Reklama

Mecz, który zapamiętają pokolenia

Piotr Rzepecki

Autor:Piotr Rzepecki

16 sierpnia 2024, 10:32 • 7 min czytania 31 komentarzy

Zacznijmy od tego, że ten tekst w założeniu miał być pucharowym podsumowaniem Wisły Kraków. Mieliśmy zebrać wszystkie mecze eliminacyjne zespołu trenera Kazimierza Moskala, ocenić zawodników, podsumować pucharową przygodę kilkoma zdaniami, wystawić trochę laurek i w zasadzie tyle. Przed rewanżem ze Spartakiem powtarzaliśmy (nie tylko zresztą my), że romantyczna pucharowa historia 15 sierpnia się skończy. Cóż – trochę nam głupio. Ale przecież nie tylko my wczoraj w nocy podnosiliśmy szczęki z podłogi. Prawda, niedowiarki?

Mecz, który zapamiętają pokolenia

Powiedzmy sobie wprost – Wisła Kraków nie potrafi rozgrywać normalnych spotkań. Oczywiście, zdarzają się ligowe mecze, gdzie poziom emocji i adrenaliny jest umiarkowany (przeciwko Ruchowi Chorzów żaden z wiślaków nie obejrzał czerwonej kartki, a to już coś!).

Jednak tak całkiem serio – coś jest w DNA Wisły Kraków, że wprost uwielbia wrzucać swoich kibiców na emocjonalny rollercoaster. Wczorajszy mecz miał w sobie tyle momentów, taką dawkę dramaturgii, tak gigantyczną temperaturę, że z pewnością przejdzie do historii nie tylko jako jeden z najbardziej niezwykłych meczów „Białej Gwiazdy”, ale i jako jeden z najbardziej popieprzonych występów polskiego klubu w europejskich pucharach.

Moskal nie miał nosa

Zacznijmy od końca, czyli od konferencji po spotkaniu. Pierwszym gościem był trener Spartaka, Michal Gasparik. Powiedzieć, że na pytania dziennikarzy odpowiadał gość absolutnie wypruty, zszarzały, rozładowany, to nic nie powiedzieć.

Na twarzy szkoleniowca gości malowało się niedowierzanie połączone z szokiem. Z pewnością ten mecz będzie mu się śnił po nocach. Piekielnie mocna Wisła Kraków, inaczej grająca niż w pierwszym meczu i w sposób zaskakująco łatwy radząca sobie z jego zawodnikami. Bramkarz, który do ostatniej minuty dogrywki utrzymywał jego zespół na powierzchni. I wreszcie morderczy konkurs rzutów karnych, spuentowany dziką radością piłkarzy i kibiców Wisły Kraków.

Reklama

Po Gaspariku przyszedł oczywiście Kazimierz Moskal. Też wyglądał inaczej niż zazwyczaj. Widać, ile ten mecz go kosztował. Ale też był pijany od szczęścia, duma go rozpierała. Na początek zebrał brawa od dziennikarzy, którzy czekali na sali. Nie wiedział, gdzie skierować wzrok. Nerwowo usiadł i rozglądał się po pomieszczeniu.

Jeszcze przed początkiem konferencji rzeczniczka klubu z uśmiechem zagaiła, byśmy zapytali o to, że trener Moskal nie trafił, jeśli chodzi o typ na mecz. Przekonywał, że Wisła awansuje, owszem. Ale że zdoła to zrobić w 90 minut. Żadnych tam dogrywek, ani tym bardziej karnych. Jego wizja się jednak nie sprawdziła. Dla „Białej Gwiazdy” byłaby to bowiem zbyt łatwa i oczywista droga. Taka na skróty. Oni musieli zrobić show, co zresztą mówił szkoleniowiec Wisły Kraków.

– Na odprawie prosiłem zawodników o to, żeby dostarczyli wszystkim na tym stadionie emocji. Jeśli będą emocje, to będzie wiara w to, że uda nam się awansować. Przed dogrywką powiedziałem, że zrobili kawał dobrej roboty i teraz musimy tylko to zakończyć pozytywnie – mówił z rozbrajającą szczerością Moskal.

Chciał show, było show. Takie, które na długo zapamięta piłkarska Polska.

„Wisła w pucharach”

Powiedzmy też kilka zdań o kibicach, których nie było jakoś bardzo dużo. 15 tysięcy to wynik absolutnie do poprawy. Przeciwko KF Llapi na Reymonta zasiadło ponad 24 tysiące widzów, z kolei w następnej rundzie z Rapidem było ich ponad 30 tysięcy.

Reklama

Trylogia się nie dopełniła – Wisła przechodzi Spartak! I zamyka nam gęby!

Są jednak rzeczy niemierzalne, niepoliczalne, tak jak ilość energii, którą fani „Białej Gwiazdy” dosłownie wtłoczyli w swoich idoli. Od początku do końca. Albo głośno, albo bardzo głośno. Robili hałas, walili w bębny, zrywali gardła. Kilkukrotnie śpiewano hymn, każdy strzelec gola usłyszał niesamowite brawa pod swoim adresem. Do tego gigantyczne wsparcie podczas konkursów jedenastek. Wiatr w żagle, który pchał Wisłę w stronę, jeszcze przed meczem absolutnie nierealnego celu, jakim jest IV runda eliminacji Ligi Konferencji.

Jedna piosenka wybrzmiała najmocniej, która dudni w uszach kibiców z pewnością do teraz (na pewno dudni autorowi tego tekstu). Była to magiczna „Wisła w pucharach”. To hasło zaśpiewane z odpowiednią tonacją wybrzmiało wczorajszego wieczora co najmniej tysiąc razy. I wybrzmi kolejne tysiąc już w najbliższy czwartek, przy okazji domowego meczu z Cercle Brugge.

Chory przepis

Powiedzmy na końcu o czymś bardzo istotnym. Mianowicie – terminarz i sprawa przełożenia ligowego meczu. Dla formalności: każdy pucharowicz ma prawo do przełożenia dwóch ligowych meczów z uwagi na spotkania eliminacyjne europejskich pucharów. I tak Śląsk Wrocław przed pierwszym meczem z St. Gallen nie grał z Radomiakiem, Jagiellonia, która przygotowywała się do starcia z Bodoe/Glimt, przełożyła spotkanie z Motorem, a Wisła Kraków nie zagrała meczu 1. kolejki z ŁKS-em.

Później pierwszoligowiec z Krakowa rozgrywał mecze co trzy, cztery dni. Z różnym skutkiem, ale nie było żadnego ruchu ze strony Wisły, by któreś z ligowych starć przełożyć. Rozegrano spotkania z Polonią, Zniczem, Ruchem Chorzów.

Terminarz rozgrywek pierwszej ligi tak jest jednak skonstruowany, że w ciągu sezonu zaplanowane są dwie „angielskie” kolejki. Mecze, które odbywają się w środku tygodnia. Nad ideą nie będziemy się zastanawiać, ale podkreślmy paranoję przepisu – Wisła w czwartek 22 sierpnia miała zaplanowany mecz w ramach 6. kolejki z Górnikiem Łęczna. Mecz, który rzecz jasna odbyć się nie może, bo tego samego dnia „Biała Gwiazda” podejmie Cercle Brugge. Mecz, który MUSI ZOSTAĆ PRZEŁOŻONY Z URZĘDU. Jak to wygląda jednak w świetle przepisów i furtki, którą daje PZPN?

Mecz z Górnikiem Łęczna zostanie przełożony, a jakże. Nie jednak z automatu, bo tak nakazuje logika i logistyka, ale na mocy przepisu o dwóch spotkaniach, które może pucharowicz przełożyć. Czyli mówiąc wprost – Wisła „wyprztyka” się z tego, co oferuje związek klubom, by te miały łatwiej podczas pucharowych przebojów. By te nas godnie reprezentowały i odnosiły sukcesy na arenie międzynarodowej.

Liczymy, że szybko usłyszmy o nagięciu przepisu i wyjątku, by Wisła nie musiała tego meczu przekładać i wykorzystywać to, co daje PZPN w ramach pewnej pomocy. Pewnie nikt w naszym związku (większość kibiców również) nie zakładał, że zespół z pierwszej ligi dotrze aż do IV rundy eliminacyjnej. Terminarz rozgrywek był znany od dłuższego czasu, ktoś tak ustalił, by „angielska” kolejka odbyła się w końcówce sierpnia, a nie na przykład miesiąc później. Mamy więc gorącą nadzieję, że niedługo usłyszmy o nadzwyczajnej procedurze, dzięki której Wisła wciąż będzie miała możliwość przełożenia ligowego meczu. Dla ułatwienia sobie życia. I dla dobra polskiej piłki.

Tak zresztą mówił Kazimierz Moskal na konferencji po spotkaniu: –  Nie jest to specjalnie komfortowe dla nas. Jeśli mam być szczery, to dyskutowaliśmy na ten temat w sztabie szkoleniowym zaraz po zakończeniu meczu i gdyby była taka możliwość, ja byłbym skłonny pójść w tę stronę, żeby mecz z Miedzią (datowany na 25 sierpnia, między spotkaniami z Cercle Brugge – red.) właśnie przełożyć.

Póki co, PZPN zakomunikował, że starcie Górnik Łęczna – Wisła Kraków zostanie rzecz jasna przełożone, ale wciąż czekamy na to, aż związek poinformuje o możliwości przełożenia kolejnego meczu. I nie dlatego, by specjalnie nagiąć przepisy, ale by wszyscy mieli równe prawa. Legia, Jagiellonia czy Śląsk nie musiały myśleć o ligowych potyczkach w ciągu tygodnia. Plan był prosty – ligowy mecz w weekend i walka w Europie w tygodniu.

***

Wczoraj po południu byliśmy praktycznie pewni, że Wisła zapisze ostatni rozdział na swojej europejskiej ścieżce, my to podsumujemy i zacznie się mityczna koncentracja na lidze. Tymczasem trener Moskal i jego dzika banda grają dalej. Nie schodzą z kursu, mimo, że poprzednie trzy mecze w europejskich pucharach zakończyły się ich porażkami. Wisła cały czas zmierza w stronę raju. Jest dwa mecze od niemożliwego. Bo tak trzeba nazwać fazę ligową jakichkolwiek europejskich pucharów dla pierwszoligowca z Krakowa.

Wczoraj po południu byliśmy pewni, że Wisła się z Europą pożegna. Dziś rano mamy nadzieję, że te dwa mecze z Belgami będą korytarzem do fazy ligowej LKE. Oczywiście szanse są malutkie, być może iluzoryczne. Ale hej, już ich przecież skreślaliśmy, prawda?

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Urodził się dzień po Kylianie Mbappe. W futbolu zakochał się od czasów polskiego trio w Borussi Dortmund. Sezon 2012/13 to najlepsze rozgrywki ever, przynajmniej od kiedy świadomie śledzi piłkarskie wydarzenia. Zabawy z kotem Maurycym, Ekstraklasa, powieści Stephena Kinga.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

31 komentarzy

Loading...