W czwartek wrzuciliśmy ostatni ranking najlepszych piłkarzy na danej pozycji w Ekstraklasie i powoli kończymy proces przestawiania się z trybu ligowego na reprezentacyjny. Nie ukrywamy jednak, że jeszcze tak średnio czujemy gorączkę Euro 2024 i zresztą chyba nie tylko my, bo nawet w mediach głównego nurtu, które raz na dwa lata przypominają sobie o futbolu przed ME lub MŚ, dzieje się w tym temacie znacznie mniej niż w poprzednich latach.
Nie było w XXI wieku wielkiego turnieju, przed którym na naszej kadrze ciążyłaby tak mała presja. Nie ma mowy o żadnym pompowaniu balonika oczekiwań, w zasadzie trzeba byłoby się zastanowić, czy jest on nadmuchany na tyle, by w ogóle mieć swój podstawowy kształt. Nawet umiarkowanego optymizmu w narodzie nie ma i trudno się dziwić.
Skompromitowaliśmy się w arcyłatwej na papierze grupie eliminacyjnej. Do finałów weszliśmy psim swędem po rzutach karnych z Walią. Na samym turnieju mamy wyjątkowo trudną grupę z Holandią, Francją i będącą na fali wznoszącej Austrią. O niewielu z naszych reprezentantów można aktualnie powiedzieć, że są w optymalnej formie i w ostatnim czasie imponowali w swoich klubach. A jeśli się tacy znajdą, nieraz dotyczy to postaci z drugiego szeregu, że podamy przykład Tymoteusza Puchacza i jego Kaiserslautern. Gdzie nie spojrzeć, nie ma powodu, żeby rozpalać kibicowską wyobraźnię.
Inna sprawa, że to nie musi być zła sytuacja. Od dawien dawna wiadomo, że polskie ekipy najlepiej czują się wtedy, gdy niewiele muszą, a dużo mogą. Jeśli kadrowicze czekali na taki moment, właśnie doczekali się go w najpełniejszym wydaniu.
Letniej temperatury wokół swojej drużyny zdaje się nie wyczuwać Michał Probierz. Na ostatniej konferencji prasowej wypalił on, że „Biało-Czerwoni” nie zdążyli teraz rozegrać żadnego meczu, a już wielu zawodników jest krytykowanych i hejtowanych. Nie wiemy, w jakie zakątki internetu zagląda nasz selekcjoner, ale nie potrafimy zidentyfikować, o jakiej krytyce i hejcie mowa.
Jedynym szerzej komentowanym wątkiem dotyczącym reprezentacji były niedawne absurdalne wypowiedzi Tomasza Kłosa, żałującego, że powołania na EURO nie otrzymał Kamil Glik. Cała fala uderzeniowa poszła jednak w byłego kadrowicza, obecnie często udzielającego się jako ekspert. Nikt rykoszetem nie oberwał. Jeśli jakieś uczucie dominuje wokół zespołu Probierza, to prędzej brak entuzjazmu i ogólne zniechęcenie.
Dobra postawa w meczu z Ukrainą może choć trochę ten trend odwrócić, choć cudów nie należy się spodziewać. Sprawdzian z naszymi wschodnimi sąsiadami ma być przede wszystkim przeglądem wojsk i ostatecznym rozwianiem pewnych wątpliwości w kontekście tego, komu ostatecznie podziękować przy ogłaszaniu finałowej dwudziestki szóstki.
Tak należy traktować pozostawienie poza kadrą meczową Pawła Dawidowicza, Jana Bednarka, Przemysława Frankowskiego, Jakuba Piotrowskiego, Damiana Szymańskiego, Bartosza Slisza, Karola Świderskiego i Krzysztofa Piątka. O swoje będą musieli powalczyć m.in. Paweł Bochniewicz, Bartosz Salamon, Sebastian Walukiewicz, Bartosz Bereszyński, Kacper Urbański, Adam Buksa czy Arkadiusz Milik, którzy chyba najczęściej są typowani do grona mającego przedwcześnie pojechać do domu. W bramce nie należy się też spodziewać Wojciecha Szczęsnego, tylko jego zmienników.
Będziemy więc mieli z Ukraińcami przede wszystkim selekcję negatywną, czas na pokazanie pełnej gotowości w wyjściowym garniturze powinien być w poniedziałek z Turcją. Najbardziej trzeba będzie dziś ściskać kciuki za to, żeby wszyscy zeszli z boiska zdrowi. A sportowo za to, żeby po tym starciu sceptycyzm wielu kibiców nie przerodził się w niechęć, do czego mogłoby dojść w razie porażki w kiepskim stylu.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Listkiewicz: Wenger czuł się jak w skansenie. Witajcie na Ukrainie! [WYWIAD]
- Wydał fortunę, żeby mieć czyste sumienie i spełniać marzenia. Teraz błyszczy w Gironie
- Gabor Kiraly: Szare dresy przyniosły mi szczęście [WYWIAD]
Fot. FotoPyK