“Znowu on?” z rezygnacją w głosie pytali czwartoligowcy, kiedy przyjeżdżały do nich rezerwy Herthy Berlin z Robertem Andrichem w składzie. “To skurwy*yn, nie daje żyć naszym” złościł się jeden z kibiców Unionu, który kiedyś przez kilka lat musiał oglądać Andricha po drugiej stronie barykady. “Kochamy go, jest naszym bulterierem, ale gdyby grał w innym klubie, byłby wrogiem nr 1” przyznał kierownik trzecioligowego Wiesbaden, w którym wówczas 23-letni Niemiec stracił sześć meczów w końcówce sezonu za dwie czerwone kartki. Potrafił grać tak agresywnie, że mało który skaut traktował go jak materiał na piłkarza Bundesligi. Tym bardziej nikt nie zakładał, że będzie to urodzony partner dla Toniego Kroosa na końcówkę jego kariery.
Przeciwieństwa potrafią się nie tylko przyciągać, ale też uzupełniać. Nie ma chyba bardziej rozsądnego wytłumaczenia na to, że obok najlepszego środkowego pomocnika na świecie, który braki motoryczne nadrabia wizją gry i techniką zagrań, biega zawodnik z rodowodem typowego przecinaka. “Ludzie zapominają, że też potrafię grać w piłkę” śmiał się Andrich pytany o swoją rolę w Bayerze Leverkusen, a potem w reprezentacji Niemiec, w której stał się kluczową postacią podczas EURO 2024. Nigdy nie obrażał się, że ktoś przylepia mu łatkę twardej “szóstki” w starym stylu. Ale też przyznał w jednym z wywiadów, że właśnie przez takie szufladkowanie tak późno doceniono go na najwyższym poziomie, który od zawsze chciał osiągnąć.
Inna sprawa, że na czwartym i trzecim poziomie rozgrywkowym w Niemczech Andrich wypracował sobie niezłą renomę. W Regionallidze Nordost zagrał 52 razy, a w 3. Lidze 80. To wciąż prawie tyle samo, ile ma dzisiaj występów w Bundeslidze. Z kolei na zapleczu pojawił się dosłownie na chwilę, rozegrał jeden sezon w barwach Heidenheim, bo zauroczył się nim Frank Schmidt, trener tego zespołu od 2007 roku. Schmidt sam grywał jako defensywny pomocnik i widział w Andrichu cząstkę siebie, acz kilka lat temu pewnie nie zdawał sobie sprawy, że jeden z jego ulubieńców przebije go tak szybko.
“Szóstka” z innej epoki i idealny partner Kroosa. Kim jest Robert Andrich?
–
Spis treści
- "Szóstka" z innej epoki i idealny partner Kroosa. Kim jest Robert Andrich?
- Dwa bieguny w trzeciej lidze. Andrich musiał wyjść spod wpływu Berlina
- Przełomem w karierze Andricha była wiara trenera, że potrafi coś więcej
- Czerwień i żółć w modzie. Osobliwy przypadek Roberta Andricha
- Zwycięski powrót do Berlina, smak Bundesligi i ewolucja w Leverkusen
- Sen Andricha. W sześć lat z trzeciej ligi do mistrzostwa Niemiec i EURO 2024
Dwa bieguny w trzeciej lidze. Andrich musiał wyjść spod wpływu Berlina
W Bundeslidze Andrich zadebiutował dopiero w 2019 roku. Zanim do tego doszło, przebrnął przez akademię Herthy, ale skończył tylko w jej rezerwach. Potem trafił do trzecioligowego Dynama Drezno, ale tam, delikatnie mówiąc, jego relacje z trenerem Uwe Neuhausem dość szybko nabrały chłodnych odcieni. Na jeden z wyjazdów w sezonie 2015/2016 Andrich nie pojechał, co klub wytłumaczył “problemami dyscyplinarnymi”. Tylko 272 minut na przestrzeni roku i zepsute więzi zadecydowały, że niemiecki pomocnik przeniósł się do innego trzecioligowca, SV Wehen Wiesbaden.
Andrich nie był świętoszkiem. Niemieckie media donosiły, że w młodym wieku nie potrafił wykazać się profesjonalizmem, jakiego oczekiwano nawet na trzecim szczeblu. Nikt nigdy nie powiedział o tym wprost, ale kropki można było łatwo połączyć. Dyrektor sportowy Dynama podkreślał, że odpowiednie zachowanie jest ważne także poza boiskiem. Poza – słowo klucz, jeśli dodamy kontekst wypowiedzi Andricha sprzed kilku lat: – Kiedy pojechałem do Wiesbaden, postawiłem sobie wyzwanie, aby przez dwa lata kontraktu skupić się tylko na piłce i robić postępy. To, że tak dobrze się udało, jest wspaniałe. Pochodzę z Berlina, gdzie dużo się dzieje, gwar i rozpraszacze. W Dreźnie było podobnie, tylko tam wszyscy wszystko wiedzą i każdy piłkarz jest w centrum uwagi. Gdy przyjechałem do takiego miasta jak Wiesbaden, odetchnąłem. Tam mogłem skoncentrować się wyłącznie na treningach i meczach. To było dla mnie bardzo ważne i myślę, że było też głównym powodem, przez który od tego czasu tak się poprawiłem.
Wiesbaden, miasto uzdrowiskowe słynące ze źródeł termalnych i pięknych pasm górskich, było dla Andricha idealną odskocznią. Berlińskie pokusy poszły w niepamięć, bo wówczas 22-latek wręcz zakochał się w miejscu, w jakim może grać w piłkę. Miał też trochę szczęścia, bo o ile jego trener w czasie pierwszego sezonu, Torsten Fröhling, traktował go co najwyżej jak elitarnego pomocnika na poziomie trzeciej ligi, o tyle kolejny szkoleniowiec, Rüdiger Rehm, zobaczył w nim coś więcej.
Przełomem w karierze Andricha była wiara trenera, że potrafi coś więcej
– Jeśli jakiś zawodnik w wieku 22 lub 23 lat nadal gra w trzeciej lidze, można założyć, że nie zostanie zawodnikiem reprezentacji narodowej. Proszę mi uwierzyć: nikt, kto był wtedy w Wiesbaden, nie powiedziałby, że Robert ma szanse na bycie reprezentantem Niemiec na wielkim turnieju. Ale prawda jest też taka, że poszedł nietypową ścieżką. Tak naprawdę nie widziałem w nim ograniczeń. Miał już wiele ważnych umiejętności, choć oczywiście musiał niesamowicie ciężko nad sobą pracować. – powiedział Rehm.
I dodał na łamach “Kickera”: – Dziś jest mocny w odbiorach, zawsze pokazujący się do podania, zawsze dający opcję. Technicznie dobry, dowodzący zespołem, pozytywny w komunikacji. To samo potrafił sześć lat temu, tylko dzisiaj wszystko robi na topowym poziomie. Strzela też bramki, dodaje coś ekstra w ofensywie, nad czym pracowaliśmy właśnie w Wiesbaden. Robert lubił podłączać się do akcji i czekać w polu karnym na dośrodkowanie albo drugą piłkę, ale prawie zawsze pudłował w dobrej sytuacji. Dochodziło nawet do takich chwil, gdy się podłamywał. Zacząłem z nim o tym rozmawiać i zasugerowałem, żeby nie wkręcał sobie złych myśli. To nie była kwestia umiejętności piłkarskich, tylko większej koncentracji. Kiedy Andrich jest spokojniejszy, objawiają się jego atuty czysto piłkarskie i nawet strzeleckie.
Wtedy, w sezonie 2017/2018, Robert Andrich strzelił cztery bramki i dorzucił sześć asyst. W tym taką, absolutnie zjawiskową:
To był jego najlepszy rok w karierze, który oczywiście zwrócił uwagę Franka Schmidta. Na poziomie 2. Bundesligi brakowało mu człowieka, który nie ma aparycji przyjemniaczka i potrafi tak podostrzyć grę, że pomocnikom rywala odechciewa się wchodzić w fizyczne pojedynki. Rzecz jasna, na granicy przepisów, choć każdy kolejny klub Andricha musiał zdawać sobie sprawę, co dostaje w pakiecie.
Czerwień i żółć w modzie. Osobliwy przypadek Roberta Andricha
Nie licząc dwóch ostatnich sezonów w Bayerze Leverkusen, które podlegają ewidentnemu wpływowi Xabiego Alonso, Andrich w zdecydowanej większości kampanii ligowych w jakimś meczu przedwcześnie wylatywał z boiska. Pierwszy sezon w seniorskim futbolu – czerwona kartka. Drugi – kolejna. Trzeci, ten z mniejszą liczbą minut w barwach Dynama, obył się bez surowej kary, ale następne to już najlepsza z możliwych “reklam” mrocznej strony niemieckiego pomocnika.
- Sezon 2016/17 w Wiesbaden: 12 żółtych kartek i jeden wylot z boiska
- 2017/2018, dalej Wiesbaden: 12 żółtych kartek i dwie bezpośrednie czerwone
- 2018/2019 w Heidenheim: tylko 4 żółte kartki, ale raz wyrzucony przez sędziego
- 2019/2020, już w Unionie Berlin: 12 żółtych kartek, jeden wylot z boiska
- 2020/2021, jeszcze Union: 5 żółtych kartek, ale jedna czerwona
- 2021/2022, Bayer Leverkusen: 8 żółtych kartek i jedna czerwona
Sześć lat z rzędu z przynajmniej jedną czerwoną kartką. Jeśli coś miało określać Andricha, to właśnie ta statystyka. Co więcej, jak już Niemiec osłabiał swój zespół, robił to z przytupem. Choćby w derbach Berlina jako piłkarz Unionu potrafił zagrać niebezpiecznie dla zdrowia rywala już w 23. minucie. A że w Niemczech bezpośrednia czerwień oznacza pauzę na trzy kolejki, było tak, jakby Andrich zniknął na cztery. To nie był jedyny taki przypadek, dlatego łącznie z powodu zawieszeń reprezentant Niemiec stracił do tej pory aż 28 meczów. To zdecydowanie więcej niż z powodu urazów, co być może jest ewenementem na skalę światową.
Zwycięski powrót do Berlina, smak Bundesligi i ewolucja w Leverkusen
Znamienne jest to, że kilku czołowym trenerom Bundesligi o zupełnie różnym podejściu do futbolu Andrich w określony sposób imponował. Urs Fischer, który dał Unionowi zielone światło na transfer za 3 mln euro, powiedział, że to “agresywny lider” dający stabilizację w środku pola. Union Berlin był świeżo po awansie do elity, a to był jeden z transferów, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Andrich lądował wysoko w klasyfikacjach skutecznych odbiorów, przechwytów czy wślizgów. Grając o utrzymanie przeciwko najlepszym zawodnikom w Niemczech, wyeksponował to, za co był ceniony w niższych ligach. Ale w drugim roku dołożył też konkrety w ofensywie: 5 bramek i 2 asysty, co klubom z czołówki dało do myślenia. Właśnie w Berlinie, tyle że po jego drugiej stronie, Andrich ostatecznie zerwał z łatką piłkarza, który może być co najwyżej wybitnym przecinakiem.
W 2021 roku Bayer Leverkusen wykupił go za 6,5 mln euro. 26-latka, defensywnego pomocnika sprawdzonego w Bundeslidze, z nikłym potencjałem na rozwój, ale też niewielkim ryzykiem niewypału. Jakże jednak zaskoczony musiał być Gerardo Seoane, a potem Xabi Alonso na widok dojrzałego już piłkarsko człowieka, który wciąż ewoluuje. Im lepszego pomocnika Andrich miał obok siebie, tym lepiej wyglądał. Owszem, przede wszystkim nosił fortepian, ale w jakim stylu. Gdy w Leverkusen pojawił się trener Alonso, a później wraz z nim Granit Xhaka, Andrich stał się perfekcyjnym partnerem w środku pola i zdaniem ekspertów najlepszą “szóstką” w Bundeslidze.
Gdy Xhaka, Wirtz czy Hofmann zajmowali się swoimi sprawami z nastawieniem na tworzenie akcji ofensywnych, Andrich zapewniał im bezpieczeństwo. Był odpowiedzialny za wszystko, co robi typowy defensywny pomocnik w starym wydaniu. Dobrze pokazuje to różnica w kontaktach z piłką, których w minione kampanii Andrich miał o 1500 mniej niż Xhaka. Gdy odzyskiwał futbolówkę, jak najszybciej oddawał ją bardziej kreatywnym kolegom. Nie bawił się w Grzegorza Krychowiaka, bo znał swoje miejsce w szeregu. Eliminował zagrożenie w taki sposób, żeby mogli błyszczeć inni. W dodatku w sezonie 2023/2024, który zaczął na ławce, nauczył się lepiej operować piłką i wszedł na poziom 90% dokładności podań. W poprzednich miał odpowiednio 85% i 88%.
Dlaczego to było tak ważne? Bo we wrześniu poprzedniego roku wydawało się, że Andrich nie ma szans z Exequielem Palaciosom w rywalizacji o miejsce w składzie, po tym jak Xabi Alonso zaczął zmieniać system gry i wymagać od środkowych pomocników większej wszechstronności oraz mobilności w kontratakach. Dość powiedzieć, że Andrich w rundzie jesiennej tylko trzy razy wyszedł na mecz od 1. minuty, czym Alonso dał wyraźny sygnał, że to może być ostatni rok 29-latka w barwach “Aptekarzy”.
Sen Andricha. W sześć lat z trzeciej ligi do mistrzostwa Niemiec i EURO 2024
Ale los uśmiechnął się do Andricha, kiedy Palacios zaczął mieć problemy zdrowotne na przełomie roku. I gdy już Niemiec wszedł do składu, miejsca nie oddał, a Alonso znów zaczął cenić jego umiejętności na tyle, że wstawiał go nawet do linii obrony jako stopera. – Gra bardzo dobrze na swojej pozycji. Jest kimś w stylu libero. Broni nam środka pola. To bardzo ważny zawodnik z charakterem. Zawsze chce wygrywać i jest wszędzie, żeby gasić pożar – powiedział Alonso po półfinale Ligi Europy z AS Romą, w którym Andrich zdobył bramkę.
Finał tej historii doskonale znamy. Co prawda w finale Bayer został zdeklasowany przez Atalantę, a Andrich wszedł na boisko dopiero w 68. minucie za Palaciosa, ale wcześniej został mistrzem Niemiec bez porażki po 34. kolejkach. Klub przeszedł do legendy, a wraz z nim “Potwór z Poczdamu”, który kilka razy decydował o wyniku meczu w samej końcówce. I tak jak zdobył uznanie Fischera i Alonso, tak w końcu przekonał do siebie Juliana Nagelsmanna. Listopad 2023 roku, mecz z Austrią, Andrich debiutuje w kadrze w wieku 29 lat. Czerwiec 2024 roku – gra na mistrzostwach Europy.
Takiego profilu defensywnego pomocnika za naszą zachodnią granicą nie mieli od dawna. Mówi się, że Andrich przypomina trochę Samiego Khedirę, tego Khedirę, który partnerował Kroosowi 10 lat temu na wygranym przez Niemców mundialu w Brazylii. Mija dekada, a mistrz świata znowu ma obok siebie gościa z tych od czarnej roboty, o których nigdy nie mówi się wystarczająco wiele. Śmietankę spijają Kroos czy wyżej ustawiony Gundogan, a przecież warto zwrócić uwagę, jak na wielkiej arenie została przywrócona “szóstka” z minionej ery i to z taką przygodą od niemal ugrzęźnięcia w trzeciej lidze do występów na niemieckim EURO 2024.
Źródła: berliner-kurier.de, tagesspiegel.de, fc-union-berlin.de, bundesliga.com, kicker.de
WIĘCEJ O EURO 2024:
- Największe pudła, odwaga Polaków, pech Chorwatów. EURO w pigułce
- Za wielką Albanię chcą umrzeć nawet dzieci. Bałkańskie upiory EURO [REPORTAŻ]
- N’Golo Kante, dawca uśmiechu
- Czy czujesz się bezpiecznie? Tak, ale… Strach na strefach kibica
Fot. Newspix