Dlaczego nie stresował się debiutem w reprezentacji Polski? Jak to możliwe, że wrażenia nie robiła na nim gra przeciwko Kylianowi Mbappe i Virgilowi van Dijkowi? Jakim liderem kadry jest Piotr Zieliński? A jakim Robert Lewandowski? Czy na własnej skórze poczuł szał na nazwisko „Urbański”? Co sprawia, że nie boi się marzyć o Złotej Piłce? Czego Polakom zabrakło na Euro? I czy kiedykolwiek wygrają mistrzostwo Europy? Na te i na inne pytania w rozmowie z nami odpowiada piłkarz reprezentacji Polski i włoskiej Bolonii, Kacper Urbański. Zapraszamy.
Szał po Euro minął?
Zeszły ze mnie największe emocje. Ale wiadomo, całkowicie odciąć się nie da. Z turnieju odpadliśmy dość wcześnie, po fazie grupowej, wciąż to było jednak niedawno, wspomnienia są świeże. W rodzinie ciągle tym żyjemy, zresztą chłopaki z Bolonii też od razu po powrocie do klubu pytali mnie o Euro.
Piłkarze Bolonii wyraźnie swoją obecność na mistrzostwach Europy zaakcentowali.
Dokładnie, nie tylko my z Łukaszem Skorupskim, ale też Remo Freuler, Michel Aebischer i Dan Ndoye w Szwajcarii, Stefan Posch w Austrii, Riccardo Calafiori we Włoszech. Joshua Zirkzee, który odszedł od nas do Manchesteru United, wchodził w końcówkach meczów Holandii. Niektórzy zagrali naprawdę świetnie. Zdziwiony nie byłem. Wiosną w Serie A niesamowicie się rozkręciliśmy.
Przez ostatnie pół roku z dużą pewnością siebie mówiłeś, że skoro grasz w Serie A, to poradzisz sobie też w reprezentacji Polski. Wielu wydawało się, że to ułańską fantazja 19-letniego chłopaka. Myślisz teraz: „A nie mówiłem?!”.
Grałem regularnie w lidze włoskiej, często pytano mnie o powołanie do kadry i zawsze odpowiadałem, że jestem gotowy. Nie miałem wrażenia, że jest to sztuczna pewność siebie czy jakiś rodzaj arogancji. Tak właśnie czułem: że mogę coś tej drużynie dać. Nikomu też nic nie próbowałem udowodnić, więc żadnego „a nie mówiłem?!” nie będzie. W czerwcu dostałem szansę od trenera Michała Probierza. Jestem mu za możliwość debiutu w reprezentacji niezwykle wdzięczny.
Dużo czasu Probierz poświęcał ci na zgrupowaniu i podczas samego turnieju?
Dla wszystkich był bardzo otwarty. Nie było tak, że kogoś pomijał, z kimś nie rozmawiał, dla każdego z nas miał bardzo dużo czasu, dla mnie również.
W większości filmików Łączy nas Piłka z przemówień i odpraw Probierza przewija się ten sam wątek: „Cieszmy się piłką”.
Jak tylko przyjechałem na zgrupowanie, cały czas słyszałem od selekcjonera klarowny przekaz: mamy się nikogo nie bać, nie chcemy grać defensywnie, musimy atakować i wywierać presję na przeciwniku. Pokazaliśmy to już w sparingach z Ukrainą i Turcją, potem na Euro też staraliśmy się stwarzać sytuacje, jak największymi fragmentami spotkań dominować Holendrów, Austriaków czy Francuzów.
Mecz towarzyski z Ukrainą zacząłeś na ławce rezerwowych.
Trzecia minuta gry i pechowej kontuzji kolana doznaje Arkadiusz Milik…
Co pomyślałeś?
Chyba nic specjalnego. Wszystko działo się bardzo szybko. Nie sądziłem nawet, że wejdę jako pierwszy. Trener wysłał na rozgrzewkę mnie i Kamila Grosickiego. Nic zaskoczyło mnie to, od pierwszej minuty na ławce siedziałem przygotowany, absolutnie skupiony, ochraniacze założone, mogłem wchodzić. Zawołano mnie do linii, dostałem instrukcję, w piątej minucie byłem już na murawie.
Stresowałeś się?
Łatwo się mówi, że nie było stresu…
Ale?
Stadion Narodowy, debiut w reprezentacji, adrenalina skoczyła, ale czy się stresowałem? Rozegrałem pełny sezon w Serie A, w jednej z pięciu najlepszych lig świata. Grałem na San Siro z Milanem przy 70 tysiącach kibiców, przy 60 tysiącach z Romą na Stadio Olimpico, przy 45 tysiącach z Napoli. Stresu z Ukrainą naprawdę nie było. Zawsze wychodzę na boisko, żeby cieszyć się grą. Chcę, żeby piłka sprawiała mi przyjemność. A jak jest radość, to nie ma spętanych presją nóg. Z Turcją czułem się podobnie, z obu tych swoich występów byłem zadowolony.
Pojawiła się po tych dwóch zwycięstwach myśl, że na Euro można powalczyć o coś więcej niż wyjazd do domu po fazie grupowej.
Pierwszy raz przyjechałem na zgrupowanie reprezentacji i zobaczyłem naprawdę fajną grupę. Wszyscy trzymali się razem. Wiadomo, jak w każdym zespole: jedni lubią się bardziej, inni rozmawiają ze sobą rzadziej. Ale grupa była naprawdę zintegrowana, zjednoczona, łatwo było w nią wejść, panowała fajna atmosfera. Nie chcę się wypowiadać za innych, ale z mojej perspektywy wyglądało to tak: wszystkim odpowiadało, że mamy częściej dominować i próbować grać piłką. Nie było kalkulowania. Wierzyliśmy, że możemy pokonać i Holandię, i Austrię, i Francję.
Rolę kapitana reprezentacji pod nieobecność Roberta Lewandowskiego pełnił Piotr Zieliński. Pozycja sprawia, że siłą rzeczy często biegaliście obok siebie i szukaliście się podaniami. Jak się przy nim gra?
Zieliński jest świetnym piłkarzem. Mam wrażenie, że przez wielu niedocenianym. Przynajmniej w niewystarczającym stopniu. A to jest topowa półka. Od lat udowadnia to w Serie A. W ostatnich latach był liderem Napoli, latem przeszedł do Interu. Uwielbiam z nim grać. I wiem, jak ciężko gra się przeciwko niemu. Wymyka się kryciu, nie sposób go złapać, ma wybitny balans ciała, mądrze się porusza. Myślę, że fajnie się rozumieliśmy. Chcieliśmy grać kombinacyjnie. Zresztą, nie tylko my, większość drużyny chciała atakować, dobrze się w takim układzie odnajdowałem.
Miałeś poczucie, że jest z kim grać w piłkę?
Oczywiście.
Na Holandię wywalczyłeś sobie pierwszy skład.
Adrenalina była jeszcze większa niż podczas debiutu w reprezentacji. Występu na Euro nie mogłem akurat porównać do żadnego mojego wcześniejszego doświadczenia: ani meczów w Serie A, ani spotkań bez stawki z Ukrainą i Turcją. Wielki turniej, coś nowego, większego. Jakiś delikatny stresik na początku może był, ale jak już wyszedłem najpierw na rozgrzewkę, a potem na mecz, to starałem się po prostu robić to, co kocham i umiem robić najlepiej: grać w piłkę.
Z perspektywy boiska czułeś, że Holendrzy są od Polski wyraźnie lepsi?
Bardzo dobra drużyna. Mają piłkarzy z europejskiego topu. Wszyscy grają w topowych ligach. Czuło się ich jakość. Ale my też mieliśmy swoje momenty. Mogliśmy i powinniśmy powalczyć o punkt. Niefortunne było tylko to ostatnie piętnaście minut, kiedy trochę nas przycisnęli i Wout Weghorst trafił na 1:2.
Docierało do ciebie w tym momencie, że nazwisko „Urbański” jest jednym z najgorętszych w kraju?
Po meczach dzwonię do rodziców, odpowiadam na wszystkie wiadomości bliskich i wyłączam telefon. Robi się szum. To strasznie dekoncentrujące. Za dużo bodźców. Mnóstwo powiadomień. Zaglądam do nich dopiero po kilku dniach. Znajomi, rodzina wysłali mi linki, artykuły, wywiady, gazety, informacje, wszystko o mnie. Traktowałem to jak ciekawostkę. To był wielki turniej, a nie czas na zawracanie sobie głowy. Wolałem skupić się na reprezentowaniu kraju.
Jak w czerwcu pytałem cię o wywiad, odpisałeś: „W czasie kadry chcę mieć czystą głowę”. Przed meczami potrzebujesz się wyciszyć czy nakręcić?
Różnie. Do wyjazdu na stadion wszystko wygląda, jak podczas normalnego dnia, jakbym wieczorem miał trening. W autokarze włączam sobie muzyczkę. Jadę spokojnie. Można powiedzieć, że to rodzaj mojej meczowej rutyny. Generalnie jestem dość wyluzowany, lubię sobie po drodze pogadać z chłopakami, dopiero jak dojeżdżamy na stadion, to pojawia się u mnie większe skupienie.
Z wypowiedzi ludzi, którzy z tobą pracowali lub pracują, wychodzi, że na murawie rzadko się denerwujesz. To prawda?
Są momenty, kiedy się denerwuję. Dużo ich jest. Ale nie jestem typem narzekacza. Tak zostałem wychowany. Dla mnie liczy się gra. Radość z niej. Na inne rzeczy staram się nawet nie zwracać uwagi.
Żałujesz, że z Austrią nie zagrałeś dłużej?
Nigdy nie powiem, że nie żałuję. Taka była jednak decyzja trenera. I w pełni ją szanuję.
Z Francją pierwszy raz miałeś okazję w dłuższym wymiarze zagrać z Robertem Lewandowskim. W samych superlatywach mówiłeś wcześniej o Zielińskim. A jak było z Lewym?
Jest legendą polskiej piłki. Zostawi po sobie wspaniałe dziedzictwo. W piłce klubowej osiągnął wszystko. Kilka lat temu był najlepszym zawodnikiem na świecie. Teraz jest starszy, ale wciąż pokazuje klasę. W rozmowach z rodzicami i znajomymi często podkreślam, że dzielnie kawałka trawy z Robertem Lewandowskim było wielkim zaszczytem.
Wiadomo, że wielkie nazwiska przez wzgląd na grę w Serie A nie robią na tobie pewnie większego wrażenia, ale czy któryś z przeciwników na Euro ci czymś specjalnym zaimponował?
W Serie A grają najlepsi na świecie, więc naprawdę trudno, żeby ktoś mnie szczególnie zaskoczył. Od początku wiedziałem przecież, jak świetni są Kylian Mbappe czy Ousmane Dembele we Francji, Memphis Depay czy Virgil van Dijk w Holandii. Austria to może nie ta ranga, ale też są tam znakomici zawodnicy, ze Stefanem Poschem gram, a z Marko Arnautoviciem w Bolonii jeszcze niedawno grałem. Szoku więc nie przeżyłem.
Z Euro odpadliście jako pierwsi. Mimo niezłych fragmentów w meczach z Holandią i Francją zdobyliście tylko punkt. Było rozczarowanie?
Rozczarowanie było duże. Nie będę mówił w imieniu wszystkich, ale graliśmy w takim stylu, prezentowaliśmy taką jakość, że punktowo mogliśmy zrobić więcej, zajść dalej. Indywidualnie zawsze dużo od siebie wymagam. Nie będę cieszył się z byle czego. Ale muszę być zadowolony. Po powrocie do klubu śmialiśmy się nawet z Łukaszem Skorupskim, że dwa miesiące temu myśleliśmy na zasadzie: „Fajnie byłoby, gdybym pojechał na mecze towarzyskie”. A ja grałem w pierwszym składzie na Euro.
Skorupski był obok ciebie jednym z największych wygranych Euro wśród Polaków. W Bolonii wyrósł na wyróżniającego się bramkarza w Serie A. Nie doceniamy należycie jego pozycji w Italii?
Nie sądzę, żeby był niedoceniany. Na pewno jednak nie jest na ustach wszystkich. W reprezentacji przez lata był rezerwowym bramkarzem. Teraz „jedynka” należy do Wojciecha Szczęsnego, który wcześniej dzielił ją z Łukaszem Fabiańskim. Niezależnie od tego Łukasz Skorupski we Włoszech zawsze pokazywał klasę. Jest jednym z najlepszych w Serie A. I nie boję się tego powiedzieć. Wystarczy spojrzeć na jego ligowe statystyki. Może faktycznie w Polsce za rzadko się o tym mówi.
Wojciech Szczęsny w podcaście „Wojewódzki&Kędzierski” na Onecie powiedział tak: „My Euro nigdy nie wygramy. Nigdy nie będziemy potęgą w Europie. Jeśli nam się uda to cudem, jak kiedyś Grecja”. Pewnie to przytomna diagnoza rzeczywistości, ale ty lubisz mówić, że twoimi największymi piłkarskimi marzeniami są zwycięstwa z klubem w Lidze Mistrzów i z Polską w mistrzostwach świata, więc wierzyć musisz.
Nie ma nic złego w tym, że ktoś powie: „chcę wygrać Złotą Piłkę”. Albo Euro. Albo mistrzostwo świata. Albo igrzyska olimpijskie. Po to są marzenia, żeby do nich dążyć. Jeśli komuś marzy się wygranie trzech meczów z rzędu, to jest to skrajny minimalizm: dosyć łatwe to do zrealizowania, prawda? Warto mierzyć wysoko. A przyszłość naszej reprezentacji? Patrzmy pozytywnie. Negatywne myślenie do niczego nie prowadzi. Bez pewności siebie, przekonania o własnej wartości nie osiągnie się ani celów, ani marzeń.
Wróciłeś już do treningów z Bolonią. Thiago Motta, u którego urosłeś w Serie A, jest w Juventusie. Nowym trenerem został Vincenzo Italiano, który wcześniej z powodzeniem prowadził Fiorentinę.
Do treningów z Bolonią wróciłem tydzień wcześniej niż początkowo planowałem. Spędziłem dwa tygodnie na wakacjach ze znajomymi. Stwierdziłem, że tyle mi wystarczy. Nie miałem problemu, żeby skrócić urlop i pocieszyć się piłką w czterdziestu stopniach.
Wybitna przyjemność.
Miałem już oczywiście okazję rozmawiać z trenerem i sztabem. Dopiero się poznajemy. Wszyscy tu są świadomi tego, że musimy kontynuować dobrą serię z poprzedniego sezonu. Wiemy, jak chcemy grać. Zarys już widać. Ale też jesteśmy w fazie uczenia się zachowań, które wprowadza trener Italiano.
Ekscytuje cię perspektywa debiutu w Lidze Mistrzów?
Niezwykle, tym bardziej że Bolonii nie było w niej od sześćdziesięciu lat, w całym klubie czuje się głód Champions League. Dopiero przywiozłem mnóstwo świetnych doświadczeń z Euro, grałem przeciwko najlepszym zawodnikom i reprezentacjom na świecie. Poprzedni sezon w Serie A mieliśmy niewiarygodny, wszystko nam wychodziło, indywidualnie zrobiłem wielki postęp, ciągle się rozwijam. A czy będę dostawał szanse w Lidze Mistrzów? Wszystko zależy od trenera, ale mam taką nadzieję.
W międzyczasie Bolonię opuścił Joshua Zirkzee. Manchester United zapłacił za niego 42 miliony euro. Może podbić Premier League?
Jesteśmy bardzo dobrymi kolegami. Dobrze rozumieliśmy się na boisku. To klasowy zawodnik, ma jakość, warunki fizyczne, był już w kilku dużych klubach, za nim udany sezon i świetlana przyszłość. Życzę mu jak najlepiej. Niech ziszczą się te słowa o tym, że podbije Premier League.
Największy cel na kolejny sezon w Serie A to podreperowanie liczb?
Oczywiście, że tak. Uwielbiam strzelać bramki, asystować, w tamtym sezonie było tego mniej, ale nie przejmowałem się, bo wiedziałem, że wykonuję to, czego wymaga ode mnie trener Thiago Motta. Wiem, że gole i asysty w Serie A z czasem przyjdą.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Czytaj więcej o reprezentacji Polski:
- Polski paradoks. Najlepszy wynik osiągnął skład nienastawiony na wynik
- Żyjemy, ale nie świętujemy. Oceny Polaków za Euro 2024
- Zyskaliśmy więcej niż godność. Euro wskazało kierunek kadry
- Janczyk z Dortmundu: Lewandowski żegna się z EURO w najlepszym stylu
Fot. Newspix