Sebastian Musiolik latem niespodziewanie zamienił Górnik Zabrze na Śląsk Wrocław. Seria kolejnych zdarzeń (odstawienie Patryka Klimali, kontuzja Juniora Eyamby, wypożyczenie do Chrobrego Patryka Szwedzika), doprowadziła do tego, że to dziś jedyny zdrowy napastnik w kadrze wicemistrzów Polski. Rozmawiamy z nim bez ogródek o pucharowej porażce na Łotwie, słabym początku sezonu i strzeleckiej niemocy, ale także o tym, dlaczego w ogóle odchodził z Zabrza i czemu odmówił powrotu do Rakowa. Zapraszamy.
Niemal z góry było wiadomo, że początek tego sezonu będzie dla Śląska trudny, ale chyba nie spodziewałeś się, że aż tak trudny…
Słabo zaczęliśmy, nie powiem tu nic odkrywczego, ale trzeba po prostu wziąć się w garść. Fajnie jest, gdy się wygrywa, wtedy wszystko przychodzi łatwo. Prawdziwy charakter drużyny poznaje się jednak w cięższych momentach, które prędzej czy później dotykają każdy zespół. Stwierdzenie, że znajdujemy się w fatalnym momencie byłoby przesadą, ale na pewno nikt z nas nie jest zadowolony z obecnego stanu rzeczy. Oczekiwania są wysokie, na dziś nie udaje się im sprostać. Na szczęście już w czwartek mamy kolejny mecz pucharowy i wiem, że jesteśmy w stanie się podnieść i awansować. To byłby idealny moment na przełom.
Gdzie w takim razie widzisz pozytywne punkty zaczepienia przed rewanżem z Rygą?
Wrócę do meczu z Lechią Gdańsk. Wiadomo, że na koniec wynik i tak nie był fenomenalny, bo zremisowaliśmy u siebie z beniaminkiem, ale warto przypomnieć, że generalnie kontrolowaliśmy to spotkanie. Zabrakło jeszcze jednego gola, byliśmy zdecydowanie lepszym zespołem. Granie u siebie potrafi robić różnicę.
Pamiętam z zeszłego sezonu, że już wtedy Śląsk był na swoim stadionie bardzo niegościnny dla rywali. Hasło „twierdza Wrocław” nie wzięło się z niczego. Mamy piękny stadion, na który przyjdzie wielu kibiców i wydaje mi się, że w czwartek to my będziemy faworytem. Przed meczami w Gliwicach i Rydze nie byliśmy stawiani w tej roli. Od początku okresu przygotowawczego widzę tę drużynę na co dzień i wiem, że jesteśmy w stanie się odbić. Mamy ogromną jakość, którą trzeba przełożyć na boisko. To kwestia czasu.
Ryga to wyższy poziom niż FK Poniewież, który Jagiellonia rozniosła, ale ogólny odbiór porażki na Łotwie był taki, że Śląsk się skompromitował. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?
Nie czytałem pomeczowych komentarzy. Naszym głównym problemem było bardzo słabe wejście w ten mecz. Nie spodziewałem się takiego początku. Mamy z tym problem, bo w lidze tak samo źle zaczynaliśmy. Ale jeśli pisano o kompromitacji, to nie zgodziłbym się z tym. Co by nie mówić, Ryga FC jest całkiem niezłą drużyną, mającą bogatego właściciela i zawodników o dość wysokiej jakości, szczególnie ofensywnej. To nie są chłopcy do bicia, jak mogłoby się z pozoru wydawać. W pierwszym spotkaniu wszyscy się o tym przekonaliśmy. To nie było tak, że Ryga wypadła źle, a my jeszcze gorzej. Trafiliśmy na agresywnego rywala, który potrafi grać w piłkę i potrafił wykorzystać jedną ze swoich sytuacji.
Wizerunkowo wygląda to jednak fatalnie. Wicemistrz Polski przegrywa z wicemistrzem Łotwy, czyli nawet nie najlepszym zespołem 34. ligi w Europie, a trener Jacek Magiera zawczasu mówił na konferencji, że Śląsk w żadnym meczu pucharowym nie będzie faworytem. Brzmiało to jak sygnał ostrzegawczy.
Kurczę, nie dam sobie ręki uciąć, bo gdzieś mi to tylko mignęło, ale jeśli się nie mylę, faktycznie przed meczem w Rydze bukmacherzy więcej płacili za nasze zwycięstwo niż Łotyszy. Z niczego się to nie wzięło. Jeżeli zagłębi się w kadrę tego zespołu i kwoty transferowe wydane w ostatnim czasie, to pogląd na ten dwumecz się zmienia. Pamiętajmy też o różnicach między Polską a Łotwą jako krajach. Miałem już wcześniej przyjemność grać w pucharowych eliminacjach i wiem, że topowe kluby nawet z jeszcze bardziej egzotycznych lig potrafią prezentować wysoki poziom, bo zbierają najlepszych zawodników ze swojego rynku i jeszcze sporo wydają na obcokrajowców.
Co nie oznacza, że sami nie czujemy się faworytem, chcę tylko pokazać szerszy kontekst. Znamy swoją jakość, stać nas na odrobienie strat z nawiązką. Musimy jednak od pierwszych minut zagrać na najwyższych obrotach, z większą koncentracją. Wtedy będzie dobrze.
Wasza porażka w Rydze irytowała przede wszystkim pod kątem straconych punktów rankingowych. W szatni takie tematy się porusza czy wychodzicie z założenia, że liczy się sam awans i jeśli on jest, to buzie cicho?
Mamy świadomość, że ten przywilej – granie w Europie jest nagrodą, a nie problemem – oznacza też reprezentowanie naszego kraju i naszej ligi. Te mecze oglądają kibice nie tylko danego klubu, wykraczają one poza wątek lokalny. Walczymy o punkty do rankingu, żeby w przyszłości było łatwiej nam lub innym drużynom, ale to niekoniecznie są tematy częściej poruszane w szatni. Celem samym w sobie jest zwycięstwo.
Śląsk na razie ma problem i w defensywie – nie potraficie zachować czystego konta, co było kluczem w poprzednim sezonie – i w ofensywie. Mam wrażenie, że z przodu wisicie teraz na Nahuelu, który na dodatek nie jest w najwyższej formie. Jeżeli on czegoś nie wymyśli, to macie kłopot, żeby zrobić cokolwiek.
Nie mam poczucia, że jesteśmy od kogokolwiek uzależnieni, ale na pewno jest co poprawiać. Każdemu grałoby się trudniej, gdyby co chwila szybko tracił gola. To sprawia, że później w każdej formacji występują problemy. W zbyt wielu fragmentach meczów nasza kultura gry z piłką przy nodze była na niskim poziomie, przez co nie dawaliśmy konkretów z przodu i rzadko stwarzaliśmy sytuacje. Ale nie ma co rozpaczać, za nami dopiero trzy spotkania. Naprawdę jakości mamy tu sporo. Chłopaki podkreślają, że rok temu zaczęli w podobnym stylu, a wiadomo, jak to się skończyło. Nie olewamy tematu, jednak jest zdecydowanie za wcześnie, by wpadać w panikę.
Właśnie miałem pytać, czy koledzy odnosili się do początków z tamtego sezonu. Śląsk po trzech kolejkach miał raptem punkt, w kuriozalnych okolicznościach przegrał w Mielcu i zanosiło się na ciężką walkę o utrzymanie.
Wiesz, często mistrzowie świata czy Europy słabo zaczynali największe turnieje, więc może coś w tym jest (śmiech). Ktoś o tym wspominał, ale nie wiem, czy jest tu jakakolwiek zależność, czy to czysty przypadek. Nie powiem po trzech nieudanych meczach, że nic się nie dzieje, ale też nie ma się co załamywać i zwieszać głów. Grunt, żeby wkrótce ruszyć. Fajnie, że gramy co trzy dni. W czwartek możemy pokonać Rygę, w niedzielę Radomiaka i już nastroje będą zupełnie inne. Ale wiadomo, same słowa, że w to wierzę, nie wystarczą. Możemy sobie mówić wszystko, a później wychodzisz na boisko, tracisz bramkę po paru minutach i robi się kłopot.
Może wasz problem jest klasyczny i macie jeszcze ciężkie nogi? Junior Eyamba przecież nie wytrzymał obciążeń podczas przygotowań i doznał kontuzji.
Nie mam porównania jeśli chodzi o Śląsk, ale ja lubię ciężko trenować, to moje środowisko naturalne. Nie szukałbym przyczyn w tym miejscu. Wydaje mi się, że biegamy okej i decydują inne aspekty. Moim zdaniem w każdym z tych trzech spotkań drugie połowy mieliśmy zdecydowanie lepsze niż pierwsze. Gdyby nogi nam ciążyły, raczej by to tak nie wyglądało. Mamy kolejny pozytywny punkt odniesienia, o który wcześniej pytałeś. Na tym można budować.
Znajdujesz się w dziwnym położeniu. Z jednej strony nie masz dziś rywala do gry, ale z drugiej, pretensje za brak goli w pierwszej kolejności idą do ciebie. Presja rośnie.
Bardziej to typowa złość, że na razie nam nie idzie. W sparingach strzelałem prawie zawsze, miałem sporo okazji. Jak już sezon się zaczął, to poza tym jednym strzałem z Lechią, który wyjął bramkarz, praktycznie nie doszedłem do żadnej sytuacji i to jest denerwujące. Pozostaje mi konsekwentnie pracować i czekać na przełamanie.
Co do mojego położenia, nigdy nie jest tak, że nie masz żadnej konkurencji. Jeśli przez dłuższy czas nie będę strzelał, w końcu w ataku zagra ktoś inny. W międzyczasie ktoś może też przyjść. Nie warto zbytnio tego analizować, bo tylko zatruję sobie umysł. Z Lechią wypadłem nieźle, w kolejnych dwóch meczach słabiej, podobnie jak cały zespół.
Czyli gdy Jacek Magiera mówi po porażce z Piastem „szukamy napastnika, szukamy lidera”, to nie zaczynasz się niepokoić?
Nie słuchałem konferencji, ale skoro trener tak powiedział, to trudno mu się dziwić. Na dziś ma jednego zdrowego napastnika, a w wielu klubach o jedno miejsce walczy trzech napastników. A czy szukamy lidera? Pierwsze mecze pokazują, że tak, trzeba kogoś takiego wykreować.
Koniec końców moja sytuacja jest prosta: jeżeli cały czas nie będę strzelał, to nie będę grał. Wiadomo, że gdy drużyna goli nie ma, najprędzej obwini się napastnika. Mało kto spojrzy szerzej, czy dochodzi on do sytuacji, jak spisywał się w innych aspektach. Taki los zawodnika na tej pozycji.
Trudno jednak było oczekiwać, że wejdziesz w buty Exposito i strzelisz 15-20 goli w sezonie. Jesteś raczej napastnikiem o „makuchowatej” charakterystyce i nie przez przypadek łączy was Raków Częstochowa.
Zdaję sobie sprawę, że Erik Exposito często strzelał gole „z niczego”, w najtrudniejszych momentach brał ciężary gry na swoje barki i był w stanie samemu wygrać mecz. Czy ja jestem takim typem napastnika? Trudno samego siebie oceniać, ale raczej nie. Ja przede wszystkim mocno pracuję dla drużyny, a jak już znajdę się w polu karnym, potrafię się w nim odnaleźć, gdy ktoś dobrze mi zagra. Teraz ta odpowiedzialność się rozkłada i razem musimy ją udźwignąć. Jak mówiłem, jakość ofensywną ciągle mamy. Nahuel czy Piotr Samiec-Taler również wykręcili ostatnio świetne liczby. Jeśli wszyscy wejdziemy na ten optymalny poziom, będzie dobrze.
Spodziewałeś się odejścia z Górnika Zabrze tego lata? Patrząc z boku, nie zanosiło się na to. Rozegrałeś ponad 1500 ligowych minut, dobiłeś do dwucyfrówki w klasyfikacji kanadyjskiej i wydawało się, że najlepsze może cię dopiero przy Roosevelta czekać…
Wiedziałem, że jakieś oferty dostanę i wtedy od Górnika będzie zależało, czy mnie puści. Skoro sygnał był taki, że jak chcę, to mogę odejść, sprawa stała się jasna. Przychodziłem do Zabrza, bo zależało mi na tym, żeby regularnie grać. Nie mogę powiedzieć, że grałem mało, ale nie uzbierałem zawrotnej liczby minut. Nikt mnie teraz na siłę nie wyganiał, choć perspektywy były takie, że w nowym sezonie będę grał zdecydowanie rzadziej i będę mniej potrzebny. Skoro więc pojawiła się okazja, a Górnik zgodził się rozwiązać mój kontrakt, postanowiłem zmienić otoczenie i pójść do klubu, który mnie rzeczywiście chce.
Tomasz Włodarczyk informował, że miałeś też propozycję powrotu do Rakowa, lecz nie zdecydowałeś się. Dlaczego?
Rzeczywiście jakiś temat był, ale…
Wiedziałeś, że twoja rola prawdopodobnie będzie taka sama jak przed odejściem.
No tak, chyba wszyscy by się tego spodziewali, gdybym tam dołączył. Nie byłem przekonany, że to byłoby dla mnie dobre rozwiązanie, więc nawet mocniej nie rozpatrywałem tej opcji i do żadnych konkretnych rozmów nie doszło.
Jak smakowało ci mistrzostwo z Rakowem? Gola w lidze wtedy nie strzeliłeś, ale jednak 17 meczów zaliczyłeś.
Myślę, że każdy tytuł… Nie miałem ich aż tak wiele, ale mistrzostwo to osiągnięcie, które zawsze dobrze smakuje, zwłaszcza gdy mimo wszystko trochę się tych meczów uzbierało. To było piękne zwieńczenie moich lat przeżytych w Rakowie. Wspólnie stworzyliśmy fajną historię, która zaczęła się jeszcze w I lidze. Krok po kroku szliśmy coraz wyżej. Najpierw wygraliśmy Superpuchar, później Puchar Polski, aż przyszła kolej na mistrzostwo. Patrząc na całokształt, byłem częścią tego procesu i swoją cegiełkę dołożyłem.
Historia pokaże, jak dużym osiągnięciem był ten okres. Jasne, najlepiej byłoby zostać królem strzelców w sezonie mistrzowskim, ale wielu zawodników nawet takim mistrzem kraju nigdy nie zostanie.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Nowe rozdanie Lecha z dwójką i siódemką, czyli klub minimalistów w szczycie formy [KOMENTARZ]
- Trela: Trochę Klopp, trochę Alonso. Nuri Sahin, Łukasz Piszczek i dortmundzki plac budowy
- Tułacz: Puszcza gra brzydko? Gra przepięknie!
- Jakub Kwiatkowski odpowiada na list w obronie Przemysława Babiarza
- „Marchwiński ma wszystko, aby zadomowić się we włoskiej piłce”. Sprawdźmy co może go czekać w Lecce
Fot. Newspix