Obawialiśmy się trochę, jak Jagiellonia Białystok i Legia Warszawa poradzą sobie z powrotem do ligowej piłki po czwartkowych uniesieniach. Bywa z tym tak, jak z pierwszym dniem w pracy po urlopie na all inclusive, czyli boleśnie. Bywa, ale nie tym razem. Jedni i drudzy przedłużyli formę z pucharów na weekend, nie pozwalając nam zanudzić się jak przy okazji wielu wewnętrznych hitów.
Jagiellonia ma za sobą pierwszy krok w chmurach, bo tak trzeba nazwać zwycięstwo nad rywalem klasy FC Kopenhaga w debiucie we właściwej części europejskich zmagań. W takich sytuacjach możesz w owych obłokach pozostać, ale nie w Białymstoku takie rzeczy. Pięć minut wystarczyło, żeby mistrz Polski pokazał Legii, że póki co jest ona tylko pretendentem w walce o pas, i to niekoniecznie najsilniejszym na liście.
Niestety dla gospodarzy ani Afimico Pululu, ani Darko Czurlinow nie błysnęli taką skutecznością, jak w stolicy Danii. Ciężko nie kochać tego pierwszego, zwykle jest z niego skuteczny dzik, tym razem jednak był to tylko dzik. Przepchnął się z obrońcami po bokach, ale to nie przyniosło gola, bo w bramce czujny był Kacper Tobiasz. W późniejszej fazie meczu celu nie dopadł także jego strzał z dystansu i parę innych, nie tak dobrych prób.
Czurlinow to inna historia, Michal Sacek ma u niego piwo, albo przynajmniej Kofolę. Czech wyłożył mu futbolówkę w sposób perfekcyjny, dopieszczony, idealny. Reprezentant Macedonii szukał dalszego słupka, starał się kopnąć podręcznikowo, ale nie trafił w bramkę. Jagiellonia na konkrety musiała trochę poczekać.
Lepszy niż Old Trafford. Parken, stadion-instytucja Kopenhagi [REPORTAŻ]
Jagiellonia Białystok – Legia Warszawa 1:1. Jesus Imaz jak profesor
Trochę, czyli pół godziny, gdy Jesusowi Imazowi coś przeskoczyło w głowie. Hiszpan klął na siebie pod nosem, bo raz za razem uciekała mu piłka. Solidnie pracował na to, żeby skończyć mecz z oceną psującą jego niezłą średnią, ale nieprzypadkowo zmierza w kierunku setnego trafienia w Ekstraklasie. Gdy Sacek dopadł do podania Kacpra Tobiasza — nieadresowanego do nikogo — i zdecydował się na zagranie z pierwszej piłki w pole karne, Imazowi nic już nie umknęło.
Ustawił się w najlepszy możliwy sposób, zmieścił piłkę obok Kacpra Tobiasza, świętował kolejne trafienie.
Wówczas nic jeszcze nie zapowiadało, że Białystok przeżyje sentymentalny powrót do przeszłości. Niezbyt przyjemny, bo dziś gole Marca Guala podnoszą ciśnienie populacji Podlasia, ale jednak. Jagiellonia trzymała Legię na dystans, niemalże pod butem, przez pełną pierwszą część spotkania. Gości stać było na mizerną próbę Luquinhasa, nie zdradzali objawów zespołu, który jest jeszcze w stanie się odwinąć.
Wystarczyło jednak, że Goncalo Feio sięgnął po Guala, żeby stołeczny zespół dostał butlę z tlenem.
Marc Gual uratował Legię w Białymstoku
Intensywność tego spotkania nie malała z biegiem minut, wręcz przeciwnie. Ci z końca kolejki po giętą w przerwie mogli przegapić najpierw klasyczną broń Legii, której nie idzie: stały fragment gry, konkretnie rzut wolny i typowe już zestawienie Ruben Vinagre – Radovan Pankov. Pierwszy dogrywa, drugi trafia, tyle że w słupek. Jagiellonia szybciutko odpowiedziała, tym razem chwalony zewsząd Maxi Oyedele trochę przysnął, ale Imaz nie skompletował dubletu.
Wtedy wszedł on, cały na czarno-biało.
Tym razem Pululu się przy piłce nie utrzymał, Oyedele rozciągnął grę do boku, linię spalonego złamał Cezary Polak, Kacper Chodyna szybkim, płaskim zagraniem wysłał piłkę na dalszy słupek, gdzie czyhał Gual, który na pewniaka wepchnął ją do bramki. Był to zarazem trzeci strzał Marca w ciągu dziesięciu minut, więc Hiszpan ewidentnie nie próżnował. Zadrwił jeszcze z trybun, po czym wrócił do roboty.
Na kwadrans przed końcem sprytnie dzióbnął piłkę w kierunku bramki, oszukał Sławomira Abramowicza i wywołał chaos, który szczęśliwie udało się obrońcom uratować.
Legia Warszawa powinna otrzymać rzut karny w meczu z Jagiellonią
Role się odwróciły, bardziej pracowitą końcówkę miał Abramowicz, który wyciągnął kilka mocnych, dobrych strzałów. Bramkarz gospodarzy może jednak dziękować Szymonowi Marciniakowi i Damianowi Kosowi, że oszczędzili mu jeszcze jednego wyzwania. W doliczonym czasie gry Legii Warszawa należał się rzut karny po głupim błędzie Cezarego Polaka, który skrobnął po Achillesie Chodynę. Gwizdek jednak milczał, VAR się nie zreflektował i hit zakończył się remisem.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Strzałkowski: Skład Jagiellonii jest wart tyle, ile noga napastnika Ajaksu. Znamy swoje miejsce
- Rzadka sztuka w Ekstraklasie: prezes odchodzi wygrany
- Przeczytaj raport finansowy Ekstraklasy. Ile kosztowało mistrzostwo Jagiellonii?
fot. FotoPyK