Szybkie przerzuty ze środka na skrzydła i szukanie tam pojedynków. Agresywna gra bez piłki jako warunek skutecznej obrony. I powtarzalne stałe fragmenty gry, które okazały się decydujące. Mecz z Ukrainą, choć toczony w mocno eksperymentalnym składzie, powiedział coś więcej o tym, jaką piłkę chce grać kadra Michała Probierza.
Po takich meczach zwykło się mówić, że wynik idzie w świat. Tyle że akurat wynik meczu towarzyskiego na tydzień przed rozpoczęciem Euro świata kompletnie nie interesuje. Dla polskich piłkarzy może być ważny o tyle, o ile zdoła wlać w nich poczucie, że nie muszą się obawiać innych uczestników Euro i są w stanie z nimi wygrywać. Da im też szansę na przygotowywanie się do turnieju w znacznie lepszej atmosferze niż w ostatnich miesiącach. Akurat w Polsce doskonale jednak wiadomo, że za atmosferę przed mistrzostwami niczego nie można sobie kupić. Do wyniku przeciwko Ukrainie nie można więc przykładać zbyt wielkiej wagi. Lepiej skupić się na meczu i konkretnych aspektach gry. Bo tylko to liczy się na siedem dni przed turniejem.
Polacy z piłką przy nodze: szukanie pojedynków na skrzydłach
Choć Polacy zarówno w pierwszej, jak i w drugiej połowie byli przy piłce znacznie krócej niż rywale, nie był to mecz, w którym liczyło się tylko to, co gospodarze zrobią bez piłki. Zawodnicy Michała Probierza nie panikowali, gdy musieli wymienić kilka podań z rzędu. Starali się też nie pozbywać piłki za wszelką cenę, choć ataki próbowali przeprowadzać szybko i konkretnie. Budowa akcji rozpoczynała się zwykle od krótkich podań bramkarza i stoperów, nawet przy wyższym podejściu rywali.
Spośród trójki środkowych pomocników do pomocy w rozegraniu najczęściej schodzili Taras Romanczuk, któremu nie przeszkadza przyjmowanie piłki tyłem do bramki nawet z rywalem na plecach i Piotr Zieliński. Który spod takiej opieki stosunkowo łatwo potrafi się uwolnić. Jeśli udało się przeprowadzić piłki do drugiej linii, kluczem było jak najszybsze przeniesienie gry na skrzydło. Przodowali w tym Zieliński i Sebastian Szymański, najbardziej zaawansowani technicznie, którym nie robiło różnicy, czy podają na kilkadziesiąt metrów lewą, czy prawą nogą. Polacy dążyli w ten sposób do stworzenia sytuacji jeden na jednego na skrzydle.
Znacznie lepiej w wygrywaniu tego typu pojedynków radził sobie po lewej stronie Nicola Zalewski niż po prawej Michał Skóraś. Zawodnik Romy sprawiał w ten sposób zdecydowanie więcej problemów przeciwnikom niż piłkarz Brugii, który prawdopodobnie nie będzie jednak kandydatem do podstawowego składu. Jeśli wahadłowy decydował się na ścinanie akcji do środka, obiegać go starała któraś z tzw. ósemek, czyli Zieliński lub Szymański. W pierwszej połowie raz na tego typu atak ze skrzydła zdecydował się Adam Buksa, czego efektem była sytuacja sam na sam, po której jego uderzenie z ostrego kąta obronił bramkarz.
Sęk w tym, że niewiele tego typu akcji udało się od A do Z. Zwykle, nawet gdy udawało się wygrać pojedynek na skrzydle, brakowało odpowiedniego dogrania w pole karne. Niewiele było też zaskakiwania rywali akcjami przez środek. Wydaje się, że wpływ na to mogła mieć szybka zmiana Arkadiusza Milika. Zamiast grać na dwóch współpracujących ze sobą napastników, Polacy przez większość meczu wystawiali wysuniętego Adama Buksę oraz podwieszonego pod niego Kacpra Urbańskiego. Ich współpraca nie wyglądała jednak dobrze. Wszystko, na co było stać rosłego napastnika z ligi tureckiej, ograniczało się w tej fazie meczu do zdobywania rzutów wolnych poprzez umiejętne zastawianie piłki tyłem do bramki. Po pojawieniu się na murawie Roberta Lewandowskiego pojawiły się zalążki lepszej współpracy dwójki z przodu. Po akcji Buksy, napastnik Barcelony celnie strzelił z dystansu na bramkę rywala. Podobnej akcji z Urbańskim nie udało się Buksie przeprowadzić. Obaj skupiali się na indywidualnych akcjach trochę w oderwaniu od siebie.
W efekcie Polakom z akcji nie udawało się dochodzić do wielu dogodnych okazji. Jedynego gola z gry strzelili w piątkowy wieczór po zablokowanej próbie strzału dystansu i zebraniu odbitej piłki. Centrostrzał Zielińskiego kompletnie zaskoczył ukraińskiego bramkarza. Choć wyszło bardzo sprytnie, trudno w tym przypadku mówić o wypracowanej akcji bramkowej. Mimo oddania inicjatywy rywalom i korzystnego wyniku, który pozwalał nastawić się na kontry, próby szybkich ataków też nie przynosiły Polakom większych efektów.
Aktywna gra bez piłki
Od początku mogła się natomiast podobać gra Polaków bez piłki. Zawodnicy Michała Probierza starali się nie zostawiać rywalom zbyt wiele miejsca, co niestety dla jednego z nich skończyło się fatalnie. Kontuzja Arkadiusza Milika, która na samym początku meczu pozbawiła go szansy zareklamowania się selekcjonerowi, wydarzyła się właśnie w trakcie agresywnego doskoku do rywala na jego połowie. Tego typu prób Polacy podejmowali szczególnie w pierwszej połowie sporo i często udawało się im skraść piłkę rywalom. W pressingu na połowie gości aktywnie uczestniczyło przynajmniej sześciu piłkarzy.
Ukraińcy zaczęli mocniej dochodzić do głosu, gdy w polskiej pierwszej linii zaczynało brakować doskoku równie agresywnego, jak na samym początku. Nieźle wyglądały próby wysokiego pressingu, ale przy cofnięciu się, dawały o sobie znać zbyt duże odległości między zawodnikami. Ukraińcy zaczęli zagrywać dłuższe podania, płaskie lub powietrzne, bezpośrednio za linię obrony. Upatrzyli sobie w tym szczególnie przestrzeń za plecami polskich skrajnych stoperów Sebastiana Walukiewicza i Jakuba Kiwiora. Obaj byli nastawieni, by wyskakiwać za rywalami i starać się grać z nimi na wyprzedzenie, więc zostawiali trochę miejsca za plecami, które starał się asekurować Bartosz Salamon. Środkowa postać polskiej obrony dobrze grała na wyprzedzenie, gdy piłka była kierowana w jego okolice. Nie zawsze nadążała jednak z łataniem dziur za plecami partnerów, przez co gracza Lecha udawało się wyciągać poza światło bramki, a nawet szerokość pola karnego. W ten sposób Ukraińcy strzelili jedynego gola. W kilku innych podobnych sytuacjach dobrymi interwencjami gospodarzy ratował Łukasz Skorupski.
Polacy mieli w tym meczu fazy, w których naprawdę dobrze zbierali tzw. drugie piłki, czyli bezpańskie spadające na ziemię po pojedynkach. Potrafili dzięki temu przejmować inicjatywę i zamykać rywali w okolicach ich pola karnego. Gdy jednak uścisk zelżał, gdy trzeba było odsapnąć i ustawić się bliżej własnej bramki, konsekwentne przesuwanie się po boisku, z zachowaniem odpowiednich odległości, nie funkcjonowało najlepiej. Wpisuje się to w obraz polskiej reprezentacji już od wielu miesięcy, a nawet lat. Najlepiej wygląda ona albo podczas wysokiego, albo niskiego pressingu. Gdy próbuje się ustawiać w średnim, zaczyna grać zbyt biernie i tworzą się w niej zbyt duże przestrzenie, co momentalnie przekłada się na sytuacje dla rywali.
Stałe fragmenty gry, czyli języczek u wagi
Wszystko, co zdecydowało o nadspodziewanie pewnym zwycięstwie Polski z innym uczestnikiem mistrzostw Europy, było związane z zagraniami ze stojącej piłki. Ukraińcy nie stworzyli w ten sposób większego zagrożenia przed polską bramką. Zawodnicy Probierza wyglądali w tym elemencie o niebo lepiej.
Już pierwszy rzut rożny przyniósł im gola. Polacy z narożników konsekwentnie dogrywali piłki dochodzące do bramki rywala, spadające w jego polu bramkowym. Co ciekawe, dorzucaniem nie zajmował się tym razem Zieliński. Lewą nogą dogrywał piłkę Szymański, prawą Skóraś. Obaj praktycznie zaliczyli w ten sposób po asyście. Praktycznie, bo po dośrodkowaniu zawodnika Fenerbahce pracę w polu karnym musiał jeszcze w pojedynku wykonać Salamon, który szczęśliwie zostawił piłkę Walukiewiczowi. Klasyczną asystę zaliczył natomiast prawą nogą Skóraś, dogrywając idealnie na głowę Tarasa Romanczuka. Doświadczony pomocnik na szczeblu reprezentacyjnym potwierdził znaną w piłce klubowej prawidłowość, wedle której zawodnicy często strzelają gole swoim byłym drużynom. To, że pierwszego gola dla Polski zawodnik Jagiellonii strzelił akurat przeciwko krajowi, w którym się wychował, na pewno pozostanie jedną z historii tego meczu.
Polacy starali się w podobny sposób dogrywać nie tylko z narożnika boiska, ale też z rzutów wolnych. Jedną z najlepszych sytuacji w drugiej połowie stworzyli sobie po ostrym dochodzącym dośrodkowaniu Szymańskiego i strzale głową Buksy, któremu strzelenie gola uniemożliwiła dobra interwencja bramkarza. Dziewięć celnych strzałów oddanych przez Polaków na bramkę rywala to wynik godny uwagi. Nie byłoby go jednak, gdyby nie dobrze egzekwowane stałe fragmenty gry. Widać, że trener Probierz pod tym względem wcześnie odrobił lekcję przed Euro. I to zdecydowanie powinno nastrajać optymizmem przed turniejem. Zwłaszcza że to nie była kwestia tylko jednego dobrze wykonanego stałego fragmentu gry. Akurat w tym elemencie było widać powtarzalność na niezłym poziomie.
Kwestie indywidualne
Nie ma co ukrywać, że choć na Euro będzie się liczył wynik zespołowy, mecz z Ukrainą był jeszcze specyficznym momentem, w którym zawodnicy grali też o coś dla siebie. Szczególnie ciekawy w tym kontekście wydawał się zestaw ataku, bo można było podejrzewać, że Buksa i Milik rozstrzygną między sobą, który z napastników zostanie skreślony. Zawodnika Juventusu znów skreślił jednak uraz. A Buksa, choć grywał już w reprezentacji lepsze mecze, zwykle jako zmiennik, udowodnił, że jego pracowitość oraz fizyczne zaangażowanie w rolę „wysuniętego ochroniarza” Roberta Lewandowskiego może się tej kadrze przydać. To zupełnie inny typ napastnika niż Karol Świderski, ale obaj wydają się mieć z kapitanem reprezentacji niezłe boiskowe porozumienie.
Jeśli chodzi o pewniaków do wyjściowego składu na swoich pozycjach, Probierz dał zagrać tym trzem, którzy ostatnio rzadko występowali w klubie. Brak rytmu meczowego najmniej było widać po Zielińskim, który tradycyjnie nadawał ton wydarzeniom na boisku oraz Zalewskim, nie po raz pierwszy w kadrze imponującym przebojowością i umiejętnością wygrywania pojedynków na skrzydle, która przy tym pomyśle na grę jest kluczowym elementem, by cokolwiek udało się w ofensywie. Gorzej wyglądał Kiwior, który lepiej prezentował się z piłką przy nodze niż bez niej, kilka razy źle ustawiając się względem Ukraińców wbiegających za jego plecy.
Pozostali piłkarze z jedenastki na Ukrainę mogą w pierwszym meczu na Euro być rezerwowymi, choć kilku na pewno ma chrapkę, by jeszcze wskoczyć do składu na starcie z Holandią. Najmocniejszy sygnał wysłał w tym kontekście Salamon, o miejsce na środku defensywy rywalizujący prawdopodobnie najmocniej z Pawłem Dawidowiczem. Gracz Lecha prezentował się w grze obronnej najpewniej z całej formacji i kilka razy naprawiał błędy kolegów z zagranicznych klubów. Przyczynił się przy tym do zdobycia pierwszej bramki. Udowodnił tym występem, że reprezentacja może na niego liczyć.
Oprócz niego o miejscu w jedenastce na pewno może też myśleć Szymański, który mógł się podobać zarówno jeśli chodzi o pracę bez piłki, jak i to, co robił, gdy Polska budowała ataki. Jego ruchliwość oraz dogrania ze stałych fragmentów gry czyniły go wyróżniającą się postacią zespołu. Problem gracza Fenerbahce polega na tym, że przy bardziej defensywnej taktyce na starcia z silniejszymi od Ukrainy rywalami, jego konkurentem do miejsca w składzie będzie pewnie Zieliński. W dotychczasowych ważnych starciach Probierz ustawiał w roli ósemki silniejszego fizycznie Jakuba Piotrowskiego i zwykle się nie rozczarowywał. W pomocy zostawało więc tylko jedno miejsce dla drobnego, świetnego technicznie piłkarza, przez co mecze z Czechami i Walią Szymański przesiedział w większości na ławce rezerwowych. A przecież w odwodzie jest jeszcze Jakub Moder, który w optymalnej formie łączy zalety obu tych piłkarzy.
Bardzo ciekawie kształtuje się rywalizacja o pozycję defensywnego pomocnika. Romanczuk, który dostał szansę w meczu z Ukrainą, strzelił gola i kilka razy pokazał znane atuty w pojedynkach. Jednocześnie jednak przy straconym golu zostawił zbyt dużo miejsca w środkowej części boiska. Nieodpowiednie ustawienie starał się potem skorygować biegowo, ale był już spóźniony. Numerem jeden byłby pewnie na tej pozycji Bartosz Slisz, ale jego problemy zdrowotne otworzyły szansę debiutu przed Jakubem Kałuzińskim. Były gracz Lechii Gdańsk nie pokazał jednak wystarczająco wiele, by rzutem na taśmę wedrzeć się do kadry. Probierz i tak zabiera jednak do Niemiec trzech kandydatów na tę pozycję, bo jest jeszcze Damian Szymański. I żaden w tej walce nie jest bez szans na grę od pierwszej minuty.
Notowań raczej nie poprawili natomiast gracze rywalizujący o pozycję półprawego stopera z Janem Bednarkiem. Walukiewicz wprawdzie strzelił gola, ale z całej obrony to on popełniał najwięcej błędów, zarówno w ustawieniu, jak i w rozegraniu. Bartosz Bereszyński, który za niego wszedł, miejsce w kadrze zawdzięcza uniwersalności, bo w razie potrzeby zagra na obu wahadłach oraz jako półprawy stoper, ale w żadnej konfiguracji nie wydaje się kandydatem do jedenastki. Największe zagrożenie dla Bednarka to możliwość zmieszczenia przez Probierza w obronie dwóch zawodników rywalizujących o miejsce na środku formacji, czyli Salamona oraz Dawidowicza, poprzez wystawienie tego drugiego w roli półprawego środkowego obrońcy. Wydaje się to jednak mało prawdopodobne, więc w obronie jako główne pytanie jawi się: Salamon czy Dawidowicz?
Pozostałe miejsca w jedenastce wydają się rozdane. Warto odnotować, że klasę w roli zmiennika po raz kolejny pokazał Skorupski, którego kilka udanych interwencji pomogło Polsce utrzymać dobrze wyglądający wynik. Przynajmniej w świetle wydarzeń z tego meczu o miejsce w składzie absolutnie nie musi się martwić Przemysław Frankowski, nawet pomijając jego własne atuty. Brak w kadrze Matty’ego Casha i mało przekonująca gra Michała Skórasia w roli wahadłowego sprawiają, że zawodnik Lens jest jednym z zawodników, których miejsce w składzie na Holandię jest najpewniejsze.
Skoro więc uznać, że spora część tych, którzy zagrali w piątek na Stadionie Narodowym na Euro, będzie tylko zmiennikami, można dojść do wniosku, że z reprezentacją Polski jest lepiej, niż przez ostatnie miesiące przypuszczano. Warto jednak ciągle mieć na uwadze okoliczności: dwie bramki po rzutach rożnych, jedna po bardzo szczęśliwym dośrodkowaniu, a do tego kilka naprawdę udanych interwencji bramkarza. Ten sam mecz przy trochę mniej szczęśliwym przebiegu paru kluczowych sytuacji mógłby się skończyć zupełnie innym wynikiem. Pewne ogranie Ukrainy pozwoli uniknąć rozpoczynania turnieju w Niemczech w minorowych nastrojach, ale na razie nie powinno zmieniać nic więcej. Zwłaszcza w kwestiach tak fundamentalnych, jak ocena szans Polski na wyjście z grupy.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Słodko-gorzki wieczór w Warszawie. Wygrywamy efektownie, ale kosztem urazów
- Janczyk z Narodowego: Mecz, który rozbudzi emocje
- Najlepsi Zieliński, Zalewski i Urbański [NOTY]
Fot. FotoPyK/Newspix