Reklama

Węgier z Wisły błysnął głupotą w debiucie. “Zmarnowany talent. Nie można mu zaufać”

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

05 sierpnia 2024, 15:07 • 7 min czytania 40 komentarzy

Tamas Kiss zanotował w Wiśle Kraków debiut, którego nie zapomni nigdy. Problem w tym, że bardzo chciałby to zrobić, bo zapisanie się w pamięci kibiców absurdalną czerwoną kartką nie jest najlepszym pierwszym wrażeniem. Zachowanie skrzydłowego obiegło już Węgry, a z ojczyzny zawodnika słyszymy niepochlebne opinie na jego temat. 

Węgier z Wisły błysnął głupotą w debiucie. “Zmarnowany talent. Nie można mu zaufać”

– Zaskoczyło mnie, że trafił do zagranicznej ligi. Jasne, Wisła Kraków nie jest nawet klubem ekstraklasowym, ale to wciąż wyjazd z Węgier, wejście na wyższy poziom. Nie uważam, żeby na to zasłużył — mówi nam węgierski dziennikarz, z którym rozmawiamy o nowym skrzydłowym Wisły Kraków.

Tamas Kiss w ojczyźnie uchodzi za zawodnika o chybotliwej naturze; klasyczny przykład talentu, za którym nie nadąża głowa, czego efektem jest zmarnowanie sporego potencjału. W Małopolsce wierzą jednak, że za parę miesięcy fatalny debiut będzie jedynie złym wspomnieniem, a dwudziestoczterolatek nawiąże do dyspozycji, która niegdyś zaprowadziła go do reprezentacji Węgier.

Reklama

Tamas Kiss z Wisły Kraków był nadzieją Węgrów. Zagrał w kadrze przeciwko Polsce, ale zmarnował potencjał

Polska, Węgry, blisko sześćdziesiąt tysięcy ludzi na Stadionie Narodowym w Warszawie i walka o awans na mistrzostwa świata. Był taki mecz, Paulo Sousa pokpił wtedy sprawę, biało-czerwoni przegrali. Przy zwycięskim golu dla Madziarów piłkę do Daniela Gazdaga dogrywał Tamas Kiss. Skrzydłowy zachował się niezwykle inteligentnie: najpierw urwał się spod opieki Tymoteusza Puchacza, potem przytomnie wycofał piłkę po ziemi do kolegi z zespołu.

Reprezentacja Polski po raz pierwszy od dwudziestu dwóch spotkań i po raz pierwszy od blisko dekady przegrała domowe spotkanie w stolicy. Kiss zapisał na koncie kolejny ważny moment w karierze. Wcześniejszym była absolutnie fantastyczna bramka z Ferencvarosem, jedna z pierwszych, jakie ten chłopak w ogóle strzelił. O siedemnastoletnim wówczas piłkarzu rozpisywano się jak o ogromnym talencie, przedstawicielu nowego pokolenia, które miało przedstawiać dążenie węgierskiego futbolu do odbudowania dawnej potęgi.

Z taką łatką Tamas Kiss musiał więc trafić z niewielkiego Szombathelyi Haladas (po węgiersku: Rozwój) do najwspanialszego, w wyobrażeniu samych Węgrów, miejsca dla talentów w Europie Środkowo-Wschodniej: Akademii Ferenca Puskasa. Jeśli gdziekolwiek mieli oszlifować taki diament, to właśnie tam, ale Kiss z upływem lat wcale nie zeszlachetniał, lecz zatracił zdolność do powtarzania wybitnych momentów.

– Jest bardzo szybki, potrafił dobrze dryblować i wygrywać pojedynki, ale był nieefektywny. Nie można było mu zaufać, zbudować na nim zespołu. Zaczął zmieniać kluby rok po roku, ale wszędzie, gdzie lądował, stawał się zawodnikiem wchodzącym z ławki rezerwowych. Ostatnio grał w Ujpeszcie, który do samego końca bronił się przed spadkiem i nawet tam nie był w stanie wywalczyć sobie podstawowego składu — słyszymy na Węgrzech.

Sto spotkań później dla chłopaka z Gyor, który w madziarskich młodzieżówkach wykręcił ponad pięćdziesiąt gier, nie było już nadziei. Pociąg z napisem poważna piłka mu odjechał.

Reklama

Były trener Tamasa Kissa: Najważniejsze dla niego było kupienie dobrego samochodu

– Bardzo dziwny transfer. Rozmawiałem z jego byłym trenerem, który opisał go jako typowy przykład dzieciaka, który zbyt szybko dostał dobry, wysoki kontrakt i zadowolił się tym, co ma. Gdy stało się jasne, że finansowo jest zabezpieczony na przyszłość, zniknęły ambicje i wysokie cele. Najważniejszą rzeczą było kupienie dobrego samochodu, tego typu sprawy. Mentalnie nie jest na poziomie, który sugerowałby, że jest jeszcze obiecującym zawodnikiem — oceniają Kissa rodacy.

W meczu ze Zniczem Pruszków skrzydłowy otrzymał dwie żółte kartki: pierwszą za odkopnięcie piłki, drugą za zagranie ręką, gdy nie dosięgnął dośrodkowania. Sposób, w jaki Tamas wyleciał z boiska, wskazuje, że Węgrzy mają rację i nie ma co wiązać z tym gościem większych nadziei. Na widok tego, co Kiss odstawił w pierwszoligowym debiucie, odpowiedzią było tylko: to głupek.

Realia finansowe i sportowe Wisły Kraków sprawiają, że czasami trzeba takich głupków obdarzyć zaufaniem. To znaczy: odłożyć na bok deficyty, uwierzyć, że da się je przepracować, poprawić i w efekcie sprawić, że atuty danego zawodnika na dobre przykryją słabe strony. Brzmi to źle, brzmi to brutalnie, jednak nie ma co się oszukiwać, nawet na najwyższym poziomie w Polsce kluby przebierają w szóstym sorcie kubańskich pomarańczy, jak o podobnych, wadliwych piłkarzach mawiał Paweł Zarzeczny.

Szczęście, gdy są to zawodnicy młodzi, względnie rokujący. Edward Kowalczuk w Hanowerze opowiadał nam o tym, jak tamtejszy klub odpalił Lawrence’a Ennalego, który z powodów mentalnych został odstrzelony jako produkt nienadający się ani na wystawę sklepową — czytaj: pierwszy skład — ani nawet na eksport za godziwe pieniądze. Lepiej było oddać go do Górnika Zabrze, zagwarantować sobie czterdzieści procent od kolejnego transferu i sprawdzić, czy w ten sposób, w innym środowisku, coś z takiego ananasa wyrośnie.

Tamas Kiss (numer 17) celebruje bramkę dla Węgrów w meczu z Polską

Oczywiście są i przypadki odwrotne. Swego czasu w Radomiu szansę otrzymał nastolatek z faweli, z nadwagą, dwójką dzieci na głowie, ale też niedawnymi występami w brazylijskiej młodzieżówce w CV. Nazywał się Rhuan i zabrakło mu ambicji, żeby stać się kimś więcej niż hobby playerem. Tamas Kiss to kolejna próba odgrzebania czyjejś kariery z gruzów. Na tyle młody i na tyle tani, że jest w tym jeszcze sens.

Tak przynajmniej widzą sprawę w Krakowie.

Inwestycja w niepokornego gościa. Czy Wisła Kraków może mieć z Węgra pożytek?

Kwestia tego, czy i do jakiego momentu można ignorować sygnały alarmowe dotyczące cech boiskowych i pozaboiskowych, jest płynna i zawsze wzbudza dyskusje. Said Hamulić dał Stali Mielec zarobić pieniądze, jakich na Podkarpaciu nie widziano od czasów, w których tę samą koszulkę zakładał Grzegorz Lato, oczywiście uwzględniając denominację, więc okazało się, że fochy, foszki, arogancję i lekceważące podejście do wszystkiego oraz wszystkich warto było znosić. Przeciwwagą zawsze są jednak przypadki, w których daleko idąca tolerancja kończy się tak, jak można było się spodziewać: kompletną klapą.

Tamasa Kissa za jego idiotyczny wybryk trzeba obśmiać; nie wypada go przy tym ani skreślać, ani przesadnie gloryfikować talentu, który niegdyś rozmienił na drobne. Lepiej posłuchać, co skłoniło Wisłę do tego, że mimo widocznych skaz warto w niego zainwestować. Jeśli coś ma Węgra wyróżnić, ma być to nie tylko szybkość, ale i ostatnie podanie. Dwudziestoczterolatek większość kariery spędził na skrzydle, jednak w Krakowie dostrzegają, że nieźle spisałby się także w roli ofensywnego pomocnika, dziesiątki.

Kiss ma skutecznie przesuwać akcje do przodu holując piłkę i obsługiwać kolegów zagraniami, jego ostatnie podanie jak na standardy zaplecza Ekstraklasy i Wisły jest więcej niż zadowalające. W porównaniu do hiszpańskiego zaciągu Białej Gwiazdy: Goku Romana, Jesusa Alfaro czy Mikiego Villara, najlepiej wypada właśnie pod względem podań. Najbliżej mu do Villara czy też Dejviego Bregu — mowa tu o teorii, niekoniecznie o praktyce — ale od obydwu jest tańszy i młodszy.

Węgier ma spore problemy z zaangażowaniem oraz grą w defensywie, trzeba będzie to przykryć, a w dłuższej perspektywie poprawić. Wygląda jednak na to, że na swojej półce finansowo-sportowej był najlepszą albo jedną z najlepszych opcji, jakie Kazimierz Moskal miał do wyboru. Przeszedł proces skautingowy Wisły, który zgodnie z zapowiedziami Jarosława Królewskiego opiera się w dużym stopniu na zaawansowanych danych, więc trzeba założyć, że nie jest przypadkowo dobranym do zespołu człowiekiem.

Pierwszego wrażenia drugi raz już nie zrobi, głupotą zabłysnął na zawsze. Nie pomaga mu, że niepowodzenia transferowe Kiko Ramireza sprawiają, że oczekiwaniem wobec nowego otwarcia jest błyskawiczne udowodnienie, że może (musi!) być lepiej. Z konkretną oceną wypada się jednak chwilę wstrzymać. Może Kiss skrywa gdzieś jeszcze swoje lepsze oblicze. Nawet jeśli nadzieja na to nie jest wielka, Wiślakom nie wypada jej jeszcze tracić.

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

SZYMON JANCZYK

fot. Newpix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Lewandowski o Guardioli: To geniusz. Znajdzie sposób, by wrócić na szczyt

Aleksander Rachwał
0
Lewandowski o Guardioli: To geniusz. Znajdzie sposób, by wrócić na szczyt

Betclic 1 liga

Anglia

Lewandowski o Guardioli: To geniusz. Znajdzie sposób, by wrócić na szczyt

Aleksander Rachwał
0
Lewandowski o Guardioli: To geniusz. Znajdzie sposób, by wrócić na szczyt

Komentarze

40 komentarzy

Loading...