Nie ma w Ekstraklasie skuteczniejszej w końcówkach spotkań drużyny niż Raków Częstochowa. Pogoń mogła zaskoczyć ustawieniem, dorzucić dodatkowego stopera i nieźle się bronić przez większość spotkania. Mogła nawet przeżyć odwołaną bramkę w doliczonym czasie gry. Przeznaczenia jednak oszukać nie mogła. Co ma wisieć, nie utonie. Jak Raków ma strzelić rzutem na taśmę, to strzeli.
Robert Kolendowicz coraz bardziej majstruje przy Pogoni Szczecin, szukając atutów, których Portowcy jeszcze nie odkryli. Ostatni raz trzech stoperów w barwach tej drużyny oglądaliśmy tak dawno, że w formacji obronnej hasali jeszcze Hubert Matynia czy Igor Łasicki, a o ofensywę dbali Zvonimir Kożulj i Srdjan Spiridonović. Od tamtej pory Pogoń kojarzyła nam się raczej z tym, że ledwo potrafiła uzbierać trójkę zdrowych środkowych obrońców, ale pomysł nowego trenera nie był taki głupi.
Leo Borges przemianowany na stopera wyglądał solidnie, a w roli pół-lewego w trójce, czyli bliżej swojej nominalnej pozycji, mógł czuć się jeszcze swobodniej. W praktyce Borges akurat nie wyglądał tak dobrze, jak czyszczący wszystko i wszystkich Benedikt Zech ani nawet jak Dimitrios Keramitsis, który do momentu czerwonej kartki zaliczył dwie, trzy ważne, kluczowe interwencje, ale eksperyment sprawdził się tak dobrze, jak rzekomo wyglądał w próbie generalnej z Unionem Berlin.
No, przynajmniej w kwestii obrony własnej bramki, co przecież przez długi czas było dla Portowców ogromnym wyzwaniem. Pogoń grała naprawdę szczelnie, choć parę razy napytała sobie problemów na własne życzenie, jak wtedy, gdy Valentin Cojocaru „obsłużył” podaniem Gustava Berggrena. Istniały tylko dwa problemy:
- nowe ustawienie plus organizacja Rakowa wykastrowały Pogoń w ofensywie
- Pogoń kończyła mecz w dziewiątkę, a w takiej sytuacji ciężko dowieźć wynik
Ekstraklasa. Raków Częstochowa – Pogoń Szczecin 1:0
Być może mecz w Częstochowie wyglądałby inaczej, gdyby nie desperacki wślizg Keramitsisa, który stwierdził, że prostopadła piłka od Berggrena do Adriano jest tak dobra, że trzeba go wyciąć równo z ziemią. Jeśli tak, to biedak chyba nie ogląda Ekstraklasy, bo istniały spore szanse, że Amorim po wyjściu na czystą pozycję i tak spartoliłby temat, bo bieganie należy obecnie do jego największych atutów. Niemniej wejście Greka tylko pozornie zabiło szanse Pogoni.
Nie zapominajmy, że Portowcy nawet w starciu banda na bandę od dłuższego czasu nie wykazywali się żadną kreatywnością. Ostatni strzał oddali w 43. minucie gry, kier nadszedł przeszło dwadzieścia minut później. Gdyby jednak wydzielić naprawdę dobre okazje, trzeba byłoby się cofnąć aż do minuty 10., kiedy Joao Gamboa popisał się znakomitym podaniem pozwalającym Efthymiosowi Koulourisowi stanąć oko w oko z Kacprem Trelowskim. Greckiego tygodnia w Szczecinie jednak nie będzie, chyba że w popularnej sieci marketów.
Na boisku przybysze z kraju ze stolicą w Atenach Pogoń zawiedli — Koulouris nie zdołał pokonać młodzieżowca, a potem w zasadzie zniknął z radaru. Poza tym gościom brakowało momentów, które przykuwały uwagę. Mogą co najwyżej zastanawiać się, co byłoby, gdyby Kamil Grosicki lepiej obsłużył Koulourisa: raz, gdy przechwycił podanie Milana Rundicia, innym razem, kiedy wyszedł z kontrą.
Matej Rodin? Lepsza dziewiątka niż Pavol Stano!
W Rakowie najwięcej do powiedzenia mieli Ivi Lopez, który niby pełnił rolę napastnika, ale najciekawiej prezentował się, gdy samemu obsługiwał kolegów, oraz wspomniany już Berggren, który rozkwita tak, że trzeba się oswajać z myślą, że długo w Ekstraklasie nie zabawi. Żaden z nich nie potrafił jednak dostarczyć konkretu, który duet zmienników — w dodatku obrońców! — zaserwował nam aż dwukrotnie.
Sytuacja Pogoni w końcówce zrobiła się wręcz dramatyczna, bo kontuzja Patryka Paryzka w obliczu braku zmian oznaczała, że Portowcy będą się bronili nie w dziesiątkę, lecz w dziewiątkę. Gospodarze osaczyli więc pole karne rywala i robili to, co robi większość drużyn w takiej sytuacji: słali dośrodkowanie za dośrodkowaniem. Tu dochodzimy do rzeczy w zasadzie niebywałej, bo grający po profesorsku Zech dwukrotnie dał się uprzedzić i ograć stoperowi: Matejowi Rodinowi.
Erick Otieno kopnął w pole karne raz, Rodin przyjął, obrócił się z piłką jak rasowa dziewiątka i cieszył się z gola. Wkroczył VAR, słusznie dostrzegając, że stoper był na spalonym, ale dosłownie chwilę później Otieno dograł w szesnastkę raz jeszcze, Rodin ponownie sprzątnął piłkę sprzed nosa Zechowi i ponownie celebrował trafienie. Przyniosło ono nie tylko trzy punkty dla Rakowa, ale też czerwoną kartkę oraz kandydaturę do sceny sezonu.
Otóż Rodin, który po pierwszym golu otrzymał żółtko za zdjęcie koszulki, postanowił ponownie zaprezentować czerwoną jak płachta na byka termę, którą nosił pod meczowym trykotem. W pewnym momencie zorientował się, że zaowocuje to drugą kartką i wykluczeniem, ale było już za późno. Sprawę próbował jeszcze ratować Marek Papszun, który najpierw krzyczał do obrońcy, żeby się opamiętał, a potem własnoręcznie zaczął go ubierać, ale było już za późno.
Zakładamy jednak, że gol Mateja był na tyle istotny, że w Rakowie go oszczędzą i suszarki w szatni nie będzie!
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Chcieli go najwięksi, wybrał Raków. Historia Ante Crnaca pokazuje, że umiemy łowić talenty
- „Szukaj pozytywów, gdy jest źle”. W roli głównej Jacek Magiera
- Nowe zagranie w lidze: prostopadłostrzał
fot. Newspix