Reklama

Trela: Paradoksy Edina Terzicia. Dlaczego największe kluby nie walczą o trenera finalisty Ligi Mistrzów

Michał Trela

Autor:Michał Trela

02 czerwca 2024, 12:29 • 12 min czytania 18 komentarzy

Młody niemiecki trener, który najpierw zdobył z klubem trofeum, później omal nie przerwał wieloletniej dominacji Bayernu, a wreszcie postraszył Real Madryt w finale Ligi Mistrzów, teoretycznie powinien być jednym z najgorętszych nazwisk na europejskim rynku. Tymczasem nawet w samej Borussii Dortmund wciąż nie są pewni, że to odpowiedni format do prowadzenia ich klubu.

Trela: Paradoksy Edina Terzicia. Dlaczego największe kluby nie walczą o trenera finalisty Ligi Mistrzów

Patrząc pobieżnie na ścieżkę Edina Terzicia, trudno nie pomyśleć, że na trenerskim rynku właśnie pojawił się kandydat do rychłego objęcia największych klubów w Europie. W pierwszym sezonie tymczasowego prowadzenia Borussii Dortmund zdobył Puchar Niemiec. W pierwszym pełnym był o krok od przerwania dziesięcioletniej dominacji Bayernu Monachium, bo jego drużyna do ostatniej kolejki przystępowała jako lider. W drugim doprowadził zespół do dopiero trzeciego w historii finału Ligi Mistrzów, ogrywając po drodze Milan, Paris Saint-Germain czy Atletico Madryt. Dwa i pół sezonu samodzielnej pracy. Trofeum włożone do gabloty, co przed nim udawało się w Dortmundzie tylko Juergenowi Kloppowi i Thomasowi Tuchelowi. Finał Ligi Mistrzów jako trzeci trener Borussii po Kloppie i Ottmarze Hitzfeldzie. Ledwie 41 lat na karku. Tylko kilku trenerów w historii futbolu w tak młodym wieku doszło w najważniejszych europejskich rozgrywkach tak daleko.

Rynkowej popularności Terzicia sprzyjają też didaskalia. Urodził się w Niemczech, ale jest synem Bośniaka i Chorwatki. Kurs UEFA Pro kończył w Anglii, a pracował też, jako asystent Slavena Bilicia, w Turcji. Choć jest w Dortmundzie uznawany za swojego, wychował się przecież ledwie 30 kilometrów od miasta, był kibicem Borussii, potem pracował w niej jako skaut, trener młodzieży, asystent pierwszego trenera i dyrektor techniczny, zdążył już zobaczyć różne środowiska oraz kultury piłkarskie. Mówi w kilku językach. Po dekadzie, jako pierwszy trener Borussii od czasów Kloppa, wygrał mecz ligowy z Bayernem w Monachium. Prowadził postaci formatu Erlinga Haalanda, Jude’a Bellinghama, Raphaela Guerreiro czy Manuela Akanjiego. Jest czwartym niemieckim trenerem, który w ostatnich latach doszedł do finału Ligi Mistrzów. Poprzedni nazywają się Klopp, Tuchel i Hansi Flick, pracujący obecnie lub do niedawna w klubach takich jak Liverpool, Bayern i Barcelona. Inny młody Niemiec, który doprowadził drużynę do półfinału Ligi Mistrzów, Julian Nagelsmann, po rozstaniu z Bayernem, jest selekcjonerem reprezentacji Niemiec.

STRACONA SZANSA

Terzić na pierwszy rzut oka to naturalna kolejna zmiana w tej sztafecie sukcesów niemieckich trenerów. Patrząc na to, jakim dorobkiem w zawodzie legitymują się Vincent Kompany, Arne Slot, Enzo Maresca, Paulo Fonseca, czy Thiago Motta, którzy tego lata objęli albo obejmą wielkie europejskie marki, teoretycznie nie ma żadnego powodu, by trener Borussii nie był już dziś przymierzany do objęcia jakiegoś klubu dla którego dojście do finału Ligi Mistrzów byłoby naturalnym celem, a nie wielką sensacją. To jednak najlepszy dowód, że pozory mylą. Bo wciąż nie ma pełnego przekonania, że Terzić to w ogóle trener wystarczający na format Borussii Dortmund, o pójściu dalej nawet nie mówiąc. Gdyby dziś nagle znalazł się na rynku, raczej nie mógłby liczyć na klub silniejszy lub porównywalny do Borussii.

To paradoks, bo nawet sposób, w jaki Dortmund rozegrał finał, w którym przecież role były jasno obsadzone na długo przed rozpoczęciem meczu, stanowił dobrą reklamę jego trenera. Można po tym starciu na Wembley mieć nawet podobne poczucie zmarnowanej szansy, jak przed rokiem na finiszu Bundesligi. Owszem, wtedy rywalem było FSV Mainz, nie Real Madryt, ale w obu przypadkach to bardziej Borussia przegrała tytuł niż przeciwnik go wygrał. W zaskakująco długiej fazie, w której była wyraźnie lepsza, BVB nie zdołała strzelić choćby jednego gola. Straciła bramkę z rzutu rożnego po główce najniższego zawodnika rywali. Drugiego sprezentowała przeciwnikowi sama, tracąc piłkę tuż przed własnym polem karnym. Real Madryt jest przepotężny. Ale w tym meczu nie musiał sięgać przesadnie głęboko do repertuaru umiejętności. Zachował spokój i poczekał, aż przeciwnik pokona się sam.

Reklama

Trudno jednak winić trenera, że Karim Adeyemi marnował kolejne sytuacje. Trudno czynić wyrzuty, że Ian Maatsen podał do przeciwnika, choć w tej fazie meczu, po zmianach Terzicia, Borussia miała już na boisku więcej napastników niż pomocników, co nie ułatwiało wyprowadzania piłki z własnej połowy. W detalach można oczywiście znaleźć jakiś wpływ trenera na nieszczęśliwe dla Borussii wydarzenia na Wembley, zwłaszcza kilka rzutów rożnych poprzedzających ten feralny pozostało stanowiło sygnały ostrzegawcze, ale na pewno nie będzie można po tym finale powiedzieć, że Niemcy przegrali go przez trenera. Jeszcze długo w mitologii Borussii Dortmund ten mecz będzie się wspominać jako wielką zmarnowaną szansę, ale w pamięci europejskich kibiców drużyna pozostanie raczej jako taka, która w finale zapowiadającym się wyjątkowo jednostronnie, przysporzyła najlepszej ekipie naszych czasów zaskakująco wielu problemów.

SEZON WALKI O PRZETRWANIE

Zakończony właśnie sezon to jednak dla Terzicia historia ciągłej walki o przetrwanie na stanowisku. Po tym jak omal nie dał Borussii mistrzostwa, przystępował do rozgrywek mimo wszystko wzmocniony, bo to wspaniała w wykonaniu jego drużyny runda rewanżowa doprowadziła do niespodziewanej dramaturgii na finiszu. Zespół nie wszedł jednak w rozgrywki dobrze. Wprawdzie nie przegrał w lidze żadnej z dziewięciu pierwszych kolejek, ale w tym czasie zdążył już pogubić punkty z Bochum i Heidenheim, co przywodziło na myśl głupie i kosztowne straty z poprzednich lat. Gdy na początku listopada został zmiażdżony przez Bayern, który wbił mu w Dortmundzie cztery bramki, a tydzień później przegrał z rewelacyjnym Stuttgartem, atmosfera wokół niego zaczęła się robić bardzo gęsta.

Z ostatnich ośmiu meczów ligowych w 2024 roku Borussia wygrała jeden. Zimowała czternaście punktów za Bayernem, który nie był nawet pierwszy. Jeszcze gorsza niż kolosalna strata do monachijczyków była w Dortmudzie świadomość, że także dysponujące mniejszymi możliwościami finansowymi Bayer, Stuttgart i Lipsk będą wiosną bardzo trudne do dogonienia. Odpadnięcie z Pucharu Niemiec już w grudniu dopełniało nędznego obrazu drużyny. Borussia grała toporną piłkę, straciła 25 goli w 16 kolejek. Z całej czołówki strzelała najmniej i traciła najwięcej.

Do mediów przedostawały się głosy niezadowolenia zawodników. Fuellkrug z rozbrajającą szczerością mówił, że rywale ich zaskoczyli, co zawsze jest traktowane jako strzał w kierunku trenera. Niektóre pomysły taktyczne kwestionował także Mats Hummels. Dyrektor sportowy Sebastian Kehl co rusz musiał odpowiadać na pytania o przyszłość trenera, którego prezes Hans-Joachim Watzke bronił jak niepodległości. Podczas gdy Niemcy zachwycały się trenerskimi umiejętnościami Xabiego Alonso czy Sebastiana Hoenessa z rewelacyjnego Stuttgartu, nikomu nie przyszło do głowy, by za cokolwiek chwalić Edina Terzicia.

URATOWANY W EUROPIE

Można zaryzykować tezę, że gdyby nie Europa, trener tegorocznego finalisty Ligi Mistrzów jesiennej burzy by nie przetrwał. Z racji jego dopiero startującej kariery, za mało było wcześniejszych punktów zaczepienia, na których można by oprzeć tezę, że to nie trener jest głównym problemem. To, co dziś jest jego atutem, czyli fakt, że to człowiek z dortmundzkich trybun, w momentach kryzysu było wadą, bo potęgowało wrażenie, że Borussia, trzymając go na stanowisku, kieruje się bardziej emocjami i sentymentem niż rozumem. W wieczory w Lidze Mistrzów BVB zamieniała się w zespół, który mógł pokazać największe atuty. Ale i to nie od razu.

Reklama

Rozpoczynający zmagania w grupie wyjazdowy mecz z Paris Saint-Germain był w jej wykonaniu fatalny. Nie mogła wyjść za połowę przeciwnika, przegrała w pełni zasłużenie, a pomysł z przejściem na trójkę stoperów kompletnie w tym spotkaniu nie wypalił. Bezbramkowy remis z Milanem u siebie niespecjalnie poprawiał sytuację. Przed wyjazdem do Newcastle całkiem realny wydawał się scenariusz, w którym Borussia w trudnej grupie nie zajmie nawet trzeciego miejsca. Wygrana w Anglii była punktem zwrotnym europejskiej przygody, choć przyszła bardzo szczęśliwie. Gracze Eddiego Howe’a mieli wystarczająco dużo możliwości, by strzelić Borussii kilka goli. Rewelacyjny bramkarz oraz masa szczęścia sprawiły, że Dortmund wygrał pierwszy mecz w tej edycji. Akurat wtedy, kiedy w kraju drużyna wchodziła w najgorszą fazę sezonu, w Europie zanotowała kilka spektakularnych rezultatów, które pozwoliły jej wygrać grupę śmierci. Pojawiły się poważne argumenty, by trenera dalej bronić.

ZIMOWE RUCHY

Choć klub w zimie nie zmienił trenera, ruchy, których dokonał, raczej nie wydawały się wzmacniać jego pozycji. Dołożenie jakiemukolwiek trenerowi do sztabu dwóch nowych asystentów zawsze rodzi pewne wątpliwości, czy to nie dyskretne pogrożenie palcem. O ile Svena Bendera faktycznie można było jeszcze sprzedać jako zwyczajne dodanie brakującego doświadczenia piłkarskiego do sztabu trenera, który grał tylko na poziomie IV ligi, o tyle obecność Nuriego Sahina mogła już zapowiadać rychłe zwolnienie Terzicia. Borussia ściągnęła w ten sposób swojego wychowanka, wielce szanowanego jako piłkarza oraz człowieka, który miał już za sobą samodzielną pracę w lidze tureckiej. I to nie jakiś epizod, lecz ponad dwa lata i 92 mecze szefowania Antalyasporowi, który doprowadził do siódmego miejsca i w którym trenował doświadczone postaci jak Naldo, Luiz Adriano czy Oemer Toprak. Ktoś taki mógł już być traktowany jako poważny kandydat do objęcia drużyny w razie kolejnego kryzysu na wiosnę.

Jak sprowadzanie trenerowi nowych asystentów nie wyglądało na votum zaufania ze strony klubu, tak ponowne ściąganie Jadona Sancho i wypożyczanie z Chelsea Matsena nie wydawało się rozwiązywać największych problemów kadrowych, z jakimi zmagał się Terzić. Zimowe ruchy Borussii jednak wypaliły. Wpływ dodatkowych trenerów, zwłaszcza Sahina, jest często wskazywany jako bardzo znaczący dla lepszej wiosny Dortmundu. W lidze wprawdzie nie udało się poprawić kiepskiej pozycji z jesieni, co oznacza najgorszy finisz w erze po Kloppie, ale w tabeli wiosny BVB wyprzedziła Bayern i Lipsk, ustępując tylko Bayerowi oraz Stuttgartowi. Mniej goli od niej w tej części sezonu straciła jedynie mistrzowska drużyna z Leverkusen. Sancho udało się szybko doprowadzić do naprawdę dobrej formy, a Maatsen okazał się cennym wzmocnieniem pierwszego składu.

Najważniejsze rzeczy znów działy się jednak w Europie. Ogranie PSV Eindhoven, spektakularne powroty z Atletico Madryt, przetrwanie z Paris Saint-Germain pozwoliły nie tylko ponownie zdobyć sympatię kibiców w Europie i osłodzić miejscowym fanom nieudany sezon na krajowym podwórku, ale też zabezpieczyć strategiczne cele klubu. Przy całym przekonaniu Watzkego do Terzicia, przy romantyzmie historii o kibicu, który został trenerem, Borussia to dziś zbyt duża organizacja, by móc wzruszyć ramionami na sezon bez Ligi Mistrzów. A w tym sezonie ani przez tydzień nie była wyżej niż na czwartym miejscu, cały czas balansując na krawędzi oddzielającej sezon przyzwoity od katastrofalnego. Wcześniejsze lata były wygodniejsze, Borussia, Lipsk i Bayern miały praktycznie abonament na miejsca na podium. Zupełnie niespodziewane wystrzały Bayeru i Stuttgartu sprawiły jednak, że w niemieckiej czołówce zrobiło się bardzo ciasno. A najbardziej ucierpiała na tym Borussia.

REFORMA W IDEALNYM MOMENCIE

Z nieba spadła Terziciowi następująca akurat w tym roku reforma Ligi Mistrzów, rozszerzająca ją o cztery zespoły, m.in. dwa z krajów, które w minionym sezonie uzbierały w europejskich pucharach najwięcej punktów. Jeszcze rok temu, rozgrywając dokładnie taki sam sezon, Borussia musiałaby wygrać finał z Realem, by w ogóle zagrać w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów. Tym razem mogła sama zapracować w Europie na własny szerszy margines błędu. Oczywiście niezbędna była praca zespołowa, sukcesu nie byłoby, gdyby Bayern Monachium nie dotarł aż do półfinału Ligi Mistrzów, a Bayer Leverkusen do finału Ligi Europy. Wpływ nadspodziewanie dobrych wyników Borussii w Lidze Mistrzów na to, że dodatkowe miejsce ostatecznie przypadło Bundeslidze, a nie Premier League, jest jednak bardzo wymierny. Gdyby Borussia nie wyszła jesienią z grupy śmierci, długie europejskie przygody Bayeru i Bayernu nie uratowałyby jej sezonu. Warto przy tym zauważyć, że w ostatnich siedmiu latach tylko z Terziciem za sterami Borussia była w stanie w ogóle dotrzeć do najlepszej ósemki w Europie: w 2021 roku, gdy prowadził drużynę tymczasowo oraz w obecnym sezonie. Lucien Favre, Peter Bosz i Marco Rose, czyli całkiem doświadczeni i mający uznaną markę trenerzy, ani razu nie weszli na koncert mocarstw, na którym 41-latek tańczył już dwa razy.

Rzadko można to powiedzieć o kimś, kto niespodziewanie doprowadził zespół do finału Ligi Mistrzów, ale nadal nie wiadomo, czy Edin Terzić to właściwie dobry trener. Stawiać go w jednym szeregu z Avramem Grantem czy Roberto Di Matteo, którzy w pierwszych sezonach samodzielnej pracy niespodziewanie doprowadzali zespoły do finału Ligi Mistrzów, byłoby niesprawiedliwe. Po pierwsze dlatego, że tamte zespoły Chelsea były personalnie jednak znacznie silniejsze od obecnej Borussii. Po drugie dlatego, że Terzić przepracował już jednak dwa i pół sezonu, a nie tylko pół. Trudno więc mówić o jakimś wydłużonym efekcie nowej miotły czy szczęściu początkującego. Coś niewątpliwie musi w sobie mieć, Nikodem Dyzma nie przynosiłby Borussii Dortmund w każdym sezonie pracy jakiejś zaskakującej historii na trzech różnych frontach (najpierw w Pucharze Niemiec, potem w Bundeslidze, w tym roku w Europie). Jednocześnie jednak chyba nie ma w sobie jeszcze tyle, by  uznać go za jakąkolwiek gwarancję jakości. Nie tylko dla innego klubu, ale nawet dla Borussii.

SEZON WERYFIKACJI

Na razie więc można chyba ogłosić tylko tyle, że Terzić, dochodząc do finału Ligi Mistrzów i zapewniając, kuchennymi drzwiami, udział klubu w kolejnej edycji, wywalczył prawo do przepracowania kolejnego okresu przygotowawczego, kolejnego okna transferowego i rozpoczęcia kolejnego sezonu, w którym nastąpi właściwa weryfikacja. W poprzednich latach trzeba sobie było radzić z utratami ważnych piłkarzy – Borussia doszła do finału, mimo że w dwóch kolejnych sezonach opuścili ją Erling Haaland i Jude Bellingham, czyli przyszli kandydaci do Złotej Piłki – w tym natomiast wyzwania będą innego rodzaju. Marco Reus może nie był liderem drużyny, ale niewątpliwie jej ikoną. Niepewna jest przyszłość Matsa Hummelsa, który przez całe lata był ważną postacią zespołu, lecz także jego szatni. Zmiany czekają też najwyższe klubowe szczeble, bo Watzke, największy orędownik Terzicia jako trenera, szykuje się do ustąpienia z funkcji pod koniec przyszłego roku. Zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych wyzwań nie będzie więc brakować.

Borussia na poziomie finału Ligi Mistrzów może robić za Kopciuszka, ale w warunkach niemieckich jest zbyt dużym klubem, by zadowalać się tym, że kilka razy była bliska sukcesu. Skoro Bayer Leverkusen był w stanie zdobyć dublet, Borussia, która w nie tak odległej przeszłości wyciągała od niego ważnych zawodników (Julian Brandt, Gonzalo Castro, Oemer Toprak), musi się czuć pociągnięta za wąsy. W przyszłym sezonie mistrz będzie musiał sobie radzić z łączeniem Bundesligi z Ligą Mistrzów, będzie musiał dźwigać brzemię obrońcy tytułu. Bayern czeka przebudowa pod wodzą trenera niezweryfikowanego w tak dużym klubie, Lipsk od lat nie może zrobić kroku naprzód, a Stuttgartowi bardzo trudno będzie powtórzyć sezon na tym poziomie.

Celem na przyszły sezon dla Borussii Dortmund musi więc być ponowne włożenie czegoś do gabloty, bo okoliczności w lidze wydają się ku temu bardziej sprzyjające niż kiedykolwiek w ostatniej dekadzie. Dotychczasowe pełne sezony w roli pierwszego trenera Terzić kończył ze łzami w oczach. Najpierw pocieszało go 30 tysięcy osób tworzących słynną Żółtą Ścianę, a na Wembley Jose Mourinho. Dopiero jeśli trzeci pełny sezon zakończy łzami szczęścia, będzie można obwieścić, że Borussii Dortmund udało się wychować kolejnego trenera dużego formatu.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

1/8

Pozytywni kibice, energia Ilicicia i gol turnieju. Erik Janża opowiada o Słowenii

Szymon Janczyk
0
Pozytywni kibice, energia Ilicicia i gol turnieju. Erik Janża opowiada o Słowenii

Liga Mistrzów

1/8

Pozytywni kibice, energia Ilicicia i gol turnieju. Erik Janża opowiada o Słowenii

Szymon Janczyk
0
Pozytywni kibice, energia Ilicicia i gol turnieju. Erik Janża opowiada o Słowenii

Komentarze

18 komentarzy

Loading...