Musiał przyjść taki moment, w którym prawda o grze Cracovii zostanie nieco zweryfikowana. To wysokie miejsce w tabeli jest ponad stan, jeśli spojrzymy na statystyki oczekiwanych goli i punktów. W tych „Pasy” nie powalają i często mają zwyczajnie więcej szczęścia od rywali. Jasne, niczego im za to nie odejmujemy, bo szczęściu też trzeba umieć dopomóc, ale choćby ich gra defensywna zdawała się być elementem, który prędzej czy później nadwątli optymizm kibiców.
Radomiak z Rochą na szpicy – to brzmiało jak narzędzie, które może się do tego przyczynić. Szybko poszło, bo już po pięciu minutach Ravas musiał wyciągać piłkę z siatki. Wyglądało to dość zabawnie, bo nagle linia obrony Cracovii przemieniła się w słupy soli zabetonowane dwa metry pod ziemią. Ani rusz, tylko głowy ruchome, żeby patrzeć, jak Portugalczyk kończy ładne (ale chyba trochę przypadkowe?) dośrodkowanie Paulo Henrique, świeżutkiego debiutanta. Może gdyby słupy były zasadzone równo, od linijki, Rocha byłby na spalonym. Ale nie – Jugas musiał wyróżnić się z tłumu i wyraźnie złamał linię spalonego.
Po tym zdarzeniu Cracovia niby kilka razy zbliżyła się do bramki Kikolskiego, a raz nawet zmusiła go do brawurowego wyjścia poza pole karne. Ale w zasadzie bardziej przypominało to machanie patykiem, a nie mieczem. Brakowało siły ognia, brakowało dobrych wrzutek i van Buren z Kallmanem właściwie nie mieli z czego żyć. Może i Radomiak przegrał cztery ostatnie spotkania, tracił po trzy i cztery gole, ale trzeba przyznać, że dziś całkiem nieźle wyglądał na tyłach. W dużej mierze dlatego, że osadzał się niżej i bardziej bazował na kontratakach, zamiast oddawać tę samą broń w ręce rywala.
A Cracovia, jak dobrze wiemy nie od wczoraj, męczy bułę w ataku pozycyjnym niezależnie od zmian na stołku trenerskim. No i tak jak dała się naciąć na szybki atak Radomiaka przy pierwszym golu, tak scenariusz powtórzył się przy drugim trafieniu. Sokołowski przedryblował sam siebie, stracił piłkę, a kilka sekund później gospodarze byli już pod szesnastką Ravasa. Ale akcji nie skończył Rocha, tylko Ouattara, tak jakby robił to już setki razy, bo włożył futbolówkę idealnie pod ladę. Przy czym wartość Rochy była nieoceniona, bo w międzyczasie przestawił Jugasa jak worek z ziemniakami.
Ale Cracovia, o dziwo, po raz kolejny w tym sezonie potrafiła nawiązać walkę. Chociaż prawie doszło do komedii kolejki, prawie van Buren w pokraczny sposób wybił strzał Olafssona z linii bramkowej, Cracovia miała to szczęście, że Holender wpadł do siatki odrobinę szybciej niż piłka. Sędzia Przybył tego nie widział, liniowy też nie, ale od czego jest technologia? Ledwo, bo ledwo, ale „Pasy” wcisnęły bramkę kontaktową. Później Rakoczy po wejściu z ławki miał jeszcze sytuację, niemal idealną, ale przegrał pojedynek z Kikolskim. Poza tym, mimo że Cracovia podkręciła tempo, czegoś jej brakowało. Może intensywności, może zdecydowania, bo na tle krakowian Radomiak zapierdzielał po boisku jak całkiem dobra wersja Rakowa Marka Papszuna.
No i wygrał absolutnie zasłużenie. Co z tego, że Cracovia wrzuciła wyższy bieg w drugiej połowie, skoro dobrych sytuacji strzeleckich miała tyle, że nie zapełnilibyśmy nawet palców u jednej ręki. Co z tego, skoro na własnej połowie wyglądała momentami na przestraszoną. Nie, to po prostu była Cracovia, jakiej powinniśmy spodziewać się na co dzień. Taka, której raz czy dwa coś dobrze wyjdzie, a potem kilka innych rzeczy się posypie. Ot, typowy średniak, którego nie tak trudno zneutralizować, jeśli dobierze się właściwą taktykę. A ona na dziś była prosta: zamknij skrzydła i daj im rozgrywać przez środek.
Ba, w końcówce meczu niewiele brakowało, żeby goście sami władowali sobie gola. Bo zamiast pójść za ciosem i częściej testować formę Kikolskiego, niektórzy zawodnicy trenera Kroczka stwierdzili, że chyba lepiej będzie zabawić się w zbijaka. Tak to wyglądało, kiedy Ravas wsadzał na konia swoich kolegów dziwnymi podaniami. To było takie klepu-klepu jak w treningu, ryzykowne i być może rozwijające, ale chłopakom ktoś najwyraźniej zapomniał powiedzieć, że przegrywają i w ten sposób po 90. minucie trzeba klepać po drugiej stronie boiska. Może następnym razem się nie uda? Albo nie, raczej nie. Możliwe, że to początek równania do średniej, jaką jest dla Cracovii często przeciętna gra w kratkę.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Polska piłka to czeski film, czeska to sukces w Europie. Jak to robią sąsiedzi? [REPORTAŻ]
- Rywale Jagiellonii. Sąsiedzi Skody, pogromcy Szeryfa i słoweński duet
- Oficjalnie: Kamil Kiereś zwolniony ze Stali Mielec
Fot. Newspix