Reklama

Król Mikael Ishak, czyli najbardziej kochany zagraniczny piłkarz w historii Poznania

Radosław Laudański

Autor:Radosław Laudański

27 października 2024, 10:41 • 13 min czytania 36 komentarzy

Mikael Ishak to dla Lecha Poznań ktoś więcej niż piłkarz. Kapitan „Kolejorza” swoją lojalnością, charakterem oraz zdobywanymi bramkami dorobił się statusu, jakiego nie doświadczył żaden inny zagraniczny zawodnik w historii tego klubu. Po mistrzostwie Polski i obfitej w bramki przygodzie w Lidze Konferencji Europy oraz nieoczekiwanym przedłużeniu kontraktu, wszystko popsuła choroba. Wydawało się, że jego przygoda skończy się w niebywale smutny sposób. To jednak prawdziwy wojownik, który w życiu pokonuje wszystkie przeciwności losu. Wrócił z przytupem i dziś wykręca najlepsze liczby od momentu przyjścia do Ekstraklasy. Ogromną miłość wobec Szweda mogliśmy zobaczyć na oprawie kibiców, co w naszej kulturze kibicowskiej jest zjawiskiem niespotykanym. 

Król Mikael Ishak, czyli najbardziej kochany zagraniczny piłkarz w historii Poznania

Jeśli w Poznaniu zostałyby przeprowadzone badania w zakresie zaufania do osób publicznych, Mikael Ishak z pewnością zająłby wysokie miejsce. W emitowanym na „Canal Plus” filmie „Ja, Kapitan” trener Maciej Skorża stwierdził, że relacja ze Szwedem była czymś więcej, niż zwykłą znajomością trenera z kapitanem.

Szkoleniowiec przyznał, że mógłby Ishakowi powierzyć swoje dzieci.

Kto osobiście miał okazję poznać szwedzkiego napastnika, ten wie, że zawsze stara się być dla każdego uczynny i nigdy nikomu nie odmówi zdjęcia, ponieważ bycie kapitanem „Kolejorza” nie ogranicza się wyłącznie do boiska. W ostatnich czasach mogłoby się wydawać, że mając problemy ze zdrowiem, do tego grając w drużynie, która spisywała się radykalnie poniżej oczekiwań, trudno o wzmocnienie własnej reputacji. Jednak Ishak potrafi to robić nawet w takim momencie.

Pierwszy w historii

W historii Lecha Poznań było kilku zagranicznych piłkarzy, których kibice wspominają ze szczególną sympatią. W większości przypadków mówimy jednak o zawodnikach, którzy dość szybko odchodzili do lepszych klubów lub takich, które oferowały lepsze zarobki. Mowa o Semirze Stiliciu, czy Artjomsie Rudnevsie. Żaden z nich nie cieszył się jednak tak dużą miłością kibiców, jak Mikael Ishak. Oceniając z perspektywy społecznej, łatwo zauważyć, że kibic znacznie bardziej ceni lojalność, poświęcenie i przykładną postawę, aniżeli indywidualne statystyki.

Reklama

Moim zdaniem kibice najbardziej kochają napastników, ponieważ strzelają gole. Natomiast jeśli chodzi o Ishaka, to może nie jest to pierwszy, ale jeden z nielicznych piłkarzy zagranicznych, który wykazuje duże zżycie z klubem i miastem. Dla niego pozostanie tutaj było niezwykle ważne. Większości zagranicznych piłkarzy nie zarzucimy, że źle wykonywali swoją robotę. Wielu grało tutaj świetnie, jednak prędzej czy później poszli za zagranicznymi pieniędzmi i nie ma co się temu dziwić. Stilić i Rudnevs chcieli odejść, mimo że kibice ich kochali. Ishak to zawodnik, który pokazał że wcale nie trzeba odchodzić z Lecha Poznań po wypełnieniu kontraktu i można go przedłużyć. Kto wie, czy nie przedłuży go po raz kolejny. Lata lecą i raczej nie otrzyma tak lukratywnych propozycji, co dwa lata temu – mówi w rozmowie z nami Grzegorz Hałasik, komentator „Polskiego Radia Poznań”, prywatnie kibic Lecha Poznań.

W przeszłości podobną pozaboiskową postawą do Ishaka wykazał się pewien były piłkarz, a następnie również trener. Serb nie pokazywał jednak tak wielkiej jakości piłkarskiej, aby być traktowany z tak wielką czcią, co szwedzki napastnik. Mowa o Ivanie Djurdjeviciu.

– Myśląc o legendach klubu, nie można porównywać przywiązania do klubu piłkarzy polskich i zagranicznych. To dwie różne kategorie. Nie porównywałbym Ishaka do innych zawodników w przeszłości, ponieważ kiedyś łatwiej było grać dłużej w jednym klubie. W tamtych czasach transfery były rzadkością. Piłkarzem jak Ishak nie był na pewno Manuel Arboleda, który bardziej zżył się z klubem poprzez wysokość kontraktu. Przedłużenie kontraktu przez Arboledę nadwyrężyło budżet Lecha i później odbiło się to czkawką. Podobnym przykładem do Ishaka był za to Ivan Djurdjević. Nie możemy powiedzieć, że piłkarsko stał na tym samym poziomie, co szwedzki napastnik, chodzi jednak o przywiązanie. Ożenił się, zapuścił tutaj korzenie i w tej chwili jest poznaniakiem. On w Lechu skończył karierę. Trafił tu jednak w innych okolicznościach i grał na innej pozycji. Nie był tak efektownym zawodnikiem. Na pewno Ishak w nowożytnej historii Lecha Poznań jest wyjątkowy. Takiego zagranicznego piłkarza, który daje taką jakość, tyle goli oraz pokazuje tak duże przywiązanie do klubu i miasta, „Kolejorz” nigdy nie miał w swojej historii – dodaje Hałasik.

Kontekst tworzy legendy

W postrzeganiu piłkarza ważny również jest kontekst. Najprawdopodobniej Mikael Ishak nie byłby tak oceniany przez kibiców, gdyby nie zdobyte w 2022 roku mistrzostwo Polski i historyczny awans do ćwierćfinału Ligi Konferencji Europy. Niedawno w Lechu grał choćby Christian Gytkjaer, inny znakomity napastnik, który nie będzie jednak wspominany przez kibiców z taką nostalgią.

Mikael Ishak przychodził tutaj z dużą historią i dużymi umiejętnościami. Kiedy tutaj trafiał nie pomyślałbym, że zbuduje sobie taką markę i legendę. Jemu też w pewien sposób się poszczęściło, że trafił na taki czas w Lechu, gdzie coś wygrał i zaszedł najdalej w historii w Europie. Było kilku takich piłkarzy jak np. Christian Gytkjaer, który umiejętnościami czysto piłkarskimi od Mikaela Ishaka nie odstawał. Trafił jednak na taki czas, kiedy Lech nie miał sukcesów i w pamięci kibiców na lata w związku z tym pozostanie Ishak. Szwed ma też coś, czego nie da się tak łatwo zmierzyć. To nie są tylko bramki, asysty, triumfy, medale i tak dalej. Nazwałbym to oddanie barwom, jest to niemierzalne. To sprawiło, że stał się jedną z największych legend w historii klubu. Na pewno jest największym bohaterem w ostatnich latach. Jest kapitanem nie tylko na boisku, ale i poza nim. Zżył się bardzo z klubem, z miastem i jest to coś, czego odebrać mu nikt nigdy nie będzie w stanie – ocenia Marcin Jeżyk, twórca podcastu „Poznański Express”.

Reklama

Warto przypomnieć, że Gytkjaer w Lechu Poznań również pokazał się z bardzo dobrej strony. Duński napastnik rozegrał 28 spotkań mniej od Ishaka. Szwed ma tylko o 11 bramek więcej na koncie. Dziś dla wielu może wydawać się to abstrakcją, ale wspomniany „Gyt” strzelił o 20 goli więcej od Artjomsa Rudnevsa. Historię budują jednak sukcesy i europejskie puchary. Kibic znacznie bardziej zapamięta hat-tricka z Juventusem czy trafienie dające awans do 1/8 finału Ligi Konferencji Europy z Bodo/Glimt aniżeli gole strzelane w Białymstoku, Lubinie i innych polskich miastach.

Powrót do formy

Kiedy Mikael Ishak zmagał się z boreliozą, a także powikłaniami po chorobie, trudno było uwierzyć w jego powrót do formy. Napastnik opuścił rewanżowy mecz z Fiorentiną i od tego czasu nie zagrał w ostatnich sześciu kolejkach Ekstraklasy. W kolejnym sezonie wrócił co prawda na boisko, było jednak widać, że stracił bardzo dużo swoich atutów fizycznych. Nawet kiedy zdobywał bramki, to nie dawał tyle na boisku, co wcześniej. Fakt, że w zeszłorocznych rozgrywkach wyszedł tylko 20-krotnie w pierwszym składzie, sprawił, że można było zwątpić w jego przyszłość.

Nie można było mu jednak odmówić zaangażowania. Kiedy wiosną zeszłego sezonu wrócił po kontuzji, którą odniósł w sparingu z Szachtarem Donieck podczas obozu przygotowawczego, zdobył pięć goli w dziewięciu meczach. Jako jedyny nie zawiódł w najbardziej mrocznym okresie z Mariuszem Rumakiem u steru. Taka postawa również pomogła mu w zbudowaniu legendy. Biorąc pod uwagę fakt, że w zeszłym sezonie rozegrał tylko 24 mecze i zmagał się z problemami zdrowotnymi, 11 bramek strzelonych w Ekstraklasie jawi się jako całkiem niezły dorobek. Przed rozpoczęciem obecnego sezonu, mało który kibic Lecha Poznań liczył na to, że zespół może powalczyć o coś więcej niż awans do europejskich pucharów. Jedynymi promykami nadziei był wracający do dobrej dyspozycji Mikael Ishak, a także wchodzący do drużyny młody pomocnik Antoni Kozubal.

W obecnym sezonie Ekstraklasy Ishak zdobył już osiem bramek, do których dołożył trzy asysty. Szwed po przyjściu do Lecha nigdy nie brał udziału przy dziesięciu akcjach bramkowych w pierwszych trzynastu kolejkach. Najlepiej jego powrót do formy pokazał niedawny mecz z Cracovią. Nawet bardziej niż bramka, udowodniła to efektowna asysta przy trafieniu Patrika Walemarka. Po tamtym zagraniu każdy przekonał się o tym, że wrócił dawny Ishak, który imponuje fizycznością, a także bardzo dobrze czuje się w rozegraniu. Krótko mówiąc – poznański Benzema.

Takie same liczby miał tylko w sezonie 2017/18, kiedy grał w Norymberdze. Dziś można zastanawiać się z jakim dorobkiem skończy się jego przygoda w „Kolejorzu”.  Do tej pory strzelił 77 goli i jest czwartym najlepszym strzelcem w historii klubu. Trzeci Mirosław Okoński ma na koncie 90 bramek, drugi Piotr Reiss 119, a liderujący Teodor Anioła 164. Przesunięcie się na pierwsze miejsce w tej klasyfikacji jest niemożliwe. Dziś dobry piłkarz nie gra przez całą karierę w jednym klubie, dlatego wieloletni rekord Anioły pozostanie nieśmiertelny. Dogonienie Reissa będzie bardzo trudne, ale wskoczenie na podium wydaje się realne.

– Ishak traci dużo bramek do Piotra Reissa. Musiałby rozegrać dwa sezony na bardzo wysokim poziomie. Będzie trudno mu strzelić aż tyle goli. Ishak jest czołowym strzelcem Lecha Poznań. W tym sezonie strzela dużo i odbudował swoją formę. Po sezonie mistrzowskim choroba mocno wyhamowała jego liczby. Mam też jednak wrażenie, że w Lechu akcenty strzeleckie rozkładają się na wielu piłkarzy. Jest wielu piłkarzy, którzy strzelają gole jak np. Dino Hotić ze stałych fragmentów gry. Jest też Afonso Sousa. Aby Ishak przebił Reissa musiałby znaleźć się w formie Rudnevsa, który strzelał 20 goli w sezonie, a drugi Możdżeń miał bodajże cztery czy pięć trafień. Wtedy cała para szła w liczby jednego strzelca, teraz jest inaczej  – ocenia komentator „Polskiego Radia Poznań”.

Niepolski gest

Miłość kibiców wobec Mikaela Ishaka została najmocniej wyeksponowana 25 sierpnia podczas meczu z Pogonią Szczecin. Wówczas w Kotle pojawiła się oprawa z napisem „Make Kolejorz great again” z wielką podobizną kapitana. Był to gest, jaki w Polsce nie jest spotykany. Poznań nie jest Neapolem, Rzymem czy nawet Leeds lub Liverpoolem. Tam uwielbienie wobec piłkarzy i trenerów przyjmuje charakter niemalże sakralny, co można zobaczyć na miejskich murach. W Polsce wiele osób myśli, że nikt nie jest większy od klubu i żaden aktywny piłkarz nie zasługuje na przyśpiewkę, oprawę czy mural, bo co się stanie wtedy, jak przejdzie do ekipy rywala?

W innych krajach nie ma z tym problemu i swoich murali doczekali się między innymi Marcelo Bielsa w Leeds, Juergen Klopp i Trent Alexander-Arnold w Liverpoolu, Jose Mourinho w Rzymie, mnóstwo piłkarzy w Neapolu, a także Chwicza Kwaracchelia, Georges Mikautadze i Giorgi Mamardaszwili w Tbilisi. W Polsce na szczególne upamiętnienie mogą liczyć byli piłkarze, tacy jak Jan Furtok w Katowicach. Murale czy oprawy są poświęcone raczej ludziom zmarłym, jak np. Franciszkowi Smudzie w Łodzi, czy Gerardowi Cieślikowi w Chorzowie. Obecni piłkarze, a tym bardziej obcokrajowcy nie mogli liczyć na gest uwielbienia ze strony kibiców.

Nowe pokolenie fanów bardzo mocno chciałoby większego kultu jednostki. Takie murale i oprawy to wyjątkowo barwny element kibicowania, którego w naszej kulturze mocno brakuje. Gest poświęcony Mikaelowi Ishakowi wywołał więc ogromne zdziwienie, a także zachwyt. Wielu fanów Lecha Poznań, z którymi rozmawiałem mówiło, że dawno nie widziało lepszej oprawy przy Bułgarskiej.

Oprawa z piłkarzem to charakterystyka południowa, włoska. Tam umiłowanie np. dla Francesco Tottiego jest na zupełnie innym poziomie. Na nasze warunki było to coś niezwykłego. Nie przypominam sobie czegoś takiego. Ostatnim tak uwielbianym i fetowanym piłkarzem był tutaj Piotr Reiss. Była kiedyś tutaj taka fana z motywem największych legend. Był tam Teodor Anioła, Hieronim Barczak, Jarosław Araszkiewicz i Piotr Reiss jako ostatni. Po nim był jeszcze pozostawiony znak zapytania pozostawiony dla kolejnych legend. Gdyby ktoś z późniejszych piłkarzy miałby się tam znaleźć, to byłoby to zdecydowanie zarezerwowane miejsce dla Mikaela Ishaka – opowiada Marcin Jeżyk.

Ishak umieszczony na oprawie to bardzo wyjątkowa sytuacja. Znamienne, że kibicom Lecha dużo łatwiej było uhonorować lidera ultrasów, który miał akurat jakiś zakaz czy legendarnego Genia Głozińskiego, ale czemu nie. Geniu też miał swoje zasługi w klubie. Wiem, że od wielu lat podchodzi się z dużo większą rezerwą do piłkarzy i nawet nie skanduje się ich nazwisk, robi się to tylko przy golach kiedy spiker do tego namawia. Przez lata w Lechu Piotr Reiss był jedynym piłkarzem, którego nazwisko skandowano. Trudno mi to porównać z innymi klubami, ale wiem, że w Poznaniu wynika to z tego, że klub jest ważniejszy i piłkarze są tutaj przechodni. Dziś jest, jutro go nie ma. Niezależnie czy jest to Polak, czy obcokrajowiec wiemy, że odejdzie po kontrakcie lub ktoś go wykupi albo sam wybierze większe pieniądze. Dlatego kibice podchodzą z rezerwą do indywidualnego uwielbienia poszczególnych piłkarzy. Z Ishakiem jest inaczej. Trafił na oprawę ponieważ wybrał Poznań i wielokrotnie podkreślał, że aspekt finansowy nie jest dla niego najważniejszy. Wziął pod uwagę inne rzeczy i one nie są ważniejsze od pieniędzy. Myślę, że to zaimponowało kibicom – dodaje Hałasik.

– Pamiętam w sezonie mistrzowskim Ishak co prawda nie dostał oprawy, ale mógł liczyć na kibiców. Jego nazwisko było skandowane. Pamiętam, że Lech wtedy wygrał wysoko z Wisłą i Śląskiem. Zszedł w takim miejscu, że musiał przejść się wzdłuż Kotła i kibice skandowali jego nazwisko. To było znamienne, on żył tym meczem i nie robiło to na nim dużego wrażenia. Teraz mieliśmy jednak coś więcej. Znalezienie się na wielkiej oprawie wynika z tego, że nie tylko mówi o tym, że dobrze się tu czuje i chce dla tego klubu grać i wygrywać. Sam powiedział, że mistrzostwo jest dla niego ważniejsze niż korona króla strzelców. Pokazuje swoimi ruchami, że za słowami idą czyny. Nawet kiedy jest w słabszej formie, nie powiemy o nim, że przeszedł obok meczu czy grał słabo, ponieważ wynikało to z lenistwa, bumelowania lub pozorowania gry. Jeżeli grał słabiej, wynikało to tylko i wyłącznie z powodu choroby. Chciał, aby dobrze czuła się tutaj jego rodzina, żeby ludzie go szanowali i lubili. W innym klubie być może dostałby większe pieniądze. Jednak wraz z każdym rokiem paleta krajów, do których może trafić maleje. Piłkarski atlas geograficzny staje się dla niego coraz chudszy. Pewnie to wszystko, co się stało sobie przemodlił, bo wiemy, że jest religijny, pokazała mu to intuicja i opatrzność, że dobrze czuje się w tym miejscu. Po jego czynach widzimy, że kitu i picu nie wciska kibicom – podsumowuje Grzegorz Hałasik, komentator „Polskiego Radia Poznań”.

Nowy kontrakt

Niewątpliwie gestem, który zbudował legendę Ishaka jest przedłużenie kontraktu w 2022 roku, podczas otwarcia Centrum Badawczo-Rozwojowego we Wronkach. W tamtym czasie wydawało się to absolutnie niemożliwe. Mowa przecież o zawodniku, który łącznie z eliminacjami zdobył 17 bramek oraz zaliczył pięć bramek w europejskich pucharach. Warto dodać, że przed przyjściem do Lecha Poznań napastnik miał również przyzwoite CV w Niemczech. W ramach ciekawostki można dodać, że widział sporo piłkarskiego świata, ponieważ we Włoszech również zdobywał bramki. Mało kto pamięta, ale w 2013 roku w Crotone występował razem z późniejszymi niezłymi zawodnikami w Serie A Danilo Cataldim (dziś Lazio) i Federico Bernardeschim (niegdyś kupiony za 40 mln przez Juventus). Z kolei w Kolonii tworzył duet napastników z Lukasem Podolskim. Po formie, jaką pokazał podczas sezonu 2022/23 odejście za pieniędzmi, a także większą piłką wydawało się nieuniknione. Być może potencjalny transfer do lepszego klubu nie robił na nim wielkiego wrażenia, ponieważ w przeszłości liznął nieco wielkiej piłki.

Niedawno zawodnik przyznał, co wpłynęło na jego pozostanie w „Kolejorzu”.

Czułem, że prawie wszyscy żegnali się ze mną. Nikt tak naprawdę nie wierzył w moje pozostanie. Jestem jednak w takim wieku, że próbowałem różnych rzeczy. Próbowałem Bundesligi, innych lig. Lech się mną zaopiekował, a także okazał sporą determinację, abym został i to okazało się decydujące. Wiem, że czasami trawa nie zawsze jest bardziej zielona po drugiej stronie, nawet jeśli czasami dostaniesz trochę więcej – wyjaśnił Mikael Ishak w filmie „Ja, Kapitan”.

Ostatnie słowa to piękna puenta opisująca jego przywiązanie do Lecha Poznań. Dziś kibice czekają na kolejną przygodę w europejskich pucharach po zdobytym mistrzostwie Polski z jego udziałem. Aby tak się stało, zawodnik musi przedłużyć obowiązującą do czerwca 2025 roku umowę. Teraz negocjacje wydają się łatwiejsze niż przed dwoma laty. Zawodnik ma coś sobie do udowodnienia, a także wraz ze swoją rodziną przyzwyczaił się do życia w Polsce. Pewne rekordy wciąż czekają na pobicie, może w przypadku kolejnych dwóch sezonów przy Bułgarskiej uda zbliżyć się do liczb Piotra Reissa. Kto wie…

WIĘCEJ NA WESZŁO: 

Fot. Własne, Newspix

Urodzony w tym samym roku co Theo Hernandez i Lautaro Martinez. Miłośnik wszystkiego co włoskie i nacechowane emocjonalną otoczką. Takowej nie brakuje również w rodzinnym Poznaniu, gdzie od ponad dwudziestu lat obserwuje huśtawkę nastrojów lokalnego społeczeństwa. Zwolennik analitycznego spojrzenia na futbol, wyznający zasadę, że liczby nie kłamią. Podobno uważam, że najistotniejszą cnotą w dziennikarstwie i w życiu jest poznawanie drugiego człowieka, bo sporo można się od niego nauczyć. W wolnych chwilach sporo jeździ na rowerze. Ani minutę nie grał w Football Managera, bo coś musi zostawić sobie na emeryturę.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Jakub Kiwior = ryzyko. Trzeba się chyba do tego przyzwyczaić

Jakub Radomski
0
Jakub Kiwior = ryzyko. Trzeba się chyba do tego przyzwyczaić

Ekstraklasa

Anglia

Jakub Kiwior = ryzyko. Trzeba się chyba do tego przyzwyczaić

Jakub Radomski
0
Jakub Kiwior = ryzyko. Trzeba się chyba do tego przyzwyczaić

Komentarze

36 komentarzy

Loading...