Reklama

Białostocka orkiestra fałszuje coraz głośniej

Mikołaj Wawrzyniak

Autor:Mikołaj Wawrzyniak

21 września 2024, 11:01 • 10 min czytania 17 komentarzy

Piłkarze Jagiellonii Białystok chyba nadal odczuwają skutki świętowania mistrzostwa podczas majowej fety. Aktualne miejsce w tabeli białostoczan jest sporym roczarowaniem, a ich styl gry, przede wszystkim postawa w defensywie, wołają o pomstę do nieba. Skutecznością nie brylują także w ataku, a widoczny gołym okiem spadek jakości zespołu powiązany jest ściśle ze „zjazdem” liderów mistrza Polski.

Białostocka orkiestra fałszuje coraz głośniej

Jaga w zeszłym sezonie przypominała orkiestrę weselną, która swoimi występami porywała do zabawy wszystkich obecnych na imprezie. A jak muzyka weselna, to wiadomo, najlepiej udać się na Podlasie. Większość znanych twórców disco polo wywodzi się z północno-wschodniego regionu Polski, a część z nich zaczynała swoje kariery, grając na przyjęciach weselnych. Z województwa podlaskiego wywodzą się między innymi: „Piękni i Młodzi”, „Weekend”, czy – przede wszystkim – Zenon Martyniuk.

Ten jest zresztą wielkim fanem klubu z Białegostoku. Popularny „Zenek” zaśpiewał nawet na stadionie przy Słonecznej przy okazji meczu ostatniej kolejki ubiegłego sezonu z Wartą, po którym Jagiellonia mogła świętować mistrzostwo.

 

Reklama

Umówmy się, nie wszystko „Dumie Podlasia” wychodziło wtedy idealnie, czasem dało się usłyszeć „fałszowanie”. W lidze przegrała siedem spotkań, a jej bramkarze aż 45 razy wyciągali piłkę z siatki. Jednak ofensywne usposobienie gry oraz liczba zdobytych bramek (77) niejednokrotnie przykrywały problemy w defensywie. Białostoczanie byli ekipą, która nie kalkulowała. Kibice wiedzieli, że ich ulubieńcy zawsze wbiją przynajmniej gola więcej niż przeciwnicy.

Fani nie mieli problemu także z tym, by „przymknąć oko” na nieliczne wpadki. Orkiestra Adriana Siemieńca dawała prawdziwe „show” na boisku i to do tego stopnia, że ich koncerty gromadziły na trybunach i przed telewizorami coraz więcej zwolenników z całego kraju. Grali chwytliwe, szybkie kawałki „pod nóżkę”, zapraszając swoich słuchaczy do wspólnego imprezowania.

Mijały kolejne tygodnie, zbliżał się maj, a oni nadal realnie liczyli się w wyścigu po tytuł. Wobec mierności i niezdecydowania innych, zwłaszcza tych zamożniejszych kapel (Legii, Lecha czy Rakowa), białostoczanie wdarli się na estradę i nie dali się z niej zepchnąć aż do końca rozgrywek. Mistrz z Podlasia zacnie prezentował się w koronie, do której zdobycia w szczególny sposób przyczynili się jego główni wokaliści: Adrian Dieguez, Bartłomiej Wdowik, Dominik Marczuk, Nene, Jesus Imaz, czy Afimico Pululu. Białostoccy artyści zyskali sławę swoimi wyczynami nie tylko w swoim regionie, ale w całej Polsce. Latem czekała ich pierwsza od dłuższego czasu europejska trasa koncertowa.

Reklama

„Los chce ze mną grać w pokera, raz (…) zabiera” i zabiera

Parafrazując słowa słynnej piosenki „Akcentu”, los nie oszczędza Jagiellonii. Póki co przede wszystkim zabiera. Zwycięstwa, punkty, gole.

Defensorzy „Dumy Podlasia” fałszują tak, że nie da się ich słuchać. Jaga straciła aż czternaście bramek w siedmiu kolejkach Ekstraklasy. Tylko Lechia i Radomiak dały sobie wbić więcej – po piętnaście. Jasne, w zeszłym sezonie również ta liczba była pokaźna, ale średnia aż tak nie przerażała (1,32 gola na mecz). „Wyczyn” żółto-czerwonych jest zatrważający, gdy spojrzymy, jak radzili sobie poprzedni obrońcy tytułu w siedmiu meczach nowego sezonu. Nikt nie ma do nich „podjazdu”. Biorąc pod lupę tylko ostatnie pięć lat: Raków stracił osiem goli, Lech dziewięć, Legia sześć i osiem, a Piast pięć. A przecież w Europie też nie było kolorowo. W sześciu starciach eliminacyjnych bramkarze białostockiego klubu aż trzynastokrotnie wyciągali futbolówkę ze swojej bramki.

Na dodatek fałsz obrońców zagłusza wokal napastników. Jagiellonia nie utrzymała trudnej sztuki strzelania za każdym razem choćby bramki więcej niż przeciwnik. W poprzednich rozgrywkach podopieczni Siemieńca nic nie robili sobie z prowadzenia rywali. Od razu brali się do odrabiania strat i z reguły ze starcia wychodzi z punktami. W tym sezonie zdobyli jedenaście bramek w siedmiu meczach w lidze, mając wskaźnik xG na poziomie 1,6 na spotkanie. Skuteczność delikatnie zawodzi, ale kreacja sytuacji z potencjalnym golem też jest zdecydowanie mniejsza niż przed rokiem. Dziewięć razy do siatki rywali trafiali z kolei w eliminacjach europejskich pucharów, z czego aż siedem z litewskim Poniewieżem.

Nie chcą grać z playbacku

Podopieczni Siemieńca nie zamierzają rezygnować z obranego stylu gry, który doprowadził ich do sukcesu. Jagiellonia dalej prezentuje otwarty, nastawiony na wymianę ciosów futbol. Problem w tym, że w ostatnich tygodniach założona taktyka nie przynosi spodziewanych rezultatów, a kończy się bolesnym lądowaniem na deskach.

Jaga doświadczyła tego zwłaszcza w dwumeczu z Ajaxem i Bodo. Wystarczyło spróbować grać pod wynik, zachowawczo, może nie po swojemu, zmieniając styl pod rywali. Dołożyć nieco więcej kalkulacji, wyrachowania i zimnej głowy. Mniej ryzykować i przystopować z dawaniem co mecz „show”. Zagrać oszczędniej, tak jak niektóre gwiazdy muzyki na wyczerpującej trasie, które decydują się na granie z playbacku. Jagiellonia chce jednak pozostać przy swoim DNA. Ale jak to teraz robić, gdy główni wokaliści są tylko tłem dla samych siebie sprzed sezonu?

Zawodzą główni wokaliści

Z liderów, którzy pozostali w drużynie, należy zwrócić uwagę na dyspozycję Adriana Diegueza, Nene, Jesusa Imaza oraz Afimico Pululu. Pierwszy zanotował niewiarygodny spadek formy. W zeszłorocznej kampanii stanowił prawdziwy filar defensywy, był uważany za jej szefa. Był Panem Piłkarzem, przy którym urósł również Mateusz Skrzypczak. Teraz jest niesamowicie „elektryczny” i niepewny w swoich interwencjach. Sam fakt, że w meczu z GKS-em na ławce „posadził” go Haliti, powinien stanowić dla niego ujmę. Najwyraźniej nie pobudziło go to do poprawy, bo w ostatnią sobotę w Poznaniu Dieguez znacząco osłabił swój zespół, wylatując z boiska w 38. minucie gry.

Nene pojawiał się boisku co prawda niemal w każdym meczu sezonu, ale już od pierwszego z nich wyglądał, jakby był zmęczony. Siemieniec często nim rotował. Portugalczykowi ewidentnie brakuje świeżości i błysku, którym wcześniej czarował. Jego konkrety kończą się na zdobytym golu z Puszczą, a przecież w sezonie 2023/24 29-latek popisał się w samej lidze aż dziewięcioma bramkami i siedmioma asystami, wywierając znaczący wpływ na obraz całej Jagiellonii.

To samo można powiedzieć o Imazie i Pululu. Hiszpan sprawia wrażenie, jakby wystrzelał się w meczu z Litwinami, kiedy zanotował hat-tricka. Od tego czasu dołożył tylko gola ze Stalą i dwie asysty w Ekstraklasie. Niewiele lepiej radzi sobie Angolczyk. W obecnych rozgrywkach pięciokrotnie umieszczał piłkę w siatce rywali, czyniąc to trzy razy na ekstraklasowych boiskach i dwa razy z Poniewieżem. A przecież dorobek strzelecki snajperskiego duetu w drodze po mistrzowski tytuł budził szacunek. Zdobyli wówczas po dwanaście goli. Jak widać, póki co włączenie się w walkę o miano króla strzelców obu panom nie grozi. Cierpi na tym cała drużyna. Przyczyn obecnego stanu szukać należy nie tylko w nieskuteczności napastników, ale również w słabym serwisie obecnych kolegów.

Nowe instrumenty nienastrojone

Gdy zawodzą ci, na których najbardziej liczono, może najwyższa pora wymagać więc od nowych nabytków. Latem odeszli przecież inni architekci majowej fety: Marczuk, Wdowik, Naranjo, Alomerović. Odczuwalny jest brak przebojowych rajdów pierwszego, wrzutek i strzałów z dystansu drugiego, dryblingów Hiszpana, a nawet solidności w bramce Zlatana.

Trudne wejście w zespół notują ich następcy. U większości widać, że posiadają odpowiednie instrumenty – umiejętności, by dawać drużynie jakość, ale na razie są one nienastrojone. Po nieudanej włoskiej przygodzie, w Białymstoku odradzać będzie się Listkowski, Moutinho póki co ma tylko ładne piłkarskie nazwisko. U Fadigi widać, że gdzieś tam na zachodzie większej piłki „liznął”, ale Podlasie wciąż czeka aż „odpali”. Villar nigdy nie będzie Marczukiem, ale już jakieś niewielkie konkrety daje. Kovacik, Silva i Churlinov dopiero poznają klub, a nowi bramkarze… Hmm, należałoby spuścić zasłonę milczenia.

Najprościej mówiąc: nie dowożą. Zarówno Stryjkowi, jak i będącemu już wcześniej w klubie Abramowiczowi bardzo daleko do swojego poprzednika. Ich dyspozycja znacząco wpłynęła także na obraz defensywy białostoczan. Jak wspomnieliśmy, w siedmiu kolejkach Jaga straciła czternaście goli, ale wskaźnik oczekiwanych straconych bramek wynosi tylko 10,71, a więc o ponad trzy mniej niż rzeczywisty wynik. Nowi golkiperzy furory między słupkami nie robią.

Nieprzygotowani na częste granie

Jak to przy naszych drużynach w europejskich rozgrywkach bywa, musi pojawić się wątek mitycznego zmęczenia liczbą rozegranych meczów. Jagiellonię również dopadła ta choroba. Gołym okiem zauważalna jest nieumiejętność łączenia polskiego podwórka z Europą. Nie dość, że podopieczni Siemieńca dostali dwie podwójne lekcje futbolu od Bodo i Ajaxu, to jeszcze zebrali lanie od Cracovii, GKS-u Katowice, czy Lecha Poznań.

Sytuacji nie poprawia fakt, że białostoczanie nie mają szerokiej kadry. Brakuje wyraźnych liderów, na których można byłoby oprzeć grę. A przecież czas płynie nieubłaganie, trasa koncertowa po Starym Kontynencie od października zacznie się na dobre. Napięty grafik wpłynąć może w wymierny sposób wpłynąć także na zdrowie koncertujących.

 

„ (…) przestań martwić się, wszak po burzy zawsze słońce lśni”

Z wysokości trybun stadionu w Poznaniu Jaga wyglądała na zespół niezwykle smutny, rozbity mentalnie. Oczywiście radość z gry szybko wybił im z głowy rozpędzony Lech, ale u białostoczan nie było widać jakiejkolwiek nadziei na złapanie kontaktu z przeciwnikiem. Piłkarze snuli się po murawie, wyglądali na wypompowanych, jakby wracali z imprezy, na którą nawet nie mieli ochoty się wybierać.

Podążając za tekstem „Przekornego losu” Zenka, fani Jagiellonii optymizm mogą czerpać jedynie z tego, że każda seria ma swój koniec. Po burzy wychodzi słońce, znikają zmartwienia, a zespół zacznie w końcu się „docierać” oraz wchodzić na wyższe obroty.

Taką nadzieję żywi trener Siemieniec, który na konferencji przed meczem z Lechią, wskazał na przyczyny aktualnego kryzysu:

Zawodnicy dochodzili do nas na różnych etapach, ale nie chcę, aby to było naszą wymówką. Staram, się tą sytuacją zarządzać i modyfikować pewne rzeczy. Na boisku potrzeba czasu, aby pojawiła się synergia między poszczególnymi osobami. Bardzo chcielibyśmy zastąpić tych, którzy odeszli „jeden do jednego”, a to nie zawsze działa w taki sposób. Ja nie uważam, że nowi zawodnicy są gorsi, ale są inni, i jako trener muszę umieć ich wkomponować.

Szkoleniowiec docenia rolę liderów zespołu. – Muszę pamiętać także o tych, którzy pomogli nam zdobyć mistrzostwo i doprowadzili nas do momentu, w którym mierzyliśmy się z Bodo, Ajaxem i za chwilę rozpoczniemy udział w fazie ligowej Ligi Konferencji. Chcę pomóc im w powrocie do formy, bo oni sobie na to pracowali i doprowadzili nas do tego momentu. Owszem, część z nich jest w słabszej formie, ale ich zasługi są wielkie i zawsze będę ich bronił – deklaruje otwarcie.

Równocześnie nie zamierza rezygnować z obranego stylu gry, zwracając jednak uwagę na większą odpowiedzialność. – Wierzymy w słuszność tej drogi, ona trochę nas modyfikuje, zmienia, ale nie zmienia samej filozofii, spojrzenia na piłkę, natomiast może pomóc lepiej wykorzystać potencjał niektórych zawodników. Broni i atakuje cały zespół. Diagnoza problemu nie jest nigdy „zero-jedynkowa”. Zdobyliśmy mistrza jako drużyna, a dzisiaj jesteśmy za to odpowiedzialni jako zespół.

 

Kibice z Białegostoku z pewnością nie oczekują co roku hucznego wesela. Wiedzą, że tegoroczne mistrzostwo było pozytywną niespodzianką. Pragną jednak słuchać swoich ulubieńców bez fałszu, od czasu do czasu doświadczając efektownego koncertu, który porwie ich z krzesełek w górę. Chcieliby wracać po meczu do domu usatysfakcjonowani, a rano nie budzić się z kacem. Czy Jagiellonię stać na odrodzenie w nadchodzących meczach? Cytując klasyk wywiadu gwiazdy disco polo z Podlasia: „Na pewno, na pewno, pewnie, jasne… Czas pokaże, czas pokaże”.

Podopieczni Siemieńca w sobotnie popołudnie zmierzą się z gdańską Lechią. Lechiści po fatalnym starcie wreszcie, powoli wstają z kolan. Która z ekip tym razem zagra solidny koncert?

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Złośliwi powiedzą, że to brak talentu uniemożliwił mu występy na piłkarskich salonach. Rzekomo zbyt często sprawdzała się słynna opinia kibica Podbeskidzia, by „grać na Wawrzyniaka, bo jest cienki”. On pozostaje jednak przy tezie, że Wawrzyniak w polskiej piłce może być tylko jeden i nie śmiał odbierać tego zaszczytnego miana Panu Jakubowi. Kibicowsko najbliżej mu do Lecha Poznań, ale jest koneserem całej naszej kochanej Ekstraklasy do tego stopnia, że potrafi odróżnić Bergiera od Bejgera. Od czasów trenera Rijkaarda lubi napawać się grą Barcelony, choć z nią bywało różnie. W wolnych chwilach często sięga po kryminały, zwłaszcza niestraszny mu Mróz.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

17 komentarzy

Loading...