualną neutralizację. Swoją drogą Niemiec otrzymał potem czarną flagę, oznaczającą dyskwalifikację z wyścigu, bo w powrocie na tor pomogły mu osoby trzecie. Niemniej, po jego błędzie część kierowców dostała szansę na zjechanie na pit stop, czego nie zrobili Max Vertappen i dwaj kierowcy Alpine – Esteban Ocon i Pierre Gasly.

I wyszło na to, że to oni mieli rację.

Reklama

Po chwili bowiem bolid rozbił Franco Colapinto i wywieszono czerwoną flagę. Prowadząca w wyścigu wspomniana chwilę wcześniej trójka otrzymała więc prawdziwy dar od losu. W przerwie w Grand Prix każdy z nich mógł zmienić opony „za darmo”. Wściekły był za to George Russell, który przez radio krzyczał do swojego teamu, że powinien był zostać na torze. Ściągnięto go jednak do alei, przez co właściwie stracił szanse na wygraną. Tak samo jak Lando Norris.

Przez trudne warunki panujące na torze zorganizowany lotny restart, w czasie którego prowadzący Ocon obronił się przed Verstappenem, ale… chwilę później z toru wypadł Carlos Sainz i mieliśmy kolejną neutralizację. Po niej Holender już z łatwością wyprzedził kierowcę Alpine. A potem zaczął mu odjeżdżać. Ostatecznie Grand Prix wygrał z przewagą 20 sekund nad Francuzem. I jest to jego pierwsze zwycięstwo od Grand Prix Hiszpanii, a w międzyczasie dziesięciokrotnie uznawał wyższość innych kierowców. Z kolei Lando Norris – najgroźniejszy rywal Maxa w walce o mistrzostwo świata – był zaledwie szósty. A czeka go jeszcze wizyta u sędziów.

W klasyfikacji generalnej przewaga Maxa nad Lando wynosi obecnie 62 punkty.

WYNIKI GRAND PRIX BRAZYLII:

Reklama
  1. Max Verstappen
  2. Esteban Ocon
  3. Pierre Gasly
  4. George Russell
  5. Charles Leclerc
  6. Lando Norris
  7. Yuki Tsunoda
  8. Oscar Piastri
  9. Liam Lawson
  10. Lewis Hamilton

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Formuła 1

Komentarze

1 komentarz

Loading...