Raków Częstochowa ostatnimi czasy systematycznie, krok po kroku odziera się z wizerunku klubu hiper poważnego, w którym każdy ruch jest przeanalizowany i przemyślany do pięciu miejsc po przecinku. Klubu, który wiele rzeczy robił inaczej, ale przez to lepiej, rozważniej i skuteczniej, dzięki czemu był w stanie pokonywać konkurencję z większymi budżetami (w efekcie teraz budżetowo to już raczej inni mogą gonić Raków) i lepszym zapleczem. Od ponad roku jednak co rusz na tym obrazie pojawiają się kolejne rysy.
Raków z klubu, który był wzorem zdrowienia polskiego futbolu na każdej płaszczyźnie, powoli staje się klubem, który momentami nadaje ton w uniwersum naszej piłki.
Kulminacją są pochodne z niedawno zakończonego letniego okna transferowego. „Medaliki” pożegnały właśnie… drugiego zawodnika, którego dopiero co sprowadziły!
Do pogonionego miesiąc temu Kristoffera Klaessona dołączył dziś Vasilios Sourlis, o którym dopiero co Marek Papszun mówił, że został przesunięty do rezerw. Obu zawodników łączyła nadwaga (o Sourlisie pisał w tym kontekście portal czestosportowa.pl), z którą nie byli w stanie sobie poradzić lub też wykazywali w walce z nią zbyt mało determinacji. Obaj odeszli z Rakowa bez choćby symbolicznego debiutu w oficjalnym meczu.
Można było jednak tego uniknąć, bo z tego, co słyszymy, niepracujący już ludzie z działu skautingu odradzali pozyskanie Sourlisa. Wystarczyło ich posłuchać.
O ile transfer Klaessona szedł na konto byłego już dyrektora sportowego Samuela Cardenasa, o tyle grecki pomocnik był raczej dziełem Michała Świerczewskiego. I tutaj znów wychodzi pewien problem w strukturalnym funkcjonowaniu klubu. I właściciel, i dyrektor sportowy, i trener chcieli mieć dużo do powiedzenia w kwestii transferów. Każdy jednym czy drugim ruchem chciał w tym temacie zaznaczyć swoją obecność. To przecież głównie z inicjatywy Świerczewskiego rok temu przyszedł Sonny Kittel, który kompletnie nie pasował do stylu gry i intensywności Rakowa, przez co ta współpraca zakończyła się szybko i burzliwie…
Takich kwiatków w ciągu kolejnych miesięcy pojawiało się przecież więcej. Dawid Szwarga głośno mówił, że poprzedniego lata transferów przychodzących było za dużo. A jednocześnie przyznawał, że brakowało mu trzeciego napastnika. Zimą klub spod Jasnej Góry koniecznie chciał sprowadzić „dziewiątkę” i… na koniec nie sprowadził nikogo. Oglądaliśmy wielowątkową telenowelę bez zakończenia, nikt nikomu nie powiedział „tak”.
Samuel Cardenas w roli dyrektora miał być taki ładny, zachodni, a wytrzymał w Częstochowie dziewięć miesięcy i nie pozostawił po sobie niczego godnego uwagi. Mógł się wykazać podczas dwóch okienek i nie wykonał ani jednego ruchu, który na tu i teraz można uznać za w pełni udany. Najlepszego w tym gronie Ericka Otieno co najwyżej sklasyfikujemy jako przyzwoitego, ale na pewno nikt nie stwierdzi, że Kenijczyk spełnia wszystkie oczekiwania. Tegoroczne lato to już w ogóle nieporozumienie. Poza Makuchem, Mosórem i Ameyawem, których Papszun ze Świerczewskim mogli sprowadzić bez pośrednictwa dyrektora, jedynie Braut Brunes wysłał już pierwsze sygnały, że coś może z niego być. Amorim, Lamprou czy Ezeh to na dziś jedynie ruchy na sztukę, zero pożytku.
Zresztą, gdy Raków ogłosił zejście się z Markiem Papszunem, trudno było wyobrazić sobie scenariusz, w którym trener bez żadnych większych zgrzytów dogaduje się z żółtodziobem na dyrektorskim stanowisku i wcale nie mamy na myśli tylko bariery językowej. Przyjście nowego-starego trenera przynajmniej w pewnym stopniu było przyznaniem się do porażki w kontekście ostatniego sezonu i jednocześnie powrotem do punktu wyjścia. Papszun w dużej mierzej zmaga się z tymi samymi problemami, które doskwierały Rakowowi podczas końcówki jego pierwszej kadencji. Drużyna bardzo dobrze funkcjonuje jako system broniąco-biegający, leczy ciągle nie potrafi wejść na wyższy poziom, jeśli chodzi o ofensywę i przestawienie się z maszyny pressującej na prowadzenie gry. No ale wcześniej był Ivi Lopez, który w decydujących momentach robił różnicę.
Patrząc na Raków z ostatnich miesięcy, człowiek ma wrażenie, że po latach funkcjonowania w niesamowitej dyscyplinie, rygorze i powściągliwości muszą to w klubie odreagować, pozwalając sobie na niezbyt przemyślane ruchy. Szkieletem drużyny aż tak mocno to nie zachwieje, „Medaliki” pozostają jednym z głównych kandydatów do mistrzostwa, ale przepalone pieniądze i straty wizerunkowe są faktem. A przecież nikt nie powiedział, że to ostatnie słowo Rakowa w tym temacie…
CZYTAJ WIĘCEJ:
- De Rossi pogoniony. Nicola Zalewski zakopany na amen
- „Obiekt nie istnieje”. Krajobraz zniszczeń popowodziowych w sporcie [REPORTAŻ]
- Oferty z Iranu, Włosi wymuszający odejście, walka z nadwagą. Oni nadal są bez kontraktów
Fot. Newspix