Reklama

Berat Djimsiti. Po cichu na własny szczyt

Antoni Figlewicz

Autor:Antoni Figlewicz

13 sierpnia 2024, 10:38 • 7 min czytania 11 komentarzy

Urodził się w Szwajcarii, gra dla Albanii, żonę ma z Serbii, rodziców z Kosowa, klub swojego życia znalazł we Włoszech. Berat Djimsiti łączy w sobie kilka naprawdę różnych światów, a piłkarską karierę postanowił związać niemal na stałe z Bergamo. Nie jest może encyklopedycznym przykładem piłkarza jednej drużyny, ale z Atalantą przeszedł niemal całą drogę na jej własny, europejski szczyt. Wypożyczenia, nieśmiałe pukanie do składu, wreszcie coraz więcej minut na placu i piękny stempel w postaci wygranego z kapitańską opaską na ramieniu finału Ligi Europy. To cicha, ale naprawdę godna kariera drugoplanowego bohatera ekipy z Bergamo. Lidera, którego widać tylko okazjonalnie.

Berat Djimsiti. Po cichu na własny szczyt

Powiedzmy sobie szczerze, moja droga do składu Atalanty nie była najprostsza – przyznaje sam zainteresowany w rozmowie z one37pm.com. Berat Djimsiti nie udzielił w swoim życiu zbyt wielu wywiadów. Czasem odpowiada na dwa czy trzy pytania przed meczem. Czasem na jedno tuż po zakończeniu spotkania. Tradycyjnie musi powiedzieć kilka słów klubowym mediom przy podpisaniu każdego kontraktu. I to by było na tyle. Zainteresowanie budzi raczej okazjonalnie i sam nie za bardzo się wychyla.

Ma to swoje plusy. Djimsiti mógł przez lata w spokoju kroczyć raz obraną ścieżką i nie przejmować się tym, co dzieje się dookoła. Bez zbędnego rozpraszania się po drodze dotarł do punktu swojej kariery, w którym jego piłkarskie walory docenia trener, koledzy z drużyny, kibice. A wreszcie także wielu obserwatorów w różnych krajach Europy.

Korzenie na spornych terenach i szwajcarski azyl

Jego rodzina wywodzi się z niewielkiej miejscowości położonej dziś na południu Serbii, tuż przy granicy z aktualnymi terenami Kosowa. W tym kontekście wypadałoby użyć oryginalnej, albańskiej nazwy tego miejsca – Tërnoc i Madh. Tam, wśród kilku tysięcy mieszkańców, żyli rodzice Djimsitiego, którzy, jak wielu w niepewnych latach jugosławiańskiej zawieruchy, poszukali szczęścia w wiecznie neutralnej Szwajcarii. Zapewnili tym samym młodemu Beratowi życie nienaznaczone ogniem wojny. Najważniejszym było po prostu bezpieczne dzieciństwo.

Młody Djimsiti w piłkę zaczął grać w swoim szwajcarskim mieście, Zurichu. Najpierw dla maleńkiego Zürich-Affoltern, później już dla o wiele większego FC Zurich i kilku kolejnych reprezentacji młodzieżowych kraju, na którego terenie przyszedł na świat. Dwadzieścia występów dla Helwetów wystarczyło. Po osiągnięciu pełnoletniości obrońca zdecydował się grać dla ojczyzny swoich rodziców. I uznać ją za swoją ojczyznę.

Reklama

W domu mówimy po albańsku. Większość naszych rodziców dorastała w Albanii czy Kosowie. Pomimo urodzenia się gdzieś indziej, zachowaliśmy nasze tradycje i zwyczaje, identyfikując się jako Albańczycy. Wybór Albanii był dla nas łatwy – tak mówił tuż przed występem na Euro 2024 Djimsiti. Jako kapitan reprezentacji przemawiał w imieniu swoim i jemu podobnych kolegów.

Albańczycy mają silne poczucie wspólnoty, choć wielu z nich osiadło w naprawdę najróżniejszych częściach Europy. Zakotwiczyli w Grecji, Szwajcarii, Rumunii czy Niemczech, ale i we Włoszech Djimsiti może natrafić na rodaków. Rzadko jednak zdarza się, by ktokolwiek z albańskimi korzeniami wprost wyparł się kraju ojców czy dziadków i mówił publicznie, że nie czuje z nim żadnej więzi. Wręcz przeciwnie, bycie Albańczykiem jest często opisywane jako powód do wielkiej dumy.

Podobnie czuje i deklaruje Djimsiti, a to niektórym gryzło i gryzie się nadal z jego najważniejszym sercowym wyborem. Poślubieniem Alisy Menković.

Romeo i Julia. Edycja bałkańska

Historia zwaśnionych rodów Montekich i Kapuletów nie jest może tak krwawa jak ta, którą dzielą Albańczycy z Serbami, ale idealnie oddaje specyfikę związku Djimsitiego z Menković. Albańskiego piłkarza z serbską pięknością. Teraz ich relacja nie budzi już wielkiej sensacji, ale początki nie były dla obojga łatwe. Bałkańskie media z różnych stron barykady pisały nawet o zakazanej miłości, a rodzina modelki przez długi czas mocno sprzeciwiała się jej związkowi z Albańczykiem. No bo jak to? Tak z wrogiem się bratać?

Berat i Alisa z jednej strony chcieliby być wzorem dla zwaśnionych narodów. Dowodem na to, że możliwe jest pojednanie i życie w zgodzie. Z drugiej – chcieliby odciąć się od tej niekończącej się wojny i żyć własnym życiem bez zaglądających im do domu rodzinnego wścibskich rodaków. W 2020 roku, gdy na świat przyszło ich pierwsze dziecko, długo zastanawiali się, jak mogą je nazwać, by nie budzić żadnej niezdrowej sensacji po jednej czy drugiej stronie konfliktu albańsko-serbskiego i mieć po prostu święty spokój. Ostatecznie zdecydowali się ochrzcić potomka nadając mu imię Lion, które po prostu zapożyczyli ze słownika języka angielskiego.

Oczywiście, znaleźli się wówczas na nagłówkach kilku większych portali, głównie serbskich, ale kontrowersji nie było żadnych. Wiadomość o przyjściu na świat owocu tej do niedawna jeszcze zakazanej miłości nie wzbudziła niezdrowej sensacji. W ogóle ostatnio chyba już na dobre odpuszczono im te wszystkie głosy oburzenia, krytyki, tony wątpliwości i pytań. Mają spokój, cieszą się sobą i drugim dzieckiem – ledwie roczną córeczką Adrią.

Reklama

Berat Djimsiti z rodziną.

La maglia sudata sempre

Berat zawsze podkreśla, że rodzina jest dla niego najważniejsza i przez lata poświęcił naprawdę wiele, by zapewnić jak największy komfort żonie, a potem także dzieciom. Przy okazji niejako został całkiem niezłym piłkarzem i wiele zyskał w oczach chyba najbardziej wymagającego trenera w całych Włoszech. A to nie lada sztuka! Gian Piero Gasperini lubi zawodników, którzy są gotowi dać z siebie wszystko, zawsze i wszędzie, bez względu na okoliczności. Na treningach każe, pardon my French, zapierdalać, w czasie meczów każe zapierdalać, ciągle każe zapierdalać.

Przyznaję, że jest wymagającym trenerem, naciska na ciebie, żebyś grał jak najlepiej. Nie chce, żebyś pozostawał na tym samym poziomie – chce, żebyś się rozwijał i dawał z siebie wszystko – mówi Djimsiti o swoim trenerze w wywiadzie dla one37pm.com. – Tak jakby wiedział, że możesz osiągnąć inny poziom. Taki, którego się po sobie nie spodziewasz. Myślę, że to bardzo mi pomogło stać się o wiele, wiele lepszym piłkarzem – przekonuje Albańczyk.

I na pewno pracujesz z nim ciągle pod dużą presją, ale bez presji nie zrobisz żadnego kroku do przodu – dodaje od razu Djimsiti, który pod wodzą Gasperiniego wykonał tych kroków do przodu co najmniej kilka.

Atalanta plasuje się w czołówce włoskiej Serie A od sezonu 2016/17, który Albańczyk spędził na wypożyczeniu w Avellino. Rok później też nie było dla niego miejsca w meczowej kadrze, więc trafił do Benevento, gdzie może i przegrywał mecz za meczem, ale chociaż miał szansę na regularne występy. Potem Gasperini wreszcie dostrzegł w obrońcy coś więcej i dał mu szansę na udowodnienie swojej wartości.

A to dlatego, że Djimsiti dobrze rozumiał czego wymaga się w Bergamo. Bez problemu przyswoił nauki wymagającego Gasperiniego i drukowaną na koszulkach Atalanty zasadę La maglia sudata sempre.

Koszulka ma być zawsze spocona.

Albańczyk po prostu lubi boiskową walkę.

Gra z orzełkiem na piersi

– Nie jesteśmy tu po to, żeby odpocząć od gry w klubach. Chcemy postawić wszystkich naszych rywali w możliwie najmniej przyjemnej sytuacji – mówił u progu mistrzostw Europy Berat Djimsiti pytany o szanse Albanii w rywalizacji grupowej z Włochami, Chorwacją i Hiszpanią. Szanse nie były zbyt wielkie, ale też przyznać należy, że Orły napędziły stracha silniejszym przeciwnikom. Wystarczyło to do zajęcia ostatniego miejsca w grupie, ale występ Albańczyków był chyba nawet więcej niż godny. I o to zdaniem Djimsitiego właśnie chodzi.

Trudno opisać, co czujesz grając dla reprezentacji. Pewnie nie będę oryginalny, jeśli powiem, że pierwszym, co mi przychodzi do głowy, jest duma – tłumaczył dwa lata temu w rozmowie z dziennikarzem Mattem Reedem defensor. – Wychodzisz na boisko w imię całego narodu, wszyscy cię oglądają, wszyscy znają, masz na sobie tę koszulkę… – wyliczał Djimsiti.

Dumę mógł czuć także dzięki kolejnym występom reprezentacji Albanii. Pod wodzą Sylvinho Orły nabrały rumieńców i stały się jedną z bardziej interesujących kadr w Europie. Brazylijczyk trochę odmłodził zespół, zmienił ustawienie drużyny i po raz pierwszy w historii dał Albanii wygraną w grupie eliminacji do imprezy mistrzowskiej. Jasne, mierzył się z totalnie fajtłapowatymi rywalami, ale wynik zrobił wyśmienity.

W tym wszystkim regularnie stawiał na swojego asa defensywy, bez którego trudno wyobrazić sobie jedenastkę reprezentacji. We wspomnianych eliminacjach Djimsiti opuścił tylko jeden mecz – pierwsze starcie z Polską, przegrane 0:1. I ostatecznie jedyne przegrane. Po latach progresu piłkarz Atalanty z szeregowego obrońcy przerodził się w lidera.

W kadrze Albanii. W finale Ligi Europy. W bardzo ważnym dla niego Bergamo. A to wszystko kroczek po kroczku, po cichutku. Ze świadomością, że pewnego dnia rzetelna praca doprowadzi go nawet do meczu o Superpuchar Europy z Realem Madryt.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Europy

Komentarze

11 komentarzy

Loading...