Reklama

Miasto Płock gwarantuje Wiśle ekstraklasowy budżet. Czy to wystarczy na Ekstraklasę?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

22 lipca 2024, 14:48 • 8 min czytania 17 komentarzy

Z milionami od miasta, a co za tym idzie z jednym z najwyższych budżetów w lidze. Z najciekawszym trenerem w pierwszoligowej stawce. W Płocku nie mówią, że zaczęli pierwszoligowy sezon – dla nich rozpoczęła się walka o powrót do Ekstraklasy. Czy Wisła może tego dokonać?

Miasto Płock gwarantuje Wiśle ekstraklasowy budżet. Czy to wystarczy na Ekstraklasę?

Lokalny „Portal Płock” w przedsezonowej zapowiedzi pyta: czy Wisłę stać na awans do Ekstraklasy? Stać to na pewno, w końcu ta sama witryna szacuje budżet Nafciarzy na dwadzieścia trzy, może nawet dwadzieścia pięć milionów złotych. Według raportu Grant Thornton dwa lata temu – czyli wtedy, gdy klub z Mazowsza z najwyższej ligi spadał – cztery zespoły odnotowały przychody niższe niż ten wynik.

Szacunki „Przeglądu Sportowego” na obecny sezon wskazują, że Wisła z takim budżetem byłaby tuż nad strefą spadkową. Raporty pierwszoligowców wprost świadczą o tym, że podobne pieniądze są równoznaczne z tytułem magnata zaplecza najwyższej ligi.

W Płocku największych wydatków nie ponoszą, faktem jest, że stawki szybują w górę w wielu miejscach w zastraszającym tempie. Rekordowe wydatki ponosi legnicka Miedź, a skrzętnie ukrywający wszelkie oficjalnie finansowe informacje przed światem Bruk-Bet Termalica może aktywować klauzulę (400 tys. zł!) i zapewnić ekstraklasową pensję Kamilowi Zapolnikowi.

Gotówkowe transfery przeprowadza grająca w pucharach Wisła Kraków, spadkowicz w postaci Ruchu Chorzów także – dorzucając do tego utrzymanie wielu mocnych nazwisk, które z ligi z nim spadły. Imponujące kontrakty oferuje również tyski GKS, który nawet wygrał z Nafciarzami walkę o jednego z zawodników. W Płocku w zespół wpompowali jednak tyle, że o żadnych wymówkach nie ma mowy.

Reklama

Zamiast trzynastego sezonu poza Ekstraklasą w XXI wieku ma być czternasty, który uda się spędzić w elicie.

Wisła Płock chce wrócić do Ekstraklasy. Miasto wykłada na nią miliony

Wymagać od Wisły Płock można było i rok temu, bo chociaż rozgardiasz był spory, to od samego początku przebąkiwano o chęci szybkiego powrotu. Rzadka to sztuka, passę przełamała Lechia Gdańsk, ale na taki wyczyn spadkowicza trzeba było czekać siedem lat. Marek Saganowski, kiedy jeszcze trzymał się stołka, na pytanie o faworyta rozgrywek odpowiadał:

Wisła!

Z malutką gwiazdką na końcu, dotyczącą tego, że trzeba skład utrzymać, jak najmniej kluczowych osób stracić, co ostatecznie nie do końca się udało. Nie było jednak tak, że trenera zostawiono samemu sobie, bo ponad milion złotych pochłonął transfer Nikoli Sreckovicia, wobec którego od razu trzeba było wymagać wiele.

Serbski skrzydłowy dołował jak wszyscy Nafciarze. Zimą dokładano jednak do pieca, wraz z transferami odświeżano cel w postaci awansu, może chociaż wślizgnięcia się przez baraże. Wisła dalej wyglądała tak, jak zwykle wyglądają drużyny Dariusza Żurawia ani przesadnie dobrze, ani zatrważająco źle. Niespecjalnie czymkolwiek przyciągała, w większości spraw było ot tak, o.

Definicja średniactwa.

Reklama

Mocno rozjeżdżało się to z pieniędzmi, które miasto Płock w klub inwestowało. Wisła i sposób jej finansowania u wielu wywołuje grymas Clinta Eastwooda na twarzy. Nawet wśród wspieranych z publicznych środków ekip Nafciarze są jak Burdż Chalifa. Ubiegłej jesieni otrzymali dziesięć milionów złotych w ramach „rekompensaty za spadek”, co wiosną uzupełniano już z nowej puli: czternastu i pół miliona złotych zapisanych w projekcie budżetowym na następne dwanaście miesięcy.

Tu trzeba było zasypać, tam załatać, więc to też nie tak, że na Mazowszu przejedli tyle pieniędzy na zespół, który nie doczołgał się nawet do strefy barażowej, niemniej ten rozmach budził podziw, a gdzieniegdzie bardziej odrazę czy zgorszenie. W Płocku zdecydowano, że skoro już tyle to wszystko kosztuje, to dobrze byłoby, gdyby jakoś to wyglądało. Nawet wtedy, gdy nie idzie.

Łukasz Sekulski został w Wiśle, żeby wrócić z nią do Ekstraklasy. Rodowitemu płocczaninowi zależy na sukcesie lokalnego klubu

Trener to połowa sukcesu. Mariusz Misiura atutem Wisły Płock

Mariusza Misiurę kojarzyć można właśnie z tym, że jego Znicz Pruszków był jakiś. Nawet, kiedy nie szło, a może zwłaszcza wtedy. W porównaniu z ot taką, o Wisłą, jego zespół był wyrazisty i konkretny. Można podnieść brew w geście uznania, gdy człowiek się zorientuje, że ten malutki Znicz, beniaminek oraz kopciuszek w jednym, najczęściej przejmował piłkę w środkowej strefie boiska i niemal najczęściej robił to pięterko wyżej, w okolicach bliższych bramce rywala.

Z racji na ograniczenia czysto piłkarskie jego drużyna w lidze nie dominowała – czego trzeba oczekiwać po Wiśle – natomiast największy procent jej podań wskazywał na grę do przodu, co wiele o pomyśle na grze mówi. Intensywność określała także liczba pojedynków zwłaszcza tych o wolne piłki, na które piłkarze Znicza rzucali się jak Filip Chajzer na ofertę z freak fightów.

Sam Misiura naucza natomiast futbolu nowoczesnego, skupionego na kreatywności i wydobywaniu maksa z poszczególnych zawodników.

W drugiej lidze Znicz do końca walczył o utrzymanie, a ja przyszedłem i od zawodnikуw, którzy czuli się komfortowo w niskiej obronie oraz kontratakach, zacząłem wymagać wysokiej obrony i ataku pozycyjnego. Zawodnik potrzebuje czasu, żeby czuć się dobrze w moim systemie gry. Zaczynaliśmy od gry niską obroną i szybkim atakiem, ale z fragmentami gry wyższym pressingiem. Zespół widział, że ten fragment wygląda dobrze, więc go wydłużaliśmy. Wreszcie piłkarze czuli większą radość z pressingu i kontrolowania piłki, więc stało się to dla nich naturalne – mówił, gdy usiedliśmy do dłuższej, ponad godzinnej rozmowy o jego poglądzie na piłkę.

Na boisku zawsze masz coś do zrobienia. Możesz stworzyć linię podania, zaatakować, asekurować. Kwestia tego, jak szybko twój procesor to przetworzy. Dlatego tworzę gry, w których zawodnicy doświadczają pewnych rzeczy, i jestem dumny, gdy widzę, że piłkarze zaczynają to wdrażać. Pokazuję drużynie przykłady ich kolegów z zespołu, tego, jaki zrobili postęp. Żeby jednych docenić, a drugich zmotywować, pokazując, że progres, o którym mówię, to coś realnego, żadna bajerka – tłumaczył.

Od Realu Madryt do Znicza Pruszków. Czy Mariusz Misiura i jego pomysły podbiją Polskę?

Zero zdziwienia, że Nafciarze na kogoś takiego się skusili, że zauważyli w nim szansę, żeby miliony przeznaczane na Wisłę w końcu przestały być wyrzucane w błoto. Zwłaszcza że na Mazowszu mieli już ciągotki ku temu, żeby stworzyć zespół bazujący na intensywności, rozwijający się z piłką przy nodze. Wizję w rzeczywistość miał przekuć w sukces Pavol Stano, więc wspomnienia nie są najlepsze, ale co zrobić, próbować trzeba.

Wisła była zresztą na tyle zdeterminowana, żeby powierzyć nowy projekt Mariuszowi Misiurze, że podebrała go Łódzkiemu Klubowi Sportowemu. ŁKS był już bardzo blisko porozumienia z tym szkoleniowcem, jednak oferta Nafciarzy przebiła to, co oferowano w Łodzi. Można się zastanawiać, czy szkoleniowiec podjął decyzję dobrą, bo stabilniejsze fundamenty na pewno oferuje tegoroczny spadkowicz z Ekstraklasy, ale koniec końców w Płocku też nie ma na co narzekać.

Stadion jeszcze pachnie nowością, drugi zespół Wisły awansował do trzeciej ligi, młodzieżówki rywalizują w Centralnej Lidze Juniorów. Do pełni szczęścia brakuje tylko najwyższej klasy rozgrywkowej.

Wysokie kontrakty, wysokie oczekiwania

No, może nie tylko, bo wiadomo, że Płock nie jest Krakowem, Gdańskiem, Łodzią czy Chorzowem pod względem potencjału kibicowskiego. Znajdziemy kilka miejsc w Polsce, gdzie nowe stadiony zapełniają się sprawniej niż obiekt Wisły – inaugurację sezonu oglądało z trybun ponad pięć tysięcy osób. W skali ligi Nafciarze mogą pokusić się o miejsce we frekwencyjnej top pięć, ale raczej dlatego, że rozgrywki opuściło parę popularniejszych drużyn.

Odstawmy to jednak na bok, bo Wisła robi co może, żeby zainteresowanie przyciągać. Ceny biletów i karnetów są rozsądne, jedne z niższych w lidze. Promocja klubu od dawna stoi na wysokim poziomie, przed startem nowych rozgrywek dodatkową zmianą było podpisanie umowy z nowym partnerem technicznym, który odpowiada za odświeżoną wersję strojów, która wypadła bardzo pozytywnie (choć wiadomo: gusta, guściki).

Inwestowanie publicznych pieniędzy w Wisłę może wielu boleć, skala wkładu z budżetu miasta z pewnością przekracza granicę dobrego smaku. Ale już Orlen to największa płocka firma, ostoja lokalnego biznesu, więc ciężko mieć pretensje co do zaangażowania paliwowego giganta w tamtejszą społeczność. Ciekawym punktem nowej umowy jest zresztą zaangażowanie piłkarzy w lekcje wychowania fizycznego w szkołach, w czym można widzieć same korzyści.

Zwłaszcza że wielu z tych zawodników to nie są anonimowe dla miasta postaci. Nafciarze płacą dużo, nie zawsze zgodnie z logiką, bo według informacji „Portalu Płock” jeden z najwyższych kontraktów w najnowszej historii klubu podpisał Maciej Gostomski, bramkarz dobry, jednak już trzydziestopięcioletni. W gronie nowych nabytków mamy też jednak ekswiślaka Dominika Kuna czy wychowanka Krystiana Pomorskiego, wśród liderów wymienimy też obecnego w szatni od dawna płocczanina Łukasza Sekulskiego.

Pomysłem na lato na Mazowszu było przeplatanie takich postaci: doświadczonego, klasowego Kuna z pasującym do systemu Pomorskim. Bojan Nastić, Dani Pacheco, Kun, Gostomski – zawodnicy drodzy, windujący Wisłę w tabeli oczekiwań wobec zespołu; Przemysław Misiak, Ignace Abdelhamid, Andriass Edmundsson, Maciej Fumulak – młodzi lub względnie młodzi z ambicjami.

Jednym z ciekawszych zawodników, nie tylko na podstawie premierowego występu, jest Marcel Brzozowski z Hansy Rostock. Nastoletniego skrzydłowego czy wahadłowego pamiętam jeszcze z zimowych obozów niemieckiego klubu, zewsząd oceniano go pozytywnie, zwracano na niego uwagę. 

Drużyna Misiury nie będzie ani Lechią Gdańsk, w którą inwestowano – obiecywano? – miliony, co przekładało się na najmłodszy zespół ligi, który aż kipiał potencjałem, ani grupą zblazowanych trzydziestolatków na wysokich kontraktach, którzy bardziej cieszą się z możliwości regularnych wypadów do Warszawy niż z szansy na wywalczenie awansu do Ekstraklasy.

Byle tylko temat długoterminowego projektu nie przeterminował się tak szybko, jak to w klubach miejskich bywa, z powodu braku natychmiastowych wyników. Trener podkreśla, że jego wkład nie będzie widoczny z miejsca, od zaraz, jego opowieści o piłce cieszą wszystkich dookoła, tyle że wszystko, co piękne, potrafi się gwałtownie zmienić, gdy efekt rozmija się z oczekiwaniami, zwłaszcza tak dużymi.

Niemniej Nafciarze trafili na ligę ciut słabszą niż przed rokiem, więc posiadanie trenera z pomysłem i jakościowej drużyny w teorii rozwiązuje już połowę problemów. Jeśli nawet to nie wystarczy, to już chyba nic nie sprawi, że na inwestycje w Płocku spojrzymy przychylniejszym okiem.

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

SZYMON JANCZYK

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Simeone o Rodrim: Decyzja o przeprowadzce była bardzo dobra

Patryk Stec
3
Simeone o Rodrim: Decyzja o przeprowadzce była bardzo dobra

Betclic 1 liga

Hiszpania

Simeone o Rodrim: Decyzja o przeprowadzce była bardzo dobra

Patryk Stec
3
Simeone o Rodrim: Decyzja o przeprowadzce była bardzo dobra

Komentarze

17 komentarzy

Loading...