Fascynujący pojedynek postanowiła nam zaserwować tej jesieni Ekstraklasa. Mianowicie Lechia i Radomiak dzielnie walczą o to, która defensywa bardziej się skompromituje. Już wydawało się, że ci drudzy wyjdą na prowadzenie po skeczu Rahiła Mammadowa, ale na koniec dnia na scenę wyszła ekipa z Gdańska i rozbawiła publikę do łez.
Nie ma co was oszukiwać, kwadrans przed końcem gry w tym miejscu powstawała już historia o tym, że Raków Częstochowa bez Ante Crnaca nie jest w stanie walnąć nawet Lechii Gdańsk. Sporo na to wskazywało, bo klasycznie już dostaliśmy porcję nieskuteczności (Patryk Makuch w przerwie z pasją opowiadał o planie na mecz: wbiegać za plecy obrońców, wyprzedzać ich, dręczyć, ale zapomniał chyba, że na końcu powinno być jeszcze: i strzelić), otrzymaliśmy również kilkadziesiąt minut bezskutecznego męczenia buły, które ciężko nawet nazwać próbą przedarcia się przez zasieki rywala.
Czasami jednak tę Ekstraklasę oglądamy, więc choć stukaliśmy już w klawiaturę, to niezbyt śpiesznie. Wszak można było w ciemno zakładać, że Lechia — jak co tydzień — nie dowiezie. Nawet będąc już metr przed kiblem.
Lechia Gdańsk – Raków Częstochowa 1:2. Lechia dopełnia tradycji i umiera w końcówce
Śląsk Wrocław: sztuka w doliczonym. Motor Lublin: dwa wsady po siedemdziesiątej minucie. Lech Poznań: wyjątek, bo wrzucili trójkę do przerwy. Zagłębie Lubin: remis wyrwany piętnaście minut przed ostatnim gwizdkiem. Puszcza Niepołomice: dwójka przed finiszem gry.
No i Raków Częstochowa: odwrócenie wyniku dokładnie w 87. i 90. minucie gry.
Lechia Gdańsk regularnie kona na boisku, gdy tylko zegar pokazuje, że piłkarze ganiają po nim już przez jakąś godzinę. Jej kibice próbowali przechytrzyć kostuchę, oszukać przeznaczenie i tak zadymili oraz zasyfili murawę, że trzeba było grę przerwać, dorzucając gospodarzom dodatkowe parę minut odpoczynku, ale losu nie da się tak łatwo wyprowadzić w pole.
Zwłaszcza gdy bronisz tak źle, że można ci strzelić nawet główkując mniej więcej z szesnastu metrów.
Plan Lechii nie działa. Żeby punktować nie wystarczy próbować przetrwać
Szymon Grabowski w Canal Plus twierdził, że Lechia zrobiła wiele, żeby cieszyć się z wygranej. Ośmielimy się jednak z trenerem beniaminka nie zgodzić. Lechia zrobiła tyle, co zwykle. Gdy już jakimś cudem coś do bramki rywala wpadło — a tym razem owym cudem okazał się strzał Rifeta Kapicia z dystansu — jedynym pomysłem była próba przetrwania.
Wykopać, wybić, wywalić, położyć się, skraść parę sekund.
Lechii tydzień w tydzień brakuje argumentów i chęci. Na inaugurację nie oddała strzału przez ponad osiemdziesiąt minut: zaatakowała dopiero, gdy przeciwnik objął prowadzenie. Z Lechem zdarzyły się dwie ponad dwudziestominutowe przerwy od kopnięcia w kierunku wielkiego prostokąta ustawionego na końcu boiska. Zagłębie to posucha między 54. a 72. minutą, a potem kolejna, już do końcowego gwizdka.
Gdy coś ciągle się powtarza, nie może to być przypadek. Gdy ktoś nie wyciąga wniosków, nie może liczyć na punktowanie. Wiemy, że Raków nie takich rywali onieśmielał, ale nie da się ukryć, że pomysł Lechii na kontrolowanie wyniku: brak strzałów od 60. minuty meczu i oddawanie piłki rywalowi, który w piłkę gra przecież lepiej, musiało się skończyć tragicznie.
Pal sześć, gdyby zespół z Częstochowy poprzestał na trafieniu Makucha, wtedy w Gdańsku zostałby chociaż pech. Raków widział jednak, że rywal opiera się na linach i opuszcza gardę, więc żal było nie skorzystać, więc na koniec akcję pociągnął Władysław Koczerhin, który kopnął w pole karne, tam Gustav Berggren odegrał jeszcze do Jonatana Brauta Brunesa i trzy punkty załatwione.
Erling Haaland może kuzynowi pogratulować, chociaż przy wigilijnym stole Norweg usłyszy pewnie, że tak prostej roboty jak przy pierwszym golu w Ekstraklasie, Jonatan nigdy nie miał.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA I LECHII GDAŃSK:
- Kuzyn Haalanda. Kim jest Jonatan Braut Brunes?
- Transferowy majsterszyk Rakowa. Ante Crnac sprzedany za ponad dziesięć baniek
- Wakacje od pensji w Lechii. Gdzie jest Komisja Licencyjna?
fot. Newspix