Kiedy wstajemy każdego ranka, pewnie nawet przez myśl nam nie przechodzi refleksja o przemijaniu. Raz na jakiś czas trafi się taki dzień, kiedy poczujemy upływający czas, może nawet się go wystraszymy. Święta, święta i po świętach. Dopiero co były wakacje i zaraz kolejne. Patrzcie, kurczę, to już rok jak taty z nami nie ma. A zaraz dwa lata, potem trzy… Cała ta ciągłość i niezatrzymywalność czasu sprawia, że ciągle i swoje, i cudze życie rozpatrujemy w kategoriach przeszłości. A wraz z nią – zostawianych przez kolejnych ludzi ziemskich śladów.
Nie silę się na wielką filozoficzną myśl. Brak mi kompetencji. Nie będę też udawał, że wiem, jak to jest być u kresu swojego życia i mierzyć się z myślą o zbliżającej się wielkimi krokami śmierci. Wiem jednak, że nie da się odejść tak po prostu, nigdy nie ma kompletnej ciszy. Bo jest choćby taka drobna notka.
Zmarł ______, miał __ lat.
Robił ____ i ____.
Był ____.
A za nią często wiele innych wspomnień, mniej i bardziej pozytywnych. Szczerych i tych do przesady polukrowanych. Zabierając się za ten tekst, w zamyśle wyglądający nieco inaczej, usłyszałem: – Christoph Daum? Wiesz, dla mojego pokolenia to tak, jasne, że się go pamięta, ale czy młodsi coś w ogóle skojarzą? – a po chwili kolejny głos. – No, to duża postać, a była też przecież ta jego afera narkotykowa… – i w mojej głowie momentalnie otworzyła się cała maleńka szufladka z napisem Christoph Daum, którą kiedyś uzupełniłem o okruchy wiedzy na temat nieżyjącego już niemieckiego trenera.
Przypomniałem sobie, że jego Stuttgart, u progu szeroko otwartych drzwi do Ligi Mistrzów, w kuriozalnych okolicznościach przegrał rywalizację z angielskim Leeds i musiał obejść się smakiem. Przypomniałem sobie, jak pan Daum tak ochoczo zapewniał, że nie raczy się w domu kokainą, że aż oddał do badania swój włos i okazało się, że jednak wciąga kreski. Jak kłócił się z tym czy innym piłkarzem, trenerem, działaczem. Ale też jak zachorował i powoli zaczął się godzić z kresem.
Jak Christoph Daum z właściwej drogi zboczył na niewłaściwą ścieżkę [HISTORIA]
W styczniu tego roku Christoph Daum rozmawiał z portalem express.de, który zwykle opisuje sportowe życie Kolonii. Były piłkarz i trener miejscowego klubu przyznawał, że całkiem nieźle radzi sobie ze swoim nie najlepszym stanem zdrowia:
– Po ostatnich badaniach wiem, że nie wyzdrowieję, ale też nic nie wskazuje na to, że choroba zaraz mnie pokona. Wyjazd do Tajlandii dobrze mi zrobił (w tamtym okresie w sieci pojawiło się sporo zdjęć uśmiechniętego Dauma w fikuśnych koszulach – przyp.), choć nadal stresują mnie ciągłe dojazdy do kliniki. Gdy myślę o swoim położeniu, to stwierdzam, że mimo tych wszystkich przykrości, którymi bombarduje nas świat, musimy czasem poświęcić kilka chwil na zatrzymanie się. Głównie po to, by nie dać się tymi negatywnymi rzeczami przysypać.
To z kolei fragment wywiadu, którego Daum udzielił na cztery miesiące przed śmiercią niemieckiemu Focusowi. W słowach trenera nie kryje się strach, a choroba i zbliżająca się śmierć to tylko trochę upierdliwy dodatek do życia:
***
Jak się pan czuje?
A dziękuję, wszystko w porządku. Właśnie wyszedłem z onkologii, za mną akurat trzydziesta runda chemioterapii. To terapia infuzyjna, dobrze się sprawdza, komórki nowotworowe rosną minimalnie. Porównałbym to wszystko do położenia diabetyka, który wstrzykuje sobie insulinę – podobnie jest w przypadku choroby nowotworowej.
Czyli będzie mógł się pan cieszyć, gdy Bayer Leverkusen zostanie w najbliższą niedzielę mistrzem Niemiec?
Bez dwóch zdań! Będziemy wtedy z kilkoma przyjaciółmi na Majorce i planujemy oglądać mecz z Werderem. Chcemy, żeby cały ten dzień był wielkim świętem. Na samą myśl jestem niezwykle szczęśliwy. No i wreszcie do historii przejdzie ten straszny przydomek Vizekusen…
***
Tu Daum miał się zaśmiać na samą myśl o złośliwym traktowaniu przez wielu klubu, z którym związał kilka lat swojej bardzo barwnej trenerskiej kariery. Patrząc w niedaleką przyszłość od razu rzucił okiem wstecz i przypomniał sobie, że zostawia w Leverkusen ślad. Zrobiło się mu trochę lżej.
Żałoba po Christophie Daumie. Nekrolog wybitnej osobistości (źródło: bayer04.de)
Budził kontrowersje? Jasne. Szedł przez życie naznaczając je wieloma błędami, wstydliwymi porażkami, ale gdzieś na jego końcu został uznany wprost, i to nie tylko w oficjalnym pożegnaniu na stronie Bayeru Leverkusen, za postać w pewnej skali wybitną.
– Był pionierem nowoczesnej gry, był kontrowersyjny i aż do samego końca pełen pasji do piłki nożnej. Mogłem tego doświadczyć osobiście podczas naszego spotkania na kilka tygodni przed jego śmiercią. Żył piłką nożną każdą cząstką siebie – takimi słowami Dauma pożegnał prezes niemieckiej federacji, Bernd Neuendorf. I nie przez przypadek nasze cmentarze pełne są pomników.
Bliskie spotkanie ze śmiercią
Nieco inny obraz pożegnania ze światem wyłania się z historii zmarłego niedługo po Daumie Svena-Gorana Erikssona. Niemiec może nie krył się ze swoją chorobą przed światem, ale to z jaką pompą postanowił odejść Szwed… byliśmy świadkami pożegnania jedynego w swoim rodzaju. Były selekcjoner reprezentacji Anglii tak bardzo pragnął zostawić na świecie choćby jeszcze kilka śladów, że odciskał je w kolejnych miejscach i na kolejnych sercach tak naprawdę poprzez swoją przeciągającą się śmierć. Wydłużoną w sposób, na który nie potrafiliśmy się przygotować.
Kolejna z myśli towarzyszących temu tekstowi. Widmo śmierci zbliża nas do umierającego. Tak jak sama śmierć do zmarłego.
To ekwiwalent tych nielicznych dni, które zaczynamy od refleksji o pędzącym czasie. Wszyscy staliśmy się w ostatnich miesiącach bardzo bliscy Erikssonowi. Zastanawialiśmy się, jak ktoś z tak wielką wolą życia może być śmiertelnie chory i dlaczego, do cholery, nie zdążył zrealizować wszystkich planów i marzeń. Towarzyszyliśmy jego odchodzeniu na tamten świat niemal jak członkowie najbliższej rodziny i chyba dlatego cała ta historia jest wstrząsająca jeszcze bardziej. Sven-Goran Eriksson pokazał nam śmierć z bliska, dał nam jej doświadczyć i nawet nie musiał pytać, czy w ogóle chcemy z nim przejść tę drogę. Chcieliśmy, bo zbliżający się do końca swojego życia bohater tej historii, jawił się nam jako unikalna suma wszystkich zostawionych przez niego śladów. Wspomnienia dobre, ciekawe, pewnie i kilka złych. Wszystko, co zostawił po sobie.
– Miałem dobre życie. Myślę, że wszyscy boimy się dnia, w którym umrzemy, ale śmierć to też część życia. Musisz nauczyć się akceptować ją taką, jaka jest. Mam nadzieję, że na końcu ludzie powiedzą: tak, on był dobrym człowiekiem. Ale wiem też, że nie wszyscy to powiedzą – mówił 76-letni Szwed na potrzeby dostępnego już w streamingu filmu dokumentalnego. – Mam nadzieję, że zapamiętacie mnie jako pozytywnego faceta, który starał się zrobić wszystko, co mógł. I nie żałujcie mnie, uśmiechnijcie się. Dziękuję za wszystko – trenerom, zawodnikom, kibicom. To było fantastyczne. Dbajcie o siebie i własne życie. Żyjcie nim.
Ostatnia wiadomość od Erikssona to coś więcej niż wyciskacz łez. Szwed przyznał, może nie wprost, że pożegnaniem ze światem chciał dać nam lekcję szacunku do kresu istnienia. Od nas zależy nadal, co z niej wyniesiemy, lecz zrozumienie dla przemijania i śmierci nie przyjdzie łatwo. Może nie przyjdzie wcale.
Z Erikssonem poszliśmy krok dalej niż niedawno na naszych łamach Jan Mazurek. W tekście Kiedy zgasną światła igrzysk, wszyscy będziemy starzy i słabi przypomina on o odchodzących w zapomnienie ludziach sportu, którzy na starość osunęli się w cień. Świat powoli o nich zapomina. Nie chce pamiętać, że stoją gdzieś na uboczu i nadal piszą swoją historię. Niedawna śmierć Erikssona, ale także odejście Dauma czy Franciszka Smudy potwierdzają jednak, że na zbliżających się do kresu ziemskiej drogi nie czeka zbiorowa niepamięć. Wręcz przeciwnie – śmierć utrwala tylko rozmywający się pod koniec życia obraz każdego z nas.
Straszne to i niezwykłe zarazem, że istnieje jednak ten pewien krótki okres, w którym dla wielu ludzi naprawdę staniemy się tylko jakimś mglistym wspomnieniem. I że skończy się on dopiero wtedy, gdy końca dobiegnie całe nasze życie.
Jedynie przypadek Erikssona dowodzi, że można wszystko rozegrać choć odrobinę inaczej… A czy to łatwe? Umieranie i śmierć raczej nie są z tych łatwych.
CZYTAJ WIĘCEJ O CHRISTOPHIE DAUMIE I SVENIE-GORANIE ERIKSSONIE:
- Ostatnie życzenie Svena-Gorana Erikssona
- Wyścig o scudetto rozstrzygnięty w ulewie, czyli włoska wersja „meczu na wodzie”
- Jak przerżnąć wygrany sezon? Pokazuje i objaśnia Bayer Neverkusen
Fot. Newspix