Reklama

Raków ożywia rynek. Skorzysta Ekstraklasa, ale czy też… sam Raków?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

07 września 2024, 12:39 • 9 min czytania 60 komentarzy

Raków jest transferowym poligonem doświadczalnym dla największych polskich klubów. W ostatnich latach działa według dość prowokacyjnej zasady: a co jakby trochę poszaleć? W sezonie po zdobyciu mistrzostwa Polski wydał na nowych piłkarzy prawie sześć milionów euro. Tego lata na sprzedaży Ante Crnaca, Vladana Kovacevicia, Johna Yeboaha, Deiana Sorescu czy Giannisa Papanikolaou zarobił dwadzieścia baniek w europejskiej walucie, więc zamiast kitrać gotówki w skarpecie, zainwestował w pobudzenie rynku wewnętrznego: półtora miliona za Ariela Mosóra, po milionie za Michaela Ameyawa i Patryka Makucha. Ekstraklasa na tym skorzysta. Już skorzystała. Pytanie, czy opłaci się to samemu Rakowowi?

Raków ożywia rynek. Skorzysta Ekstraklasa, ale czy też… sam Raków?

Wcale nie mamy przekonania, że Raków przeprowadził najbardziej spektakularne, a już na pewno najlepsze pod kątem czysto sportowym okienko transferowe spośród wszystkich polskich klubów. Kristoffer Klaesson dał się złapać w McDonaldzie (sic!) i już go pod Jasną Górą nie ma. Lazaros Lamprou miał być gwiazdą z Eredivisie, a przeżywa twarde lądowanie w szkole kapryśnego i wymagającego Marka Papszuna. Vasilios Sourlis to niewiadoma. Adriano Amorim gra tak regularnie, jak fatalnie. Coś tam obiecuje po sobie Jonatan Braut Brunes, ale na razie to wciąż ciekawostka: tylko i aż kuzyn Erlinga Haalanda.

Cztery ciekawe nazwiska udało się pozyskać na rynku wewnętrznym. Makuch nie jest goleadorem, ale Raków obserwuje go od lat, robił do niego podchody już za czasów jego gry w Miedzi Legnica, profilowo pasuje do modelu Papszuna, u którego napastnik nie musi zdobywać bramek, to prawda uniwersalna i stara jak pętla tramwajowa obok stadionu przy Limanowskiego. 25-letni piłkarz przoduje za to w zaawansowanych statystykach: skokach pressingowych, pojedynkach na ziemi i w powietrzu. Mosór ma dwadzieścia jeden lat i prawie sto meczów w seniorskiej piłce, z czego większość na solidnym poziomie, nawet pomimo słabszego minionego sezonu. Niedawno chciało go Molde, plotkowało się o innych kierunkach na Zachodzie, sprowadzenie go do Częstochowy brzmi jak „steal”, żeby posłużyć się żargonem z NBA.

Potencjał sprzedażowy ma też niewątpliwie Ameyaw, który przez ostatnie kilkanaście miesięcy w Piaście wyrósł na czołowego skrzydłowego Ekstraklasy. Problem w tym, że w systemie Rakowa z trójką środkowych obrońców, dwójką wahadłowych i dwójką ofensywnych pomocników de facto nie ma dla niego na boisku miejsca. W tym już głowa Papszuna, żeby mądrze wkomponować go w zespół i utalentowanego chłopaka zwyczajnie nie zagruzować. Mniej oczywistym, a równie interesującym ruchem jest wypożyczenie z opcją pierwokupu Jesusa Diaza, który jeszcze rok temu występował w czwartoligowym Cosmosie Nowotaniec, ale ostatnio bawił się w Stali Rzeszów w I lidze. Kolumbijczyk może okazać się za krótki na poważniejsze granie, ale też na przykład zostać bohaterem historii pt. „Skąd oni wytrzasnęli takiego kozaka?!”.

Reklama

Daleko tu do jakiegoś szału, rozbicia banku, zdystansowania konkurencji, bo wydaje się, że jakościowo na okienku transferowym bardziej wzmocniła się chociażby Legia Warszawa, a niezmiennie prężnie na rynku działa również Łukasz Masłowski, który zadbał, żeby Jagiellonia Białystok nie tylko zarobiła na odejściu Dominika Marczuka do MLS i Bartłomieja Wdowika do Portugalii, ale też nie osłabiła się sportowo. Lech Poznań działał znacznie bardziej chaotycznie, długo migał się od wydania pieniędzy zarobionych na sprzedaży Kristoffera Velde, Filipa Marchwińskiego i Jespera Karlströma, ale ostatecznie Niels Frederiksen (zatrudnienie trenera z prawdziwego zdarzenia to gamechanger przy Bułgarskiej) ma z kim pracować.

Raków wyróżnia się w innym kontekście, w szerszej perspektywie. Rekordowy transfer do Ekstraklasy to 1,8 miliona euro, które Lech wydał na Aliego Gholizadeha. Pod tym względem lepiej od Polski wypadają Kazachstan, Bułgaria, Węgry, Cypr, Serbia, Rumunia czy Izrael. Wiadomo też, że cała klasa średnia, do której aspirujemy albo z którą rywalizujemy: Szwecja, Czechy, Norwegia, Dania czy Chorwacja. W drugim numerze Kwartalnika Sportowego znajdował się tekst „Strach przed lataniem” redaktora Szymona Janczyka, który rozmawiał w nim o tym problemie z Filipem Dutkowskim z firmy Sports Solver.

– Jeżeli spojrzysz na kwoty transferowe w relacji do przychodów klubów w Anglii czy w innych krajach, to najwyższy transfer w sezonie stanowi 10-20 procent przychodów. 20 procent to ekstremum, ale 10-15 procent to norma. Dla Bundesligi łączne wydatki na transfery to ponad 20 procent przychodów. W raporcie Deloitte jest podane, że łączne przychody w Ekstraklasie wyniosły 620 milionów złotych, do tego 200 milionów złotych z transferów. Jeżeli podzielimy to przez szesnaście, wychodzi średnio około 50 milionów złotych. 10-15 procent tej sumy to kwota 1-1,5 miliona euro. Transfery w tych widełkach powinny być częste, a takie w wysokości 700-800 tysięcy euro powinny być absolutną normą. Nasze kluby rozporządzają przychodami inaczej niż kluby zachodnie. Relacja najwyższego do przychodów jest dużo niższa – mówił Dutkowski.

Wyliczaliśmy, że sprawozdania finansowe Lecha, którego Excel niemal zawsze świeci się na zielono, wskazują, iż mógłby on wydawać na najdroższe transfery 3,2, a nawet 4,8 miliona euro w widełkach od 10% do 15% przychodu. A nie wydaje. Nikt nie wydaje, choć Ekstraklasa podpisała niedawno kolejny intratny kontrakt telewizyjny. Pieniądze z Canal+Sport sytuują polską ligę w czołówce Europy pod względem wysokości kwot za prawa do transmisji. Z raportów Deloitte i Grant Thornton z ostatnich lat wynika, że nasze rozgrywki ciągle rozwijają się pod względem finansowym i pozyskiwania pieniędzy.

Raków działa mniej zachowawczo. Jego właściciel Michał Świerczewski w mistrzowskim sezonie zżymał się, że futbol to studnia bez dna, X-kom to żyła złota, ale on jest miliarderem w złotówkach, a nie euro, które królują na piłkarskim rynku. Blefował, że na transfery po odejściu Marka Papszuna wyda nie więcej niż 500 tysięcy euro. Blefował, bo za pół roku od tej deklaracji rozmawialiśmy już o sześciu wydanych milionach euro!

Skończyło się to wieloma niewypałami z Sonnym Kittelem na czele i rozczarowującym sezonem pod wodzą Dawida Szwargi, ale na razie o tym zapomnijmy. W „Jak (nie) grać w Europie” Michała Zachodnego przeczytać można rozmowę z Omarem Chaudhurim, piłkarskim mózgiem spod znaku „Moneyball”, który pracując dla Twenty First Group, pomagał Premier League, federacjom piłkarskim i klubom dostosować się do warunków współczesnego sportu, w którym analiza danych jest równie ważna jak znajomość zapachu skarpet. Fragment książki:

Reklama

„Raków znalazł się w dziesiątce klubów wyróżnionych przez Twenty First Group za osiąganie wyników ponad stan. Towarzystwo było naprawdę różnorodne. W stawce liderowało FC Twente, które po powrocie do Eredivisie znów zaczynało rozpychać się pomiędzy największymi holenderskimi zespołami. Trzy kolejne miejsca zajmowały najpotężniejsze firmy portugalskie, które mimo nieustannych ubytków piłkarskich i transferowania za granicę myśli szkoleniowej radziły sobie świetnie w europejskich pucharach.

Zespół z piątej pozycji mógł zaskakiwać – zajął ją Manchester City. Jak klub z niemal nieograniczonym budżetem, fantastycznymi piłkarzami i genialnym trenerem może osiągać wyniki ponad stan? W tym historia i dane są zgodne: żadna drużyna we współczesnym futbolu nie powinna być tak dobra, by wygrywać równie dużo, niezależnie od stanu finansów.

Szóstą pozycję w tej klasyfikacji zajmował właśnie Raków. Chaudhuri od razu przyznaje, że niewiele wie o samym klubie: jego rozwoju, właścicielu i zapleczu w Częstochowie. Koncentruje się na liczbach. A tempo, w jakim polski zespół doszedł do takich wyników w europejskich pucharach, gra z najlepszymi i bardzo stabilne punktowanie, tworzenie okazji i ograniczanie ich rywalom musi oznaczać jedno: Raków to klub funkcjonujący projektowo, progresywnie i mądrze”.

Dopiero z Markiem Hanouskiem i Bartłomiejem Pawłowskim w Weszłopolskich Tournée na stadionie Widzewa, a następnie przede wszystkim w artykule „Polska piłka to czeski film, czeska to sukces w Europie. Jak to robią sąsiedzi?” zastanawialiśmy się, dlaczego Czesi tak wyraźnie wyprzedzili Ekstraklasę na arenie międzynarodowej. Jednym z elementów analizy była dość prosta konstatacja: na wewnętrznym rynku transferowym w Polsce panuje stagnacja, gdy czołowe czeskie kluby na tym właśnie budują swoją siłę i pozycję.

Liczyliśmy, że Lech i Legia dokonały łącznie mniejszej liczby transferów gotówkowych na rynku wewnętrznym niż Sparta Praga czy Viktoria Pilzno w pojedynkę. W Poznaniu i Warszawie w tym czasie nie wydano łącznie nawet dziesięciu milionów euro, podczas gdy sama Slavia zasiliła budżety innych czeskich klubów czterdziestoma milionami euro. I tu pojawia się Raków, który przeżywa najlepszy czas w swojej historii i już zdążył dokonać podobnej liczby transferów na krajowym podwórku co Legia, wydając na nie tyle samo pieniędzy – osiem milionów euro.

Ekstraklasa na rozruszaniu rynku wewnętrznego skorzysta. Taki Piotr Rutkowski trzęsie się na samą myśl, że pieniądze z kolejnych sprzedanych za pokaźne sumki wychowanków (Lech ma jedną z najlepszych akademii na kontynencie) lub wypromowanych zawodników (jak Velde) można reinwestować, wzmacniając tym samym pierwszy zespół Kolejorza. Jeśli jednak Raków dalej będzie prowadził tak ekspansywną politykę transferową, reszta stawki będzie musiała w jakiś sposób na to odpowiedzieć, żeby nie zostać w tyle. I to wcale nie pod kątem sportowym, a przede wszystkim rynkowym, bo ile jeszcze Polska ma bronić się przed trendami, które dominują w całej Europie, a takich Czechów zaprowadziły do umoszczenia sobie wygodnego gniazdka w Lidze Mistrzów?

Paradoksalnie, trudno za to wyrokować, czy transferowy poligon doświadczalny przyniesie sukcesy Rakowowi. Dwa Puchary Polski, dwa Superpuchary Polski, dwa wicemistrzostwa Polski i mistrzostwo Polski z 2023 roku były efektem systematycznego ulepszania twardego modelu gry Papszuna. Przemiał piłkarzy był olbrzymi, przez klub przewinęło się mnóstwo zawodników anonimowych, ale generalnie to działało, przykładowo: na „dziesiątce” był Miłosz Szczepański, następnie David Tijanić, a w docelowej fazie gwiazdor pełną gębą typu Ivi Lopez. Albo liderzy środka obrony: najpierw Andrzej Niewulis, potem Tomas Petrasek, ostatecznie Zoran Arsenić. Tak samo na bramce: Michał Gliwa, Jakub Szumski, Dominik Holec i wreszcie Vladan Kovacević.

Problem w tym, że wraz z końcem pierwszej kadencji Marka Papszuna ta formuła się wyczerpała. Inaczej, dość brutalnie dobiegła końca, bo gdy 50-letni szkoleniowiec wrócił do pracy, nagle okazało się, że w szatni ma całą grupę zawodników spoza bajki „papszunowego reżimu pracy”: nie tylko Klaessona, ale też Johna Yeboaha, Adnana Kovacević i Sonny’ego Kittel. Wszystko to drodzy w utrzymaniu piłkarze, którzy mieli być gwiazdami, a gwiazdami nie zostali, owoce zakupowej manii z lata 2023 roku.

Nowy Raków źle się ogląda. Drużyna Papszuna męczy się w ataku pozycyjnym, brakuje jej liderów, wyrazistych postaci, ale też zwykłej piłkarskiej jakości. Nie jest powiedziane, że Ameyaw (najpierw trzeba będzie znaleźć mu pozycję) i Mosór okażą się remedium na te bolączki. Może Makuch dalej będzie strzelał z częstotliwością jednego gola na pół tysiąca minut, co podważy sens wyłożenia za niego okrągłej bańki. Naprawdę niewykluczone, że za pół roku spojrzymy na trzy ostatnie okienka transferowe Rakowa i uznamy, iż w tym całym szale jedynym strzałem w dziesiątkę było wyciągnięcie Ante Crnaca ze Slavena Belupo i wypromowanie go do Norwich…

To byłoby rozczarowujące.

Dla Rakowa, oczywiście.

Dla Ekstraklasy bowiem to wskazanie kierunku. Nie bójcie się inwestować.

Czytaj więcej o polskiej piłce:

Fot. Newspix/Raków Częstochowa

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

60 komentarzy

Loading...