Kiedy spotykają się dwie najlepsze po jedenastu kolejkach ofensywy ligi, można spodziewać się fajerwerków. I faktycznie – były, ale tylko na trybunach. Pierwsza połowa starcia Cracovii z Lechem była koszmarna, co najlepiej pokazuje xG obu drużyn: 0,05 – 0,22. W drugiej przebudził się Kolejorz, natomiast gospodarze nadal grali piach, byli tą najgorszą wersją krakowskiego zespołu, o której kibice mogli już w tym sezonie zapomnieć. Efekt? Pewne, niezagrożone zwycięstwo gości – 2:0.
Zarówno Jakub Jugas, jak i Kamil Glik wychodzili w tym sezonie dziewięciokrotnie w pierwszym składzie Pasów. W ostatnich dniach obaj doznali groźnych kontuzji, co sprawiło, że nie mieli szans, aby wystąpić przeciwko Lechowi. W pierwszej połowie ich nieobecność nie była odczuwalna – tak naprawdę zapamiętamy z niej tylko niekończące się przerwy w grze i jeden piękny strzał.
Pauzy wynikały ze starć Joela Pereiry z rywalami z Krakowa i z aktywnego dopingu kibiców, którzy odpalili i race, i fajerwerki. Te ostatnie na murawie mieliśmy w ciągu 45 minut tylko raz – gdy Ajdin Hasić wykorzystał złe ustawienie Bartosza Mrozka i sprytnym strzałem spróbował go zaskoczyć. Gdyby wpadło, mielibyśmy kandydata do gola rundy jesiennej. Zabrakło jednak kilkunastu centymetrów – piłka zatrzymała się na spojeniu słupka z poprzeczką.
Jeśli chodzi o Cracovię i jej akcje ofensywne, to możemy jeszcze dodać, że przed przerwą poszarpał trochę Filip Rózga, i to by było na tyle. That’s all folks – jak kończyły się znane przed laty kreskówki.
W drugiej odsłonie, podobnie zresztą jak przez lwią część pierwszej, drużyna Dawida Kroczka była bowiem cieniem cienia samej siebie z tego sezonu. Jej motory napędowe, czyli Benjamin Kallman i Mick van Buren, miały zatarte silniki (spora w tym zasługa pewnych w tyłach Bartosza Salamona i Antonio Milicia), czego nie można powiedzieć o Mikaelu Ishaku.
Kapitan Lecha najpierw wykorzystał znakomitą wrzutkę Afonso Sousy i strzałem głową otworzył wynik meczu, potem sam wcielił się w rolę asystenta. Beneficjentem jego oczu usytuowanych dookoła głowy, a w efekcie świetnego podania, był Patrik Walemark, który wiedział, jak zachować się w szesnastce.
Kto wie, może gdyby Glik i Jugas dowodzili dziś tyłami gospodarzy, ci nie traciliby tak łatwo bramek? Tego się nie dowiemy, natomiast ich brak był po przerwie bardzo mocno odczuwalny.
Gdy Pasy przegrywały 0:2, komentatorzy przypomnieli, że żadna drużyna w lidze w tym sezonie nie odrabia strat tak znakomicie, jak ten zespół. Cóż, dziś nawet przez chwilę nie mogliśmy pomyśleć o tym, że to spotkanie potoczy się jak cztery wcześniejsze mecze, które Cracovia ratowała, mimo że przegrywała.
U gospodarzy z przodu nie funkcjonowało bowiem nic – nie będziemy tu zwalać całej winy na wspomnianych Kallmana i van Burena – włącznie ze stałymi fragmentami gry, które bywają przecież ich groźną bronią. Lech wygrał jak najbardziej zasłużenie, a Ishak na tle rywali prezentował się jak akademicki profesor w debacie z maturzystą.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ NA WESZŁO:
Fot. Newspix.pl