W styczniu kibice Liverpoolu usłyszeli fatalną informację – Juergen Klopp przekazał im, że wraz z końcem sezonu 2023/24 odejdzie z klubu i uda się na zasłużony urlop. Jako główny powód swojej decyzji wskazał to, że zwyczajnie brakuje mu już energii. A co jak co, ale patrząc na styl pracy niemieckiego szkoleniowca, to właśnie energia jest mu potrzebna najbardziej. W związku z tym, ktoś musi go na Anfield zastąpić. I tym kimś będzie Arne Slot, do niedawna trener Feyenoordu, ale przede wszystkim człowiek bardzo podobny do samozwańczego “The Normal One”.
Dosłownie kilka chwil po tym, jak Niemiec ogłosił swoją decyzję o odejściu z Liverpoolu, w mediach ruszyła lawina spekulacji na temat jego potencjalnych następców. Nie mogło być inaczej, w końcu zwalniała się jedna z najbardziej atrakcyjnych posad trenerskich w dzisiejszym futbolu. Dzięki temu już po kolejnych kilku chwilach wszyscy zdołali się zorientować, że wybór następcy Kloppa nie będzie łatwy. I to nie tylko dlatego, że ten pracował na Anfield 8,5 roku i w tym czasie zasłużył sobie na pomnik przed stadionem. Ale przede wszystkim dlatego, że na rynku brakowało “pewniaków”, którzy od razu mogliby trafić na orbitę zainteresowań “The Reds”.
Kim jest Arne Slot, następca Juergena Kloppa w Liverpoolu?
Spis treści
- Kim jest Arne Slot, następca Juergena Kloppa w Liverpoolu?
- Bardzo trudny wybór
- Kandydat wyjątkowo nieoczywisty
- Charakterologiczne przeciwieństwo Erika ten Haga
- Kiepski piłkarz i znacznie lepszy trener
- Asystent Johna van den Broma
- Król Rotterdamu
- Przeklęty Mourinho, przeklęta Roma
- Bohater drugiego planu
- Ostatni taniec
Bardzo trudny wybór
Kiedy Liverpool podjął decyzję o zatrudnieniu Kloppa, wybierał pomiędzy nim a Carlo Ancelottim. Władze klubu miały więc raczej dylemat, na którego mocnego konia postawić, a nie kogo w ogóle wybrać. Na rynku było wolnych dwóch niezwykle mocnych kandydatów z sukcesami. Wówczas Niemiec dopiero co rozstał się z Borussią Dortmund, której przywrócił dawny blask, zdobywając dwa mistrzostwa Niemiec i docierając do finału Ligi Mistrzów. Z kolei Włoch odszedł chwilę wcześniej z Realu Madryt, który poprowadził do historycznej “La Decimy”.
A teraz? Od samego początku jako faworyta do przejęcia schedy po Kloppie wskazywano Xabiego Alonso, który wyrósł w ostatnim czasie do rangi trenerskiego fenomenu, ale z osiągnięciami wspomnianej wyżej dwójki z tego 2015 roku wciąż nie może się to równać. Oczywiście Hiszpan triumfował bez porażki w Bundeslidze, prezentując niezwykle efektowny futbol, a do tego dołożył triumf w Pucharze Niemiec. Ale już w finale Ligi Europy został brutalnie zweryfikowany przez Atalantę prowadzoną przez starego wygę, Gian Piero Gasperiniego.
Kandydatura Hiszpana była jednak najbardziej logiczna i to nawet nie ze względu na to, że ten jest obecnie zdecydowanie najbardziej łakomym kąskiem na rynku trenerskim, ale też dlatego, że ma przecież bardzo bogatą przeszłość w Liverpoolu. Grał tam w latach 2004-2009, triumfował w Lidze Mistrzów, strzelając zresztą bramkę w pamiętnym finale w Stambule, tam też urodził się jego syn, a on sam często podkreśla, że jest to jego drugi dom. Mimo wszystko zdecydował się zostać w Leverkusen i trudno mu się dziwić. Sam woli nabrać jeszcze doświadczenia, a nie rzucać się już na bardzo głęboką wodę, czym zdecydowanie byłaby próba zastąpienia Kloppa na Anfield.
Zaraz po Alonso zaczęto wskazywać takich trenerów, jak Ruben Amorim czy Roberto De Zerbi, ale zapewne spora część osób nieśledzących ze szczególną uwagą portugalskiej i angielskiej piłki dopiero dzięki tym spekulacjom dowiedziała się, kim w ogóle są obaj panowie. Oni tym bardziej nie mogli nawet spoglądać w kierunku osiągnięć Kloppa czy Ancelottiego, bo na tym najwyższym poziomie nie osiągnęli jeszcze absolutnie nic.
I bardzo podobny jest przypadek tego, który został ostatecznie wybrany, czyli Arne Slota. Nazwisko Holendra zaczęło pojawiać się w mediach dopiero w momencie, kiedy jego transfer do Liverpoolu był już w zasadzie klepnięty. Początkowo postawienie akurat na niego wydawało się abstrakcją, ale im bardziej zagłębi się w historię nowego trenera “The Reds”, tym bardziej można nabrać przekonania do tego ruchu. No właśnie, ale właściwie: dlaczego?
Kandydat wyjątkowo nieoczywisty
Postawienie akurat na Slota absolutnie nie jest przypadkowe. Zacznijmy jednak od tego, kto tego wyboru dokonywał. Znamienne jest to, że pierwszym ruchem właścicieli Liverpoolu po ogłoszeniu decyzji przez Kloppa, było zwrócenie się o pomoc do Michaela Edwardsa. To właśnie ten człowiek uważany jest za głównego, obok niemieckiego szkoleniowca, architekta sukcesów “The Reds” w ostatnich latach. Początkowo zajmował stanowisko dyrektora ds. wyników i analiz i to właśnie on był jednym z głównych orędowników zatrudnienia Niemca. Później awansował na stanowisko dyrektora sportowego i sprowadził do klubu takich zawodników, jak Mohamed Salah, Sadio Mane, Alisson czy Virgil van Dijk. Odpowiadał też m.in. za wciśnięcie Barcelonie za grubą kasę Philippe Coutinho, dla którego był to koniec kariery na najwyższym poziomie.
Edwards odszedł w 2019 roku, ponoć po konflikcie z Kloppem, który przerósł go w klubowej hierarchii. Teraz, pamiętając jego ogromne sukcesy sprzed lat, postanowiono powierzyć mu stanowisko głównego dyrektora ds. piłki nożnej, a na dyrektora sportowego on sam wskazał Richarda Hughesa, dotychczasowego dyrektora technicznego w Bournemouth. I to właśnie ta dwójka, wraz z fizykiem Williamem Spearmanem, dyrektorem ds. badań w Liverpoolu, wybrała na nowego trenera Slota. Wyboru dokonano na podstawie setek badań i raportów, które wskazały, że to właśnie Holendrowi jest najbliżej do filozofii wyznawanej przez Kloppa. A to ostatecznie okazało się kluczowe.
Charakterologiczne przeciwieństwo Erika ten Haga
Wbrew temu, co początkowo pisano w mediach, nikt w Liverpoolu nie chciał robić rewolucji. Właścicielom klubu zależało na tym, aby kontynuować to, co udało się przez lata wypracować Kloppowi i na tym dalej tworzyć tożsamość klubu. Z badań przeprowadzonych przez ludzi Spearmana wyszło, że nie tylko futbol preferowany przez Slota będzie idealnie pasował do drużyny i tego mitycznego “DNA” klubu, ale też, że on sam pasuje do “The Reds” charakterologicznie. Drugiego takiego człowieka jak Klopp nie da się znaleźć, ale Holender ma wcale nie ustępować mu charyzmą. Potrafi złapać doskonały kontakt z zawodnikami i stworzyć odpowiednią atmosferę w drużynie. I, co być może najważniejsze, nie powinien mieć problemu z uniesieniem ciężaru oczekiwań, nie tylko właścicieli, ale też kibiców. Ma być w stanie wniknąć w tkankę miasta, podobnie jak robił to jego poprzednik.
Slot jest bowiem pod tym względem zupełnym przeciwieństwem choćby Erika ten Haga, do którego z oczywistych względów zaczęto go ostatnio porównywać. Trener Manchesteru United od samego początku ma problem z nawiązaniem odpowiednich relacji z kibicami i wcale nie jest to spowodowane tylko kiepskimi wynikami jego drużyny. Każda kolejna wypowiedź 54-latka sprawia, że fani zrażają się do niego jeszcze bardziej. Zdaje się on zupełnie nie rozumieć nie tylko specyfiki samego klubu, w którym pracuje, ale w ogóle realiów angielskiej piłki.
Slot natomiast potrafił “kupić sobie” kibiców w każdym zespole, w którym dotychczas pracował. Nawet kiedy był zwalniany z Alkmaar, ponieważ wzburzył władze klubu tym, że zdecydował się w ogóle podjąć negocjacje z Feyenoordem, spora część fanów stanęła po jego stronie i była wściekła, że nie pozwolono mu dokończyć sezonu. Szybko okazało się, że mieli rację, ponieważ jego następca Pascal Jansen, nie tylko przegrał walkę o mistrzostwo Holandii, co mogło się przydarzyć, zważywszy na ówczesną formę Ajaksu Amsterdam, ale przede wszystkim nie wyszedł z grupy Ligi Europy, przegrywając ostatni mecz ze słabiutkim zespołem HNK Rijeka.
Nie inaczej było już po przenosinach do Feyenoordu, gdzie Slot, oczywiście przykładając odpowiednią miarę, wyrósł na kogoś, kim w Liverpoolu był Klopp. W końcu to właśnie on przywrócił blask “De Club van het Volk”, który w momencie jego przyjścia był znów średniakiem Eredivisie. I nie doprowadziły do tego tylko i wyłącznie sukcesy, jakie osiągał 45-latek, ale też to, jak żył tym, co działo się w klubie. Fani czuli, że trener jest blisko nich, a trener czuł, że może liczyć zawsze na ich wsparcie. Niech świadczą o tym obrazki z ostatnich meczów Slota w roli trenera Feyenoordu, kiedy było już wiadomo, że odchodzi, a on sam mówił otwarcie, że praca w Liverpoolu to dla niego ogromna szansa i zwyczajnie chciałby z niej skorzystać. Nikt nie miał do niego pretensji i zorganizowano mu pożegnanie godne kogoś, kto na to zasługiwał.
Kiepski piłkarz i znacznie lepszy trener
Na tym nie kończą się oczywiście podobieństwa do Kloppa. Pewnie nieco mniej ważnym, ale wartym odnotowania punktem wspólnym pomiędzy oboma trenerami jest to, że zarówno jeden, jak i drugi nie byli najlepszymi zawodnikami. Niemiec nigdy nie osiągnął niczego wielkiego, co dość szybko zmusiło go w pewien sposób do poważniejszego zainteresowania się pracą szkoleniową. Przede wszystkim nigdy nie wyściubił nosa wyżej niż 2. Bundesliga. Jako młodzieżowiec kręcił się po niższych ligach, grając m.in. w rezerwach Eintrachtu Frankfurt, aż w 1990 roku trafił do grającego na drugim poziomie rozgrywkowym Mainz i występował tam już do końca kariery. Później w tym samym klubie rozpoczął karierę trenerską.
Droga Slota była bardzo podobna, choć podstawową rzeczą, która ich różni, jest to, że Holender grał na pozycji napastnika lub ofensywnego pomocnika, a Klopp przez większość kariery był prawym obrońcą. Slot zaliczył też ponad 300 występów na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Holandii, ale tam było to z pewnością znacznie łatwiejsze do osiągnięcia niż w Niemczech.
Karierę rozpoczął w swojej rodzinnej miejscowości, Bergentheim, a w wieku 17 lat trafił do grającego w Eerste Divisie Zwolle. Po kilku latach awansował z drużyną do Eredivisie i przeniósł się do znacznie silniejszego wówczas NAC Breda. Po drodze zaliczył jeszcze trzyletnią przygodę w Sparcie Rotterdam, aż w 2009 roku wrócił do Zwolle, znów grającego poziom niżej. Do najwyższej klasy rozgrywkowej zdołał jeszcze wrócić na rok przed zakończeniem kariery. Były to już jednak ostatnie podrygi jego potencjału piłkarskiego, nieuchronnie zmierzał do końca.
Co ciekawe, jego trenerzy i koledzy z boiska otwarcie mówią nie tylko, że Slot wyciągnął z kariery więcej, niż powinien, zważywszy na jego ograniczone możliwości, ale też, że… nie był specjalnie zaangażowany na boisku. A to zupełnie nie współgra z tym, czego obecnie oczekuje od swoich zawodników. – Jego zdolności motoryczne nie były najlepsze. Nie był szybki, ale miał dobre podanie. Nie był cudownym dzieckiem, ale miał doskonały ogląd gry. Wyciągnął z siebie maksimum – tak opisywał Slota-piłkarza Jan Everse, trener Zwolle w latach 1996-1998 i 2006-2009 w rozmowie z telewizją NOS.
Slot miał też być dość humorzastym zawodnikiem, który nigdy nie potrafił się pogodzić z rolą rezerwowego. – Miał z tym trudności, bo uważał, że jest dobry. Nie miał wątpliwości co do swoich zalet. Był młody i trochę uparty, więc mu mówiłem: inwestuj w siebie, w przeciwnym razie zawsze będą co do ciebie wątpliwości – wspominał Everse.
Asystent Johna van den Broma
Slot ostatecznie zawiesił buty na kołku w 2013 roku i, co ciekawe, jednym z zawodników, którzy grali z nim przez ostatnie miesiące kariery był nasz Mateusz Klich. Już pod koniec jego piłkarskiej drogi w klubie zaczęto myśleć o tym, żeby go zatrzymać. Od samego początku miało być bowiem widać, że ma on potencjał na zostanie poważnym szkoleniowcem. – Arne podczas treningów stale pracował nad chłopakami z drużyny, już wtedy było widać wyraźnie, że jest przygotowany do roli trenera – wspominał jego były kolega z boiska, Bram van Polen.
Dlatego też błyskawicznie zaoferowano mu prace z młodzieżą w Zwolle. A szło mu na tyle dobrze, że już po zaledwie roku zaproponowano mu posadę asystenta w SC Cambuur, gdzie współpracował z takimi szkoleniowcami, jak Henk de Jong, Rob Maas czy Marcel Keizer. I to właśnie tam poznał niezwykle ważną dla niego postać – Sipke Hulshoffa, który pracował u jego boku od października 2016 do czerwca 2017 roku, kiedy ten prowadził samodzielnie pierwszą drużynę. Ich bliska relacja trwa do dziś, ale do tego wrócimy później.
Współpraca Slota z Hulshoffem układała się na tyle dobrze, że wspólnie zdołali wyprowadzić ekipę Cambuur z 13. na 3. miejsce w Eerste Divisie oraz dotrzeć do półfinału Pucharu Holandii, w którym przegrali dopiero po karnych z faworyzowanym Alkmaar. To właśnie wtedy Slot zachwycił działaczy “De Kaasboeren”, więc ci zaproponowali mu posadę asystenta… doskonale znanego polskim kibicom Johna van den Broma.
Duet Slot-van den Brom doprowadził Alkmaar kolejno do trzeciego i czwartego miejsca w Eredivisie oraz do finału Pucharu Holandii. Ich ekipa całkiem nieźle radziła sobie także w Lidze Europy. Skończyło się tak, że w 2019 roku późniejszy trener Lecha Poznań przeniósł się do FC Utrecht, a jego asystent samodzielnie przejął posadę trenera “De Kaasboeren”. Tak właściwie zaczęła się jego poważna kariera trenerska.
𝗕𝗶𝗼𝗴𝗿𝗮𝗳𝗶𝗲 | Slot maakte een goede indruk als trainer, waardoor AZ hem besloot aan te trekken als de nieuwe assistent van John van den Brom. Zo bouwde Slot mee aan een elftal dat aantrekkelijk en herkenbaar voetbal speelde en een bedreiging vormde voor de traditionele top pic.twitter.com/kg7JSrRvlV
— Arne Slot Fanpage/Club (@Arneslotfanpage) September 6, 2022
Przygoda Slota w roli pierwszego trenera Alkmaar była bardzo udana, choć krótka, z przytaczanych już wcześniej powodów. Początkujący trener błyskawicznie zrobił furorę w Holandii prezentując niezwykle efektowny, ofensywny futbol. Wówczas wydawało się, że w końcu pojawiła się jakaś ekipa, która będzie w stanie przełamać hegemonię Ajaksu Amsterdam, który dopiero co grał w półfinale Ligi Mistrzów. Przypuszczano, że młodej i głodnej sukcesów ekipy “De Kaasboeren” nie da się zatrzymać. I być może faktycznie by tak było, gdyby nie pandemia. Eredivisie była jedną z nielicznych lig w Europie, która nie została wznowiona i mistrzostwo przyznano już w marcu.
Przyznano je rzecz jasna Ajaksowi, który wyprzedzał wówczas Alkmaar tylko i wyłącznie dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu. Gdyby w pierwszej kolejności liczyły się tam mecze bezpośrednie, tytuł zgarnęłaby ekipa Slota, która przed wstrzymaniem rozgrywek zdążyła dwukrotnie pokonać drużynę z Amsterdamu (1:0 i 2:0). Zresztą nie tylko ją, bo AZ równie dobrze radziło sobie także z Feyenoordem czy PSV Eindhoven. Spory sukces odnotowano też w Lidze Europy, gdzie udało się wyjść z grupy, dając się wyprzedzić tylko Manchesterowi United. W fazie pucharowej “De Kaasboeren” natknęli się jednak na silne wówczas LASK Linz i odpadli po dość wyrównanym dwumeczu.
Król Rotterdamu
Kolejny sezon zapewne mógłby być jeszcze lepszy, gdyby nie wspomniane już wzburzenie działaczy AZ Alkmaar, którzy nie umieli darować Slotowi, że ten zdecydował się podjąć rozmowy z Feyenoordem. – Nie możemy pozwolić sobie na to, żeby nasz trener zajmował się rozmowami z innym klubem. Oczekujemy, że szkoleniowiec AZ będzie maksymalnie skupiony na pracy w obecnym klubie. Dlatego podjęliśmy decyzję o zwolnieniu Arne Slota — zakomunikowały wówczas władze Alkmaar.
Slot został więc zwolniony w trybie natychmiastowym już w grudniu i od tamtej pory mógł spokojnie, do końca sezonu skupić się na analizie tego, co zastanie w Rotterdamie po Dicku Advocaacie. Tym, co podobno przekonało działaczy Feyenoordu akurat do tego trenera, nie były wcale po prostu wyniki osiągane przez niego z AZ, ale przede wszystkim to, jak potrafił rozwijać zawodników. A na tym przede wszystkim zależało działaczom na De Kuip. Doświadczony Advocaat nie był bowiem skory do korzystania z wychowanków akademii i niekoniecznie radził sobie z materiałem, na który było wówczas stać klub.
Slot udowodnił z kolei, że potrafi wyciągnąć maxa z zawodników, na których mało kto zwróciłby uwagę. Za czasów jego pracy AZ dostarczyło do reprezentacji Holandii takich zawodników, jak Marco Bizot, Myron Boadu, Calvin Stengs, Owen Wijndal czy Teun Koopmeiners, z czego w zasadzie tylko ten ostatni zrobił większą karierę i gra w barwach “Oranje” do dziś. Pod jego wodzą natomiast oni wszyscy prezentowali najwyższy poziom.
I w Rotterdamie udało mu się to udowodnić po raz kolejny. Slot przejął po Advocaacie ekipę, w której nie było zbyt wielu zawodników przystosowanych do ofensywnego, intensywnego i bardzo wymagającego futbolu, który ten preferował.
Przeklęty Mourinho, przeklęta Roma
Ekipa sklecona na szybko z kupionych za grosze zawodników: Narsingha, van Beeka czy Fera i kilku młodych, którzy dopiero stawiali pierwsze kroki – Kokcu, Malacii czy Sinisterry, była w stanie już w pierwszym sezonie pod wodzą Slota zająć trzecie miejsce w Eredivisie i dotrzeć do finału Ligi Konferencji Europy, gdzie niewiele lepsza okazała się Roma, prowadzona przez Jose Mourinho. Ekipa “Giallorossich” wyrosła zresztą na prawdziwe przekleństwo Feyenoordu Slota, bo nie po raz ostatni dała się mu wówczas we znaki.
Na kolejne starcie tych zespołów nie trzeba było długo czekać, bo doszło do niego już w następnym sezonie, ale nie w finale, a w ćwierćfinale i nie w Lidze Konferencji, a w Lidze Europy. Jedno się nie zmieniło: Mourinho znów wykiwał Slota i dzięki efektownemu zwycięstwu na własnym stadionie 4:1 wywalczył awans. Holender nie miał jednak na co narzekać, bo może w pucharach tym razem finału osiągnąć się nie udało, ale za to zrobił coś ważniejszego – zdobył mistrzostwo Holandii. Po raz pierwszy od 2017 roku i dopiero po razu drugi w XXI wieku. Było to pierwsze poważne trofeum w karierze trenerskiej Slota i w dodatku takie, które przysporzyło mu wieczną chwałę na De Kuip.
Jego zespół imponował efektowną i bardzo ofensywną grą, na wysokiej intensywności. Slot zawsze powtarza, że dla niego najważniejsze jest to, co jego zawodnicy robią bez piłki, a jest to bez wątpienia nieustanny pressing. Feyenoord za kadencji Holendra utrzymywał się w czołówce europejskich drużyn, które najczęściej pressowały w tercji obronnej rywala, czyli maksymalnie na 40 metrów od jego bramki. Kto jeszcze regularnie znajdował się w czołówce tego zestawienia? Oczywiście Liverpool Juergena Kloppa.
Slot nigdy nie ukrywał, że tacy trenerzy jak Bielsa czy Guardiola to jego największe inspiracje. Klopp również, wspominał o nim kiedyś, że drużyny prowadzone Niemca po prostu chce się oglądać. Regularnie śledził tez poczynania Roberto De Zerbiego w Brighton, które również grało bardzo podobnie do jego Feyenoordu. Pressing, posiadanie piłki w zasadzie w każdym meczu na poziomie powyżej 55 procent, mnóstwo sytuacji strzeleckich, strzały z dystansu, doskonała współpraca skrzydłowych z bocznymi obrońcami, formacja 4-2-3-1 lub 4-3-3 – oto znaki rozpoznawcze drużyn Arne Slota.
Bohater drugiego planu
Wysokie oczekiwania Slota wobec zawodników, szczególnie dotyczące ich zaangażowania i ciężkiej pracy, sprawiają, że nie każdy daje radę. Aby nie “zajechać” swoich piłkarzy trener musi więc też dbać o odpowiednią komunikację, z czym, podobnie jak Klopp, radzi sobie całkiem nieźle, o czym już wspominaliśmy. Jednak przede wszystkim, znów podobnie jak Klopp, ma u swego boku zaufanego pracownika i przyjaciela – Sipke Hulshoffa, który pojawił się już w kontekście pracy w Cambuur.
Slot nie wyobrażał sobie pracy bez niego w Feyenoordzie, nie wyobrażał sobie więc także w Liverpoolu. Problem polegał na tym, że w ostatnim czasie Hulshoff dzielił obowiązki asystenta Slota z obowiązkami asystenta Ronalda Koemana w reprezentacji Holandii. O ile w przypadku holenderskiego klubu takie łączenie funkcji wchodziło w grę, to w Anglii mogło być o to znacznie trudniej. Hulshoff dał się jednak przekonać, że warto zostawić ekipę “Oranje” tuż przed Euro i przenieść się na Anfield. Holenderska federacja nieco się stawiała, ale ostatecznie nie robiła problemów. I to powinna być kluczowa informacja dla kibiców “The Reds”.
Hulshoff jest bowiem dla Slota kimś takim, kim dla Kloppa był Pep Lijnders. To on odpowiada za szczegółowe opracowywanie taktyki i przekazywanie jej zawodnikom. Do tego potrzebny są również wyjątkowe umiejętności komunikacyjne i Hulshoff takie ma. Zresztą zarówno on, jak i Slot znają się z Lijndersem i ponoć kontaktowali się z nim w ostatnim czasie, aby omówić pewne kwestie dotyczące drużyny. Sam Klopp ujawnił także, że odbył bardzo dobrą rozmowę ze Slotem i dzięki niej z optymizmem spogląda w przyszłość “The Reds”.
Ostatni taniec
W minionym sezonie Slot sięgnął z Feyenoordem “tylko” po Puchar Holandii, a więc trofeum, którego jeszcze nie udało mu się zdobyć, w dodatku odpadł w ćwierćfinale Ligi Europy z… Romą, ale już nie Mourinho, a De Rossiego. “Tylko” w cudzysłowie, bo oczywiście jest to spore osiągnięcie, ale prawdopodobnie w normalnych okolicznościach na De Kuip świętowałoby drugie mistrzostwo z rzędu. Te jednak normalne nie były z uwagi na fantastyczną dyspozycję PSV prowadzonego przez Petera Bosza. 60-latek stworzył w Eindhoven prawdziwą maszynę, która w samej lidze zdobyła aż…111 bramek i o dziewięć punktów więcej, niż “De Club van Zuid” rok temu. Co ciekawe, drużyna z Rotterdamu również zdobyła więcej punktów, niż w sezonie mistrzowskim, ale tylko o dwa, więc nie mogła się równać ze świetnie dysponowanymi rywalami. A to wszystko po tym, jak Slotowi wyprzedano najważniejszych zawodników i znów musiał w zasadzie budować od nowa.
Mimo wszystko Holender został pożegnany z honorami i z poczuciem kolejnego, dobrze wykonanego zadania. Mógł być z siebie zadowolony i skupić się na kolejnym wyzwaniu, które będzie zdecydowanie trudniejsze, niż jakiekolwiek inne w jego zawodowej karierze. Wejść w buty Juergena Kloppa nie byłoby łatwo nikomu, a już szczególnie komuś, kto nawet nie otarł się o ten najwyższy światowy poziom. I to właśnie jest ten największy znak zapytania przy Arne Slocie.
W Premier League nie radzili sobie bowiem już nie tacy trenerzy, jak on. W ostatnich latach mogliśmy uważnie obserwować, jak długo zajmuje wypełnienie luki po takich wybitnych jednostkach, jak Arsene Wenger czy Sir Alex Ferguson. Slot będzie też nieustannie porównywany do Erika ten Haga, nie tylko ze względu na wygląd, ale przede wszystkim na drogę jaką obaj przeszli przed pojawieniem się w Anglii. Obecny trener United radzi sobie raczej kiepsko, choć sam zdaje się uważać inaczej, a przecież miał za sobą jeszcze więcej argumentów, bo zanim trafił na Old Trafford otarł się chociażby o finał Ligi Mistrzów.
Slot na pewno będzie mógł liczyć na coś, czego chyba trochę zabrakło ten Hagowi, choć w zasadzie sam sobie na to zapracował, a więc na zaufanie ze strony kibiców. Raz, że fani “The Reds” z miejsca uwierzą w każdego, kogo do klubu sprowadzi Michael Edwards, a dwa, że przekonany do tego wyboru zdaje się być Juergen Klopp. Niemiec udowodnił to intonując na swoim pożegnaniu specjalną przyśpiewkę o nowym trenerze, co szybko podłapały trybuny. Jednym takim gestem zdjął sporą część presji z Holendra.
— Liverpool FC (@LFC) May 20, 2024
Czytaj więcej o angielskiej piłce:
- Nasza jedenastka sezonu Premier League 2023/2024
- Szczęśliwa sztuczna szczęka z Walsall
- Premier League sprawdza VAR. Czy Anglicy wyrzucą technologię ze swojej ligi?
- Publiczne przeprosiny „cudotwórcy” ze Sportingu. Ruben Amorim tym razem przeszarżował
- Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship
Fot. Newspix