W dniu startu sezonu mniej widać klubów prężących muskuły i pewnie czekających na nowe otwarcie, a więcej takich, które starają się jakoś zamaskować słabości i poradzić sobie z problemami. W wielu miejscach absolutnie kluczowe wydaje się, czy trenerzy spełnią pokładane w nich nadzieję i znów w trudnych realiach zbudują dobre zespoły.
Gdy wyliczyłem wszystkie ekipy, co do których mam przeczucie, że może je czekać trudny sezon, uzbierało się ich trzynaście. Co oznacza, że gdyby intuicja zadziałała właściwie – choć z góry wiadomo, że tak nie będzie; nie w Ekstraklasie – któraś z nich i tak zajęłaby całkiem przyzwoite szóste miejsce. To jasne, że w przypadku każdego klubu sformułowanie „trudny sezon” oznacza co innego i niekoniecznie wiąże się z dramatyczną walką o utrzymanie. Ale to wrażenie oddaje, w jakich realiach startuje nowy ligowy sezon. Oczywistych powodów do optymizmu mogą się chwytać tylko nieliczni. Pozostali mają powody, by oczekiwać pierwszych kopnięć w nowym sezonie przynajmniej z niepokojem.
TRUDNE ŻYCIE CZARNYCH KONI
Weźmy zeszłoroczne sensacje, czyli mistrza i wicemistrza Polski. Nawet jeśli ktoś wierzy, że ich rządy w Ekstraklasie to nie tylko jednorazowy wyskok i tak pewnie zdaje sobie sprawę, że powtórzenie aż tak dobrego sezonu graniczyłoby z cudem. Kibicom w Białymstoku najprawdopodobniej przyjdzie się emocjonować nowym rodzajem frajdy, czyli występami w europejskich pucharach przez całą jesień i wczesną zimę. Trudno jednak się spodziewać, że zespół grający na trzech frontach, który dodatkowo utracił zawodnika z podstawowego składu, zdoła sięgnąć po drugie z rzędu mistrzostwo. Podejrzewam, że nie spodziewają się tego nawet na Podlasiu. Są więc widoki na sezon trudniejszy niż poprzedni.
Prawdopodobieństwo, że Śląsk pogra w pucharach równie długo, jest mniejsze, bo ścieżka mistrzowska znacznie różni się dla polskich drużyn od niemistrzowskiej. Przynajmniej na początku sezonu będzie jednak próbował pozostać w nich jak najdłużej, a pierwsza przeszkoda wydaje się możliwa do przeskoczenia. To jednak nie puchary są dla wrocławian największym czynnikiem ryzyka. Najtrudniejsze będzie uniezależnienie się od Erika Exposito, kapitana i największej gwiazdy, bez którego Śląsk na pewno nie byłby dziś wicemistrzem. Transfery, jakich dotąd dokonano, sugerują raczej chęć poszerzenia kadry, niż sprawienia, że ewentualna przynależność do czołówki także w kolejnym sezonie będzie już traktowana jako normalność. Awans wrocławian do pucharów po dwóch sezonach walki o utrzymanie był sensacją. Powtórzenie tego wyczynu bez Exposito byłoby jeszcze większą.
BOLESNE LECZENIE TRAUM
Pogoń po traumie poprzedniego sezonu nie zrobiła na razie wiele, by uwierzyć, że na zachodzie Polski dokonuje się właśnie jakieś nowe otwarcie. W Szczecinie planują przystąpić do zmagań w niemal niezmienionym składzie, a także z tym samym trenerem, co rodzi ryzyko, że wydarzenia z 2 maja 2024 wciąż będą wisieć nad tą grupą ludzi i wracać przy najdrobniejszym niepowodzeniu. Czwarte miejsca zajmowane dwa razy z rzędu były tam odbierane z niedosytem. Dziś jednak nie ma wielu powodów, by myśleć, że uda się je poprawić. Już samo ponowne ukończenie ligi tuż za podium trzeba by traktować jako przyzwoity wynik.
W innych warunkach Lecha Poznań trzeba by dziś uznawać za poważnego kandydata do tytułu. Czarne konie sprzed roku będą uwikłane w puchary. Pogoń wciąż zdaje się lizać rany po finiszu zeszłego sezonu. Legia, z racji niezłej pozycji rankingowej, ma szansę znów długo pograć w Europie. Sam Lech nie zrobił jednak w lecie wiele, by ktokolwiek dostrzegł w nim faworyta do odzyskania mistrzostwa. Zespół ochrzczony przez kibiców mianem „sytych kotów” pozostaje w niemal niezmienionym składzie. Świeżej krwi na razie nie widać. Na papierze to wciąż bardzo mocna kadra, ale tylko dla kogoś, kto minione pół roku spędził na bezludnej wyspie. U pozostałych wspomnienia wiosennych blamażów Lecha są zbyt świeże, by uwierzyć, że ci sami ludzie nagle zaczną kroczyć od zwycięstwa do zwycięstwa.
KLUBY ZE STRATEGICZNYMI PROBLEMAMI
To i tak jednak problemy pierwszego świata w porównaniu do tych, z którymi muszą się zmagać w innych miejscach. Otoczka wokół Piasta Gliwice sugeruje, że dobrze już było i za ostatnich kilka tłustych lat trzeba będzie odpokutować. Zmieniają się w klubie władze, miasto zapowiada zaciskanie pasa. Jeszcze pod koniec poprzednich rozgrywek drużyna sprawiała wrażenie, jakby wołała o przewietrzenie, dołożenie do niej kilku nowych, głodnych postaci. Do tego nie doszło. A wobec zapowiedzi cięcia kosztów, trzeba wręcz się cieszyć, że z dotychczasowego zespołu wciąż pozostało tak wiele ważnych postaci. Z sygnałów płynących z Gliwic można odczytywać, że jeśli będzie się dało jeszcze kogoś sprzedać już w trakcie sezonu, klub z tej okazji skorzysta, kwestie sportowe pozostawiając na dalszym planie.
Stal Mielec dopiero drugi raz, odkąd wróciła do Ekstraklasy, nie jest typowana na głównego kandydata do spadku. Tylko gdy grała w roli beniaminka, a ligę opuszczał jeden zespół, częściej wieszczono ten los Warcie Poznań. Mielczanie mają za sobą teoretycznie bardzo spokojne lato. Nie doszło do kadrowej rewolucji. Udało się utrzymać nie tylko stabilny kręgosłup, ale też największe gwiazdy, czyli Mateusza Kochalskiego i Ilję Szkurina.
Nie mogło być jednak zbyt sielankowo, bo jednocześnie burza toczyła się wokół klubu. Odejście strategicznego sponsora, dzięki prewencyjnym działaniom prezesa Jacka Klimka, jeszcze w tym sezonie raczej nie będzie miało wielkiego wpływu na funkcjonowanie Stali, co naprawdę warto podkreślać, bo nie ma wielu klubów, w których równoczesne wycofanie się PGE i PZU obyłoby się bez nagłych turbulencji. Ale będzie miało wpływ właśnie strategicznie: Stal wie, że dalsza przyszłość nie rysuje się w różowych barwach i budowanie poduszki finansowej wciąż będzie musiało być ważniejsze niż rozwój klubu czy wzmacnianie drużyny. Która notabene też musi uważać: wielokrotnie bywało, że zespoły przyzwyczajone do grania z nożem na gardle, gdy nagle przestały go czuć, traciły kluczowe kilka procent mobilizacji, jedności, koncentracji, które wcześniej były ich atutem w starciach z teoretycznie silniejszymi kadrowo rywalami.
UTRATA KLUCZOWYCH POSTACI
Pozornie nie ma wielkich powodów, by niepokoić się o Puszczę Niepołomice. Po tym, jak sensacyjnie zdołała się utrzymać w lidze, powtórzenie tego wyczynu nie byłoby już aż tak wielką niespodzianką. Zwłaszcza że przeprowadzono kilka sensownie wyglądających wzmocnień. Połączenie „wybitnego wrzucania z autu” przez Dawida Abramowicza (cytat z Tomasza Tułacza) z umiejętnością wyćwiczenia tego stałego fragmentu gry przez trenera małopolskiej drużyny, może się okazać wielką siłą. Dawid Szymonowicz wydaje się idealnym stoperem dla tej drużyny. Powrót Mateusza Cholewiaka po poważnej kontuzji to jak dobry transfer na skrzydło.
Nie można jednak lekceważyć braku Kamila Zapolnika. To w poprzednim sezonie był kluczowy piłkarz w taktyce Puszczy. Dzięki niemu niepołomiczanom udawało się prostymi środkami przenosić akcje na połowę rywala i zdobywać tam stałe fragmenty gry. Gdy go brakowało, poziom gry beniaminka drastycznie spadał. Zastąpienie go albo zmienienie sposobu gry tak, by jego nieobecności nie było widać, będzie kluczowym wyzwaniem. To zresztą niejedyny architekt utrzymania Puszczy, którego w klubie już zabraknie. Zwłaszcza wiosną Oliwier Zych należał do czołowych bramkarzy Ekstraklasy. Kewin Komar nie przez przypadek był wiosną jedynie jego zmiennikiem. Tomasz Tułacz, choć zyskał kilku nowych piłkarzy, stracił dwa kluczowe atuty z wiosny.
W akcji CracoviaOdNowa, którą od stycznia prowadzi w klubie Mateusz Dróżdż, najsłabiej idzie na razie działce sportowej. Drużyna, która wcześniej plasowała się w środku tabeli, ciążąc raczej w kierunku czołówki, do przedostatniej kolejki musiała drżeć o ligowy byt. Nowy prezes obsadził w kluczowych rolach działu sportowego ludzi, których znał z pracy we wcześniejszych klubach oraz postawił na niezweryfikowanego wciąż trenera, dopiero rozpoczynającego kurs UEFA Pro, będącego jego autorskim pomysłem. Transfery też na razie nie wskazują jednoznacznie na wzmacnianie drużyny. Wprawdzie Patryk Makuch nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań, ale i tak był zawodnikiem pożytecznym, gwarantującym przynajmniej przyzwoity poziom. Pieniądze uzyskane za niego na pewno się przydadzą klubowi szukającemu oszczędności, ale jego pracowitości z przodu może Pasom brakować. Z pozostałych ruchów jedynie pozyskanie Henricha Ravasa wydaje się coś gwarantować. Reszta nowych to zagadki. Może się okazać, że największym wzmocnieniem będzie powrót do zdrowia Jakuba Jugasa, wcześniej czołowego stopera. Nie jest to jednak wystarczający powód, by stwierdzić, że Cracovia na pewno ruszy w zupełnie inne rejony tabeli niż w poprzednim sezonie.
IGRANIE Z OGNIEM
Korona Kielce dwa razy z rzędu zrywała się ze stryczka, ale niewątpliwie igra z ogniem. W pierwszym roku liczyło się tylko przetrwanie po jesiennym bolesnym zderzeniu z Ekstraklasą. W drugim trener Kamil Kuzera chciał rozwinąć zespół, ucząc go staranniejszej gry z piłką przy nodze. Korona długo zbierała więcej pochwał niż punktów, by w końcu, po pladze kontuzji na wiosnę, znaleźć się w tragicznej sytuacji. Wyszła z niej, ale wydaje się, że znów musi wrócić do gry przede wszystkim o przetrwanie. Ze strony nowych władz miasta nie widać na razie entuzjazmu do dalszego finansowania klubu, odeszli prezes i dyrektor sportowy, którzy w ostatnich latach walnie przyczynili się do tego, że po spadku Korona uniknęła degrengolady, wróciła do ligi i jakoś w niej się ustabilizowała. Zwłaszcza ofensywa wygląda na tyle ubogo, że w Kielcach znów muszą się chyba nastawiać na nerwowe szukanie trzech słabszych drużyn.
Z ogniem igra też Radomiak, którego sposób konstruowania kadry z roku na rok budzi coraz większe wątpliwości. Z wiosennej podstawowej jedenastki, która ledwo utrzymała się w lidze, odeszło czterech zawodników. Ci, którzy przyszli w ich miejsce, niekoniecznie gwarantują wyższy poziom, a są wręcz obawy, że będą słabsi. Zatrudnienie trenera Bruno Baltaraza to kolejny krok w stronę oddalania tego zespołu od kibiców. W momencie, gdy Radomiak wchodził do ligi za trenera Dariusza Banasika, pełen był postaci, z którymi fani mogli się identyfikować. Dziś po odejściu Michała Kaputa i Dawida Abramowicza może się stać jeszcze bardziej obcy niż w poprzednich latach. A niekoniecznie lepszy. Sytuacja finansowa sprawia, że Radomiak, choć ustabilizował pozycję w Ekstraklasie, z roku na rok zajmuje w niej coraz niższe miejsce. I poprzedni sezon był już chyba ostatnim sygnałem ostrzegawczym, że to może źle się skończyć.
NIE JEST ŁATWO BYĆ BENIAMINKIEM
Dla beniaminków z definicji każdy sezon jest trudny. Co roku od siedmiu lat spada przynajmniej jeden, często dwaj, a przez dużą część poprzednich rozgrywek wydawało się, że mogą wszyscy trzej. Tegoroczny zestaw też każe się o każdego z nich obawiać. Motor Lublin powtórzył ścieżkę Ruchu Chorzów i Górnika Łęczna, które w I lidze zatrzymały się tylko na sezon. W dwóch poprzednich przypadkach przeskok okazywał się zbyt duży, a wzlot zbyt szybki. Mimo niewątpliwego potencjału stolicy Lubelszczyzny, entuzjazmu, który wniesie do ligi oraz, co tu kryć, pieniędzy swojego właściciela, kadra w momencie startu sezonu nie wygląda na ekstraklasową i utrzymanie wydaje się dla niej kwestią dość mocno karkołomną.
GieKSa czekała na grę w elicie krócej, ale również bardzo długo. Także wniesie do ligi entuzjazm wytęsknionych kibiców i potencjał stolicy dużego województwa. Jednocześnie jednak, mimo dużej i sensownej aktywności na rynku transferowym, wciąż ma w kadrze wielu piłkarzy, którzy już w Ekstraklasie byli i się od niej odbili, co rodzi obawy, że przydałoby się jeszcze drugie tyle wzmocnień, by GKS mógł realnie walczyć o utrzymanie. Są też wątpliwości dotyczące trwałości katowickiego wzlotu. Drużyna Rafała Góraka znalazła się w Ekstraklasie po fenomenalnej rundzie wiosennej, ale wcześniej przez lata nie było powodu, by widzieć w niej kandydata do awansu. O ile Tomasz Tułacz w Niepołomicach po awansie mógł paradować w stroju Napoleona, trener GieKSy mógł liczyć jedynie na przeprosiny za wcześniej masowo zgłaszane wobec niego wątpliwości. Ale nie można wykluczyć, że ewentualne niepowodzenia je ożywią.
Dlatego teoretycznie najsilniejszym beniaminkiem powinna być Lechia Gdańsk, która z elity zniknęła tylko na rok, wcześniej grała w niej przez ponad dekadę, zajmując czasem czołowe miejsca i reprezentując Polskę w europejskich pucharach. W imponującym tempie zdołała zbudować w I lidze zupełnie nowy ciekawy zespół, będący, jak na polskie warunki, szokująco młody. Niewątpliwie klub z Pomorza wprowadzi do ligi kilka postaci, które mogą się w niej wyróżniać. Jednocześnie jednak strona sportowa wydaje się jedyną, którą w trakcie rocznej nieobecności odbudować udało się odbudować. Lechia wciąż ma poważne problemy finansowe, wciąż wydaje się stać na glinianych nogach, wciąż nie wiadomo, czy to, co w gabinetach, nie zepsuje tego, co na boisku. Zwłaszcza że łatwiej radzić sobie z problemami finansowymi, gdy zespół pruje po awans i wyobraża sobie, że wywalczenie go wszystko odmieni. Trudniej, gdy okazuje się, że po awansie organizacja dalej nie nadąża za wynikami, a wobec rzadszego wygrywania, co w Ekstraklasie nieuniknione, w piłkarzach może narastać frustracja. Gdyby Lechia była w gabinetach taka, jak na boisku, można by wyobrażać sobie ją w środku tabeli, bez większych trosk. Jako że jednak ciągnie za sobą długi ogon problemów, nie można być o nią w pełni spokojnym.
Nawet jednak w klubach, co do których można myśleć, że mogą rozegrać przynajmniej tak samo dobry, albo nawet lepszy sezon, niż poprzedni, podstawą do takich typów są głównie trenerzy. Jeśli Raków będzie silniejszy niż przed rokiem, to nie dlatego, że ściągnął tak dobrych zawodników, ale dlatego, że Marek Papszun znów naoliwi maszynę, która przez rok jego nieobecności się rozregulowała. Jeśli Górnik Zabrze znów będzie mieszał w czołówce, to nie dlatego, że nie ma już żadnych organizacyjnych trosk, a drużyna nie straciła czołowych postaci, lecz dlatego, że Jan Urban znów poradzi sobie z ubytkami. Jeśli Widzew Łódź faktycznie zrobi krok w kierunku czołówki, to nie dlatego, że sprowadził tak świetnych zawodników, lecz dlatego, że są powody, by wierzyć w umiejętności trenerskie Daniela Myśliwca.
Dość aktywnie na transferowym rynku działały Zagłębie Lubin i Legia Warszawa, ale i w ich przypadku trudno jednoznacznie stwierdzić, że się wzmocniły. Wszak Miedziowych opuścił Kacper Chodyna, w ostatnich sezonach zdecydowanie najbardziej wydajny ofensywny zawodnik zespołu. Legia natomiast musi się odnaleźć bez Josue, co niekoniecznie musi się odbyć zupełnie bezboleśnie. W przypadku tych klubów także o ogólnie raczej pozytywnym wrażeniu decydują ich trenerzy: Waldemar Fornalik, choć jego magia po przeprowadzce do Lubina przyblakła, wciąż uchodzi za na tyle dobrego fachowca, że w końcu musi zbudować w Zagłębiu drużynę więcej niż średnią. W Legii natomiast duża część wiary przed nowym sezonem też opiera się na tym, że Goncalo Feio zdoła zrobić z tą drużyną coś więcej niż Kosta Runjaić, nawet jeśli z wieloma problemami poprzednika także on będzie musiał się zmagać.
Czeka nas więc sezon, w którym kluczowa będzie wiara w umiejętności poszczególnych trenerów: że Adrian Siemieniec poradzi sobie z grą na trzech frontach, że Jacek Magiera znów napompuje kogoś tak, że uwierzy, że jest gwiazdą Ekstraklasy, że długofalowa praca Jensa Gustafssona w Szczecinie przyniesie efekt, że Niels Federiksen z tych samych nazwisk zbuduje zupełnie innego Lecha, że Aleksandar Vuković po raz kolejny okaże się gwarancją przynajmniej przyzwoitego Piasta, że Kamil Kiereś skutecznie odetnie zespół od myśli, co będzie dalej ze Stalą, że Tomasz Tułacz znajdzie sposób na ofensywę Puszczy bez Zapolnika, że Dawid Kroczek okaże się kolejnym Adrianem Siemieńcem, że Kamil Kuzera znów ze spokojem przeprowadzi zespół przez burzliwe wody, Bruno Baltazar okaże się dla drużyny opartej na południowcach idealnym trenerem, Szymon Grabowski po raz kolejny udowodni, że potrafi budować dobre drużyny w trudnych warunkach, Mateusz Stolarski okaże się kolejnym zdolniachą z pokolenia millenialsów, a Rafał Górak pójdzie drogą Tomasza Tułacza, a nie Jarosława Skrobacza. Kluby jak na razie szukają w lecie oszczędności, walczą z problemami, łatają dziury, liżą rany. To od trenerów zależy, czy mimo to będziemy oglądać nie tylko emocjonujący, bo to w Ekstraklasie pewne, ale też dobry sezon.
Czytaj więcej na Weszło:
- Animucki: Centralny VAR to już realny projekt, może wystartować w 2026 roku
- Wisła zrobiła swoje. Zasłużony awans „Białej Gwiazdy” w eliminacjach Ligi Europy
- W Poznaniu mają najbardziej minorowe nastroje od lat. Czy Frederiksen je poprawi?
- Kogo tym razem wypromuje Górnik Zabrze?
- Tirowcy, winiarze, ustawiacze meczów i kluby oligarchów. Kto debiutuje w Europie?
Fot.