Reklama

Lech Poznań w sposób wzorcowy usuwa problemy

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

26 października 2024, 22:31 • 4 min czytania 38 komentarzy

Wyśmienity początek Lecha Poznań, który w pewnym momencie sezonu nie tylko nie przegrywał spotkań, ale nawet nie tracił bramek, nie mógł trwać wiecznie i wiecznie nie trwał. Ostatni miesiąc to perturbacje Kolejorza, jednak wygląda na to, że Niels Frederiksen radzi sobie z nimi coraz lepiej. Mecz z Radomiakiem pokazał, że Lechowi można włożyć kij w szprychy, ale ciężko go posłać na deski.

Lech Poznań w sposób wzorcowy usuwa problemy

W Poznaniu przez długi czas sporo wskazywało na to, że nawet najwytrwalsi z wytrwałych będą żałować, że wybrali Ekstraklasę zamiast El Clasico. Konkretniej: przez jakieś czterdzieści pięć minut, w trakcie których Lech swoją organizacją, intensywnością i kreatywnością odebrał rywalowi argumenty oraz nadzieję. Radomiakowi brakowało dokładności, złapania tempa, umiejętności przeniesienia ataku w pobliże bramki przeciwnika, zanim ten zewrze szeregi, szczelnie zamykając każdy skrawek przestrzeni na własnej połowie.

Lech był zaś Lechem w najlepszym wydaniu, kontrolującym piłkę, potrafiącym znaleźć korytarz do podania nawet przeciwko nisko ustawionej obronie, pressującym tak, że przeciwnik non stop gubił futbolówkę tam, gdzie Kolejorz mógł zyskać na tym najwięcej. Jednobramkowe prowadzenie do przerwy nie do końca to odzwierciedlało, zwłaszcza że bramce Joela Pereiry towarzyszyła nuta przypadku — próbujący zablokować dośrodkowanie Zie Ouattara nabrał poślizgu, niepotrzebnie taranując Michała Gurgula w okolicach własnej szesnastki, potem płaskie podanie z rzutu wolnego pechowo strącił Christos Donis.

Finisz to już jednak zasługa wyśmienitej, świetnie nam znanej ułożonej stopy Portugalczyka, ale też dobrego ustawienia się w polu karnym.

Ekstraklasa. Lech Poznań — Radomiak Radom 2:1

Przewaga Lecha była jednak tak wyraźna, że można było zamknąć kwestię zwycięstwa jeszcze przed zejściem do szatni. Wystarczyłoby, żeby Mikael Ishak uprzedził Ouattarę po prostopadłym podaniu Radosława Murawskiego. Albo, żeby wygrał pojedynek z Maciejem Kikolskim, gdy zagranie Patrika Walemarka pozwoliło mu stanąć oko w oko z bramkarzem. Albo, żeby Kikolski nie zdążył wyratować fatalnego podania Rahiła Mammadowa, który złamał podstawową zasadę: nie zagrywaj golkiperowi w światło bramki.

Reklama

Nie był to zresztą jedyny raz, gdy wielu widziało już piłkę w bramce Radomiaka, bo na starcie Raphael Rossi wybijał ją z linii po główce Bartosza Salamona.

Takich okazji z drugiej strony brakowało, więc gdy po przerwie Ouattara z dużą łatwością wbiegł między Walemarka, Gurgula oraz Bartosza Salamona i przymierzył w dalszy róg, umieszczając piłkę w siatce, na trybunach mogła zapanować konsternacja. Goście złapali kontakt nieoczekiwanie, ale też nieprzypadkowo: Lech chwilę wcześniej przysnął, dając Rossiemu szansę na strzał z bliskiej odległości po dośrodkowaniu ze stałego fragmentu gry.

Sprawy się skomplikowały, bo Radomiak nie zamierzał spędzić kolejnych czterdziestu pięciu minut w narożniku, desperacko walcząc o utrzymanie gardy przed twarzą. Nawet gdy Murawski był bliski pokonania Kikolskiego po strzale z dystansu — przy pomocy rykoszetu, ale jednak — druga strona błyskawicznie odpowiedziała kontratakiem i niebezpiecznym zagraniem Grzesika do Donisa. Właśnie wtedy wyszło, że Lech nauczył się już, jak radzić sobie z problemami, które wyrastają spod ziemi, gdy wszystko zdaje się układać.

Afonso Sousa po prostu zabrał się z piłką, przemknął obok Michała Kaputa, minął wyciągniętego wysoko Mammadowa, wpadł w pole karne i wyłożył futbolówkę Ishakowi, który po raz kolejny udowodnił, że ten sezon może być jego najlepszym, jeśli chodzi o strzeleckie dokonania. Zieloni jeszcze próbowali szukać okazji i nawet ją znaleźli, bo Bartosz Mrozek musiał się wyciągnąć, gdy z szesnastu metrów kropnął Pedro Henrique, ale w Poznaniu nie dali sobie przeszkodzić po raz drugi.

Lech wyciąga wnioski z błędów takich, jak mecz z Motorem. Lech buduje przewagę, siedząc w fotelu lidera. To, że poradził sobie z Radomiakiem w obliczu kłopotów, jest istotne, bo zdaje się, że drugi w stawce Raków jeszcze nie do końca ogarnia kuwetę, gdy rywal zaczyna się stawiać i wierzgać.

Lech Poznań — Radomiak Radom 2:1 (1:0)

Joel Pereira 17′, Ishak 72′ (asysta: Sousa, asysta II stopnia: Milić) – Zie Ouattara 49′ (asysta: Jan Grzesik)

Reklama

Noty:

Lech Poznań: Mrozek 6 – Pereira 7, Salamon 6, Milić 6, Gurgul 4 – Gholizadeh 4, Murawski 6, Kozubal 6, Walemark 4 – Sousa 7+ – Ishak 6
Ba Loua 3 (za Gholizadeha), Fiabema 5 (za Walemarka); Szymczak (za Sousę), Jagiełło (za Kozubala) i Hotić (za Ishaka) bez oceny

Radomiak Radom: Kikolski 7 – Ouattara 5 (Ż), Rossi 5, Mammadow 3, Henrique 4 – Donis 5 (Ż), Kaput 3- – Grzesik 6, Alves 5, Peglow 3 – Rocha 4
Jordao (za Kaputa), Wolski (za Alvesa) i Vagner Ż (za Grzesika) bez oceny

Sędzia: Wojciech Myć 6

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Michał Kołkowski
14
Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Michał Kołkowski
14
Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Komentarze

38 komentarzy

Loading...