Reklama

Doświadczenie, odwaga i sporo nowej jakości. GKS Katowice nie chce być chłopcem do bicia

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

14 lipca 2024, 16:51 • 14 min czytania 8 komentarzy

Od sezonu 2016/17 nie zdarzyło się w Ekstraklasie, by wszyscy beniaminkowie się utrzymali. Oznacza to, że prawdopodobnie przynajmniej jeden klub z trójki GKS Katowice, Lechia Gdańsk, Motor Lublin latem przyszłego roku wróci do I ligi. Przy Bukowej robią jednak wiele, żeby nie padło na nich i żeby po fakcie nikt nie mógł im wypomnieć grzechu zaniechania. 

Doświadczenie, odwaga i sporo nowej jakości. GKS Katowice nie chce być chłopcem do bicia

To częsty problem nowicjuszy: przy konstruowaniu kadry brakuje im zdecydowania od samego początku po awansie. Z ludzkiego punktu widzenia łatwo taką postawę zrozumieć. Masz grupę ludzi, z którymi osiągnąłeś sukces – nie zawsze planowany i oczekiwany od samego początku – więc chcesz być w porządku i dać każdemu lub prawie każdemu szansę wykazania się na wyższym poziomie, na który w pocie czoła się wdrapał.

W praktyce jednak często okazywało się, że w letnim okienku wprowadzono do zespołu za mało jakości, a w regularnej, cotygodniowej rywalizacji jest naprawdę olbrzymia różnica między Ekstraklasą a I ligą. Podobne historie przerabiamy regularnie, prawie co roku. Zagłębie Sosnowiec w sezonie 2018/19 za porządne transfery wzięło się dopiero zimą. Zainwestowano w kilku dobrych zawodników (choć byli też niezapomniani Martin Toth i Lukas Gressak), wyniki się poprawiły, ale nie na tyle, żeby zapewnić sobie utrzymanie. Tamta szarża jeszcze przez kilka lat po spadku odbijała się Zagłębiu finansową czkawką. Podbeskidziu w 2020 roku też wydawało się, że pociągnie głównie na zawodnikach, którzy sprawdzili się szczebel niżej. Gdy nadeszło opamiętanie, było już za późno. Zresztą, próby naprawienia tych błędów nie przeprowadzono mądrze, zaburzono proporcje między Polakami a obcokrajowcami, co tylko zaogniło atmosferę w szatni. Słynne „kto kupił tego Murzyna, przepraszam, nie pamiętam nazwiska”, które padło z ust radnego Jacka Krywulta w kontekście Petera Wilsona wspominane jest do dziś.

W sezonie 2022/23 Wojciech Łobodziński był przekonany, że Miedź Legnica nie potrzebuje dużych wzmocnień i z tym materiałem, z którym wywalczył pewny awans będzie w stanie grać efektownie także w elicie. Jak pamiętamy, skończyło się to wielką klapą i zwolnieniem trenera. W zimowym okienku sytuację mieli ratować mający wówczas jeszcze dużą ligową markę Kamil Drygas i Andrzej Niewulis, ale wyszło tak, że „Miedzianka” zapunktowała jeszcze gorzej niż w rundzie jesiennej. Ostatnio z kolei za późno poczyniono pewne ruchy w, o ironio, Ruchu Chorzów. Gdyby Soma Novothny, Josema, Patryk Stępiński, Robert Dadok, Adam Vlkanova czy Dante Stipica zasilili szeregi „Niebieskich” kilka miesięcy wcześniej, bardzo możliwe, że właśnie szykowaliby się do kolejnego sezonu w Ekstraklasie.

Nie każdy potrafi być tak bezwzględny jak Marek Papszun, który po awansie Rakowa natychmiast skreślił zasłużonych dla szatni i drużyny Rafała Figla z Łukaszem Górą. Niektórzy go z tego powodu krytykowali, ale dalsze losy tych zawodników – oraz dalsze losy „Medalików” – w pełni obroniły trudne decyzje.

Reklama

Oczywiście czasami kluczową rolę odgrywały kwestie budżetowe. Beniaminkowie często na starcie mają mocno ograniczone możliwości finansowe i dopiero po pierwszych przelewach z Canal+ są w stanie wydać trochę więcej, a że po nieudanej rundzie jesiennej presja kibiców wzrasta, działacze często decydują się na podjęcie ryzyka.

W Katowicach finansowo jest przyzwoicie i stabilnie, miasto hojnie łoży na klub, ale na pewno Rafał Górak wraz z kierownictwem zespołu stanął przed dylematem, w jaki sposób budować kadrę w tym okienku. – Będę trochę szedł w zaparte, że naszym największym atutem jest organizacja gry i to, co wypracowaliśmy przez ostatnie pięć lat. To będzie nasz handicap. Tomek Tułacz, ósmy rok pracujący w Puszczy Niepołomice, pokazał, że można awansować do Ekstraklasy i nie zmieniać autorskiego sposobu gry – wzbraniał się Górak przed deklarowaniem rewolucji kadrowej, gdy zapytałem go o te kwestie podczas śniadania prasowego z prezydentem miasta.

Na dziś wychodzi na to, że GieKSa… może upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony, poza wracającym do Lecha Poznań Antonim Kozubalem, nie pożegnano żadnej istotnej przy awansie postaci. Odeszli jeszcze Christian Aleman i Grzegorz Janiszewski, ale to już w I lidze były ogniwa drugoplanowe. Każdy, kto mocniej dołożył się do sukcesu, dostanie szansę powalczenia o skład – przynajmniej na początku.

Z drugiej strony, klub z Bukowej robi wiele, żeby kadrę od razu wzmocnić, a nie tylko uzupełnić. Każdy z letnich nabytków to potencjalnie ważna postać w wyjściowej jedenastce. Borja Galan był gwiazdą I ligi w Odrze Opole. Wracający do Katowic Lukas Klemenz dotychczas w Ekstraklasie nie przekonywał, ale ostatnio w Górniku Łęczna okrzepł i zbierał bardzo dobre recenzje. Alan Czerwiński, kolejny wracający, w zeszłym sezonie rozegrał 30 meczów dla Lecha Poznań, co w kontekście przydatności w ekipie beniaminka mówi samo za siebie. Co prawda, kibice „Kolejorza” nie płaczą po nim i to delikatnie mówiąc, ale chodzi jednak o zupełnie inną skalę wymagań. Sebastian Milewski przez trzy lata był ważnym ogniwem Arki Gdynia, a gry w elicie posmakował już w Zagłębiu Sosnowiec i Piaście Gliwice. Waldemar Fornalik chyba nigdy w pełni się do niego nie przekonał – dla ograniczenia ryzyka jako młodzieżowca przestawił go ze środka pola na skrzydło, a gdy utracił ten status, jego akcje spadły – ale Milewski zdążył pokazać, że Ekstraklasa go nie przerasta. Zdrowy Adam Zrelak pewnie znalazłby zatrudnienie w co najmniej połowie ligowej stawki.

Gdyby jeszcze udało się wreszcie sfinalizować pozyskanie Bartosza Nowaka z Rakowa Częstochowa, moglibyśmy mówić o naprawdę konkretnym okienku w wykonaniu katowiczan.

Reklama

Z pewnością GKS-owi nie zabraknie doświadczenia. Ma on w kadrze aż dziewięciu zawodników, którzy rozegrali w Ekstraklasie przynajmniej 50 meczów:

  • Alan Czerwiński – 167 meczów (4 gole)
  • Mateusz Mak – 161 meczów (27 goli)
  • Jakub Arak – 98 meczów (6 goli)
  • Adam Zrelak – 82 mecze (21 goli)
  • Adrian Błąd – 77 meczów (7 goli)
  • Sebastian Milewski – 74 mecze (4 gole)
  • Lukas Klemenz – 62 mecze (2 gole)
  • Dawid Kudła – 64 mecze
  • Adrian Danek – 51 meczów (3 gole)

Dla porównania: Motor ma takich piłkarzy pięciu, a Lechia zaledwie trzech. Rzecz jasna to kryterium nie oznacza automatycznie braku jakości. Trudno się krzywić w Lechii na obecność Rifeta Kapicia, Maksyma Chłania czy Camilo Meny ze względu na ich brak ogrania w najwyższej polskiej lidze, ale ta statystyka jednak coś pokazuje. GKS na papierze z pewnością nie jest skazany na pożarcie, co rok temu wróżono chociażby Puszczy Niepołomice. A to już dużo.

Na pewno nie zejdziemy z tej drogi, którą idziemy od pięciu lat. Możemy się na niej tylko umacniać. Poziom będzie wyższy, nie ma co gadać, ale my też będziemy stawać się coraz lepszą drużyną, a na pewno dołączą też do nas zawodnicy, którzy w tym rozwoju pomogą. Dalej będziemy chcieli grać odważnie, wysoko, według swoich założeń – deklarował Mateusz Mak.

Trzymamy za słowo.

DOTYCHCZASOWE TRANSFERY

PRZYSZLI:

  • Borja Galan z Odry Opole
  • Lukas Klemenz z Górnika Łęczna
  • Adam Zrelak z Warty Poznań
  • Alan Czerwiński z Lecha Poznań
  • Sebastian Milewski z Arki Gdynia

ODESZLI:

  • Antoni Kozubal (powrót do Lecha Poznań)
  • Grzegorz Janiszewski (Zagłębie Sosnowiec)
  • Christian Aleman (bez klubu)

POTENCJAŁ NA ULUBIEŃCA KIBICÓW

Borja Galan

Jeszcze kilka lat temu nie będący piłkarskim emerytem Hiszpan z ponad pięćdziesięcioma meczami w Segunda Division spokojnie mógłby wylądować od razu w średniaku Ekstraklasy. Poprzeczka względem tamtego rynku systematycznie się jednak podnosi i hiszpańskim zawodnikom z trzeciego frontu coraz trudniej trafić do Polski bezpośrednio na najwyższy szczebel (choć takie transfery nadal się zdarzają, najnowszym przykładem Pau Resta z Korony Kielce). Z tego względu przyjście Galana zimą 2023 do broniącej się przed spadkiem z I ligi Odry Opole aż tak nie dziwiło, zwłaszcza że przez pół roku znajdował się on bez klubu.

Odra decyzją o zatrudnieniu tego pomocnika być może wywalczyła sobie wtedy utrzymanie. Cztery bramki i dwie asysty w trzynastu meczach rundy wiosennej sprzed roku to co najmniej dobry wynik, a i tak nie oddawały w pełni wpływu Galana na zespół. Nic dziwnego, że tak mała próbka wystarczyła, żeby zeszłego lata chciano go w Ruchu Chorzów i Górniku Zabrze. Ruchu jednak od początku nie było stać na taki transfer, z Górnikiem temat był bardziej zaawansowany, lecz na koniec efekt był taki sam.

Galan został w Odrze i teraz niespodziewanie wszedł z nią do baraży, gdzie wyraźnie lepsza okazała się Arka Gdynia (2:4). Zespół z Opola nie grał ofensywnej piłki, często skupiał się przede wszystkim na uprzykrzaniu życia rywalom, więc osiem goli i osiem asyst uzyskanych w takim otoczeniu ma sporą wartość.

Zimą wychowanka Atletico kusiła Wieczysta Kraków, ale ten od początku nie ukrywał, że wciąż ma ambicje sportowe. – Chcę grać dobrze w Odrze Opole i marzę o tym, żeby zagrać w Ekstraklasie. To powinien być mój cel, oczywistość – mówił nam w kwietniu 2023.

Teraz dopiął swego i wszystko wskazuje na to, że wywalczył sobie plac u Rafała Góraka. Nowi koledzy z miejsca go zaakceptowali. – U „Galanka” super jest to, że stara się rozmawiać po polsku, łapać kontakt. Śmiejemy się, że charakterem nie pasuje na Hiszpana. Z piłką przy nodze oczywiście hiszpańska fantazja, ale charakter jak u kogoś z Bałkanów: zadziorny i agresywny. Fajny gość – dopiero co w rozmowie z Janem Mazurkiem charakteryzował go Adrian Błąd.

Galan od małego był ciekawy świata. W dzieciństwie spędził z rodziną blisko dwa lata w Stanach Zjednoczonych, dzięki czemu świetnie mówi po angielsku, a podróżowanie jest jego pasją. Kilka miesięcy przed transferem do Odry, odwiedził Polskę turystycznie. Nie przybywał do kraju, o którym nie miał zielonego pojęcia. O aklimatyzację było mu łatwiej, niż wielu innym Hiszpanom przychodzącym do Ekstraklasy lub I ligi.

GieKSa w przyszłości raczej już na nim nie zarobi, to rocznik 1993, ale też nie po to go sprowadzano. On ma dać jakość tu i teraz. Nikt nie powinien być zaskoczony, gdyby został jednym z odkryć po pierwszych kolejkach.

KRYĆ NA PLASTER

Adam Zrelak

Szczerze mówiąc, byliśmy pozytywnie zaskoczeni, gdy GKS Katowice ogłosił pozyskanie Słowaka. Jasne, w ostatnim sezonie męczył się z poważną kontuzją i nie grał od września do kwietnia, ale to nadal marka na ekstraklasowych boiskach. Niesamowicie zadziorny i nieprzyjemny dla obrońców, a przy tym potrafiący też dawać konkrety. Jak już wrócił, to zapewnił zwycięstwo nad Koroną Kielce i załadował hat-tricka Stali Mielec. We wcześniejszych dwóch latach strzelał odpowiednio osiem i dziewięć goli, zawsze też dołożył jakieś asysty.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że z nim w składzie przez cały czas, Warta nie spadłaby teraz z Ekstraklasy. Na słowackim napastniku opierała się cała strategia „Zielonych”. To on zaczynał pressing i męczył defensywę przeciwnika, a w fazie ofensywnej sprawiał, że kolegom grało się łatwiej, bo on brał na siebie rozbijanie się z rywalami. Dawid Szulczek nie miał kogoś, kto mógłby go zastąpić.

Nic dziwnego, że tak martwił młodego trenera przeciągający się powrót Zrelaka, a gdy już wreszcie do niego doszło, wystawiał go mimo świadomości, że sił wystarczy mu na 60-65 minut.

Jeśli Słowak będzie zdrowy, trudno nam sobie wyobrazić, że nie stanie się kluczową postacią GieKSy, zwłaszcza że do założeń Rafała Góraka również pasuje. Katowiczanie w I lidze grali zupełnie inaczej niż Warta, ofensywnie i odważnie, ale i tu jest pole do popisu dla tego piłkarza poprzez wysoki pressing, który jego nowa drużyna często stosuje.

Sebastian Bergier zapewne zacznie sezon w podstawowym składzie – Zrelak nie wystąpił w sobotę w próbie generalnej z Zagłębiem Lubin, co każe przypuszczać, że pojawił się jakiś uraz – jeśli jednak będzie miejsce tylko dla jednego napastnika, to na dłuższą metę raczej czeka go rola zmiennika.

No, chyba że… i wracamy do wątku zdrowotnego.

INNI EKSTRAKLASOWICZE ZAZDROSZCZĄ IM…

…postaci, z którymi można się identyfikować

Kibice są w stanie wiele wybaczyć, o ile mają subiektywne przekonanie, że ich zawodnicy zawsze dają z siebie wszystko i naprawdę im zależy. Łatwiej nabrać takiej pewności, gdy w zespole są ludzie, których już się doskonale zna i którzy sprawdzili się w momentach próby. W GKS-ie Katowice takich jednostek nie brakuje.

Adrian Błąd jest już przy Bukowej od siedmiu lat. Przyszedł jeszcze w I lidze, gdy celowano w Ekstraklasę. Zdążył spaść do II ligi po pamiętnym dramacie z Bytovią (gol bramkarza Andrzeja Witana w doliczonym czasie), po dwóch sezonach wejść z powrotem do I ligi, a teraz świętować promocję na najwyższy szczebel. Dołożył się do tego pięcioma golami i ośmioma asystami. Pod koniec sezonu błyszczał, w ostatnich sześciu kolejkach zawsze dawał ofensywne konkrety (dwie bramki, pięć asyst) i nie musiał mieć poczucia, że jakiekolwiek gratulacje odbiera na wyrost.

Błąd nie uciekł z tonącego okrętu i także za to cieszy się dziś szacunkiem trybun. Cytat z naszego wywiadu sprzed paru dni:

„Nową umowę podpisałem na trzy albo cztery mecze do końca sezonu. Jeszcze w I lidze, była w nas bardzo duża wiara, że się utrzymamy. Nikt nie myślał o spadku. W przedostatniej kolejce wygraliśmy na Warcie. Z Bytovią wystarczył nam remis. Wszystko się układało. Przymierzaliśmy się powoli do nowego sezonu. I wtedy, wiadomo…

Zastanawiałem się, czy nie rozmawiać o rozwiązaniu kontraktu. Liczyłem może trochę, że ktoś mnie z tego trzeciego poziomu rozgrywkowego wyciągnie. Miałem jednak ważny kontrakt. Nie mogłem przecież pójść do prezesa: „Odchodzę”. Nie jestem też typem zawodnika, który ucieka z klubu. Chyba że mnie nie chcą. Poza tym naprawdę uwierzyłem słowom trenera Góraka, że jesteśmy w stanie szybko odbudować to, co wcześniej zepsuliśmy. I do teraz idziemy pod pachę, jak on to zawsze mówi”.

Do tego Błąd zdał egzamin życiowy, jako mąż i ojciec. Razem z dzielną żoną konsekwentnie walczą – czasami nawet wbrew lekarzom – z problemami neurologicznymi córki powstałymi przy porodzie. Takich ludzi trudno nie szanować.

Gorycz spadku do II ligi pamięta też Arkadiusz Jędrych. Do GieKSy przyszedł raptem pół roku wcześniej. Został i nie żałuje. Dziś jest kapitanem zespołu i… jednym z jego najlepszych strzelców. Doświadczony stoper pod bramką rywali jest fenomenem. Przez pięć i pół roku strzelił aż 33 gole, z czego 12 w poprzednim sezonie. Trafiał do siatki w sześciu meczach z rzędu. Czasami chodziło o rzuty karne, ale i tak jego statystyki w tym aspekcie zwalają z nóg.

Na czele tego wszystkiego stoi trener Rafał Górak. Prowadził GKS już w latach 2011-2013, gdy oczekiwania były wyjątkowo mocno rozbudzone, a później przejął drużynę w drugoligowej rzeczywistości. Przez długi czas był ulubieńcem kibiców, ale w pewnym momencie coś się popsuło. W marcu tego roku wyjaśniał nam to Piotr Koszecki z portalu Gieksa.pl.

„(…) Moje – i myślę, że wielu innych kibiców – zdanie jest takie, że Rafał Górak najbardziej podpadł tym, jakim okazał się człowiekiem. Jedno to konflikt kibiców z Markiem Szczerbowskim, w którym stanął bliżej Szczerbowskiego, do czego oczywiście miał prawo…

Zrozumiałe, że nie opowiedział się przeciwko swojemu przełożonemu.

Ale w grudniu czy styczniu było już wiadomo, że Szczerbowski z klubu odchodzi i gdy informacja dotarła także do trenera, zaczął on od nowa szukać kontaktu z kibicami. Dla fanów GieKSy było to bardzo sztuczne, słabe. Wiosną po słabych wynikach pojawiły się pierwsze okrzyki, że powinien pakować walizki, odejść. Skończył się sezon, Szczerbowski nadal był w klubie, nie odsunął się i Krzysztof Nowak nie miał pełni władzy, więc Górak został na kolejny rok.

Przed startem rozgrywek mieliśmy spotkanie z drużyną i trenerem. Zespół się za nim wstawił, więc uznaliśmy, że skoro tak, to niech walczą o Ekstraklasę, my powstrzymamy się od krytyki, mimo że większość z nas nie będzie już miała Rafała Góraka za przyjaciela. Potem przyszła seria dziesięciu spotkań bez wygranej i krytyka już się pojawiła, to była naturalna reakcja.

Nie powiem, jakim trenerem jest Rafał Górak, bo nie chodzę na treningi, nie mam do tego kompetencji. Uważam, że sytuacja, w której jeden trener przez parę lat pracuje w klubie, jest w porządku i sprzyja rozwojowi. Zgadzam się jednak z wieloma kibicami GieKSy, że szkoda, że to akurat ten trener.

Ze słów prezesa Nowaka wynika, że kontrakt trenera Góraka przedłuży się po awansie do Ekstraklasy i nie znajdziesz żadnego kibica, który powie, że wolałby nie awansować, byleby odszedł z klubu. Wszyscy takiemu przedłużeniu umowy przyklasną, a że jego nazwisko nie będzie skandowane na trybunach czy nie będzie odbierane pozytywnie, to inna kwestia”.

Swoje wcześniej dołożył prezes Krzysztof Nowak, sugerujący podczas zimowego spotkania ze zniechęconymi kibicami, żeby przemęczyli się jeszcze z Górakiem pół roku, gdy wygaśnie jego umowa. Trener siłą rzeczy odebrał to jako potwarz nie tylko dla siebie, ale też dla sztabu i drużyny.

Panowie z czasem wszystko sobie wyjaśnili. –  Prezes to dojrzały facet, ale w niektórych kwestiach nie miał doświadczenia. Nie chciałem go na zapas przestrzegać, wydawało mi się, że pewne rzeczy wie i rozumie. Sport jednak czasami generuje takie emocje, że ludzie zachowują się w sposób, w jaki nie chcieliby się zachowywać. Najważniejsze, że potrafiliśmy to sobie wyjaśnić. Prezes przyszedł do mnie, przybił grabę i powiedział, że bardzo przeprasza, że to nie powinno się wydarzyć. Pogadaliśmy po męsku w cztery oczy. W takiej sytuacji trudno, żebym się obrażał. Pracujemy dalej i wydaje mi się, że dalej będziemy pracować. Wszystko jest okej. Ja też nie jestem idealny i niejednokrotnie musiałem kogoś z drużyny czy ze sztabu przepraszać, bo coś nie wyglądało, jak powinno – mówił nam Górak po awansie.

Kibice też się zreflektowali i podczas fety gromkimi okrzykami przepraszali trenera, który oczywiście niedługo potem podpisał nowy kontrakt.

Sukces z pewnością ułatwił zakopanie wojennych toporów. Jeśli jednak drużyna będzie zawodziła w Ekstraklasie, stare żale mogą wypłynąć ponownie, może nawet ze zdwojoną siłą. Na teraz jednak Rafał Górak to jedna z tych postaci, dzięki którym GieKSa jest dla wielu „nasza”.

WYJŚCIOWA JEDENASTKA

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. własne/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

„W Ukrainie czułem się bezpiecznie. Ale gdzieś zawsze leży limit”

Kacper Marciniak
0
„W Ukrainie czułem się bezpiecznie. Ale gdzieś zawsze leży limit”
Hiszpania

Deco: Robert to jeden z najlepszych napastników w historii piłki nożnej

Patryk Stec
4
Deco: Robert to jeden z najlepszych napastników w historii piłki nożnej

Ekstraklasa

Polecane

„W Ukrainie czułem się bezpiecznie. Ale gdzieś zawsze leży limit”

Kacper Marciniak
0
„W Ukrainie czułem się bezpiecznie. Ale gdzieś zawsze leży limit”
Hiszpania

Deco: Robert to jeden z najlepszych napastników w historii piłki nożnej

Patryk Stec
4
Deco: Robert to jeden z najlepszych napastników w historii piłki nożnej

Komentarze

8 komentarzy

Loading...