Reklama

Wyśmiewany w Legii, w Delcie nie mógł wziąć prysznica. Zrobił największy transfer lata

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

17 sierpnia 2024, 10:30 • 15 min czytania 37 komentarzy

Gdy trafił do Legii, wszystko robił na wślizgu. Z tego powodu bez żalu oddano go do czwartoligowej Delty, w której nie uniknął błędów, ale chętnie wyjaśniał futbol trenerom i działaczom, choć nie mógł się nawet wykąpać po treningu. Wtedy też uświadomił sobie, że piłkarzem może być co najwyżej solidnym. Jednak dzięki swojej otwartości, zdolnościom komunikacyjnym i charakterowi stał się jednym z najlepszych agentów piłkarskich na świecie. Andy Bara to człowiek, który zaprojektował karierę Daniego Olmo. Hiszpański pomocnik właśnie stał się bohaterem największego gotówkowego transferu lata, a to wszystko dzięki chorwackiemu menadżerowi, który ma za sobą pełen ekscesów i szalonych historii epizod w Polsce.

Wyśmiewany w Legii, w Delcie nie mógł wziąć prysznica. Zrobił największy transfer lata

Pokład niewielkiego samolotu. Dani Olmo w tle uśmiecha się delikatnie do zdjęcia. Obok niego siedzi Deco, a przed nim ojciec Miguel i agent Juanma Lopez. Selfie robi natomiast postawny mężczyzna o bałkańskiej urodzie, długich czarnych włosach i brodzie, które delikatnie przyprószyła już siwizna. To Andy Bara. Człowiek, który wspólnie z Juanmą pilotowali transferowi Olmo do Barcelony, a fotografię zrobiono na kilkanaście godzin przed oficjalnym podpisaniem kontraktu. Cała piątka leciała wtedy bowiem do stolicy Katalonii. Zdjęciu towarzyszy aura piłkarskiego gigantyzmu. Prywatny jet, opalone twarze, drogie zegarki, a w tle transfer za 60 mln euro. Nikt, by wtedy nie pomyślał, że postać z pierwszego planu jeszcze dwie dekady temu nie mogła wykąpać się po treningu w czwartoligowej Delcie Warszawa.

Nie mógł wziąć prysznica

Pamiętam go bardzo dobrze. Jak mógłbym zapomnieć, skoro w małej Delcie pojawił się bodajże pierwszy obcokrajowiec! Wspominam w samych superlatywach. Jako człowiek był bardzo w porządku, sumienny, słowny. Zawsze jak się na coś umawialiśmy, dotrzymywał obietnicy. A przecież nie musiało to tak wyglądać. Do Legii przyjechał z Valencii, a nagle znalazł się w czwartoligowej Delcie. A wtedy były u nas trudne warunki, by nie powiedzieć fatalnie. Pracowaliśmy w okresie zimowym bez odpowiedniej infrastruktury sanitarnej, szatni, nie wspominając już o boiskach. Po treningach piłkarze, w tym również Andy, nie mogli nawet wziąć prysznica, ale nigdy nie narzekał, a wiem, w jakich warunkach ćwiczył w Hiszpanii, bo odwiedziłem ten ośrodek. Był wzorem profesjonalnego podejścia do treningu. A oprócz tego pomógł nam w innych aspektach – wspomina Jacek Mazurek, ówczesny trener Delty, w której prowadzi zarówno Barę, jak i Roberta Lewandowskiego.

Reklama

Chorwat trafił do Delty z przypadku. Do Polski ściągnął go bowiem Jarosław Kołakowski. Bara występował regularnie w reprezentacjach młodzieżowych. Trenował w akademii Valencii, a do Legii przeniósł się z Logrones. Choć początkowo niechętnie podchodzono do tego ruchu, to trenerzy w tym Dariusz Kubicki przekonali się do niego podczas tygodniowych testów.

Nadaje się najwyżej na tłumacza

Był środkowym obrońcą z dobrymi warunkami fizycznymi, siłą i odpowiednią szybkością. Przychodziłem na treningi Legii i mogę powiedzieć nawet, że był wtedy najszybszy w zespole. Odstawał jednak pod względem technicznym. Do tego dobrze grał głową i cechowała go ambicja. Jednak nie wystarczyło to, by utrzymał się na poziomie Ekstraklasy – opowiada nam Kołakowski, który widząc, że jego podopieczny nie będzie w stanie przebić się w Legii, załatwił mu wypożyczenie do Świtu Nowy Dwór Mazowiecki. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko i nie bez skandali.

To nie jest zły gracz‚ naprawdę‚ jednak zdarzyło się kilka takich sytuacji‚ kiedy wyraźnie odstawał. Może na dużym boisku prezentowałby się lepiej‚ niż na przykład w hali. Posiada pewne zalety – choćby warunki fizyczne‚ gra głową‚ ja jeszcze bym tego piłkarza nie skreślał. Przede wszystkim jemu brakuje ogrania – tłumaczył Dariusz Kubicki powody niewystawiania Bary w składzie na „Legia.net”. Szkoleniowiec szybko podał również inne przyczyny. – Mógłby być tłumaczem Manuela Garcii, który nie porozumiewa się w żadnym innym języku niż hiszpański. Ale my przecież potrzebujemy piłkarzy, i to dobrych, a nie tłumaczy. 

Andy Bara i człowiek, którego miał być tłumaczem, czyli Manuel Garcia.

Chamski Jóźwiak? „Człowiek śniegu”

Pomimo tego, że Bara miał dużą ambicję do zrobienia kariery, nie dano mu szansy w Legii, na co później poskarżył się w „Fakcie”. Czuł, że szatnia go nie zaakceptowała. – W Legii zagrałem dwie minuty w towarzyskim spotkaniu. I to jako napastnik, a ja jestem środkowym obrońcą. Poza boiskiem było jeszcze gorzej. Nie znałem języka, więc robili sobie ze mnie jaja. Najgorszym chamem był Jóźwiak.

Dziś wracamy do tych wydarzeń i pytamy Marka Jóźwiaka o tę sytuację.

Reklama

Pierwsze słyszę. Nie mam złego zdania o nim, więc nie wiem, dlaczego tak stwierdził. To był młody chłopak. Nie miałem z nim większego kontaktu. Pojawił się z pięć, sześć razy na treningu i za chwilę już go nie było. Uważam jednak, że był fajnym gościem, ale umiejętności nie pozwalały mu zaistnieć w pierwszym zespole Legii, dlatego też opuścił nasz kraj. Jak widać po jego dalszej karierze, nie było w tym przypadku. Poszedł natomiast w profesję menadżerską, co zdecydowanie lepiej mu wychodzi. Był bardzo inteligentnym chłopakiem, który absolutnie nie powinien grać w piłkę, a zająć się czymś innym. Ani trenerzy, ani działacze Legii nie pomylili się z jego oceną, skoro nie zagrał żadnego spotkania. Co mogę powiedzieć, to że był bardzo sympatyczny, pozytywny, otwarty, z dużymi ambicjami, ale znacznie mniejszymi umiejętnościami piłkarskimi. W tamtych czasach niewiele osób mówiło po angielsku, a on starał się z każdym porozumieć i złapać kontakt.

Bara mógł się jednak poczuć urażony, szczególnie że Jóźwiak bardzo dobrze pamięta, w jaki sposób naśmiewano się z rosłego Chorwata i jego przeciętnych piłkarskich umiejętności.

Jak był w Legii, nazywaliśmy go „człowiekiem śniegu”, bo pomimo zimy i mrozu, wszystko robił wślizgiem. Dużo pracował, ale też często jeździł na tyłku – mówi były legionista, a obecnie ekspert piłkarski.

Czy to był Portugalczyk?

Oficjalnego debiutu w Legii się nie doczekał, ale ma na koncie trzy mecze w Ekstraklasie. Wszystkie w barwach kleconego na szybko po awansie Świtu. Zespół z Nowego Dworu Mazowieckiego „wygrał” baraże ze Szczakowianką Jaworzno. I celowo daliśmy słowo wygrał w nawiasie bowiem w rewanżu piłkarze z Mazowsza zostali przekupieni, przegrywając 0:3 z ekipą z Górnego Śląska. Mecz zweryfikowano jednak jako walkower i do elity dostał się Świt, który po sezonie spadł z ówczesnej Ekstraklasy.

Odchodząc na wypożyczenie, Bara trafił w sam środek chaosu. Piłkarze przyjeżdżali pociągami jeden po drugim. Nawet w rozmowach z zawodnikami, którzy byli wtedy w zespole, usłyszeliśmy: „ja tam byłem tylko na chwilę”, „przyszedłem późno, niewiele pamiętam z tego okresu”. Nie jest to żaden wyznacznik, bo Chorwata nie mógł sobie przypomnieć sam Kubicki, który szeroko komentował w mediach jego kandydaturę.

Coś mi świta, ale nie pamiętam dokładnie. Miał chyba dobre warunki fizyczne. Był wysoki. Czy to był Portugalczyk? – zapytał nas szkoleniowiec.

Zamach na trenera… głową

Jednak nawet to nie tłumaczy tego, co się wydarzyło w Nowym Dworze Mazowieckim. Bara uderzył głową trenera i pochwalił się tym nawet w mediach. – Trafiłem na trenera Copijaka. Zamiast grać, na treningach oglądaliśmy wykresy. Obcokrajowcy mieli przerąbane. Miałem spięcie z Copijakiem. Przez parę dni darł się do mnie k…, k….. Nie zrozumiałem, ale jak mi przetłumaczyli, nie wytrzymałem. Podszedłem do niego, zrobiłem zamach głową… Nawet go nie dotknąłem, a ten się przewrócił. Byłem spalony… – opowiadał w „Fakcie”.

O tę historię nie spytamy już trenera Copijaka, który zmarł trzy lata temu, dlatego o te wydarzenia pytamy byłego agenta Chorwata Jarosława Kołakowskiego. Stwierdził jednak, że nie przypomina sobie takiego zajścia, ale wyjaśnia, skąd mogło dochodzić do nieporozumień z udziałem Bary.

To chłopak o wysokim poziomie kultury, obyty ze światem i te elementy rozwinął. Chciałem go odpowiednio zaadaptować do polskich warunków najpierw w Legii, potem Świcie Nowy Dwór Mazowiecki, ale nie wszystko wyszło, tak jak chcieliśmy. Ogólnie szkoda byłoby go w roli piłkarza. Marnowałby się, ale gdyby otrzymał odpowiednio dużo czasu, mógłby zrobić lepszą karierę. Być może niektórzy twierdzili, że Bara miał zbyt wysokie mniemanie o sobie, przez co rodziły się problemy, ale koniec końców nie było to bezpodstawne. Odnoszę wrażenie, że Andy’ego trochę w Polsce nie doceniono. Nie jego pierwszego, nie ostatniego.

Śmiała się cała Warszawa

Wyszło tak, że po półrocznym wypożyczeniu wrócił do Legii, a następnie w ostatnim momencie zimowego okna transferowego przeniósł się do czwartoligowej Delty Warszawa. I tam wcale nie było łatwiej. Oprócz fatalnych warunków sanitarnych musiał mocno zrewidować swoje oczekiwania względem futbolu. Nagle z młodzieżowego reprezentanta Chorwacji, zawodnika, który otarł się o poważną piłkę w Valencii, liczącego na szansę w Legii, wylądował na peryferiach warszawskiego futbolu. Finalnie nawet tam miał problemy, czytając relację na oficjalnej stronie klubu Delty.

Pewnego dnia dostajemy sygnał z Łazienkowskiej, że mają tam problem z jednym swoim zagranicznym graczem i szukają chętnego klubu, aby go przejął. Zawodnik fizycznie prezentuje się znakomicie, CV ma jeszcze lepsze i możemy go pozyskać tylko za opłatę części kontraktu. Jedyny warunek – trzeba szybko podjąć decyzje. Tak właśnie Andy Bara z rocznika 1982 objawia się nad Jeziorkiem Czerniakowskim – rozpoczyna się historia Bary w Delcie, po czym czytamy dalej.

Zaczyna się niewinnie, mimo częstych błędów w grze Andy jawi się jako wzmocnienie w defensywie. Kiedy zaczynają się rozgrywki ligowe, to niestety sytuacja z każdym spotkaniem staje się coraz gorsza. Nasz sławny zawodnik przez popełniane kuriozalne błędy staje się pośmiewiskiem kibiców. Trudny charakter Chorwata dodatkowo komplikuje sprawę w szatni. Apogeum problemów to sobota 3 kwietnia 2004 roku. Gramy wyjazdowy mecz z KS Łomianki. Nasz rywal to wtedy jeden z pretendentów do awansu, my zaś też pniemy się w górę tabeli. Od początku spotkania narzucamy swój styl gry. Niestety szyki krzyżuje nam stracona bramka z kontrataku. Dalej jednak gramy „swoje”, rywale bronią się, a my czekamy na bramkę. Kiedy wydawać by się mogło, że zaraz dojdzie do wyrównania, następuje katastrofa. Kolejna długa piłka zagrana przez rywala zmierza w kierunku naszej bramki. Andy spokojnie ustawia się w locie piłki, zamierzając wybić ją głową. Niestety robi to w taki sposób, że futbolówka przelatuje mu nad fryzurą i spada za plecami. Co działo się dalej, można się domyślić. Przegrywamy spotkanie, a cała Warszawa huczy od śmiechu. Decyzja Zarządu mogła być tylko jedna – żegnamy się z naszym chorwackim piłkarzem, który kilka dni później wyjeżdża z Polski, na zawsze jednak zostanie w naszej historii i galerii – Nasze Gwiazdy.

Intensywny rok i Brunei

O tę relację pytamy również trenera Mazurka. Tak jak w przypadku innych historii Bary w Polsce, tak i tu jest drugie dno.

Relacja, jak to relacja, pokazuje ocenę danego dziennikarza. Ja widziałem to z nieco innej perspektywy. Byłem trenerem tego zespołu i mogę jedynie powiedzieć, że w obronie Bara był moim podstawowym wyborem. Nie podchodziłbym do tego tak krytycznie. Nie stać by nas było na jego utrzymanie. Pod względem motorycznym pozostawał na najwyższym poziomie. Możliwe jednak, że odstawał od Ekstraklasy pod względem piłkarskim. Nikt mu pewnie nie proponował nawet zostania w Delcie na dłużej.

Zdjęcie unikat. Andy Bara w jednym z trzech meczów w Ekstraklasie rozegranych w barwach Świtu. Chorwat wystąpił przeciwko Polonii Warszawa w podstawowym składzie. Było to jego pierwsze i ostatnie takie spotkanie.

Przyjechał do Polski w lipcu 2003 roku. Poczuł szatnie trzech klubów. Rok później w zasadzie zakończył karierę. Co prawda próbował jeszcze sił w różnych egzotycznych miejscach, jak drużyna z Brunei w lidze malezyjskiej, ale w końcu doszedł do refleksji, którą po latach widzą nasi rozmówcy, a także czego mógł się nauczyć nad Wisłą.

Polska była błędem, ale czy na pewno?

Nie chcę teraz ideologii, że już wtedy wiedzieliśmy, że coś zdziała w piłce. Zaskakiwała nas jego otwartość. Interesowało go mnóstwo rzeczy. Wiele dowiedzieliśmy się od niego o podejściu szkoleniowym. Miał wiele informacji czy to z Chorwacji, czy Hiszpanii. Zdarzało się kilka razy, że zasypywaliśmy go pytaniami na interesujące nas tematy, a on cierpliwie na nie odpowiadał, pomimo że wcale nie musiał. Nigdy nie szczędził nam czasu. A przecież mówimy o młodym chłopaku, który wcale tak szerokiej wiedzy nie musiał mieć, bo takie rzeczy niekoniecznie powinny go interesować. Na jakimś poziomie mógł grać w piłkę. Ale fakt, że podjął decyzję o zakończeniu kariery w wieku 24 lat, wiele mówi o jego świadomości i inteligencji – twierdzi Mazurek.

To, co dało się u niego zauważyć, to ciąg do zrobienia czegoś wielkiego w życiu. Miał dobry charakter, wizję na siebie, osobowość. Do tego był poliglotą. Miał dar do poznawania nowych języków i nawiązywania kontaktów, dlatego też się zakumplowaliśmy. Cały czas utrzymujemy kontakt. Kiedy sprowadziłem go do Warszawy, mieszkał na Białołęce i często mógł obserwować mnie przy pracy. Myślę, że mógł się czegoś nauczyć – uzupełnia Kołakowski.

A wszystko podsumował sam zainteresowany na łamach „Faktu”, choć w zdecydowanie innym tonie: – Polska to porażka. Teraz żałuję, że nie zostałem w Valencii albo nie trafiłem do Panathinaikosu, skąd miałem propozycję. W Hiszpanii nawet siedząc na ławce, zarabiałem tyle, co w Polsce w 13 miesięcy. Moim problem był paszport pochodzący spoza Unii Europejskiej. Miałem dość czekania na swoją kolej i jak pojawiła się propozycja z Legii, nie zastanawiałem się ani chwili. To był błąd.

Jak Olmo trafił do Zagrzebia

Czas pokazał, że to nie był błąd, a jedynie potknięcie na usłanej dziurami, kłodami i innymi przeszkodami drodze. Andy Bara dostał wystarczająco dużo argumentów, by po prostu z niej zboczyć i obrać inny kierunek. Jak sam twierdzi, swój pierwszy udany transfer przeprowadził w 2004 roku, gdy załatwił kontrakt jednemu z Polaków w Niemczech. Jego kariera agenta musiała jednak długo dojrzewać, by dziś mówiono o nim jako jednym z najlepszych na świecie. Mimo to nie schodził z chorwackich rozkładówek. Obrońca spotykał się bowiem z Laną Banely – dziennikarką sportową i  prezenterką oraz utytułowaną zawodniczką taekwondo. Zaczęli się spotykać, gdy Lana spodziewała się drugiego dziecka, co doprowadziło do niemałego skandalu w kraju.

Prawdziwy przełom w karierze menadżerskiej Bary nastąpił dopiero w 2011 roku i nie brakowało w tym przypadku. Prowadząc agencję Doyen Sports, zorganizował obóz piłkarski pod szyldem Barcelony w Zagrzebiu. Wymógł od katalońskiego klubu, by przysłał do stolicy Chorwacji jednego ze swoich trenerów. Na Bałkany poleciał Miguel Olmo. Obaj szybko znaleźli wspólny język i gdy syn szkoleniowca Dani zaczął podbijać europejskie boiska w młodzieżowym wydaniu, telefon Miguela rozdzwonił się na dobre. Manchester United, Manchester City, Juventus, ale przede wszystkim Barcelona próbowały przekonać utalentowanego pomocnika do podpisania kontraktu. Nachalność przedstawicieli tych klubów doprowadziła do tego, że ojciec Daniego postanowił zerwać wszystkie negocjacje, a wtedy z nieoczekiwaną propozycją wyszedł Andy Bara.

Niedoszły legionista zaprosił Miguela, Daniego i pozostałych członków rodziny Olmów na Krk. To największa wyspa tego kraju i perła Chorwacji, gdzie zjeżdżają się najbogatsi. Było wystawnie, ale bez przesady, a co najważniejsze nie zabrakło rozmów o futbolu, bo jednym z zaproszonych gości okazał się Zdravko Mamić – prezes Dinama Zagrzeb. Nad Adriatykiem, po cichu, z dala od fleszy paparazzi dogadano transfer Daniego Olmo do Dinama Zagrzeb, co pozostaje jednym z największych zaskoczeń XXI-wiecznego futbolu, a także dało początek fantastycznej erze w dziejach stołecznego klubu.

Wojenki na Maksimirze

Dinamo, ściągając pomocnika Barcelony, stało się graczem na europejskim rynku. Również dzięki sukcesom w pucharach, do Zagrzebia przybywali przedstawiciele różnych klubów z wypchanymi pieniędzmi walizkami. I tak od 2015 roku do dziś stołeczny klub zarobił blisko 300 mln euro wyłącznie z transferów. Duża w tym zasługa Bary, który uczestniczył m.in. w transferach Gvardiola do Lipska, Majera do Rennes, Sutalo do Ajaksu, Brekalo do Wolfsburga. To on również stał za spektakularną sprzedażą 17-letniego Eduarda Husineca do Realu Madryt. Jak dziś wiadomo, zawodnik nie zrobił żadnej kariery i nigdy w poważnej piłce się nie wybił, ale bez względu na to, czy Bara o tym wiedział, czy nie, dobicie takiego targu z Florentino Perezem było czymś ogromnym i wartym wpisania do CV.

Tak Bara działa na rynku. Kawa, rakija i rozmowa.

Bara oczywiście dalej pilotował rozwój kariery Daniego Olmo i jego przenosiny do Lipska. Jednocześnie czerpał jednak zyski z Dinama, dla którego ostatnia dekada była zarazem złota, jak i szemrana, bo wciąż niejasne są okoliczności wielu transferów. Oficjalnie ani Bara, ani Mamić, który z funkcji prezesa zrezygnował w 2015 roku, nie odgrywają żadnych ról w klubie. Mimo to zarzuca im się przejmowanie znacznej części prowizji. Czara goryczy przelała się jednak dość niedawno, gdy niedoszły legionista wcisnął Josipa Brekalo do Hajduka Split zamiast Dinama. Potraktowano to jako potwarz i kibice nie chcą więcej oglądać twarzy chorwackiego agenta na Maksimirze.

Od czasów Olmo i innych zawodników zawsze współpracowałem z Dinamo. Ale było wiadomo, kto decyduje, z kim można rozmawiać. Teraz już nawet nie wiem, kto jest szefem na Maksimirze. Zawsze przynosiłem największe transfery i oddawałem wszystko, co miałem, klubowi z Zagrzebia. Nie jest to tajemnicą. Po prostu nie rozumiem ludzi, którzy prowadzą Dinamo. Teraz próbują publicznie przedstawiać, że mam coś przeciwko Dinamu, co jest absolutnie nieprawdą. Powinni nazywać mnie tym, który przyniósł klubowi 100 milionów euro! Nie rozumiem posunięć obecnej administracji Dinama, ale nigdy go nie oddam. Osoby, które rządzą, najwyraźniej nie rozumieją, że są tylko na chwilę – bronił się stanowczo Bara na łamach „Sportske novosti”.

Jeden z największych na świecie

I choć w Chorwacji wojenka dalej będzie trwała, to Bara na świecie jest już jednym z czołowych agentów. Finalizując transfer Daniego Olmo, tylko to potwierdził, a przecież w swojej stajni ma jeszcze Alvaro Moratę, który niedawno przeniósł się do Milanu czy Nacho Fernandeza – świeżo upieczonego piłkarza Al-Qadsiah.

To samo mówi również opis jego agencji Niagara Sports Company.

Grupa Niagara Sports Company znajduje się na liście 25 najlepszych agencji na świecie. Prowadzimy naszych klientów w najlepszy sposób, aby uwolnili swój pełny potencjał. Współpracujemy z czołowymi klubami i instytutami, abyśmy mogli doradzać naszym klientom najlepszą ścieżkę kariery. Koncentrujemy się na odkrywaniu najlepszych talentów i dbamy o to, aby spełniać potrzeby zarówno klubów, jak i zawodników. A nasz główny agent, Andy Bara, jest naszym kluczowym ekspertem w dziedzinie zarządzania transferami – możemy przeczytać na stronie agencji.

Dziś Bara jest na piłkarskim szczycie, niemniej jednak jeszcze dwie dekady temu w zimowej Polsce nic nie wskazywało na to, że tak się stanie. Legia, Świt czy Delta są dla niego zapewne epizodem, ale właśnie dzięki nim pozostawił po sobie wiele niesamowitych historii i wspomnień.

Dziś mogę się jedynie cieszyć, że kiedyś współpracowałem z człowiekiem, który tyle już zrobił w piłce. Aż jestem ciekaw, jak on pamięta Deltę, bo nie wiem, czy byłoby wiele pozytywnych rzeczy, o których mógłby wspominać – kończy Mazurek.

I możliwe, że niebawem się tego dowiemy…

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix/Balkan Scout

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

37 komentarzy

Loading...