Reklama

GKS Tychy rozlicza miniony sezon. “Teraz baraże o awans są celem minimum”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

04 czerwca 2024, 09:49 • 13 min czytania 16 komentarzy

GKS Tychy przystępował do tego sezonu bez wielkich oczekiwań. Jak najszybciej miało być zdobyte 40 punktów i ewentualnie potem zobaczymy. Piłkarze Dariusza Banasika jesienią spisywali się jednak tak dobrze, że stało się jasne, iż od razu mogą powalczyć o coś znacznie więcej niż spokojne utrzymanie. Jeszcze na początku rundy wiosennej tyska drużyna znajdowała się w przedsionku raju. Kibice naprawdę zaczęli wierzyć, że może wreszcie uda się awansować do Ekstraklasy. Wyszło jak zwykle, czyli rozczarowaniem na koniec. I o tym rozczarowaniu oraz planach na ciąg dalszy mówił szef klubu Max Kothny.

GKS Tychy rozlicza miniony sezon. “Teraz baraże o awans są celem minimum”

Nie ukrywał on, że brak miejsca barażowego to dla niego olbrzymi zawód. – Od 1. do 32. kolejki byliśmy na pozycjach 1-6, dopiero na sam koniec wypadliśmy z baraży. Ostatni tydzień był bardzo smutny, nie spałem po nocach. Mecz z Górnikiem Łęczna okazał się niezwykle rozczarowujący dla naszych kibiców i w pełni rozumiem ich rozgoryczenie. To nie było złe spotkanie w naszym wykonaniu, stworzyliśmy dużo sytuacji, ale czasami po prostu sport jest brutalny. Sprawę skomplikowaliśmy sobie znacznie wcześniej. Mieszkam w Tychach, zżyłem się z klubem i miastem. W trakcie meczów reaguję bardzo emocjonalnie. Nie jest miło iść po porażkach do supermarketu – podkreślał Niemiec swoje utożsamianie się z GKS-em.

Trzeba rozgraniczyć sezon na pierwsze 17 meczów i na drugie 17, czyli na dwie rundy. W pierwszej zdobyliśmy 28 punktów, w drugiej 23. Wyniki mieliśmy praktycznie takie same jak jesienią, z tą różnicą, że z Motorem u siebie wygraliśmy, a w Lublinie zremisowaliśmy, natomiast z Termaliką po grudniowym zwycięstwie przegraliśmy na wyjeździe. Całościowo to pięć punktów różnicy, ale chodzi o aż pięć punktów – kontynuował.

Takie przedstawienie sprawy jest lekko naciągane, gdyż kalendarzowo rozkładało się to inaczej. Jesienią GKS rozegrał 18 meczów, w których zdobył 34 punkty. W tym roku, licząc odrobienie zaległości z Górnikiem Łęczna, w szesnastu spotkaniach powiększył swój dorobek o zaledwie 17 “oczek”. W tabeli za 2024 rok gorzej od tyszan punktowały jedynie cztery ekipy, z czego dwie to beznadziejne Podbeskidzie i Zagłębie Sosnowiec, a dokładnie tak samo punktowała Resovia, która została trzecim spadkowiczem.

Jesienią 1,88 pkt na mecz. Wiosną 1,06 pkt na mecz. Gołym okiem więc widać, jak wielki był regres formy drużyny Banasika w porównaniu do tego, co osiągała między lipcem a grudniem. Co gorsza, w tym roku GKS aż sześć razy przegrywał przed własną publicznością. Prawie każdy, kto zjawiał się na stadionie przy ulicy Edukacji, zgarniał pełną pulę.

Reklama

– Jeżeli strzelasz tylko 43 gole, to bardzo trudno być w czubie tabeli. Trudno też walczyć o awans, gdy nie punktujesz z rywalami z dołu tabeli. Z Chrobrym i Resovią, przy całym szacunku do tych zespołów, nie ugraliśmy nic. Myślę, że w drugiej części sezonu byliśmy przestraszeni, a strach jest bratem śmierci. Głęboko się cofaliśmy i najczęściej do przodu graliśmy dalekimi podaniami. Kompletnie zmieniliśmy styl gry względem rundy jesiennej. 51 punktów w poprzednich sezonach przeważnie dawało baraże. Teraz było inaczej, liga okazała się wyjątkowo mocna. To boli, ale nie będziemy wykonywać nerwowych ruchów i wywracać wszystkiego do góry nogami. Wierzymy w proces i w nowym sezonie chcemy być lepsi. Celem jest co najmniej miejsce w barażach – zapowiedział Kothny.

Jego słowa o wystraszonych piłkarzach zdają się współgrać z uwagami Dariusza Banasika, który niedawno po domowej porażce z GKS-em Katowice mówił o braku doświadczenia w zespole i chęci skorygowania tego w najbliższym czasie. Szef klubu nie do końca podziela jego punkt widzenia.

Nie traktowałbym w pełni poważnie wypowiedzi z konferencji prasowych, bo często są wypowiadane pod wpływem dużych emocji. Uważam, że akurat zwłaszcza z GKS-em Katowice mieliśmy bardzo wiekowy zespół i na boisku nie brakowało nam doświadczonych zawodników, szczególnie pod koniec meczu. Myślę, że zachowaliśmy całkiem dobrą równowagę między młodością a doświadczeniem. Być może na niektórych pozycjach mieliśmy nawet zbyt wiekowych zawodników. Doświadczenie to niekoniecznie wiek, bo możemy mieć 21-latka, który rozegrał już 80-100 meczów na poziomie Ekstraklasy i I ligi. To większa wartość, niż ktoś starszy, głównie siedzący na ławce w Ekstraklasie – skontrował Kothny.

I dodał: – Przy wystawianiu takich ocen liczą się momenty. Gdy GKS Katowice zimą zajmował dwunaste miejsce, wszyscy mówili, że mają tam stary zespół. Po fantastycznej wiośnie i awansie komentarze są już takie, że tą drogą należy iść, bo ci sami zawodnicy zdążyli się zgrać pod wodzą tego samego trenera.

Jego zdaniem o niepowodzeniu wiosną decydowały inne czynniki. – Błachewicz i Machowski wypadli nam na kilka tygodni w tym samym czasie, a obaj obstawiali pozycję młodzieżowca i sporo znaczyli w zespole. Nasi stoperzy bili jakieś rekordy w żółtych kartkach. 16 czy 13 kartek to dla mnie za dużo, zwłaszcza że od dwunastej pauzuje się po dwa mecze. Biorąc pod uwagę fakt, że przeważnie graliśmy trójką z tyłu, nieraz musieliśmy eksperymentować ze składem i dlatego na przykład z GKS-em Katowice na środku defensywy zagrał Bieroński – tłumaczył.

Reklama

Przyznał jednak wprost, że widział w drużynie braki mentalne. – Myślę, że sami piłkarze byli trochę zaskoczeni, jak wysoko są po dwudziestu kolejkach. Nastroje i oczekiwania się zmieniły, ludzie zaczęli głośno mówić, że awans jest realny, presja wzrosła i nie wszyscy sobie z nią radzili. Oprócz tego rywale zmienili podejście do nas i często oddawali nam piłkę, czekając, co zrobimy, a nie mieliśmy w środku kogoś, kto specjalizuje się w kreacji i regularnie posyła otwierające podania. W efekcie traciliśmy kontrolę. Zdaję sobie sprawę, że w trakcie meczu czasami trzeba się cofnąć, ale moim zdaniem za często graliśmy zbyt defensywnie i mieliśmy problemy ze stwarzaniem sytuacji. Zaczęło się to po przegranym, choć dobrym w naszym wykonaniu meczu z Arką Gdynia. W tym okresie w siedmiu kolejnych meczach pierwsi traciliśmy gole i ciągle musieliśmy gonić, byliśmy pod presją, a w tej lidze zawsze trudno odrabia się straty. I tak kilka razy to się udało. Koniec końców najważniejszy jednak nie jest styl gry, o którym moglibyśmy rozmawiać godzinami, tylko mentalność. U piłkarzy musi być zawsze ogień w oczach, chęć zwycięstwa, walki, czasami trzeba ostrzej wejść w mecz i nawet przypłacić to żółtą kartką. Walka, walka, walka, a chwilami niektórzy zawodnicy wyglądali tu, jakby poszli do kina z popcornem i piwem, przyglądając się wydarzeniom. W pełni rozumiem trenera, że był zły za te rzeczy – stwierdził.

Kothny pokusił się też o stwierdzenie, że pod koniec rozgrywek już chyba nie wszystkim tak samo zależało na sukcesie. – Sądzę, że sytuacja kontraktowa niektórych zawodników nie do końca nam pomagała, żeby walczyć na sto procent dla klubu, szczególnie wiosną. Czasem wtedy nie wsadzą głowy czy nogi, nie powalczą do końca. Żaden zawodnik w takiej sytuacji nie powie wprost, że już mu mniej zależy, bo niedługo odejdzie, ale pewne rzeczy można po prostu wywnioskować z czyjejś postawy czy po rozmowie. Ale jest też druga strona medalu. Czasami piłkarz z długoterminowym kontraktem dochodzi do wniosku, że nie ma znaczenia, jak wypadnie w najbliższym meczu, ponieważ ma zapewnioną dobrą pensję na lata. Nie chcę generalizować, że jak komuś kończy się umowa, to nie walczy, a ktoś z dłuższą umową zawsze daje z siebie sto procent – mówił.

Kibice przeważnie w słabszych okresach – często na wyrost, idąc na skróty w szukaniu przyczyn – zarzucają zawodnikom brak chęci i ambicji. Wychodzi na to, że tutaj trafiliby z takimi zarzutami, przynajmniej częściowo. Siłą rzeczy automatycznie najwięcej “podejrzeń” idzie w kierunku Patryka Mikity i Mateusza Radeckiego, bo to właśnie oni decyzją klubu rozstają się z GKS-em Tychy. – Mikita i Radecki nie mogli być zaskoczeni, że ich kontrakty nie zostały przedłużone. Nie było z nimi żadnych rozmów. Do końca jednak mogli walczyć na boisku o to, by klub zmienił zdanie – wtrącił Piotr Włodek, asystent zarządu i prokurent GKS-u.

Zapytałem Kothnego, czy nie uważa, że w zimowym okienku za mało się wzmocniono. Julius Ertlthaler zapowiadał się na hit transferowy, bo przychodził jako zawodnik regularnie grający w austriackiej ekstraklasie, ale całościowo trochę rozczarował. Widać po nim spore umiejętności, miewał przebłyski, strzelił zwycięskiego gola z Wisłą Kraków, lecz to tyle jeśli chodzi o konkrety ofensywne.

Z dzisiejszej perspektywy, zimowe okienko transferowe rozegralibyśmy trochę inaczej, bo nie było wystarczająco dobre. Julek przyszedł tutaj z innego kraju, musiał się zaaklimatyzować, ale jestem przekonany, że w kolejnym sezonie będzie naszą wiodącą postacią. To zawodnik lubiący grę kombinacyjną, grający wysoko i agresywnie w pressingu, a skoro wiosną głównie graliśmy cofnięci i długimi piłkami, trudniej było mu pokazać swoje atuty. Do tego miał też problemy zdrowotne, nie mógł wystąpić w dwóch ostatnich meczach, co na pewno miało na nas wpływ, szczególnie z Górnikiem Łęczna, bo Termalica to osobna historia – broni Austriaka Max Kothny.

Wyciągnięty z rezerw Legii Maksymilian Stangret i grający głównie w niższych ligach angielskich Teo Kurtaran byli natomiast aktorami trzecioplanowymi. – Stangret to bardziej ruch długoterminowy. Sprowadziliśmy go już zimą, bo miał na stole kilka innych ofert, a bardzo nam na nim zależało. Nie mieliśmy zbyt dużych oczekiwań na jego pierwszą rundę, zwłaszcza że było już dwóch napastników. W nowym sezonie na pewno będzie grał więcej. Teo Kurtaran początek miał ciężki, choć na treningach prezentował się niezwykle obiecująco i zaliczył dobry debiut z Odrą Opole. Potem któryś z meczów mu nie wyszedł i trochę przygasł, ale nadal wierzymy w jego potencjał – tak to widzi młody Niemiec.

Tak czy siak GKS latem zamierza być dość aktywny na transferowym rynku. Po części wymusza to sytuacja. Max Kothny działania w tym zakresie dzieli na trzy etapy. – Rok temu w kadrze zaszły duże zmiany, sprowadziliśmy wielu zawodników i prawie wszyscy mają obowiązujące kontrakty. Nie przedłużyliśmy umów z Radeckim, Mikitą i Kostrzewskim. Kikolski wrócił do Legii. Chcieliśmy go ponownie wypożyczyć, Legia też chce go gdzieś wysłać, ale już nie do Tychów. Nie skorzystaliśmy z opcji wykupu Wojtuszka i na razie wrócił do Zabrza, ale rozmawiamy z Górnikiem o jego ponownym sprowadzeniu na innych zasadach. Potencjalnie mamy pięciu piłkarzy do zastąpienia: dwóch bramkarzy, dwóch środkowych pomocników i ofensywnego skrzydłowego, to są nasze priorytety i chcemy je zrealizować jak najszybciej. Dwóch z nich musi być młodzieżowcami – mówi o pierwszym z nich szef GKS-u.

Kolejne ruchy zależą od tego, czy uda się zejść uzyskać finansową nadwyżkę. – Z trzema zawodnikami na kontraktach będziemy chcieli się rozstać, ich szanse na grę będą niewielkie. Chodzi głównie o nazwiska z pozycji ofensywnych. Jeśli uda się dogadać, na ich miejsce także ktoś przyjdzie. Trzeci aspekt to potencjalne transfery wychodzące, jest duże zainteresowanie klubów Ekstraklasy naszymi piłkarzami, szczególnie tymi ze statusem młodzieżowca. To byłoby dla nas najlepsze rozwiązanie, bo mielibyśmy środki, żeby sprowadzić odpowiednich następców. Coś tu się może wydarzyć, ale prędzej w lipcu czy sierpniu. Generalnie latem spodziewam się między pięć a dziesięć transferów, w zależności od wydarzeń w punkcie drugim i trzecim. Brakowało nam zawodników na skrzydłach robiących przewagę i kreatywnego pomocnika w środku. Potrzebujemy tu więcej jakości i można to pogodzić z budowaniem młodego zespołu, czego najlepszym przykładem jest Lechia Gdańsk. Budżet mamy oczywiście niższy i nie mamy tylu obcokrajowców, ale jest to pewien punkt odniesienia – tłumaczy Kothny.

Padło pytanie, jak nowi właściciele GKS-u Tychy, których Niemiec reprezentuje, oceniają pierwszy rok funkcjonowania klubu pod ich skrzydłami. Cóż, do ideału sporo brakuje. – Finansowo pewnie nie są do końca zadowoleni. Sporo zapłaciliśmy, żeby wejść do klubu, a latem trzeba będzie zasypać dziurę w budżecie wynikającą z tego, że niektóre miejskie spółki już klubu nie wspierają – mówi Kothny. Dopytany o konkretną kwotę, odpowiedział, że chodzi o około 3,5 mln zł. – Dużo zainwestowaliśmy w rozwój klubu, w drużynę, marketing i sztab, więc pierwszy rok był pod tym kątem trudny, ale inwestorzy widzą, że zespół się rozwija. Często przyjeżdżają do Tychów i są na meczach, na bieżąco możemy liczyć na ich wsparcie. Wyjściowo budżet będzie na tym samym poziomie co dotychczas. Jeśli uda się kogoś usunąć z listy płac lub sprzedać, będziemy inwestować te pieniądze we wzmocnienia. Sprzedaż jednego z naszych zawodników w razie atrakcyjnej oferty byłaby dowodem, że idziemy we właściwym kierunku – nie ukrywa swoich motywacji.

Przy okazji wyjaśnił dokładnie, kto tak naprawdę kupił GKS Tychy. – Właścicielem większościowym GKS-u Tychy jest TSG Entertainment, a nie jak się powszechnie sądzi samo Pacific Media Group, które nie ma tu żadnych udziałów. TSG nie jest właścicielem większościowym w żadnym innym klubie. GKS to osobny projekt. Oprócz tego klub ma mniejszych inwestorów – wyjaśnił Kothny, odnosząc się tu również do ostatnich niepokojących wieści z Belgii dotyczących bankructwa KV Oostende.

Krótko mówiąc, przed tyskim klubem być może decydujący rok w kontekście jego najbliższej przyszłości. Max Kothny widzi pozytywy w postaci trzeciego miejsca w Pro Junior System, utrzymania drużyny U-17 w Centralnej Lidze Juniorów i rezerw w czwartej lidze, rozwoju klubu na wielu płaszczyznach czy rosnącej frekwencji (średnia widzów wyższa o 1200 w porównaniu do wcześniejszego sezonu), ale prędzej czy później musi nadejść sukces sportowy w postaci wejścia do Ekstraklasy. Tylko wtedy ten projekt będzie się bilansował w tabelkach.

Pierwsze zmiany zaszły już także w sztabie szkoleniowym, który jeszcze przed końcem rozgrywek – po klęsce w Niecieczy – opuścili trener bramkarzy Andrzej Bledzewski i trener przygotowania fizycznego Mateusz Surowiec. Niektórzy dopatrywali się w tym nerwowych ruchów. – Obaj mieli kontrakty do końca czerwca i wiadomo było, że ich nie przedłużymy. Chcieliśmy wysłać mocny impuls do drużyny na sam koniec, pobudzić ją i tydzień poprzedzający mecz z Górnikiem Łęczna wyglądał już inaczej, było więcej werwy i życia. A czy z tymi trenerami na ławce coś by się zmieniło i byśmy wygrali? Pewnie nie. Problem byłby wtedy, gdybyśmy po takim meczu nie zareagowali. Straciliśmy 24 gole ze stałych fragmentów gry, z samą Termaliką straciliśmy trzy. Na koniec nie do końca byłem zadowolony z tego, jak wyglądaliśmy fizycznie, nogi zawodników były ciężkie – broni tych decyzji Kothny.

Co jeszcze? Prezesa jak nie było, tak nie będzie, klub ma być zarządzany w dotychczasowej formie. Na razie też nie dojdzie do powstania poważnego działu skautingu. – Zawsze fajnie mówić, że mamy siatkę skautingową, ale chodzi o to, by ona naprawdę funkcjonowała na odpowiednim poziomie. To kosztuje, a my nie chcemy niczego robić dla pozoru. Są plany, by na poważnie się tu rozwinąć, to mój cel na nowy sezon, ale w najbliższym okienku jeszcze się to nie uda. Transferami nadal zajmować będę się ja, Piotrek, Krzysztof Bizacki i sztab szkoleniowy – zapowiedział Max Kothny.

Na pytanie, jakie są największe różnice pracy w klubie polskim a klubie niemieckim, odpowiedział bez wahania: – Struktura kontraktów. W Polsce jest ona bardzo prosta: ustalamy pensję, długość umowy i przeważnie tyle. Gdy pracowałem w Niemczech, agent piłkarza rozwijał długą listę różnych warunków, bonusów i tym podobnych. Szaleństwo, ale wynikające właśnie z różnic budżetowych, innych realiów. Druga największa różnica jest taka, że w Niemczech wszyscy chcą grać w piłkę, nawet na trzecim czy czwartym poziomie rozgrywkowym. W Polsce niewielu zawodników da się przekonać do I ligi.

Bez względu na to, kogo uda się przekonać do zagrania w Tychach, nie ulega wątpliwości, że okres ochronny w postaci sezonu przejściowego się zakończył i poprzeczka dla drużyny się podnosi. Jeśli za rok GKS znów byłby poza barażami, bezstresowe utrzymanie może nie wystarczyć, by uniknąć twardszych rozliczeń.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. własne/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
1
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Betclic 1 liga

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
1
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

16 komentarzy

Loading...