Powrót Gdańska do Ekstraklasy po rocznej przerwie nie jest żadnym wydarzeniem w porównaniu do blisko dwóch dekad oczekiwania Katowic i ponad trzech Lublina. Pod względem piłkarskim to Lechia może jednak wnieść do Ekstraklasy najwięcej świeżości ze względu na sposób budowy kadry, który w Polsce wciąż uchodzi za bardzo ryzykowny.
„Doświadczenie jest przereklamowane” – lubi mawiać Ralf Rangnick, modny tego lata selekcjoner reprezentacji Austrii, który wcześniej przez dekadę układał politykę sportową w klubach Red Bulla, wprowadzając w nich m.in. zasadę, by unikać kupowania zawodników starszych niż 23 lata. Choć już od kilku lat Niemiec nie pociąga w Salzburgu i Lipsku za sznurki, ogólny trend został tam zachowany. Według wyliczeń CIES Football Observatory drużyna z miasta Mozarta była w poprzednim sezonie czwartą wśród najmłodszych na świecie (średnia wieku piłkarzy na boisku 22,4). W Lipsku, który jest już dla wielu piłkarzy klubem docelowym, rywalizującym regularnie w Lidze Mistrzów i w czołówce jednej z najsilniejszych lig świata, jest wyższa (26,1), ale i tak należy do najniższych w Bundeslidze. W Ekstraklasie Czerwone Byki byłyby najmłodszą drużyną. I to pomimo sztucznego zaniżania wieku polskich kadr poprzez obowiązujący od kilku lat przepis o młodzieżowcu, którego w Niemczech nie ma.
Dlatego największym wyczynem Lechii Gdańsk w 1. kolejce wcale nie było to, że urwała punkt na boisku wicemistrza Polski i jako jedyny z beniaminków nie przegrała meczu rozpoczynającego sezon. Tym, co naprawdę wyróżnia zespół Szymona Grabowskiego na tle polskiej ligi, jest skład, jakim udało się to osiągnąć. Bramkarz 29 lat. Obrona 23, 21, 25 i 25. Środek pomocy 23, 21 i 29. Ofensywny tercet 22, 21, 21. Do tego gracze wprowadzeni z ławki 27, 19, 25 i 22 lata. Średnia wieku wyjściowej jedenastki 23,63. Wszystkich piłkarzy Lechii, którzy wystąpili w tym meczu 23,5. Na murawie ani jednego zawodnika, który urodził się przed 1995 rokiem. W całej kadrze tylko jeden piłkarz 30-letni, kontuzjowany aktualnie Luis Fernandez. Tak zbudowanej drużyny nie było w Polsce od czasu wczesnego Górnika Zabrze Marcina Brosza.
EKSTREMALNY GÓRNIK BROSZA
Jedenastka, która biegała po boisku we Wrocławiu, z miejsca stała się najmłodszą w lidze w ostatnich kilku sezonach. W poprzednim najniższą średnią wieku w pojedynczym meczu miała Cracovia. Przeciwko Górnikowi Zabrze jesienią Jacek Zieliński wystawił zespół mający przeciętnie 24,5 roku. Rok wcześniej podobną średnią osiągnął przeciwko Górnikowi Raków Częstochowa. Młodsza drużyna niż Lechia grała ostatnio w Ekstraklasie w 1. kolejce sezonu 2021/2022, gdy Czesław Michniewicz jako trener Legii, oszczędzając piłkarzy zaangażowanych w eliminacje europejskich pucharów, postawił przeciwko Wiśle Płock na licznych rezerwowych. To była jednak potrzeba chwili, a nie zapowiedź szerszego trendu. W żadnym z późniejszych meczów ani Legia, ani żaden inny zespół nie zeszła już ze średnią wieku poniżej 24 lat. Podobnie było w sezonie 2020/21. Bardzo młode jedenastki zdarzało się wystawiać Dariuszowi Żurawiowi w Lechu jesienią 2019 roku.
Naprawdę regularnie drużyny złożone z 23-latków i młodszych ostatnio wystawiał w Polsce Marcin Brosz w latach 2017-2019. Najpierw z drużyną skonstruowaną w ten sposób awansował do europejskich pucharów, rok później walczył o utrzymanie w lidze, przez co zimą uznano w Zabrzu, że drużynie potrzeba jednak więcej doświadczenia i ekstremalnych wyników pod względem średniej wieku już nie uzyskiwała. Rekordem pozostaje jedenastka wystawiona na zremisowany mecz z Koroną Kielce w 2018 roku, gdy średnia wieku wyniosła 20,8, a najstarszy zawodnik wyjściowego składu miał 24 lata. W ostatnich 30 latach nikt nie zagrał w Ekstraklasie tak młodą drużyną. Gdyby wówczas obowiązywały obecne przepisy, Górnik wyszedłby w tamtym meczu ośmioma (!) młodzieżowcami.
Lechia pewnie tego rekordu nie pobije, ale nie jest powiedziane, że jej wynik z 1. kolejki nie może zostać w tym sezonie wyśrubowany. Nawet poruszając się w obrębie zupełnie zwyczajnych nazwisk, które pojawiały się już na boisku w Lechii albo w Ekstraklasie (Szymon Weirauch, Filip Koperski, Jan Biegański, Maksym Chłań), można by skonstruować jedenastkę o średniej wieku 20,9, czyli już mocno zbliżającej się do Górnika sprzed kilku lat. Grabowski, wybierając takich zawodników, nie przeprowadził jednorazowego happeningu. On siłą rzeczy przynajmniej w tej rundzie będzie się zawsze poruszał wśród zawodników w wieku młodzieżowca lub tuż po nim. Innych praktycznie nie ma.
MŁODA ZBIERANINA Z CAŁEGO ŚWIATA
Przypadek Lechii o tyle różni się od Lecha Żurawia, czy Górnika Brosza, że w jej przypadku nie chodzi tylko o odważniejsze postawienie na chłopaków z własnej akademii, ewentualnie z mniejszych klubów regionu (choć tacy też oczywiście są), lecz głównie sprowadzonych z innych części Polski lub z innych krajów. W tym sensie najbardziej przypomina politykę wprowadzoną do Red Bulla przez Rangnicka, gdzie nastawiono się na globalny skauting, tyle że bardzo młodych graczy. Lechia niekoniecznie będzie z automatu wypełniać limit minut młodzieżowców, bo przecież liczą się do niego tylko Polacy, a tych było w jej składzie tylko czterech, z czego jedynie dwóch o statusie młodzieżowca. Tym bardziej widać więc, że to nie był taktycznie wystawiony skład, by nabić jak najwięcej minut i pozwolić sobie później na granie bez żadnej młodzieży, lecz faktyczna polityka sportowa klubu. Ukrainiec, Australijczyk, Szwed, Rumun, Bośniak, Kolumbijczyk, Polak? Obojętne. Byle młody. To w polskich warunkach naprawdę rzadko spotykane podejście. U nas zdanie Rangnicka z początku tekstu wciąż brzmi jak herezja.
Według wyliczeń CIES Football Observatory za poprzedni sezon średnia wieku piłkarzy przebywających na boisku wyniosła w polskiej lidze 27,3. Spośród lig europejskich wyższa była tylko w Grecji, na Cyprze, w Turcji, Rumunii i Hiszpanii. Rozgrywki z najsilniejszych krajów kontynentu trzeba jednak traktować według innych kategorii. Serie A, Premier League, Bundesliga, La Liga i po części Ligue 1 to dla wielu piłkarzy ligi docelowe, z których niekoniecznie już się odchodzi. Tam, choć występują oczywiście różnice w łańcuchu pokarmowym pomiędzy klubami, bardziej chodzi już o wynik sportowy niż o zarobek transferowy. Turcja, Grecja i Cypr też raczej profilują się pod utrzymywanie graczy miejscowych i sprowadzanie zagranicznych na ostatnie kontrakty w karierach. Spośród miejsc, które podobnie jak Polska, chciałyby żyć z zarabiania na transferach i nie są w stanie zatrzymywać w kraju najlepszych piłkarzy własnego chowu, jedynie w Rumunii wystawia się równie zaawansowane wiekowo składy.
Inne ligi europejskie nastawione na eksport cechuje wyraźnie niższa średnia wieku. Słowenia jako jedyna na kontynencie zeszła z przeciętną wieku w skali całego sezonu poniżej 25 lat. Poniżej 26 mają też Finlandia, Austria, Belgia, Holandia, Chorwacja i Szwajcaria, czyli ligi, które albo szkolą i sprzedają, albo wyszukują młodych zawodników w innych krajach z myślą o tym, by sprzedać ich z zyskiem. Kilka znanych europejskich klubów gra drużynami tak młodymi, że blednie przy nich nawet obecna Lechia. Żylina osiągnęła w poprzednim sezonie średnią wieku 22,2, Salzburg 22,4, Ajax Amsterdam zaś 22,9 lat.
WYRÓWNANA POLSKA LIGA NIE WYBACZA BŁĘDÓW
Wytykać przy tej okazji polskim klubom wyłącznie brak odwagi, przykładanie zbytniej wagi do doświadczenia i nadmiarowe przywiązywanie się do nazwisk byłoby jednak chyba zbyt płytkie, bo na kwestię średniej wieku nakłada się jeszcze specyfika rozgrywek. Wedle wszelkich dostępnych danych, czy to statystycznych, czy anegdotycznych, czyli świadectw ludzi, którzy doświadczyli różnych lig na własnej skórze, śledzimy w Polsce jedną z najbardziej wyrównanych lig w Europie. Nie od dziś jest to wskazywane zarówno jako błogosławieństwo, jak i przekleństwo Ekstraklasy. Przewidywalność rozgrywek jest problemem dla wielu silnych lig, bo nie pozwala przyciągać publiki zagranicznej, ani utrzymać pożądanego zainteresowania na wewnętrznym rynku. Polska tego problemu nie ma. Ekstraklasa zawsze jest ciekawa, nieprzewidywalna, wyrównana, a na polskich trybunach można obserwować frekwencyjny boom. Emocji nie brakuje. Z drugiej jednak strony brak możliwości zdominowania polskiej ligi przez podobne kluby kilka lat z rzędu utrudnia budowanie powtarzalności w europejskich pucharach.
Ta specyfika objawia się też w kwestii średniej wieku. Przy bardzo zbliżonym poziomie niewiele trzeba, by wmieszać się w walkę o utrzymanie. Jedynie dziesięć klubów w minionych pięciu sezonach nieprzerwanie grało w Ekstraklasie. Spośród nich tylko Pogoń Szczecin ani razu nie wypadła poza górną połowę tabeli. Wszyscy pozostali, gdy zdarzył im się słabszy moment, gdy spiętrzyło się granie na kilku frontach, gdy nie trafiło się z transferami, potrafili wypaść z pierwszej dziesiątki, co naturalnie wiązało się z większymi lub mniejszymi, ale strachami egzystencjalnymi. Granie młodym, niedoświadczonym składem faktycznie może tutaj skutkować katastrofą, jeśli okaże się, że 20-latkowie jeszcze nie dźwigają poziomu najwyższej ligi.
Salzburg czy Ajax swoimi składami U23 rozegrały w minionym sezonie jak na własne standardy, bardzo nieudane sezony. I tak ukończyły je jednak odpowiednio na drugim czy piątym miejscu. W Polsce wielomiesięczne problemy skutkują obsuwaniem się do dolnej części tabeli. W poprzednim sezonie górną połowę tabeli (Widzew) od miejsca spadkowego (Warta) dzieliło tylko dziewięć punktów, czyli w skali sezonu tyle, co nic. Rok wcześniej było to osiem punktów. Dla porównania w Holandii miejsce dziewiąte od spadkowego dzieliło w zeszłym sezonie piętnaście, a dwa lata wcześniej trzynaście punktów. Margines błędu jest wyraźnie większy.
NA MŁODZIEŻY NIE BUDUJE SIĘ STABILNYCH DRUŻYN
Poza tym łatwiej stawiać na młodzież, gdy wszyscy inni tak robią, bo wszyscy szkolą i wszyscy widzą w tym ekonomiczny sens. Wówczas, skoro za nikim nie przemawia atut doświadczenia, liczy się tylko, kto ma zdolniejszą młodzież i kto lepiej gra w piłkę. Samotne przełamywanie trendu, jak w Polsce, może się skończyć jak w przypadku Górnika. Nawet jeśli młodzież okaże się zdolna i osiągnie dobry wynik (czwarte miejsce w pierwszym sezonie po awansie), drużyna zostanie rozkupiona, a zanim kolejna zdolna młodzież osiągnie odpowiedni poziom, można się znaleźć na dnie tabeli. Kto chce budować w Polsce stabilne składy, unikać corocznych rewolucji, nie może stawiać na samych graczy z dużym potencjałem sprzedażowym, bo co pół roku będzie tracił najważniejsze ogniwa. W kraju, w którym wystarczy kilka razy kopnąć prosto piłkę, by dostać ofertę z zagranicy i w kraju, w którym oferta na poziomie miliona euro, a często niższa, jest uznawana za nie do odrzucenia, bo kluby potrzebują pieniędzy na już, nie sposób grać młodzieżą i nie tracić co sezon połowy kadry.
Eksperyment przeprowadzany przez Lechię Gdańsk wydaje się bardzo ciekawy, bo pokazuje, że nawet klub, który nie ma prężnie działającej akademii, może w polskich warunkach zbudować bardzo młodą kadrę pełną ciekawych piłkarzy z dużym potencjałem sprzedażowym. Na beniaminka czyha jednak szereg zagrożeń. Od krótkoterminowych, jeśli faktycznie okaże się, że akurat w Ekstraklasie doświadczenie nie jest przereklamowane i drużynie Szymona Grabowskiego brakuje kilku wygów, co będzie skutkowało słabymi wynikami i perspektywą kolejnego spadku. Po średnioterminowe, jeśli wyjdzie na to, że doświadczenie jest przereklamowane i drużynie Szymona Grabowskiego niczego nie brakuje, co będzie oznaczało dobre wyniki i spokojne perspektywy w tabeli. Wtedy jej piłkarze zaczną wzbudzać duże zainteresowanie, sami zaczną przebierać nogami, by sprawdzić się w lepszym otoczeniu, ich menedżerowie zwietrzą perspektywę zarobku, a klubowi działacze będą potrzebowali każdego grosza, by łatać dziurę budżetową i zaczną ich wręcz wypychać z klubu. Żeby podobna strategia działała długoterminowo, Lechia potrzebowałaby przestawić całą politykę sportową na takie tryby. Czyli na wypadek sprzedaży Camilo Meny mieć już przygotowanego innego 18-letniego Kolumbijczyka, a na wypadek eksplozji talentu Maksyma Chłania, wiedzieć, że w jego poprzednim klubie gra jego jeszcze lepsza i młodsza wersja. Tej drogi żadnemu polskiemu klubowi nie udało się dotąd przejść. Młode, dobre, ciekawe składy potrafiły przetrwać rundę, maksymalnie sezon. Problemy finansowo-organizacyjne Lechii każą wątpić, czy akurat temu klubowi uda się zbudować polską miniaturę Red Bulla.
NADZIEJA NA POPRAWĘ SYTUACJI
Już teraz jednak wiadomo, że w kwestii polityki sportowej nowe władze Lechii obrały po spadku bardzo dobrą drogę. Zmagając się z dokładnie tymi samymi problemami, które dręczą ich dzisiaj, ale mając w składzie wielu zdolnych 22-23-latków, mogą mieć perspektywę, że kilku z nich uda się wkrótce sprzedać, dając oddech nadwyrężonym finansom. Gdyby rok wcześniej drużynę walczącą o awans oparli na większej liczbie piłkarzy w rodzaju Luisa Fernandeza, czyli drogich, wiekowych, grających już bardziej z myślą o zarabianiu pieniędzy niż rozwijaniu kariery, nie mieliby dziś kogo sprzedać. Nawet jeśli drużyna notowałaby w Ekstraklasie niezłe wyniki, wciąż trzeba by było do niej dokładać. Tak jest nadzieja, że dział sportowy prędzej czy później zacznie na siebie zarabiać.
Nawet jeśli w Lechii jest teraz trudno, można liczyć, że młodzi piłkarze, niemający na utrzymaniu rodzin, a chcący się pokazać, zacisną zęby w razie kłopotów i skupią się na sporcie, a w perspektywie czasu przyniosą klubowi miliony naprawiające sytuacje. Najgorsze dziś byłoby dla Lechii, gdyby okazało się, że skład, choć młody, tu i teraz odstaje od Ekstraklasy sportowo. Że w takim kształcie, nie zdoła się w niej utrzymać. To oznaczałoby, że zamiast myśleć o sprzedawaniu wyróżniających się postaci, trzeba by próbować się wzmacniać, mimo trudnej sytuacji finansowej. Pierwszy mecz, choć obiecujący, nie może jeszcze rozwiewać żadnych wątpliwości. W przypadku polskiej ligi nie rozwieje ich zresztą nawet jedna runda, bo w poprzednich latach nie brak przykładów, że to może nie wystarczyć do utrzymania.
Dla dobra polskiego futbolu lepiej by jednak było, gdyby Lechii się udało. Już dała przykład, że bardzo młodą drużyną można wygrać I ligę. Gdyby jeszcze pokazała, że to samo da się osiągnąć w Ekstraklasie, jednocześnie za pomocą transferów uzdrawiając sytuację finansową klubu, dokonałaby sztuki, która wielokrotnie zdarzała się w innych krajach, ale praktycznie nigdy w Polsce. Im więcej klubów zdecydowałaby się pójść za jej przykładem, tym mniej ryzykowne stałoby się opieranie składu o młodzież. Nowa Lechia stoi na razie na rozdrożu i wciąż jeszcze może ruszyć w kierunku katastrofy. Być może nawet nadal jest to bardziej prawdopodobne niż osiągnięcie przez nią spektakularnego sukcesu na różnych polach i w długim terminie. Już jednak wniosła do polskiej ligi pomysł sportowy, jaki rzadko w niej oglądamy. Choć powrót Gdańska do Ekstraklasy to żadne wydarzenie wobec 19 lat oczekiwania Katowic i 32 lat Lublina, pod względem czysto piłkarskim to Lechia ma szansę wnieść do ligi najwięcej świeżości.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Królewski może uczyć nas informatyki, a my go grania w piłkę!
- Kradzież, kontuzje i kłótnia z trenerem. Lamine Fadiga odrodzi się w Jadze?
- Lublin przywitał po 32 latach Ekstraklasę. To miasto zasługuje na wielką piłkę
Fot. Newspix