Teoria kosztów utopionych sugeruje, że częstotliwość zmian selekcjonerów nie powinna być argumentem za dalszą pracą Michała Probierza. Wcześniejsze dymisje już się wydarzyły, a brnięcie w kolejny błąd bywa bardziej kosztowne niż wycofanie się z niego zawczasu. Taka perspektywa wymagałaby jednak założenia, że prezes Cezary Kulesza za czwartym razem byłby w stanie znaleźć kogoś lepszego niż w poprzednich trzech próbach. A nie ma żadnego powodu, by tak sądzić.
Reprezentację Polski prowadziło w XXI wieku już dwunastu selekcjonerów, jednak przypadek Michała Probierza i tak zaczyna wyrastać na szczególny. Praktycznie żaden jego poprzednik nie musiał zrobić tak niewiele, by przy dość szerokim konsensusie utrzymać się na stanowisku. Gdy obejmował drużynę po Fernando Santosie, jego przewagę nad Markiem Papszunem czy Janem Urbanem tłumaczono tym, że ma selekcjonerskie doświadczenie z kadry U-21, choć zdążył ją poprowadzić ledwie w dwóch meczach o punkty. Gdy z trzech pozostających do końca eliminacji spotkań wygrał jedno, z Wyspami Owczymi, nie dając rady pokonać u siebie ani Czech ani Mołdawii, mówiono, że eliminacje zostały przegrane wcześniej i rozliczenie nastąpi po barażach. W nich bez oddania celnego strzału przez 120 minut udało się ograć Walię, bo Wojciech Szczęsny obronił rzut karny. A właściwie jeszcze zanim drużyna zdążyła kopnąć na Euro piłkę, z PZPN-u już płynął sygnał, że selekcjoner po mistrzostwach Europy będzie pracował dalej. Mimo błyskawicznego odpadnięcia z Euro nie wzbudza to zresztą żywszych dyskusji, wszak mecze towarzyskie udało się wygrać, porażka z Holandią została poniesiona po walce, a selekcjoner miał ładny garnitur, który zauważyły zagraniczne media.
Probierz był beneficjentem okoliczności, w których przejął zespół, bo pułap oczekiwań, jeśli chodzi o wyniki, został obniżony do minimum przez Santosa, a jeśli chodzi o styl, przez Czesława Michniewicza. Poprzednicy nie mieli tak łatwo. Jerzego Brzęczka mierzono z korzystnym wrażeniem, jakie na ogół pozostawiała kadra Adama Nawałki, więc wyniki nie wystarczały. Paulo Sousę porównywano z wynikami Brzęczka, więc wrażenie działało tylko krótkofalowo. Na tle Brzęczka Probierz nie wypadałby już pod względem wyników rewelacyjnie, podobnie jak pod względem odwagi na tle Sousy. Ale że jego tłem są Santos z Michniewiczem, śpi spokojnie.
ZABURZONE CYKLE OCHRONNE
W szerszym kontekście Probierz nadal jest beneficjentem okoliczności, bo karuzela zwolnień selekcjonerskich została w Polsce w ostatnich latach rozkręcona do absurdu. W pierwszych kilkunastu latach XXI wieku w miarę działała jeszcze dość naturalna zasada cykli. Jerzy Engel przeszedł cykl eliminacyjny do mundialu, ale przegrał turniej, więc musiał odejść. Podobnie jak Paweł Janas. Leo Beenhakker osiągnął sukces na tyle bezprecedensowy, że udało mu się przetrwać nawet nieudane mistrzostwa i wyleciał z pracy dopiero na koniec kolejnego cyklu mundialowego. Franciszek Smuda pracował z myślą o Euro 2012 i po nim został rozliczony. Podobnie jak Waldemar Fornalik po niewywalczeniu awansu na mistrzostwa świata. Czy Adam Nawałka, który też pracował do pierwszej skuchy. On turnieju nie położył, podobnie jak następujących po nim eliminacji i dopiero następne mistrzostwa wysadziły go z siodła. Musiało dojść do rzadkiej katastrofy, jak w przypadku Zbigniewa Bońka, by ingerencja nastąpiła, zanim realizacja celu sportowego została już ostatecznie pogrzebana. Nie był PZPN wzorem stabilności ani zaufania do ludzi, niespecjalnie pozwalał im się uczyć na błędach, ale przynajmniej funkcjonowały jakieś minimalne okresy ochronne.
Ostatnie cztery lata były już jednak ostrą jazdą bez trzymanki. Zapoczątkowała ją kontrowersyjna tak wtedy, jak i dziś, decyzja Bońka o zwolnieniu Brzęczka na pół roku przed turniejem, czyli zanim na dobrą sprawę zdążył cokolwiek przegrać. Była to też decyzja podjęta w roku zakończenia i tak wydłużonej kadencji prezesa, co zrodziło kolejne problemy, ponieważ tak jakoś się przyjęło, że każdy nowy prezes PZPN-u musi mieć prawo do wyboru własnego selekcjonera. Cezary Kulesza dostał więc Sousę w spadku po poprzedniku, co pewnie nie poprawiło klimatu rozmów między nimi. Poza tym Portugalczyk, choć po przegranym turnieju utrzymał się w siodle, wyszedł z niego ranny. Część środowiska, jako na obcokrajowca, nastawała na niego już od pierwszego dnia, zwłaszcza że Brzęczka większości było po ludzku szkoda. Po przegranym Euro część powoływała się na dobre wrażenie, ale spora grupa widziała w nim już siwego bajeranta. Ucieczka do Flamengo wydawała się ruchem uprzedzającym działanie PZPN-u.
Trzeba więc było szukać trenera tymczasowego, z myślą o wygraniu barażu i awansowaniu na mundial. Okres Michniewicza okazał się nieoceniony dla zdobywania wiedzy na temat społecznych oczekiwań wobec reprezentacji Polski. Był bowiem rzadkim przykładem trenera, który w ciągu dziewięciu miesięcy pracy zrealizował absolutnie wszystkie postawione przed nim, a nieoczywiste do osiągnięcia cele: wygrał baraż ze Szwecją, z którą Polsce tradycyjnie się nie wiodło, utrzymał drużynę w najwyższej dywizji Ligi Narodów i jeszcze jako drugi obok Nawałki wyszedł z Polską z grupy na wielkim turnieju. Polska znalazła się tym samym wśród ośmiu najlepszych drużyn kontynentu, identycznie jak w 2016 roku. Jednocześnie osiągnęła to w tak odrażający sposób, tak na boisku, jak i poza nim, że nie było innego wyjścia, jak w kolejny cykl wejść z nowym selekcjonerem. Do tego czasu jeszcze można było myśleć, że wynik powinien zamykać wszystkie dyskusje. Od Michniewicza wiadomo, że polski kibic oczekuje jednak przynajmniej absolutnego minimum przyzwoitości.
PIĘĆ RAZY NA EURO Z PIĘCIOMA RÓŻNYMI SELEKCJONERAMI
Na nowy cykl przyjechał więc Santos, ale podchodził do pracy z wręcz obraźliwym brakiem zaangażowania, osiągając zarówno jeśli chodzi o wyniki, jak i styl, historyczne dno. Znów trzeba więc było w trakcie jednego okresu turniejowego majstrować przy stanowisku selekcjonera. I tak trafił do kadry Probierz. Piąty selekcjoner w ciągu dwóch i pół roku. Jeden z nich stracił pracę po udanych eliminacjach, nie rozgrywając turnieju, drugi po – wynikowo – udanych mistrzostwach. Absolutny galimatias na stanowisku, które premiuje stabilność. Nie ma tu przecież możliwości regularnie trenować z zawodnikami i lepić ich na swoją modłę. Jakakolwiek sposobność wywarcia na nich wpływu nadarza się tylko tym, którzy pracują ze swoją kadrą przez lata. Tymczasem Polska na pięć udziałów w mistrzostwach Europy, przystępowała do nich z pięcioma różnymi selekcjonerami. Oprócz Nawałki nie było w XXI wieku nikogo, kto prowadziłby polską drużynę na dwóch turniejach, mimo że przecież Polacy jeżdżą na nie z bezprecedensową regularnością. Od 2016 roku nie opuścili ani jednego, mało która reprezentacja w Europie może to o sobie powiedzieć.
Jest więc jasne, że stanowczo zbyt często majstruje się w Polsce przy obsadzie stanowiska selekcjonera, co doprowadziło do chaosu, w którym nie da się niczego zbudować i nikogo nie można nawet obarczyć winą za niepowodzenie, bo każdy pracuje zbyt krótko, by ponosić pełną odpowiedzialność. W środowisku piłkarskim, zamiast tradycyjnego żądania głów, tym razem jest wyczuwalne zmęczenie ciągłymi zmianami. Jeśli Probierz nie skompromitował się na stanowisku, jeśli dał choć minimalne powody do optymizmu, wszyscy z nadzieją się ich chwytają. Gdyby podobne nastroje panowały w czasach Brzęczka, nikomu nawet nie przyszłoby do głowy kwestionowanie go. Wtedy wszyscy liczyli jednak na zbudowanie kadry naszych marzeń, więc szukano dziury w całym. Dziś liczą po prostu, że uda się uniknąć kolejnego teatrzyku z wybieraniem selekcjonera przez prezesa Kuleszę.
Zgodnie z teorią kosztów utopionych, wcześniejsze okoliczności nie powinny mieć żadnego znaczenia przy podejmowaniu decyzji na temat przyszłości posady trenera kadry narodowej. Tamte rzeczy już się wydarzyły, pozostawienie Probierza na stanowisku ich nie cofnie. Brnięcie w błąd dla uzasadnienia błędnej decyzji z przeszłości jest bardziej kosztowne niż wycofanie się z niego odpowiednio wcześnie. Przyjęcie takiej perspektywy wymagałoby jednak założenia, że teraz prezes byłby w stanie wybrać kogoś lepszego niż przy poprzednich trzech próbach. Widząc jednak, jaką ma rękę do rekrutacji i wiedząc, że w Białymstoku klub przezeń prowadzony notował dobre wyniki tylko z Probierzem za sterami, można uznać, że nikogo lepszego niż obecny selekcjoner Kulesza i tak by nie zatrudnił. A byłby w stanie zatrudnić gorszych. Dlatego, nawet jeśli Probierz nie jest dla kogoś wymarzonym selekcjonerem, trzeba raczej uznać, że Kulesza wymarzonego selekcjonera po prostu by nie wybrał. Istniejące opcje to albo pogrążanie się w dalszym chaosie wywołanym zmianą trenera i poszukiwaniem nowego, albo próba zbudowania minimalnej stabilizacji wokół tego, który już jest.
BRAK OPCJI REWOLUCYJNEJ
Gdyby istniała opcja rewolucyjna, w której ktoś po kolejnym rozczarowująco zakończonym turnieju wyszedłby i ogłosił zorganizowanie systemu szkolenia, postawienie na inne cechy niż te, które dotychczas miały nas charakteryzować, rozpisanie jakiegoś sensownie brzmiącego długofalowego planu, w którym będzie chodziło o coś więcej niż awans na kolejny turniej, byłbym pierwszym nawołującym, by nie tracić z Probierzem ani dnia dłużej. Ale taka opcja nie istnieje. Skoro wszystkich kolejnych szefów polskiej piłki bardziej interesuje doraźny sukcesik niż realne przeoranie istniejących struktur, trzeba uznać, że ta sytuacja na razie się nie zmieni. Przynajmniej wiadomo, w jakich realiach się poruszamy.
Skoro kolejne przegrane Euro nie będzie punktem zwrotnym dla myślenia o polskiej piłce przez jej szefów, trzeba zmienić myślenie o niej z perspektywy kibiców i komentatorów. Skoro nie będziemy mieć w dającej się przewidzieć przyszłości lepszych piłkarzy, trenerów i działaczy od krajów, z którymi rywalizujemy na wielkich turniejach, jedyny sposób, jaki nam pozostaje, to inwestowanie w tych, których mamy. Marzenie o sensownym selekcjonerze z zagranicy trzeba porzucić, bo po pierwsze sensownego pewnie nie udałoby się tu ściągnąć, po drugie, nawet gdyby się udało, przy naszych działaczach i tak by przy pierwszej okazji czmychnął, a po trzecie środowisko uniemożliwiłoby jego długofalową pracę, bo przy pierwszym niepowodzeniu by go zaszczuło. Być może kiedyś polska piłka będzie na kogoś takiego gotowa, ale na razie, jako całość, nie jest.
Selekcjoner musi być więc Polak, lecz kandydata jedności narodowej i tak znaleźć by się teraz nie udało, a każdy rodziłby nowe ryzyka. Czy poradzi sobie w pracy selekcjonerskiej, choć wcześniej nie miał z nią do czynienia? Jak poukłada sobie relacje z gwiazdami kadry? Czy nie da sobie wejść na głowę dziennikarzom albo odwrotnie, czy nie zamknie się przed nimi w twierdzy? Czy Maciej Skorża wytrzymałby ciśnienie? Czy Jan Urban nie jest zbyt ofensywny, jak na możliwości, które mamy? Czy Marek Papszun potrafiłby odnieść sukces poza Częstochową?
OPCJA MINIMALIZUJĄCA RYZYKO
W tym sensie Probierz zaczął już być opcją minimalizującą ryzyko: ma teraz już jakieś doświadczenie selekcjonerskie, był na wielkim turnieju, budował relacje z drużyną. Teraz o autorytet będzie mu już tylko łatwiej: dla tych, z którymi zaczynał, był trenerem, który pracował w Cracovii i Jagiellonii, dla tych, którzy wejdą do kadry teraz, będzie już panem selekcjonerem. Proporcje między rozładowywaniem napięcia wokół kadry a węszeniem spisków na razie udaje mu się w miarę zachowywać. Taktycznie nie ma odwagi Sousy, ale też bojaźliwości Michniewicza. Umie się dogadywać z przaśnymi działaczami, lecz tworzy też wizerunek oczytanego miłośnika golfa. Być może nie ma razie jako selekcjoner wielu ewidentnych atutów, ale przynajmniej nie ukazuje dyskwalifikujących wad. A to, jak wiemy z poprzednich lat, już naprawdę całkiem dużo.
Docelowo taka reprezentacja jak Polska może w starciach z silniejszymi wygrywać tylko zespołowością, zgraniem, lepszymi mechanizmami. Tego wszystkiego nie uda się jednak wypracować, jeśli co chwilę będzie się wpuszczać do szatni nowego selekcjonera z jego nowymi koncepcjami. Przez ostatnie ćwierć wieku szefowie PZPN-u spróbowali zatrudnić wszystkich możliwych trenerów. Był futbol na tak i futbol na nie. Był Portugalczyk i Holender, byli Polacy popularni i niepopularni. Jedyne, czego nie spróbowali, to zdecydować się na kogoś i przez kilka lat trwać przy nim niezależnie od okoliczności. Jakkolwiek sam nigdy bym na stanowisko selekcjonera Probierza nie wybrał i pozostaję sceptycznie nastawiony do przypisywanej mu przemiany, skoro już znalazł się w miejscu, w którym jest, warto pozwolić mu działać, uczyć się i zbierać doświadczenie. To chyba ostatnia szansa, by cały beznadziejny cykl od mundialu w Katarze do Euro w Niemczech nie poszedł całkowicie na marne.
UNIKANIE PALENIA KANDYDATÓW
Polska piłka musi się chyba nauczyć, że odpowiednich kandydatów do pracy z reprezentacją jest na rynku na tyle niewielu, że konkretne nazwiska trzeba palić tylko, kiedy naprawdę nie ma już innego wyjścia. Jeśli czyjaś praca jakkolwiek rokuje, jeśli zostawia choć minimalne promyki nadziei, trzeba się ich chwytać i zobaczyć, co się stanie. Uczyć się nie zwalniać Nawałki po jednym nieudanym turnieju, Brzęczka po brzydkich eliminacjach, a Probierza po – całkiem możliwe – trzech porażkach na Euro. Okoliczności awansu Polski na ten turniej, grupa, w jakiej się znalazła, sprawiają, że selekcjonerowi trudno nawet przypisywać winę, za to, co się stało. To ani czas na winy, ani zasługi. Osiem miesięcy jego pracy pokazało tylko tyle, że nie trzeba go definitywnie skreślać, że można dać mu szansę, że schyłkowa Cracovia to nie jest szczyt jego trenerskich możliwości.
Jesienią będzie Liga Narodów, w 2025 roku mundialowe eliminacje. I przynajmniej do momentu ich zakończenia, jeśli nie będzie w kadrze lub wokół niej jakiejś totalnej, ale naprawdę totalnej katastrofy, powinniśmy wszyscy dać sobie na wstrzymanie z ciągłym analizowaniem, czy Probierz to odpowiedni człowiek na właściwym miejscu. Nie zamieniajmy każdego kolejnego meczu w plebiscyt, czy dalej chcemy takiego selekcjonera, czy jednak wolelibyśmy innego. Niech do końca 2025 roku ten temat w ogóle zniknie z agendy. Wiem, to byłby kolejny niezasłużony parasol rozkładany nad Probierzem, ale trudno. Przyjmijmy roboczo, że skoro czterech różnych selekcjonerów nie wygrało z Polską żadnego meczu na Euro, to nie może być tylko wina selekcjonerów. Dwa pełne lata Probierza na stanowisku to byłby pierwszy kroczek w stronę normalności, czyli zatrzymania spirali ciągłych zmian. A to już byłaby szkoleniowa rewolucja na miarę naszych aktualnych możliwości.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Piro, flagi, wrzawa i buczenie. Albański kocioł w Düsseldorfie
- Kylian Mbappe w masce żółwia? Przygotowała ją polska firma!
- Mellibruda: Probierz sprawił, że ludzie widzą w tej kadrze przyszłość [WYWIAD]
Fot. FotoPyK/Newspix