Reklama

Czternaście boisk beniaminka. Węgierskie warunki robią wrażenie, ale piłka jest lepsza w Polsce

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

06 sierpnia 2024, 10:30 • 11 min czytania 3 komentarze

Restauracja typu fast food i termy, na które zjeżdżała się cała okolica. To jedyne atrakcje węgierskiej Kisvardy, w której Rafał Makowski spędził ponad dwa lata. Pomocnik po powrocie do Polski tłumaczy, dlaczego nasz futbol stoi na lepszym poziomie niż u Madziarów i zastanawia się, jak to jest, że mimo to Węgrzy mają infrastrukturę, która robi wielkie wrażenie i której możemy im zazdrościć. Zapraszamy na garść polsko-węgierskich przygód oraz wspomnień.

Czternaście boisk beniaminka. Węgierskie warunki robią wrażenie, ale piłka jest lepsza w Polsce

Trener Dariusz Banasik długo do ciebie dzwonił?

Od zimy, rozmawialiśmy już wtedy, ale Kisvarda nie dała zgody na odejście. Latem kilka razy przedstawiał mi sytuację transferową, podejście do drużyny, planowane zmiany. Na pewno jego obecność w Tychach w jakimś stopniu mnie przekonała, ale GKS był po prostu najkonkretniejszy. Chcę grać o najwyższe cele, klub i miasto są gotowe na awans. Musiałem taką ofertę zaakceptować.

Nie stawiałeś sobie Ekstraklasy jako celu numer jeden?

Zapytania były, ale… tak to w piłce bywa, że na daną pozycję kluby szukają kilku zawodników i nie jesteś pierwszym wyborem. Nie chciałem być taką „trójką”, „czwórką”, to na starcie stawia cię w gorszym położeniu, oznacza czekanie na konkretną ofertę. Chciałem jak najszybciej znać swoją przyszłość, chciałem, żeby ktoś na mnie liczył, a nie podchodził na zasadzie „a nuż się uda z tym Makowskim”.

Reklama

Nie było jednak tajemnicą, że chciałeś wrócić do Polski.

Zakładałem taki scenariusz. Miałem na stole ciekawą zagraniczną ofertę, ale z niezbyt satysfakcjonującego kierunku. Powrót to jednak żaden krok wstecz. Polska piłka stoi na lepszym poziomie niż węgierska.

Inaczej: nie było tajemnicą, że zmęczyły cię Węgry.

Nie dopuściłbym do sytuacji, że zostaję w tamtejszej drugiej lidze. Zresztą są tam przepisy regulujące liczbę obcokrajowców na tym poziomie, ma ich być jak najmniej. Wiąże się to z wyższymi dotacjami dla drugoligowych klubów. W ekstraklasie też jest to wyważone, więc nie spodziewałem się stamtąd wielu ofert.

Co więc sprawia, że polska piłka jest lepsza niż węgierska?

Intensywność. Pressing w Polsce wygląda inaczej, lepiej. Może też to, że mamy większą liczbę jakościowych zawodników w składach poszczególnych zespołów. Na Węgrzech jest takich trzech, czterech i na nich opiera się gra. W polskiej lidze bywa ich tylu, że ciężko czasami stwierdzić, kto jest liderem drużyny.

Reklama

Na Węgrzech grają stojanowa?

Może nie aż tak, ale jest więcej czasu na podjęcie decyzji. Dla widza oglądającego mecz w telewizji może to być niezauważalne gołym okiem, ale zawodnik na boisku tę różnicę odczuwa.

A zawodnik czuje też, że to liga „Ferencvaros i cała reszta”?

Kurcze, trzeba stwierdzić, że tak. Nie mieli dobrego początku sezonu, gubili punkty, a nagle, jak doskoczyli, to już nie było szans, żeby ich przegonić. Ich wyniki w pucharach dobitnie pokazują różnicę. Rywalizowali z Fiorentiną, więc co tu mówić o krajowym podwórku, gdzie możliwości finansowe ich i reszty ligi dzieli przepaść. Są na Węgrzech kluby, które mogą zapłacić dobrze, ale nie tak dobrze, jak Ferencvaros.

Kogo z ich kapeli zapamiętałeś?

W pierwszym półroczu grałem na Aissę Laidouniego. Szósteczka, poszedł stamtąd do Unionu Berlin, grał w kadrze Tunezji. On na pewno się wyróżniał. Był jeszcze Tokmac Chol Nguen, wrócił do Skandynawii. Skrzydłowy Marquinhos zrobiłby w Ekstraklasie bardzo dobre liczby, napastnik Barnabas Varga także, ale finansowo to nie zrobienia, żeby tacy zawodnicy trafili do Polski.

Pierwsze skojarzenie z Kisvardą?

Pod względem piłkarskim: niedosyt. Mieliśmy za dużo jakości, dobrych indywidualności, żeby spaść. Za bardzo to się jednak psuło od środka, to się zaczęło od wicemistrzostwa i europejskich pucharów. Graliśmy wtedy jak równy z równym z Molde, byliśmy blisko awansu. Wtedy był tam jeszcze David Datro Fofana, którego potem sprzedali do Chelsea, Sivert Mannsverk, który teraz trafił do Ajaksu Amsterdam. Musieliśmy mieć drużynę na dobrym poziomie, żeby z takim zespołem rywalizować. Zwłaszcza że gdybym miał określić potencjał po pucharach, wyżej byłby Śląsk Wrocław, tyle że wtedy mieliśmy pechowe losowanie.

David Dart Fofana. Czy Molde ukradło swój najdroższego piłkarza w historii?

Co się psuło w Kisvardzie?

Decyzje zarządu nie pomagały. Najlepsi zawodnicy odchodzili za darmo, wygasały im kontrakty. Nowi nie zapewnili podobnej jakości, ale mimo to powinniśmy się utrzymać. Dobrze graliśmy w piłkę, gdy zeszło z nas ciśnienie, zaczęliśmy robić wyniki, grać tak, że dało się to oglądać.

Wspomniane wicemistrzostwo to był wasz maks, czy dało się z Ferencvarosem powalczyć?

To dużo, naprawdę dużo. Życzę im kiedyś, żeby taki wynik powtórzyli, ale nie będzie łatwo. Szansa na złoto przez pewien czas była, jednak nie potrafiliśmy przepchnąć paru meczów, żeby nie stracić punktów.

Teraz poprosimy o wspomnienie Kisvardy, ale jako miejsca do życia.

Oj… Ciężko. Mieszka tam czternaście tysięcy osób, masz dwa wybory: piłka i odpoczynek w domu. Nic więcej do roboty nie było. Nie przychodzi mi nawet do głowy żadne polskie miasto, do którego mogę Kisvardę porównać. Nie chcę nikogo urazić, bo naprawdę: to trochę wioska.

Słyszałem, że największą atrakcją tej lokalizacji jest McDonald’s.

I Aquapark, latem! Cała okolica zjeżdżała się na termy.

Czyli czym cię przekonali? Aquaparkiem?

Chciałem czegoś spróbować, poznać nową kulturę, kraj, ludzi. Zastanawiałem się wtedy, czy jeśli odrzucę Kisvardę, to jeszcze kiedykolwiek będę miał szansę zagrać za granicą. Umówmy się: moje występy w Śląsku sugerowały raczej konieczność zejścia o szczebel, czego chciałem uniknąć, bo długo walczyłem o powrót do Ekstraklasy. Dlatego ofertę z zagranicznej ligi, z najwyższej klasy rozgrywkowej, ustawiłem na pole position. I tak minęło dwa i pół roku…

Wyjechałbyś drugi raz w to samo miejsce?

Wyjazdu nie żałuję, ale… z wiedzą o tej miejscowości czy bez tej wiedzy?

Nie sprawdziłeś w Google Maps, jak to wygląda?!

Sprawdzałem, narzeczona też sprawdzała, ale zdjęcia tego nie oddają! Bez wiedzy o tym, jak to wygląda: wyjechałbym, na sto procent. Z tą wiedzą… Zastanawiałbym się.

Naprawdę nie dało się stamtąd wyrwać myślami w żaden sposób?

W wolnej chwili były wyjazdy do Debreczyna, pięćdziesiąt minut drogi w jedną stronę. Dłuższe wolne to Budapeszt, który całym sercem polecam. Piękne miasto, polećcie, zobaczcie sami.

Ten temat się nie pojawia, ale Kisvarda leży blisko granicy z Ukrainą. Istniało jakieś zagrożenie?

Nie było żadnych drastycznych scen, sytuacji. Początkowo w pobliżu stadionu stacjonowało wojsko, ale to tyle. Stali sobie w jednym miejscu, nie poruszali się nawet po mieście, więc nie rzucali się w oczy.

W Jagiellonii powtarzają, że gdy potencjalni nowi piłkarze sprawdzają Białystok w sieci, niepokoi ich bliskość Białorusi.

Rozmawiałem raz o tym z dyrektorem sportowym i wspominał mi, że gdy walczyliśmy o utrzymanie, kilku zawodników odrzuciło opcję przyjścia do Kisvardy, bo to zbyt blisko Ukrainy. Tyle że na miejscu było spokojnie.

Pierwsze skojarzenia z Węgrami, tak życiowo?

Pozytywne. Na początku zawsze nawiązywali do powiedzenia: Polak, Węgier, dwa bratanki!

To slogan czy naprawdę traktują Polaka z większą sympatią?

Myślę, że podchodzą do tego hasła poważniej niż my. Sympatyczni ludzie, także poza klubem — choć akurat w klubie mieliśmy praktycznie samych obcokrajowców, głównie z Bałkanów, w szatni dominował angielski.

Wróćmy do skojarzeń.

Czystość. Budapeszt, Debreczyn to bardzo czyste i zadbane miasta. Kuchnia inna niż polska, ostrzejsza, dużo papryki.

Mówiłeś o pucharowym meczu z Molde, ale graliście też z Kajratem Ałmaty. Egzotycznie.

Bardzo ciężko się tam grało. Eliminacje rozgrywane są akurat wtedy, gdy w tych krajach panują najwyższe temperatury, nie jest łatwo to wytrzymać. Sportowo spodziewałem się więcej, bo słyszałem dużo dobrego o Kajracie, o ich możliwościach i myślałem, że pokażą jakość, tymczasem przeszliśmy ich dość gładko. Jakość było widać raczej po Molde, oni w kolejnej rundzie przejechali się po Austriakach z Wolfsberger 4:0.

Bez zaskoczenia, że później przewieźli Legię Warszawa?

Kilku zawodników, których znałem z boiska z naszego dwumeczu, jeszcze tam grało. Oglądałem mecz z Legią, pomysł Molde na grę był niezmienny, podtrzymany.

Jak Kisvarda, pucharowy debiutant, udźwignął organizacyjnie wyprawę do Kazachstanu? 

Pod tym względem — topka. Mieliśmy prywatny samolot, pięćdziesiąt minut na lotnisko i bezpośrednia podróż do Kazachstanu.

Czyli najlepszą stroną węgierskiej piłki jest organizacja?

Organizacja, ale też infrastruktura. To dziwne, bo niektóre polskie kluby dążą do tego, żeby mieć własny ośrodek, kilka boisk, siłownię, ale na Węgrzech… Z ręką na sercu: gdzie nie pojechaliśmy na wyjazd, tam centrum treningowe robiło ogromne wrażenie. Ogromne. Gołym okiem widać było, że zainwestowano w to bardzo dużo pieniędzy. Zazwyczaj wygląda to tak, że obok stadionu stoi nie mniej niż osiem boisk.

Wszędzie?

Wchodzi do ligi beniaminek, Diosgyori VTK. Na stadion przychodzi tam czasem piętnaście tysięcy osób, przy obiekcie czternaście boisk treningowych, nowiutka hala sportowa ze sztuczną murawą. Pod tym względem byłem pod wielkim wrażeniem.

U was też tak było?

Z osiem czy dziesięć boisk było, budowali następne. Hala „na zimę” też była, ze sztuczną murawą najnowszej generacji. Tylko stadion był, powiedziałbym, symboliczny.

Bo Węgrzy nie chodzą tłumnie na mecze.

Zainteresowanie jest nieco niższe.

Średnia frekwencja za poprzedni sezon, więcej niż dziesięć tysięcy osób chodziło na Ferencvaros i… tyle.

A oni też nie mają dużego stadionu. Jest bardzo ładny, ale nieduży. Węgrów stać na to, żeby budować większe obiekty, ale stawiają mniejsze, bo wiedzą, że dużych nie zapełnią, więc takich nie potrzebują.

Idą za to w design i mamy takie cuda, jak stadion Puskas Akademii.

Bardzo specyficzny, drewniana konstrukcja. Widać, że mają dużo pieniędzy. Byłem tam dziesięć lat temu z Legią Warszawa na turnieju młodzieżowym. Już wtedy robiło to wrażenie, a teraz to się jeszcze rozrosło. Europejska topka, nie boję się tego powiedzieć.

No dobrze, inwestują, ale czy idą w górę? Widać po poziomie piłkarskim, że wszystko się rozwija?

Trzeba będzie to obserwować, bo skoro wybudowali to parę lat temu, to potrzebują czasu, żeby wyszły z tego jakieś diamenciki. Jedno mogę powiedzieć: więcej im do szczęścia nie potrzeba!

Czyli efektów jeszcze nie ma?

Kilku ciekawszych zawodników jest, ale pierwszy skład reprezentacji Węgier mówi wiele, wszyscy grają poza krajem. Gracze z lokalnej ligi są co najwyżej na ławce, z młodszych jest tam na przykład Kevin Csoboth z Ujpestu. Jego warto obserwować. Ciekawych napastników wypuszcza Paksi — teraz Barnabas Varga, wcześniej Martin Adam, ten, który sprawia wrażenie grubego, a w rzeczywistości jest potężnie zbudowanym facetem. Varga strzelił koło trzydziestu goli, Adam ponad trzydzieści. Zespół ma taki styl, żeby wszystko wrzucać w pole karne i może silny, dobry w powietrzu napastnik, coś z tego zrobi.

Paksi FC to węgierski Athletic Bilbao. Zero obcokrajowców.

W kilku klubach jest takie podejście, żeby ściągnąć jednego, dwóch, trzech dobrych zagranicznych piłkarzy, ale nie więcej.

Wszyscy grają tak, jak Paksi? Prostymi środkami do bramki?

Nie, była spora różnorodność. Przed nami na przykład większość rywali się broniła, mimo że spadliśmy z ligi. Po prostu dobrze graliśmy w piłkę, ale brakowało szczęścia, nie odbiliśmy się od dna, ciężko było już zareagować.

Spotkałeś na Węgrzech trenera, którego zapamiętasz na zawsze?

Pamiętasz, mówiłem o decyzjach zarządu, które nie pomagały? W tym sezonie zmieniali nam trenerów, nie trzymali ciśnienia. Zapamiętam na pewno Gabora Erosa, z którym zdobyliśmy wicemistrzostwo.

A w lidze?

Fehervar zaczął bardzo dobrze grać za kadencji Bartosza Grzelaka, rozmawiałem z nim po naszym meczu. Widać było, że trener dostał tam czas i zaufanie, mimo że początkowo brakowało wyników. Gdy załapali, co chcą grać, dotarli do pucharów.

Co chcieli grać?

Budowanie od tyłu, spokojne budowanie, cierpliwość. W drugiej linii miał zawodników, którzy bardzo dobrze kontrolowali tempo, potrafili je utrzymać albo zwiększyć. Nie wiem, czy nie wynikało to też z tego, że mieli duże możliwości finansowe i trener mógł zbudować skład pod to, co chciał grać, a nie pod to, co klub mógł zaoferować. Finansowo mogło tak być, że zagwarantowano mu to, czego oczekiwał. Gra robiła jednak wrażenie: zero wybijania na oślep, prostych środków.

Fehervar długo wspierał MOL, stąd pewnie większe możliwości. Każdy węgierski klub ma takiego patrona?

Nie wiem, czy każdy, ale większość. Naszym sponsorem była firma Master Good, producent mięsa. Największa kompania w kraju.

W Tychach takiego patrona nie ma, ale na pewno zrobiłeś research o tym, kto to jest Pacific Media Group i co chcą z GKS osiągnąć.

Ludzie, którzy zarządzają GKS Tychy, wiedzą, czego chcą i codziennie są przy drużynie. Trzeba sobie otwarcie powiedzieć: dysponujemy kadrą, która musi celować w pozycje 1-6. Awans albo bezpośredni, albo przez baraże, inny wynik będzie niepowodzeniem.

Ktoś w zespole zaskoczył cię jakością?

Widziałem, że środowisko nie bierze nas pod uwagę w grze o awans, a to jest bardzo dobra drużyna, która może namieszać. Julius Ertlthaler przyszedł zimą, gdy rozmawiałem z GKS i zastanawiałem się, czy nie pociągnie ich do awansu. Po okresie przygotowawczym, pierwszych meczach, mogę stwierdzić, że to pan piłkarz, po prostu. Spokojnie poradziłby sobie w Ekstraklasie. W ustawieniu 4-3-3 bardzo dobrze czuje się na boisku.

Na mnie wrażenie robi Marko Dijaković, ma bardzo dobre wprowadzenie.

Dobrze wygląda w treningu, jest bardzo wybiegany, gra na wysokiej intensywności, z piłką radzi sobie świetnie. Lewa strona z nim i Maminem Sanyangiem może wyglądać ciekawie.

Sanyang słusznie przykuł uwagę wszystkich dookoła?

Widać po nim, że potrafi grać w piłkę. Trenował obok najlepszych na świecie, w szkółce Bayernu Monachium. Treningi, sparingi pokazały, że jest świetnym zawodnikiem. Musi się jeszcze zaadaptować do pierwszej ligi, to nie są łatwe rozgrywki dla piłkarzy o takiej charakterystyce. Swoją szybkością, dynamiką, zwrotnością, powinien jednak wiele rzeczy nadrobić. Mam nadzieję, że szybko strzeli bramkę czy zaliczy asystę, żeby wskoczyć mentalnie na wyższy poziom i czuł się pewniej w drużynie.

Trener Dariusz Banasik się zmienił z perspektywy waszej współpracy w Radomiu?

Przede wszystkim zmieniła się piłka nożna. Jest dużo więcej danych, wykresów, można na tym pracować, wiele się dzięki temu dowiedzieć. To bardzo dobry fachowiec.

Poleciłbyś go do węgierskiej ekstraklasy?

Tak, ale tylko do ułożonego klubu, żeby mógł spokojnie popracować!

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

3 komentarze

Loading...