– Przygoda, przeżycia, są już za nami. Eliminacje się skończyły, gramy o punkty – mówił trener Adrian Siemieniec przed dzisiejszym starciem Jagiellonii z Kopenhagą. I nie rzucał słów na wiatr. Mistrzowie Polski nie zaprezentowali dziś na Parken swojego najpiękniejszego oblicza – w pierwszej połowie meczu grali wręcz bojaźliwie, na przetrwanie, bez żadnych argumentów w ofensywie. Koniec końców wywożą jednak z Kopenhagi fantastyczny rezultat. Triumf 2:1 w Danii bez wątpienia zapisze się złotymi zgłoskami na kartach historii Jagiellonii. Ależ to jest miła odmiana po tych oklepach, jakie ekipa Adriana Siemieńca zebrała wcześniej od Ajaksu czy Bodo.
Można? Można.
Wystarczy – jak mawia Diego Simeone – trochę na boisku pocierpieć, mieć odrobinę szczęścia, no i niesamowitego Afimico Pululu na szpicy.
Różnica klas przed przerwą
Przedziwne było to spotkanie. Po pierwszej połowie dosłownie nic nie zapowiadało, że białostoczanie będą dziś mieli jakiekolwiek powody do radości. Najlepszym podsumowaniem pierwszych 45 minut są zresztą słowa Andrzeja Niedzielana z okolic trzydziestej minuty meczu. Komentator Polsatu Sport zachwycił się wówczas, że goście z Podlasia wreszcie się przebudzili i przeżywają swoje pierwsze piękne momenty. Co skłoniło go do wygłoszenia takiej opinii – niebezpieczne uderzenie na bramkę gospodarzy, jakaś fenomenalna akcja kombinacyjna Jagi, a może spektakularny drybling jednego z podopiecznych Adriana Siemieńca? Otóż nic z tych rzeczy. Niedzielan docenił Jagiellonię za to, że… przez chwilę utrzymała się z piłką na połowie przeciwnika.
No faktycznie, coś wspaniałego.
Prawda jest taka, że wtedy nie było za co białostoczan chwalić. Goście przed przerwą nie sklecili bowiem ani jednej przyzwoitej akcji. Nie oddali też ani jednego, choćby przypadkowego, strzału na bramkę Duńczyków. Jesus Imaz prezentował się wręcz katastrofalnie, a Marcin Listkowski to już w ogóle wyglądał chwilami na dwunastego zawodnika Kopenhagi, bo lwia część jego kontaktów z piłką kończyła się oddaniem futbolówki pod nogi gospodarzy. Serio, dość przykro się oglądało aż tak dziadowską grę w wykonaniu białostoczan. Kopenhaga na tym etapie spotkania przerastała mistrzów Polski właściwie na wszystkich płaszczyznach.
Tak naprawdę jedyna pozytywna wiadomość dla ekipy ze stolicy Podlasia była taka, że do przerwy Duńczycy zdobyli tylko bramkę. Pantelis Hatzidiakos trafił do siatki w dwunastej minucie, wykorzystując fatalne krycie białostoczan przy dośrodkowaniu ze stałego fragmentu gry. Był to bez wątpienia najniższy wymiar kary dla Jagi, bo Kopenhaga spokojnie mogła się pokusić w pierwszej połowie o jeszcze jedno, czy nawet dwa trafienia. Inna sprawa, że gospodarze najpierw rzucili się Jagiellonii do gardła, napoczęli ją, a potem wyraźnie zwolnili grę. Chyba uznali, że ze strony Jagi nic im nie grozi, więc nie ma potrzeby forsować tempa.
Mylili się.
Cudowne trafienie Pululu
Początek drugiej odsłony spotkania mógł jednak jeszcze bardziej uspokoić zawodników duńskiego zespołu. Znów zepchnęli Jagiellonię do defensywy i udało im się nawet po raz drugi pokonać Sławomira Abramowicza, ale VAR na szczęście anulował trafienie Mohameda Elyounoussiego. Dwubramkowe prowadzenie zapewne wygasiłoby nam już emocje i skazało białostoczan na klęskę. A tak? W 51. minucie Jaga przeprowadziła pierwszą naprawdę dobrą, dynamiczną akcję w dzisiejszym meczu. No i… wyrównała po pięknym strzale Afimico Pululu. Tego samego Pululu, który zawalił we własnej szesnastce przy golu na 1:0 dla Duńczyków.
Po prostu futbol. Czego nie rozumiecie?
😍😍😍
GOL STADIONY ŚWIATA 👏
Przepiękne trafienie Afimico Pululu 🔥
📺 Polsat Sport 1, Polsat Sport Premium 2
📲 Polsat Box Go#UECL #FCKJAG pic.twitter.com/EGimFCyie0— Polsat Sport (@polsatsport) October 3, 2024
Autora bramki na 1:1 musimy jednak docenić nie tylko za to trafienie. Dzisiaj cała ofensywna gra Jagiellonii skupiała się bowiem wokół Pululu. Napastnik białostockiej ekipy nie mógł za wiele pokazać przed przerwą, gdy przeszkadzał mu niemrawy Imaz, ale po korektach dokonanych przez Siemieńca Pululu wreszcie rozwinął skrzydła i stał się prawdziwym utrapieniem obrońców Kopenhagi. Świetnie obserwowało się jego współpracę z partnerami, choćby z Joao Moutinho. Widać było, że Pululu wyszedł dziś na boisko ze świadomością, że ma do wykonania mnóstwo ciężkiej, niewdzięcznej roboty w bezpośrednich starciach z defensorami. Ale nie grymasił, nie migał się od swoich obowiązków. Był zdeterminowany, by wycisnąć 120% z każdego swojego kontaktu z piłką.
Wyrównująca bramka ewidentnie dodała białostoczanom animuszu.
Wprawdzie gospodarze na utratę gola zareagowali nawałnicą ofensywnych akcji, ale szybko zgubili rytm w ofensywie i zaczęli się frustrować tym, że nie potrafią po raz drugi ukąsić mistrzów Polski. Panowanie nad emocjami stracił między innymi doświadczony Andreas Cornelius, który przy jednym ze stałych fragmentów gry pochwycił piłkarza Jagi i, niczym zapaśnik, powalił go na murawę. Niby mała rzecz, incydencik, ale sporo mówi o emocjach po stronie Duńczyków. Zdecydowanie zbyt szybko uwierzyli, że uda im się dzisiaj ograć Jagiellonię najmniejszych nakładem sił.
Szok w Kopenhadze
Prawdziwy szok gospodarze przeżyli jednak w ostatniej minucie doliczonego czasu gry.
W końcówce Kopenhaga nacierała już na bramkę Jagiellonii bardzo dużą liczbą zawodników, jak gdyby zakładając, że białostoczanie są zbyt zajęci obroną remisu, by w ogóle przyszło im do głowy szukanie zwycięskiej bramki. No i mistrzowie Polski po raz kolejny skarcili Duńczyków za ich lekceważące podejście. W 97. minucie Jaga przeprowadziła bowiem niespodziewanie akcję na wagę zwycięstwa – niestrudzony Pululu tym razem wcielił się w rolę asystenta, a Darko Czurlinow uciszył Parken.
To chyba najpiękniejsza chwila w całej historii występów Jagiellonii w europejskich pucharach.
𝐍𝐈𝐄-𝐒𝐀-𝐌𝐎-𝐖𝐈-𝐓𝐄 😍🔥
Gol Darko Curlinova przesądził o zwycięstwie Jagiellonii w Kopenhadze 🚨⚽#UECL pic.twitter.com/m15c2xCrXM
— Polsat Sport (@polsatsport) October 3, 2024
***
Jasna cholera, co za wieczór w uniwersum polskiej piłki! Legia wygrywa z Betisem, Jagiellonia z Kopenhagą. Obie polskie ekipy ustawiają się w bardzo korzystnej sytuacji w kontekście walki o awans do kolejnej rundy Ligi Konferencji Europy. Oczywiście w fazie ligowej jeszcze mnóstwo grania, nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu, ale tak fantastycznego startu w wykonaniu “Wojskowych” i białostoczan z pewnością sobie nie wyobrażaliśmy.
Piękna sprawa. Oby tak dalej. Ta Liga Konferencji to jednak świetny wynalazek.
FC KOPENHAGA 1:2 (1:0) JAGIELLONIA BIAŁYSTOK
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Legia rzetelna, odpowiedzialna, rozsądna i… zwycięska!
- Jagiellonia w Danii chce być wyrachowana. „Przygoda za nami, gramy o punkty”
- Strzałkowski: Skład Jagiellonii jest wart tyle, ile noga napastnika Ajaksu. Znamy swoje miejsce
fot. NewsPix.pl