Antonio Rüdiger jest dziś gwiazdą Realu Madryt i jednym z najlepszym środkowych obrońców na świecie. Z tego powodu przed zbliżającym się Euro 2024 cieszy się selekcjoner reprezentacji Niemiec, Julian Nagelsmann. Mniejsze powody do świętowania ma z kolei Borussia Dortmund, która wychowała tego zawodnika, nic na nim nie zarobiła, a teraz musi sforsować linię defensywy jego zespołu, by myśleć o wygraniu Ligi Mistrzów.
Przygoda Antonio Rüdigera z Borussią Dortmund to jedna z tych, w których zastanawiamy się: „to on tam grał?”. Pobyt obrońcy w Dortmundzie trwał łącznie dwa i pół roku i miał mu bardziej pomóc w uporządkowaniu spraw prywatnych niż była realną szansą na wybicie.
Berlińskie pokusy
– Borussia była moją odskocznią po grze w Hercie Zehlendorf – mówił Rüdiger po latach na łamach „Medium”.
Środkowy obrońca urodził się w zubożałej rodzinie emigrantów z Sierra Leone. Jego ojciec był Niemcem, ale reszta rodziny pochodziła z tego afrykańskiego kraju i miała trudności w odnalezieniu się w Berlinie. Szybko popadł w kłopoty i coraz rzadziej zaglądał na uliczne boiska, a częściej pojawiał się na opuszczonych blokowiskach.
– Piłkę zacząłem kopać w VfB Sperber Neukölln, małym klubie w Berlinie. To była trudna dzielnica, gęsto zaludniona przez imigrantów, niemająca nic wspólnego z zamożnymi studentami i artystami, jaką jest obecnie. Dzięki moim przyjaciołom na ulicy i kolegom z szatni nigdy nie czułem się samotny. W tym tyglu grup etnicznych miałem przeznaczenie w swoim imieniu – opowiadał dalej Niemiec.
– Edukację wynosi się z domu i na pewno byłem dobrze wykształcony. Ale kiedy zamykają się drzwi, zostajesz sam ze sobą. Czasami na zewnątrz trudno odmówić pewnym pokusom i pewnym rzeczom w miejscu, w którym się wychowałeś. Nie musimy nikogo oszukiwać: wszyscy potrzebujemy pieniędzy. Nie jest to najważniejsza rzecz, ale jest nam potrzebna. A wtedy bardzo tego potrzebowałem. Przez to można łatwo stracić kontrolę. Dziękuję Bogu, że moją odskocznią była piłka nożna – wyjaśnił więcej na łamach „Goal”.
… zamienione na dortmundzką normalność
W Dortmundzie natomiast poczuł normalność. Nad wyraz spokojną normalność. Pomimo 15 lat na karku rodzina zadecydowała, że musi opuścić Berlin, odciąć się od szemranych kolegów oraz dzielnic i udać się do Zagłębia Ruhry, gdzie nie ma zbyt wielu miejsc rozrywki. Rozstanie było trudne, ale na szczęście dla młodego Antonio do Dortmundu nie jechał w ciemno. W Borussii grał już jego starszy przyrodni brat Sahr Sensie.
– Zmiana była ciężka – wraca pamięcią, po czym dodaje: – Nie wiem, czy to było optymalne rozwiązanie dla mnie, ale z perspektywy czasu, wyszło perfekcyjnie. Od momentu przeprowadzki miałem normalne buty do gry. Jeśli chodzi o pieniądze, sytuacja również uległa poprawie. Ale nie wszystko się wtedy zmieniło. Kwoty, jakie otrzymywali młodzi zawodnicy, również były wówczas inne niż obecnie.
Rüdiger dołączył do zespołu do lat 17, ale w pierwszej rundzie rozegrał tylko dwa spotkania i… strzelił dwa gole. Jego transfer zbiegł się w czasie z przyjściem Jürgena Kloppa, ale szansy debiutu nigdy nie dostał. Trafił bowiem do bardzo utalentowanej grupy. Wielką karierę na środku obrony wróżono dwa lata starszemu Lasse Sobiechowi. 33-latek znalazł się nawet w najlepszej jedenastce przedstawianej przez algorytmy stworzone przez Svena Mislintata jako nowej formy skautingu. To właśnie to nazwisko ośmieszyło go przed potencjalnymi kupcami, bo Sobiech wielkiej kariery nie zrobił. W zasadzie jest już na emeryturze, a w piłkę kończył grać w RPA w zespole Stellenbosch FC.
Borussia surowy ojciec
Rüdiger zrobił natomiast wielką karierę, ale nie w Dortmundzie. Przegrał rywalizację w Borussii i świadomie przeniósł się do trzecioligowego zespołu rezerw VfB Stuttgart. A tak tłumaczył na łamach „RevierSport” swoją decyzję. – Dziękuję wszystkim w Dortmundzie za świetny czas, ale Stuttgart dał mi lepsze możliwości. Odszedłem, bo po prostu chciałem grać w Bundeslidze w bliższej perspektywie. BVB zostało wtedy mistrzem, więc młodym zawodnikom ciężko było się przebić, a w składzie z rocznika 1991 nie tylko Mario Götze miał ogromny talent. Występowali jeszcze Daniel Ginczek, Marco Stiepermann, Marc Hornschuh, Lasse Sobiech.
W Stuttgarcie rozegrał łącznie 80 meczów, po czym wypłynął na szerokie wody. Jak sam stwierdził, dokąd miał iść, skoro miał na imię Antonio? Wybrałem zatem słoneczną Italię i grę w Romie, co też dowodzi, że niestandardowo prowadził swoją karierę. Po świetnym okresie w Rzymie przeniósł się do Chelsea, a teraz stanowi o sile Realu Madryt, który 1 czerwca zmierzy się z Borussią Dortmund. Obrońca nie będzie miał jednak skrupułów, by go ograć.
– Jest wielu zawodników, z którymi grałem w drużynie narodowej, ale także, kiedy byłem bardzo młody. To wspaniała rzecz. Ale na koniec dnia jestem tutaj, aby wykonać swoją robotę, a nie nawiązywać przyjaźnie. Liczy się tylko zwycięstwo – wyjaśnił na konferencji prasowej 31-latek, który pozostaje jednym z najlepszych środkowych obrońców na świecie.
W sobotę może po raz drugi wygrać Ligę Mistrzów, co po transferze do Dortmundu wydawało się wręcz nierealne. Rüdiger stanie jednak przed szansą ogrania klubu, który pomógł wyprowadzić mu życie na prostą. Kto wie, czy tego życia mu nawet nie uratował, choć w roli klubu do stawiania pierwszych profesjonalnych w futbolu Borussia była surowym ojcem.
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Hummels: Jeśli opuszczę BVB, to zagram gdzieś w Europie
- Hansi Flick w Barcelonie. Wiecznie drugi spełnia marzenia [KOMENTARZ]
- Flick i Lewandowski znowu razem. Czy poza Monachium to ma szansę wypalić?
Fot. Newspix