Zapowiedzi efektownej, porywającej, grającej z ofensywnym rozmachem drużyny Radomiaka znamy już za dobrze. Sporo wody w Mlecznej upłynęło, zmieniali się trenerzy, mielili piłkarze, ale obietnice radomskich włodarzy były dalekie od spełnienia. Aż do Radomia przyjechała (czy aby na pewno?) Korona i słowo faktem się stało.
Zieloni dali show pasujące do wszystkich tych południowców, Latynosów, portugalskojęzycznych magików, którzy za dzieciaka wpadli do kociołka z ofensywnymi sztuczkami. Jakkolwiek to brzmi, wynik cztery do zera nie oddaje różnicy klas między Radomiakiem a Koroną.
Jedni radośnie klepali, tańczyli, gnietli przeciwnika pressingiem. Drugim ciężko było wymienić parę dokładnych podań na połowie rywala. Już po kwadransie, gdy gospodarze wrzucili dwie sztuki, nikt o zdrowych zmysłach nie rzucałby wyświechtanego hasełka o niebezpiecznym wyniku.
Sensacyjnym powrotem nie pachniało nawet przez chwilę. Nie zapowiadało się na nic innego niż totalną deklasację.
Radomiak Radom – Korona Kielce 4:0. Hattrick Leonardo Rochy
Co niektórzy martwili się już o stabilność stołka, na którym siedzi Bruno Baltazar. Niesłusznie, aczkolwiek nie ma co lekceważyć derbowych porażek. Wyniki Radomiaka, delikatnie mówiąc, nie budowały zaufania na linii kibice – trener, a mecz z odwiecznym rywalem mógł je doszczętnie pogrzebać. Dotychczas radomianom grało się z Koroną źle i ciężko, po ostatnim laniu w Kielcach kibice czekali na zespół pod stadionem i językiem Shakespeara (dla pewności, że każdy zrozumie!) wyrzucili, co im na duszy leży, zarzucając obcokrajowcom brak zaangażowania.
Cóż, tym razem goście w zielonych koszulkach zasuwali, aż miło.
Radomiak ganiał Koronę jak Tommy Lee Jones w Ściganym. Mija siedem minut, kuriozalny wrzut z autu Huberta Zwoźnego, Jan Grzesik gra górą w pole karne, Leonardo Rocha wszystkich wyprzedza, skutecznie odgrywając rolę wieży. Obrywa w głowę, ale piłka wpada do bramki po raz pierwszy. Kolejne pięć minut, Jan Grzesik i Rafał Wolski przepychają piłkę skrzydłem, Michał Kaput puszcza płaskie podanie w szesnastkę rywala. Peglow najpierw zabawnie kiksuje, ale chwilę później poprawia się w stylu stadiony świata, wrzucając Xavierowi Dziekońskiemu piłkę za kołnierz.
Bramkarz Korony przy obydwu golach zawalił po całości, ale koledzy nie powinni go obwiniać. Ani na moment nie wydostali się z własnej połowy, więc musiało się to skończyć w ten sposób.
Radomiak odgryzł się za 0:4 w Kielcach
W Kielcach chcieliby jednak, żeby to był koniec, a mecz się dopiero rozkręcał. Niewiele brakowało i po kwadransie byłoby trzy do zera, Grzesika udało się zatrzymać w ostatniej chwili, Zie Ouattara chybił o włos. Koronie zeszło przeszło pół godziny, żeby w ogóle zbliżyć się do szesnastki rywala, Radomiak zamknął połówkę z trzynastoma strzałami, na koniec wciskając już hamulec dla zaoszczędzenia energii.
Opłaciło się to po przerwie. Jacek Zieliński chciał ratować sytuację zmianami, tymczasem po stu dwudziestu sekundach Radomiak miał dwie kolejne okazje na koncie. Najpierw Rocha wypuścił piętą Wolskiego, ale ten niepotrzebnie szukał podania. Potem Rocha zrobił to, co potrafi najlepiej — zgarnął głową górną piłkę tak, że Dziekoński mógł się tylko przyglądać.
Wreszcie lider klasyfikacji strzelców Ekstraklasy skompletował hattricka, ustalając wynik meczu. Wystarczyło zostawić mu trochę miejsca w polu karnym. Przyjęcie, poprawka, mocny strzał, gol numer cztery. Istotny, bo zwycięstwo takich rozmiarów ma dodatkowy podtekst. Nie tak dawno sprawy miały się dokładnie odwrotnie — w Kielcach Święta Wojna przyniosła czwórkę do zera dla Korony.
Fani z Radomia zabrali rywalowi powód do szyderki, teraz mogą odgryźć się tym samym.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Biegański: Dla polskich klubów byłem kotem w worku. W Sivassporze jestem potrzebny
- „Niewyobrażalny ból. Groziła mi amputacja”. Chico Ramos i kontuzja, która zmienia życie
- W dwa lata trafił z okręgówki do Rakowa. „Dużo imprezowałem. Nie sądziłem, że będę grał w piłkę”
- Jest recepta Jankowskiego na problemy Korony: ej, miasto, daj kasę!
fot. Newspix