Wojciech Szczęsny przed meczem z Austrią deklaruje, że nie przyjechał do Niemiec tylko po to, żeby przebimbać tu dwa tygodnie i zawinąć się z powrotem do domu. Żeby uniknąć takiego obrotu wydarzeń trzeba jednak wygrać mały finał w Berlinie. To spotkanie przyniesie nam odpowiedź na pytanie o to, jak silna tak naprawdę jest reprezentacja Polski.
Osiem spotkań bez porażki z rzędu i styl gry, który emocjonuje przeciętnego widza bardziej niż głęboka defensywa, z której wypady zdarzają się jedynie na pielgrzymki do rywali, żeby dali nam fory. To jedna strona medalu początku kadencji Michała Probierza. Druga to detale, szczególiki, które trochę mącą idealny obraz. Bo w ośmiu grach, których selekcjoner nie przegrał, mieszczą się niepowodzenia w najważniejszych momentach: gdy mogliśmy dać sobie jeszcze szansę na bezpośredni awans, kadra Probierza zawiodła z Czechami oraz Mołdawią, a kiedy graliśmy o bilety do Niemiec w barażach, to formalnie też przecież był to jedynie remis.
Selekcjoner na swoją obronę ma argumenty, które wcale nie brzmią jak szukanie plusów na siłę: odwrócenie losów eliminacji było trudne, bo przejął grupę kompletnie rozbitą i nie miał na to wiele czasu. Z kolei w Cardiff liczył się efekt końcowy, więc jeśli można go było osiągnąć w rzutach karnych, to przecież żadna ujma, że tak się właśnie stało.
Teraz jednak półśrodki nie wystarczą, bo w przypadku każdego innego wyniku niż zwycięstwo, reprezentacja Polski będzie już jedną nogą poza turniejem, jakbyśmy byli świadkami pojedynku zapaśników, a nie piłkarzy. Wydaje się zresztą, że jest to wyjątkowo trafna analogia, bo z Austriakami o ten awans trzeba będzie się najzwyczajniej w świecie naparzać.
Polska – Austria. Najbardziej agresywny zespół na EURO na drodze do awansu z grupy
W Niemczech nie ma większych twardzieli niż Austriacy. Fakt, nie opinia, bo potwierdzają to liczby. W naszym meldunku z obozu najbliższego rywala Polaków zauważamy, że Das Team to ekipa najczęściej uciekająca się do wysokiego pressingu, nacisku na przeciwnika na jego połowie – im bliżej bramki rywala, tym lepiej. Do garści liczb oraz wykresów ze “StatsBomb”, którymi się posiłkujemy, wypada jednak dorzucić coś jeszcze.
Aggresive actions to hasło, pod którym kryje się kilka pojęć bezpośrednio odnoszących się do słynnego jeżdżenia na tyłkach (w zasadzie nie mam pojęcia, dlaczego Polacy nie wpadli jeszcze na stworzenie takiej statystyki i nazwania jej właśnie w ten sposób):
- próby odbioru piłki
- skoki pressingowi
- faule
Jest tylko jeden warunek: muszą się one wydarzyć w ciągu dwóch sekund od momentu otrzymania futbolówki. Mówiąc krótko, komputerowcy postanowili stworzyć kategorię, która zmierzy to, jak bardzo ktoś skacze przeciwnikowi do gardła, uprzykrzając mu życie na boisku. Okazało się, że to rubryka, która w idealny sposób pasuje do drużyn wyznających filozofię Ralfa Rangnicka, selekcjonera reprezentacji Austrii.
Trela: Drużyna, w której żyłach płynie Red Bull. Austria zespołem klubowym na Euro
Michał Trela pisał o tym, jak pomysł na futbol trenera z Niemiec wychował kolejne pokolenia austriackich zawodników. Faktycznie, Das Team składa się z ludzi wierzących w intensywność jako sens gry w piłkę jako taki. Michał Probierz sięgnął nawet pamięcią do spotkania reprezentacji młodzieżowej, którą prowadził. Towarzyskie kopanie z nimi w Turcji skończyło się wówczas tak, że Filip Szymczak wrócił ze zgrupowania z poważnym urazem.
Jeszcze lepiej korzystanie z tego podejścia w praktyce pokazuje EURO 2024.
Również w eliminacjach Austriacy wyróżniali się pod względem aggresive actions, a w bliźniaczej kolumnie – aggresion – nie mieli sobie równych. Nie trzeba zresztą zagłębiać się w dane i analizy: wystarczy przejrzeć zdjęcia Francuzów po inauguracji EURO. Rozbita głowa, połamany nos, do tego pięć, najwięcej w pierwszej kolejce, żółtych kartek dla austriackich piłkarzy. Bez wątpienia jest to ekipa, która nie wychodzi na mecz z nastawieniem: tylko po kolei, żeby nikt dwa razy wpierdolu nie dostał.
Jak potrzeba, to przestawią komuś facjatę dwukrotnie.
Reprezentacji Polski brakowało odwagi do walki z rywalem
– Na agresję są zawsze dwa sposoby. Albo grać w piłkę, albo być bardziej agresywnym. Mam nadzieję, że zrobimy te dwie rzeczy – stwierdził na przedmeczowej konferencji prasowej Wojciech Szczęsny. Reprezentacji Polski na przestrzeni ostatnich lat problemy sprawiała skuteczność w choćby jednym ze wspomnianych przez bramkarza zagadnień, co dopiero mówić o multitaskingu. W eliminacjach mistrzostw Europy zwracaliśmy wręcz uwagę na to, że biało-czerwoni są zbyt eleganccy, zwłaszcza w obliczu kłopotów.
Gdy przeciwnik na nich naciskał, z rzadka uciekali się do nieprzepisowych zagrań, nie pakowali głowy tam, gdzie ktoś inny nie włożyłby nogi, łokcie nie trącały żeber przeciwników, nie sypały się żółte kartki. Czasami właśnie tej agresji najbardziej nam brakowało, nie potrafiliśmy zebrać w sobie tyle pewności, żeby zaznaczyć terytorium i pokazać, że z nami tak łatwo nie będzie. Znów możemy odnieść się do liczb i jeżdżenia na tyłkach (przejmijmy tę statystykę!).
Pod tym względem bylibyśmy w czołówce eliminacji dopiero, gdyby odwrócić tabelę.
Pamiętacie jeszcze Czechów i kompletne stłamszenie nas przez nich w Pradze? W rubryce aggresion ustępują miejsca tylko Austriakom, biało-czerwoni miotają się w środku stawki. Nie ma co się oszukiwać, parę minionych lat to okres, w którym reprezentacja Polski była wygodnym rywalem dla połowy Europy. Preferowaliśmy niską obronę, nie będąc jednocześnie przesadnie groźnym zespołem w kontratakach. Oddawaliśmy pole sami z siebie, z rzadka pokazywaliśmy pazurki.
Bartosz Bereszyński uważa, że to się zmieniło, że na EURO będziemy bardzo nieprzyjemną drużyną, która uprzykrzy życie każdemu. Natomiast Wojciech Szczęsny, do którego słów wcześniej się odwoływaliśmy, twierdzi, że sposobem na Austriaków może być boiskowe cwaniactwo.
– Nie mam nic przeciwko, żeby Austriacy także byli poobijani, biorąc pod uwagę, jak intensywnie grają na połowie przeciwnika. Będzie dużo sytuacji stykowych i gry ciałem. Trzeba być trochę cwanym, żeby przeciwnik zdobywał kolejne kartki.
Chwilę później na podobne pytania odpowiadał Michał Probierz, który stwierdził, że po dwugodzinnej batalii – to jak najbardziej słuszne określenie, trafniejsze niż “mecz” – z Walią czuje, że jego zespół jest gotowy na intensywną i twardą naparzankę z rywalem w spotkaniu o wielkiej stawce.
– Wiemy, jak agresywny będzie ten mecz. W Walii pokazaliśmy, że potrafimy. Żaden z zawodników nawet na ułamek sekundy nie pomyślał, aby się wycofać.
Odwołanie do Walii jest istotne o tyle, że w tym meczu nie tylko przetrwaliśmy, ale pokazaliśmy, że potrafimy odpłacić się pięknym za nadobne. Polacy zanotowali wówczas lepszy wynik aggresive action, zaliczyli więcej skoków pressingowych, odnotowali więcej akcji defensywnych. Pod każdym aspektem byli bardziej zajadli, nieustępliwi, więc nie jest tak, że kadrowicze muszą nagle wspiąć się na wyżyny.
Może nie są jeszcze na poziomie gotowości bojowej Austriaków, ale jest to inna drużyna niż ta, która bała się petard w Kiszyniowie.
Grać w piłkę też trzeba. Austria to potrafi
Michał Probierz zwrócił jednak uwagę na to, o czym pięć groszy dorzucił i Szczęsny. To nie tak, że w Berlinie mamy być jak Zinedine Zidane, który na tym samym obiekcie podczas poprzedniej wielkiej piłkarskiej imprezy w Niemczech znokautował Marco Materazziego. Żeby wygrać z reprezentacją Austrii, trzeba przede wszystkim zaoferować jakieś argumenty, kopiąc futbolówkę, nie rywala.
– Nawet kosztem ryzyka mamy grać w piłkę. Jesteśmy drużyną, która gra coraz lepiej. Z Holandią za wolno odbudowywaliśmy ustawienie, musimy także ograniczać straty. Wiemy, jak poruszają się Austriacy, jak grają.
Nie zapomnijmy o tym, bo nie po to budowaliśmy ten zespół i narrację wokół niego na fundamencie odwagi, żeby teraz skupić się jedynie na argumentach dotyczących walki fizycznej w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zresztą: nie zapominajmy, że Austria to nie jest drużyna, która rozbija nosy przeciwnikom zupełnie bezcelowo. W eliminacjach EURO 2024 drużyna Ralfa Rangnicka “zamknęła licznik” nie tylko pod względem agresji, ale przede wszystkim wykręciła najlepszy wynik strzałów oddanych po kontratakach.
2,13/90 minut, czyli trzykrotnie więcej niż wynosi średni wynik wszystkich drużyn, które walczyły o bilety do Niemiec.
Tylko Francuzi, Portugalczycy i Chorwaci częściej kończyli strzałem akcje pressingowe na połowie rywala, więc nacisk Austriaków przynosił sens. Więcej: bardzo często prowadził ich do uderzeń z czystych pozycji (clear shots – według “StatsBomb” to te próby, gdy przed napastnikiem stoi jedynie bramkarz). Żeby więc nie było tak, że choć fizycznie rywalowi sprostamy, to po ostatnim gwizdku sędziego zostanie nam jedynie rzucić:
– To nic nie dało, nie dało to nic.
Bo Austriacy będą “pierwsi w kulach” (i wpychaniu ich do bramki).
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Gmoch: Patrzę na „xG” i głupieję. Jestem stary, ale muszę nadążać
- Jasna strona księżyca. Opowieść o kadrze Leo Beenhakkera
- Ronaldo na ratunek byłego NRD
- „Gruzja wygra EURO” – mówią ludzie. Gdy zaczęli mieć dość polityków, pokochali futbol
- Przełomowe EURO. Strzały z dystansu wróciły do łask
- Szczęście, kobiety, podstęp i amfetamina. Dlaczego Węgrzy nie zostali mistrzami świata?
fot. NewsPix.pl