Reklama

Błąd: Lekarz powiedział, że córka będzie rośliną. Chciałem mu przyłożyć

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

12 lipca 2024, 10:36 • 21 min czytania 55 komentarzy

Od kilku lat wychowuje z żoną cierpiącą na rozległe problemy neurologiczne Hanię. Kiedyś po meczu rzucił z własnego doświadczenia: „Presję to ma ojciec, którego córka leży na OIOM-ie”. Wiele razy wściekał się na nieczułych lekarzy, którzy mówili: „Dziecko będzie rośliną”. Inni zakłamują rzeczywistość: „Będzie dobrze”. On odpowiada: „Chuja będzie”. Pogodę ducha pomaga zachować mu gra dla GKS-u Katowice, którego jest ikoną. Po latach wraca do Ekstraklasy. I barwnie opowiada o spadku do II ligi, o Puchaczu, o Wawrzyniaku, o Kozubalu, o Szwardze, o Góraku, o bece z motywacji pseudokibiców Arki, o Bukowej, o kolegach z szatni Gieksy. Adrian Błąd w bardzo szczerej rozmowie. Trochę śmiechu, trochę płaczu. Zapraszamy. 

Błąd: Lekarz powiedział, że córka będzie rośliną. Chciałem mu przyłożyć

Ile dni świętowaliście po awansie do Ekstraklasy?

Dwa, trzy dni były uroczyste, soczyste, z pompą. Na początku to do nas nie dochodziło. Pierwsze kilometry powrotu z Gdyni niczym się nie wyróżniały, jakbyśmy jechali z normalnego wyjazdu, nic się nie działo. Dopiero z czasem wybuchło, świętowanie się rozkręcało: przyjęcie przez kibiców pod Spodkiem, feta w Katowicach, śniadanie z prezydentem Marcinem Krupą.

Tak to sobie wyobrażałeś?

Katowice zbyt długo czekały na Ekstraklasę. Wszyscy ludzie związani z GieKSą byli w niemałym szoku. Nie wiedzieliśmy, jak się cieszyć. Tyle lat niepowodzeń. W zimie nikt na nas nie stawiał. A awansowaliśmy w wielkim stylu. I to wcale nie po barażach. Bezpośrednio, z drugiego miejsca, tylko za Lechią. Dorosłe chłopy płakały ze szczęścia, na stadionie, w mieście, przez kilka dni.

Reklama

Na zawsze zapamiętam podjazd o trzeciej w nocy pod Spodek. Czekała masa ludzi w koszulkach GieKSy, odpalono fajerwerki, to już zresztą tradycja, bo tak świętowany był też mistrz Polski w hokeju. O drugiej, trzeciej, piątej bramce człowiek zapomni, a o czymś takim? Nie ma mowy, nawet za dziesięć czy piętnaście lat! Oby częściej zdarzały się takie okazje do świętowania.

W 2019 roku po spadku GKS-u z I ligi, opowiadałeś w „Przeglądzie Sportowym”, że jeszcze na płycie boiska podbiegł do ciebie kibic i powiedział, że właściwie nie wie, co zrobić ze swoim życiem.

Wielu mówiło, że po tym 1:2 z Bytovią na murawę wdarli kibole i zdzierali z nas koszulki. Mam całkowicie odwrotny ogląd sprawy. U ludzi, którzy wbiegli na boisko, widziałem przede wszystkim zrezygnowanie, łzy w oczach. Nie było to dla nich łatwe. Dla nas tak samo. Ale rozumiałem ich. Mówili na gorąco, że nie wiedzą, co się stało, byli w szoku. Pamiętasz przebieg tamtego meczu, po którym spadliśmy do II ligi? W siódmej minucie doliczonego czasu gry gola strzelił nam Andrzej Witan…

Bramkarz Bytovii.

Ostatnie lata GieKSy to materiał na książkę, popieprzone pięć lat: od tamtej bramki Witana po awans do Ekstraklasy.

Spotkałeś po tamtej akcji Witana?

Reklama

Tylko podczas meczów.

Szkoda, moglibyście powspominać.

Jeszcze czego! Najśmieszniejsze w tej sytuacji, że Bytovia też się nie utrzymała. To tylko podkręca dramaturgię wokół GieKSy. Nikt by tego nie wymyślił.

Podobno po spadku do II ligi byłeś zdruzgotany.

Nie ma słów, żeby opisać, co czułem. W szatni duże nazwiska, atmosfera się zgadzała, tylko nie przekładało się to na boisko. Dobrze opisuje to Jakub Wawrzyniak. Dla niego to był taki cios, że odechciało mu się grać w piłkę. Wielu zawodników miało takie myśli. Niektórzy dopiero występowali w Ekstraklasie, a tu spadek do II ligi.

Wawrzyniak znalazł się na pierwszej linii strzału.

Za dużo spadło na niego hejtu. Prawie całą winę zrzucano na niego. A odpowiedzialność spoczywała na nas wszystkich. Ostatecznie bardzo to się na nim odbiło. Powiedział sobie: „Chyba wystarczy”.

W tamtej drużynie był na przykład Tymoteusz Puchacz, który robi ciekawą karierę: reprezentacja Polski, europejskie puchary z Lechem, Union Berlin, Trabzonspor, Panathinaikos, Kaiserslautern.

Nie był jeźdźcem bez głowy, widziałem potencjał, ale piłka jest nieprzewidywalna i nie wiem, czy spodziewałem się, że zrobi aż taką karierę. Chyba nikt się nie spodziewał. Szczególnie, że spadliśmy. W życiu piłkarza ważne są decyzje. W jednym miejscu się rozpędzisz, a w innym wyhamujesz. Tymek wrócił do Lecha, tam wypromował się na Zachód. Nie ukrywam, jak oglądam teraz vlogi z kadry na Łączy nas Piłka, to uśmiecham się, cieszę się, że z kimś takim grałem. Od początku był zwariowaną postacią.

Kiedyś spytano cię, czego nauczył cię spadek do II ligi. Odpowiedziałeś, że niczego.

Drużynę objął Rafał Górak. W szatni GieKSy zastał zgliszcza. Wielu piłkarzy odeszło. Wchodził nowy zaciąg. Przyszło bodajże siedemnastu zawodników. Dużo trenerowi zawdzięczam. Tchnął w ten zespół radość. Przekonanie, że świat się nie zawalił i musimy ten klub odbudować. Zaufaliśmy mu. Po dwóch latach wróciliśmy do I ligi.

Czułeś, że marnujesz najlepszy piłkarski wiek w II lidze?

Tak.

Po prostu?

Nie chcę, żeby zabrzmiało to tak, jakbym był nie wiadomo jakim piłkarzem. Nie jestem, ale wydaje mi się, że była tu grupa zawodników, którzy spokojnie mogli grać wyżej, a dusiliśmy się w II lidze, choćby Arkadiusz Jędrych. Sam wiesz, jaki to poziom i gdzie człowiek musi jeździć, z całym szacunkiem. Kolosalna przepaść wobec tego, co czeka nas w Ekstraklasie.

Nie myślałeś, żeby prysnąć z GieKSy? W zakończonym spadkiem sezonie strzeliłeś 10 goli, poziom niżej potrafiłeś wykręcić 21 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej.

Nową umowę podpisałem na trzy albo cztery mecze do końca sezonu. Jeszcze w I lidze, była w nas bardzo duża wiara, że się utrzymamy. Nikt nie myślał o spadku. W przedostatniej kolejce wygraliśmy na Warcie. Z Bytovią wystarczył nam remis. Wszystko się układało. Przymierzaliśmy się powoli do nowego sezonu. I wtedy, wiadomo…

Zastanawiałem się, czy nie rozmawiać o rozwiązaniu kontraktu. Liczyłem może trochę, że ktoś mnie z tego trzeciego poziomu rozgrywkowego wyciągnie. Miałem jednak ważny kontrakt. Nie mogłem przecież pójść do prezesa: „Odchodzę”. Nie jestem też typem zawodnika, który ucieka z klubu. Chyba że mnie nie chcą. Poza tym naprawdę uwierzyłem słowom trenera Góraka, że jesteśmy w stanie szybko odbudować to, co wcześniej zepsuliśmy. I do teraz idziemy pod pachę, jak on to zawsze mówi.

W poprzednim sezonie rozegraliście dwa mecze, których historia mnie ciekawi: 1:5 z Lechią Gdańsk jesienią i 5:2 z Wisłą Kraków wiosną. Symboliczne, bo GKS w podobnym składzie, a wyniki zgoła inne.

Ciekawe, bo moim zdaniem przez cały sezon w I lidze graliśmy tak samo. Jedyna i najważniejsza zmiana polegała na tym, że przestaliśmy popełniać aż tyle błędów indywidualnych. W defensywie: traciliśmy bardzo mało bramek. W ofensywie: jak mieliśmy sytuację, to ją wykorzystywaliśmy. Wielu chłopaków bardzo się rozwinęło, choćby Antoni Kozubal, który wiosną stał się ponadprzeciętną postacią w całej lidze. Rywale też już nie traktowali nas, jak ekipę z jedenastego miejsca. Przyjeżdżała do nich drużyna, która wygrywała po cztery mecze z rzędu. Taka, co coś niecoś potrafi.

Na Kozubala chcą mocniej postawić w Lechu. W czym się aż tak bardzo rozwinął?

W GieKSie wiele rzeczy na niego nałożono. Wykonywał wszystkie stałe fragmenty gry. Właściwie każda akcja przez niego przechodziła. Urósł mentalnie. Jakby on grał słabo, to cała drużyna w ataku by się męczyła, tak to wyglądało w naszym systemie. Zrobił duży krok, żeby dostać poważną szansę w Lechu.

13 goli strzelił Sebastian Bergier. Wcześniej nie przebił się w Śląsku Wrocław. Do Ekstraklasy wraca silniejszy?

W I lidze zdał egzamin. Seba jest typem zawodnika, który lubi czuć silne wsparcie od trenera.

A są tacy, którzy tego nie potrzebują?

Są tacy, dla których rywalizacja z kilkoma innymi zawodnikami na swojej pozycji to woda na młyn, nic sobie z tego nie robią, i tak czują się najlepsi. A są tacy, którzy siądą raz na ławce i od razu są trochę podłamani. Bergier bardzo się u nas rozwinął: lepiej rozumie grę, mądrzej porusza się po boisku. W GieKSie napastnik nie jest odpowiedzialny tylko za strzelanie goli. Podobnie zresztą wahadła i „dziesiątka”, pełni ważną rolę w wysokim pressingu. Czy poradzie sobie w Ekstraklasie? Jest lepszy niż za czasów gry w Śląsku, ale wymogi wobec nas wszystkich rosną. Poprzeczka jest wyżej, jesteśmy tu nowi, ale nie chcemy podzielić losu beniaminków z poprzedniego poziomu.

Jednym z liderów GieKSy jest 32-letni Arkadiusz Jędrych. Stoper, który w poprzednim sezonie zdobył aż 12 bramek.

Strzelił dużo goli po stałych fragmentach gry. Mocno to doszlifowaliśmy. Kozubal miał z tego dużo asyst. Jędrycha piłka mocno szuka w polu karnym. Można się śmiać, że to nasz stoper z duszą rasowej „dziewiątki”. Zawsze gdzieś mu ta piłka na nogę spadnie. Pazerność na bramki to jego pozytywna cecha. Jak ma, to nie kalkuluje. Może w przyszłości czeka go przesunięcie do przodu, jak kiedyś Pavola Stano w Koronie…

Oby!

Kto wie, oby unikały go kontuzje i grał jak najdłużej, najmłodsi już nie jesteśmy.

GKS przeprowadził kilka ciekawych transferów, pojawili się Borja Galan, Adam Zrelak, Alan Czerwiński czy Lukas Klemenz.

Jesteśmy ze sobą zżyci. W ostatnich latach nie było tu wielkiej rotacji. Wielu z nas jest od początku u trenera Góraka. Ludzie, którzy do nas przychodzą, muszą czuć duszę tej szatni. Wpasować się charakterem. I nowi z tego okienka transferowego zupełnie nie mają z tym problemu. Są bardzo pozytywnymi ludźmi. U „Galanka” super jest to, że stara się rozmawiać po polsku, łapać kontakt. Śmiejemy się, że charakterem nie pasuje na Hiszpana.

Co to znaczy?

Że zasuwa na treningach.

No tak!

Z piłką przy nodze oczywiście hiszpańska fantazja, ale charakter jak u kogoś z Bałkanów: zadziorny i agresywny. Fajny gość. Tak samo z Adasiem Zrelakiem. Znana postać w Ekstraklasie, szybko się zaadaptował. Lukas Klemenz i Alan Czerwiński znają Bukową. Doszedł Sebastian Milewski, dużo nam da. Coś się pewnie jeszcze wydarzy…

Czujemy, że jakość w zespole wzrosła. Widać to po jakości treningów. W drugiej jedenastce jest przykładowo ośmiu czy dziesięciu, którzy spokojnie mogliby wychodzić w pierwszym składzie. Jesteśmy obecnie zespołem ekstraklasowym. Potrzebujemy doświadczenia. Młodsi piłkarze muszą mieć, od kogo czerpać i od kogo się uczyć.

Stęskniłeś się za Ekstraklasą?

Mega.

Dziesięć lat temu w Zagłębiu Lubin miałeś ją podbić. Ostatni raz byłeś tu w sezonie 2016/17 w Arce Gdynia. Wracasz jako 33-letni piłkarz.

Fajnie, że udało się to z GieKSą. Osiem lat czekałem. Długich lat. Ciągle tylko się nie udawało. Po drodze ten nieszczęsny spadek. Czasami myślałem, że już tam nie wrócę.

Nigdy nie było żadnych zapytań z Ekstraklasy.

Chyba tylko raz, po spadku do II ligi. Nic konkretnego, czysta kurtuazja, potem się zakopałem, straciłem rynkową atrakcyjność, nie miałem w końcu już osiemnastu lat. Okazało się, że doczekałem. Ekstraklasa to inny smak piłki. Dane mi będzie jeszcze trochę w niej pobiegać…

W takim razie I liga to gorszy smak piłki?

Kilka lat temu była bardziej siermiężna, przaśna. W poprzednim sezonie grało w niej kilka dużych klubów i znacząco wzrósł jej prestiż. Zupełnie inaczej jest, jak gra się przy 25 tysiącach kibicach na Wiśle Kraków przy Reymonta, a nie stadionie, gdzie jest 200 osób…

Na przykład na Arkę, gdzie był bojkot!

Akurat nie ich miałem na myśli!

Jakim klubem jest teraz GKS Katowice?

Budzącym się. W tych gorszych latach wiele osób się zraziło. Przestało przychodzić na mecze. Bywało, że graliśmy przy tysiącu osób.

Stadion przy Bukowej trochę zmurszał.

Zdarzało się, że ożywał, głównie na meczach z Wisłą, Ruchem, Lechią. Był komplet, czuć było, że jest potencjał dużej piłki w Katowicach. Po awansie do Ekstraklasy wraca moda na GieKSę. Jakbyśmy przed startem ligi otworzyli nowy stadion, to spokojnie wyprzedałby się w karnetach.

W Bukowej jest zaklęta magia. Przy pełnych trybunach dzieje się tu coś, czego nie ma na innych stadionach. Przy każdej piłce w przód ludzie się podrywają. W okolicach pola karnego wszyscy stoją. Robi się wrzawa. Choć jeszcze nie ma nawet bramki. A po golach jest kocioł. Tego nie doświadcza się na innych kameralnych stadionach. Tu główna nie siedzi i nie dłubie słonecznika.

Finansowo jest w porządku?

Ważne, że nie ma tu zaległości, przepalania pieniędzy. Jest skromnie, bez szaleństwo, ale zawsze na czas.

W ostatnich pięciu meczach minionego sezonu I ligi strzeliłeś dwa gole i zaliczyłeś pięć asyst. Czujesz się gwiazdą tej GieKSy?

Nie tylko ja miałem udaną końcówkę sezonu. Strasznie zakopany był Jakub Arak, a dał nam tlen na Polonii Warszawa i GKS-ie Tychy, czym bardzo przyczynił się do tego, że do Gdyni jechaliśmy po awans. Cieszę się, że strzeliłem gola, że miałem asystę, ale przy stylu gry GieKSy takie same zasługi należą się przy tym bramkarzowi, jak i obrońcom, pomocnikom i napastnikom.

Z jakim nastawieniem jechaliście na mecz z Arką?

Wiedzieliśmy, że ciężar gatunkowy jest potężny, ale w szatni traktowaliśmy to przede wszystkim jako wielką nagrodę. Bez ciśnienia.

W nastawieniu mieliście przewagę nad Arkę.

Jak masz dziesięć punktów przewagi na pięć kolejek do końca…

Arce dawno grubo ponad 95% szans na bezpośredni awans.

GieKSa miała chyba 1,3%. To jest piłka. Dla nas ten mecz to była wielka nagroda. „Przerżnięty sezon”, słyszeliśmy. A przed ostatnim meczem wszystko zależało od naszych głów i nóg. Zgubić nas mogło tylko traktowanie tego spotkania, jak walkę o wszystko, o śmierć i życie. Musieliśmy być przygotowani na porażkę albo remis, żeby w wypadku niepowodzenia unieść mentalnie baraże.

Widzieliście film z „motywacją” pseudokibiców Arki?

Cała Polska widziała…

Ale GieKSa była prawie bezpośrednio w to zaplątana.

No, nie pomogło im to.

Pośmialiście się.

Różne sytuacje dzieją się w piłce. Sam dużo widziałem. Zastanawiam się tylko, po co wrzucali to do internetu?

Nie wiem.

Rozmawiałem niedawno z Sebastianem Milewskim. Mówi, że wiedzieli o spotkaniu. I okej, norma w każdym polskim klubie. Ale naprawdę, on też się dziwił, czemu to wyszło na zewnątrz?

Wszystkim to zaszkodziło.

Mieliśmy nawet pomysł na prezentację „Milesia”. Tam pada, że przyjadą „brudne pastuchy”. To chcieliśmy zrobić filmik z brudnymi pazurami!

Byłby hit.

Za mocne by było, ale szpileczka poszłaby piękna, wesoło. Nam przed meczem z Arką pokazano za to filmik od rodzin, piękne wsparcie, miłe dla każdego.

Chwaliłeś już trenera Góraka. Trochę jego praca w GKS-ie Katowice jest niedoceniana. Nawet w poprzednim sezonie mówiło się, że może stracić fuchę.

Jeżeli walą w twojego szefa, to albo stajesz z nim ramię w ramię, albo umywasz ręce. My stanęliśmy po stronie trenera. Scementowało to drużynę.

Nigdy nie wyczułeś, że Górak traci szatnię?

Wręcz przeciwnie. Nawet jak było gorąco na linii trener-zawodnicy, to byliśmy na tyle dojrzali, że wszyscy wyjaśnialiśmy i ustawialiśmy wewnątrz szatni. Na plotki, spekulacje, gadanie dookoła klubu nie mieliśmy wpływu. Wypracowaliśmy własny model gry. Czerpiemy na przykład od Borussii Dortmund. Wiele rzeczy wyciągnęliśmy z Rakowa Częstochowa, który zdobył mistrzostwo Polski w 2023 roku. Mądrością trenera Góraka jest też otaczanie się zdolnymi ludźmi w sztabie. W przeszłości była to ekipa Deductora – Dawid Szwarga i Tomasz Włodarek. Albo Łukasz Tomczyk, który od niecałego roku prowadzi Polonię Bytom.

To wszystko przedstawiciele nowej fali trenerów na polskim rynku.

Nasz trener wyciągnął od nich bardzo dużo wiedzy. Jeszcze w II lidze niezwykle ważną rolę w budowie tego, czego dokonaliśmy w kolejnych latach, miał właśnie Dawid Szwarga. Dostał od trenera Góraka dużo wsparcia. Nie na zasadzie: „rób, co chcesz”. Tylko przyzwolenia na samodzielność. Na pokazanie, co naprawdę potrafi. Myślę, że on sam wskoczył dzięki temu na poziom wyżej.

Poprzedniego lata przyszedł do nas Dariusz Mrozek, który wcześniej prowadził trzecioligowy Rekord Bielsko-Biała. Usprawnił system stałych fragmentów gry. Wprowadził masę indywidualnych rzeczy. Trener Górak był na to bardzo otwarty, umiejętność dzielenia się obowiązkami to jego siła.

Opowiedz jeszcze więcej o Szwardze. Wszyscy chwalą jego kompetencje, ale zarzuca mu się, czego nie do końca rozumiem, że jest jak robot.

Robotem nie jest. W GieKSie miał gigantyczny wpływ na rozwój zawodników pod kątem rozumienia gry. Przez lata nie trafiłem na drugiego takiego trenera, który aż w takim stopniu rewolucjonizowałby myślenie piłkarzy o pozycjonowaniu na boisku czy poruszaniu się po murawie. Przykładowo zwracał uwagę, gdzie najlepiej stać, żeby skupiać na sobie uwagę czterech rywali. A nie tylko stać, żeby stać.

Czyli jak zobaczymy cię stojącego w Ekstraklasie, to znaczy, że nie możemy mieć pretensji, bo stoisz mądrze.

Tak, wcale nie będzie to znaczyło, że nie chce mi się biegać! A serio, u trenera Szwargi wielu z nas zaczęło szerzej patrzeć na futbol. Nie, że jest piłka, dwie bramki i wygra ten, kto strzeli więcej goli. Na boisku muszę wiedzieć, co robi partner, który jest najdalej od piłki. To rzecz, na którą niewielu zwraca uwagę. A to pomaga wygrywać mecze.

Ciekawe.

Idziemy z akcją, jest strata i wtedy najważniejszy nie jest wcale ten stojący najbliżej, który od razu idzie w pressing, tylko ten najdalej od piłki. I jego reakcja, żeby zabezpieczyć wszystkich dookoła.

Łatwo się tego nauczyć?

Jakieś 75% naszych zawodników przez ostatnie pięć-sześć lat rozwijało się w tym modelu gry. To jest automat. Nie muszę się zastanawiać, czy nasz wahadłowy mnie zaasekuruje czy dopnie pressing. Wiem, że będzie we właściwym miejscu. Dlatego też tak dobrze wyglądała wiosna w I lidze. Mechanizmy taktyczne w GieKSie są tak połączone, że jak ktoś za kimś nie pójdzie, to przeciwnik wjeżdża.

Dlaczego mamy sądzić, że powiedzie się GieKSie w Ekstraklasie? Bo ktoś mógłby sądzić, że świetna wiosna 2024 to rodzaj zakrzywienia czasoprzestrzeni.

Od pięciu lat ciągle się rozwijamy. Spędziliśmy dwa sezony w II lidze: w pierwszym odpadliśmy w barażach, w drugim awansowaliśmy. Potem trzy sezony w I lidze: dwa blisko szóstki i awans. Jasne, można myśleć, że wiosną trafiliśmy z formą. I, że już tego nie powtórzmy. Ale ja tu nie widzę przypadku. Widzę efekt dłuższej pracy. Przy tym, co oczywiste, każdy z nas musi dostosować się do Ekstraklasy, a to łatwe nie będzie.

Czujesz, że w Ekstraklasie możesz notować dobre liczby?

Nie wiem.

Jakie masz obawy?

Obaw nie mam, ale dawno mnie tam nie było. Nigdy nie byłem wybitnym ekstraklasowym zawodnikiem. Najlepsze liczby robiłem niżej. Podchodzę więc do tego z pokorą. Nie jest przecież tak, że wszyscy czekają, bo Błąd wrócił do ligi!

Śmiejesz się, ale zastanawiam się, jakie są ambicje, o co będzie walczyć i czy przy pierwszych niepowodzeniach trener Górak nagle nie straci pracy.

Wydaje mi się, że trener Górak zbudował sobie na tyle zaufania, że dostanie czas na wyjście z kryzysu. Jesienią w I lidze mieliśmy osiem spotkań bez zwycięstwa i nie zadziałało się nic spektakularnego. Widzieliśmy, co działo się w poprzednim sezonie z Ruchem. W Katowicach panuje spokój. Choć też nie jest tak, że jest awans i w GieKSa nagle jest wszystko idealnie. Umówmy się, dopiero spędziliśmy blisko dwadzieścia lat poza Ekstraklasą.

Cieszyłeś się ze spadku Ruchu?

Muszę powiedzieć, że się cieszyłem!

Śląsk miałby kolejne wyśmienite derby.

Na GieKSie, Górniku i Ruchu w jednej lidze skorzystałaby przede wszystkim Ekstraklasa. „Niebieskich” nie będzie. Pod względem czysto sportowym szkoda spadku takiej marki, derby na Stadionie Śląskim przy 35 tysiącach kibiców byłyby petardą. Kibicowsko nie jest mi ich żal. Ich sprawa, jak sobie poradzą.

Kilka lat temu rozpoczęła się zbiórka na rzecz twojej chorej córeczki Hani. Przy porodzie była trzy razy owinięta pępowiną, kilka minut zmieniło jej życie, cierpi na problemy neurologiczne: zaburzenia ruchu, wzroku, mimiki. Jak wygląda sytuacja w 2024 roku?

Nie ma postępów. Z żoną wpadliśmy w rutynę. Rehabilitacja. Ćwiczenia w domu. Mnóstwo sprzętów. Od pionizatora po ortezy. Dużo tego. Minęło kilka lat codziennych starań, ale trudno u Hani wskazać jakikolwiek większy rozwój. Oczywiście, byłoby gorzej, gdyby żona nie robiła i nie trenowała z córką aż tyle. Ma spastykę. Wiesz, jakby cały czas była w skurczu. Staramy się stanąć na wysokości zadania, żeby nie ustawać w ćwiczeniach, zabiegach, masażach. Byle tylko ułatwić jej życie.

Inna sprawa, że Hanię widzimy na co dzień, więc pewnych rzeczy możemy nie dostrzegać. Gdy przyjeżdża rodzina, ktoś zawsze zauważy jakąś drobną zmianę. Doceniamy, ale też przywykliśmy do aktualnego stanu rzeczy. Uodporniliśmy się na fałszywą nadzieję. Czasami ktoś mówi: „Będzie dobrze”. Albo przedstawia nad wyraz pozytywne rokowania. Nawet tego nie słuchamy.

Dlaczego?

Nie ma sensu, po prostu.

Przez te lata bardzo zawiodłeś się na lekarzach?

Nie słucham ich. Brzmi to brutalnie?

Tak.

Wiem, ale nie słucham. Jeżeli idziemy z dzieckiem do lekarza i słyszymy, że za rok, może dwa będzie dobrze. Brzydko mówiąc: „Chuja będzie dobrze”. Sorry, że tak mówię…

Rozumiem cię, od narodzin Hani ciągle tylko szpitale, obietnice, diagnozy, prognozy, zabiegi, a efektu brak.

Przez dwa pierwsze lata mnóstwo się działo. Niektórzy lekarze byli skurwysynami. Tylko tak da się określić kogoś, kto mówi: „Dziecko będzie rośliną”. I tyle. Co możesz zrobić? Najchętniej byś wstał i mu przyłożył.

Ludzie pozbawieni empatii.

Nigdy nie oczekiwaliśmy zakłamywania rzeczywistości. Tego sztampowego: „Będzie dobrze”. Bo jak ma być dobrze? Ale też pewnych rzeczy się nie mówi, naprawdę…

Są też lekarze, którzy starają się podpowiadać. Dla nas najważniejsze jest jednak zdanie fizjoterapeutów. Oni cały czas pracują z dziećmi. Spotykają się z różnymi przypadkami. Nie na papierze. Namacalnie. Ja więc jadę na trening, a żona z córką do fizjo, w Katowicach jest wielu do wyboru. Przez dwa, trzy lata testowaliśmy, wybraliśmy najlepsze opcje. Z Hanią na stałe pracują trzy osoby poza nami, ich zdanie jest dla nas najważniejsze.

Po jednym z meczów powiedziałeś w TVP: „Presję to ma ojciec, którego córka leży na OIOM-ie”. Dla jednych to banał. Ty mówiłeś, jak było.

To jest inny rodzaj presji. Podczas meczu możesz kogoś zawieść. Kolegę z drużyny, wierzącego w ciebie trenera czy kibiców, którzy płacą za bilety. Kiedyś Jurij Szatałow powiedział mi jednak tak: „Po porażce nikt nie zbiegnie z trybun, nie wyciągnie gnata i cię nie zabije”. Nauczyłem cieszyć się z grania w piłkę. Tego, że wychodzę na boisko, mam wokół siebie kumpli i jeszcze mi za to płacą. Po słabym występie dostanę zjebkę. Bywa, ale jak porównać to do tego, co dzieje się na OIOM-ie? Tam jest walka o życie. Kurde, o życie.

Jak z żoną radzicie sobie z codziennym stresem ciągłego zamartwiania się o dziecko?

Staramy się dawać miłość Hani. Nie załamywać się. Przede wszystkim żona. Ja mogę iść na trening. Oderwać głowę. Ona jest z dzieckiem przez cały dzień. Musi być silna. Dwa, trzy dni nic nie robisz z Hanią i od razu to widać, bo jest tak pospinana, jakby zagrała pięć meczów w tygodniu. Niestety, tak to wygląda. Czy mamy jakieś specjalne sposoby? Nie. Wspieramy się.

Wiadomo, jesteśmy tu sami. Rodzina jest w Lubinie. Jak wyjadę z GieKSą na zgrupowanie, to żona zostaje sama. I jest o tyle ciężko, że przy niektórych ćwiczeniach czy obowiązkach przy Hani potrzebne są cztery pary rąk. Sytuacja się wtedy komplikuje, ale żona jest dzielna. Nie jest to dla niej łatwe. Widzę to po niej. Ale walczymy, żeby córka była odżywiona, zadbana.

Zdarza wam się pytać: dlaczego my?

Nie, już nie.

„Już”?

Na początku się zdarzało. Teraz wiemy, że czasu nie cofniemy. W moim wypadku wielką rolę miała szatnia, bardzo pomógł trener, podnosiło mnie na duchu środowisko GieKSy.

W zbiórkę zaangażowała się cała Polska.

Tak, ale też po narodzinach Hani mogłoby być tak, że usłyszałbym od trenera: „Masz miesiąc wolnego, odpocznij, ogarnij prywatne sprawy”. Myślę, że źle by to na mnie wpłynęło. Tu pozwolono mi skupić się na piłce. Dostałem wewnętrzne wsparcie. Sygnał, że mogę na nich liczyć. To też wpłynęło na to, że dalej jestem w GieKSie. Niejeden zawodnik by się w takiej sytuacji załamał.

Wciąż po karierze chciałbyś być skautem?

Interesujący kierunek. Chciałbym na pewno zostać przy piłce. Wiem oczywiście, że to wymaga kompetencji. Fajnie więc, że to będzie akurat mój siódmy sezon w Ekstraklasie. Będę mógł robić kurs UEFA A+B. Skauting mi się podoba, ale w Polsce strasznie kuleje.

Poproszę cię więc o wskazanie jednego niedocenianego piłkarza z I ligi.

Karol Podliński.

Ciekawy wybór, odbił się od Zagłębia, ostatnio nie strzelał w Górniku Łęczna.

Napastnik stworzony pod system Marka Papszuna. Liczby go nie bronią, rzadko trafia, ale jest silny, wybiegany, motoryczny napastnik. W odpowiednim modelu zamknie przestrzeń, dobiegnie do pressingu. Niedoceniany, bo większość powie: „Co to za napastnik bez goli”. A on na tyle świadomie porusza się po boisku, w bardzo eksplozywny sposób, że może mieć przed sobą jeszcze ciekawą przyszłość.

Przychodzi ci do głowy ktoś jeszcze? Błyskawicznie wybrałeś Podlińskiego, a inni piłkarze często mają z takimi pytaniami problem.

Mam proste wytłumaczenie: często różne nazwiska i spostrzeżenia podrzuca nam Kuba Arak. Myślimy wszyscy w GieKSie, że będzie przyszłym trenerem. Ciągle przedstawia nam poglądy na temat poszczególnych piłkarzy z I ligi czy Ekstraklasy…

Dawaj kogoś jeszcze.

Wydaje mi się, że bardzo duży postęp zrobił Lukas Klemenz, który stał się bardzo poukładanym środkowym obrońcą. W Łęcznej dobrze radził sobie w systemie z czwórką z tyłu. W GieKSie gramy trójką i nie widać różnicy.

Muszę ci wyciągnąć jedną bolesną prognozę. Kiedyś pytaliśmy cię, komu wieszczysz karierę na Zachodzie. Wskazałeś Sebastiana Boneckiego…

Teraz w Chorobym Głogów.

Spadł z ligi z Zagłębiem Sosnowiec.

Jego kariera nie potoczyła się, tak jak sam sobie tego życzył. W tamtym momencie miał wielkie papiery na duże granie. Ale to są decyzje, o których mówiłem: jak wybierzesz źle, schowają cię w szafie na pół roku i weź się po tym odkop. Też popełniłem jeden taki błąd. Po sezonie 2011/12, kiedy jako młody chłopak strzeliłem piętnaście goli w I lidze, miałem temat z Ekstraklasy. Do zostania na kolejne pół roku w Zawiszy namówił mi jednak Radosław Osuch.

Barwna postać.

Taki makaron na uszy nakręcał, że odmówić się nie dało. No, miałem mega fajny telefon od trenera z najwyższej ligi. Brak doświadczenia sprawił, że w to nie poszedłem. Gdybym wybrał ten kierunek, więcej pograłbym w Ekstraklasie. Cóż, młody i głupi byłem.

Jaki masz kontakt z młodymi w GieKSie? Dla nich jesteś boomerem?

Chyba nie. Młodzi też się zmienili. Nie są skryci, nie boją się zapytać o radę. Dobrym przykładem jest młody Kacper Ćwielong, syn starego Ćwielonga.

Piękne określenie. 

Ma 16 lat, ale już widać: jak będą w jego życiu dobre decyzje, to może zrobić karierę.

Jak u niego: też niedziela, 17:00, pogoda nie sprzyja do gry w piłkę?

Nie wiem, nie pytałem, na razie trenuje o 17:00, więc jest okej. Ale nic pewnego, tata też o tej godzinie bywa na meczach!

Myślisz, że pod koniec kariery będziesz legendą GieKSy?

Mam zbyt duży szacunek dla ludzi, którzy faktycznie są legendami: pana Jana Furtoka, pana Janusza Jojki, pana Ecika Janoszki. Żeby wejść do tego grona, to mistrzostwo Polski na pewno musiałoby być. Wiem, że w nowej historii GKS-u piszę historię wielkimi literami, ale do panteonu legend jeszcze daleka droga.

Cel na sezon w Ekstraklasie to utrzymanie?

Pomidor.

To nie ta zabawa.

Pan prezydent na fecie powiedział, że gramy o mistrzostwo.

Czyli mistrzostwo.

Na poważnie: nie chcę mówić, że gramy o utrzymanie, bo to byłoby zgubne. To by nas sprowadzało do walki o ligowy byt za wszelką cenę. GieKSa ma walczyć, stawiać się rywalom, mierzyć wysoko. Piłka jest nieprzewidywalna, kiedyś z Zagłębiem Lubin po awansie zrobiliśmy trzecie miejsce.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

Czytaj więcej o polskiej piłce:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

55 komentarzy

Loading...