Reklama

Moneyball po polsku. „Skuteczność tego systemu oceniam na 90 procent”

Przemysław Mamczak

Autor:Przemysław Mamczak

21 maja 2024, 12:10 • 22 min czytania 18 komentarzy

Dlaczego opinia publiczna pomyliła się w ocenie Erika Exposito? Czy odejście Kamila Bilińskiego ze Śląska było błędem? Co takiego mieli w sobie Karol Struski, Sito Riera oraz Augusto? – Piłka nożna to złożona gra. Człowiek z natury lubi upraszczać i lubi znać odpowiedź, a jak jej nie zna, to tak całość zgrabnie poobraca, aby wydawało mu się, że wszystko wie. Sławomir Licimiński na co dzień jest analitykiem danych i nie pracuje w piłce. Stworzył jednak system, który mógłby przydać się wielu polskim klubom…

Moneyball po polsku. „Skuteczność tego systemu oceniam na 90 procent”

Stworzyłeś algorytm skuteczniejszy niż eksponowany swego czasu Instat Index?

– Zawodnicy w trakcie meczu podejmują dziesiątki decyzji, dziesiątki działań, które nie wypływają bezpośrednio na zmianę wyniku, ale świadczą o ich jakości czy użyteczności. Nikt tego nie mierzy w powtarzalny sposób, ja po prostu staram się to robić.

Na czym polega więc system FDSS?

– FDSS to skrót od Football Decision Support System. Czyli system wspierania procesów decyzyjnych w piłce nożnej. Tak nazwałem go na potrzeby pracy magisterskiej, którą obroniłem z wyróżnieniem na wrocławskim AWF-ie. FDSS to system, który ma na celu kompleksowo określić użyteczność zawodnika, zupełnie nie bazując na statystykach. Przedstawienie danych końcowych w formie cyfrowej jest tylko umowne, ponieważ tym sposobem łatwiej wykazać lepszych i gorszych oraz to, jak duże są różnice między poszczególnymi graczami, w określonych aspektach. Oceniając piłkarzy w oparciu o FDSS, w mniejszym stopniu zwracam uwagę na to co zrobił dany gracz, bardziej akcentując w jaki sposób to zrobił, kiedy, a nawet dlaczego – dopiero gdy sprawdzę każdy element pod tym kątem, będę mógł skutecznie przewidzieć czy w dłuższej perspektywie dany materiał jest dla klubu wystarczający. To jedynie zwiększanie szansy, nie gwarancja sukcesu.

Reklama

Kiedy zapytałem cię, co oceniasz oglądając mecz, wymieniłeś piętnaście punktów.

– Wypychanie rywala z kluczowych stref, jakość podania, tworzenie alternatywy, zagrywanie do piłkarzy będących w komfortowych warunkach, wykorzystywanie efektu opóźnienia (świadomość), inteligencja boiskowa lub spryt (objawiający się np. nagłym rozpoczęciem gry ze stałego fragmentu gry), identyfikacja czy gracz wykorzystuje moment od razu po przyjęciu lub odzyskaniu piłki, tworzenie głębi, zdobywanie terenu (w tym sposób, decyzyjność – stosowanie przerzutu, kiedy jest to wskazane oraz prowadzenie piłki i podążanie za akcją, kiedy pozwala to stworzyć przewagę), umiejętne rozciągnięcie gry, skupienie uwagi rywala w newralgicznej strefie, ściągnięcie przeciwników przy sobie i momentalne przeniesienie ciężaru w inną strefę, asekuracja / doskok w przypadku straty, osłanianie światła bramki i odpowiedzialność przy wprowadzeniu (nie tylko skuteczność wprowadzenia, np. przez obrońcę, ale ocena szans na zanotowanie nieodpowiedzialnej straty).

Zaglądam w twoje tabele i widzę takie elementy jak podanie, dośrodkowanie, posiadanie, wejście w pole karne, gra bez piłki w ataku czy ustawienie w obronie, pojedynki, przewinienia. Każdy element ma jednak po kilka rodzajów i cech. Jak wiele zmiennych obejmuje twój system?

– Ciężko jednoznacznie na to odpowiedzieć. Zdarzenia staram się analizować kompleksowo, zwracając uwagę na wszystko, co moim zdaniem jest istotne. Tempo wykonania, jakość, stopień trudności. Większość zdarzeń (nawet jeśli pasywnie) jest przeprowadzana przy pomocy partnerów, a więc samo ich ustawienie, wpływanie na świadomość rywala, pozwala zostać beneficjentem punktów w moim systemie. Do tego wszystkiego oceniam czy zagranie jest udane czy nieudane oraz w jakich okolicznościach miało miejsce – łatwych, średnich czy trudnych. Jeśli ktoś otrzymuje niewygodne podanie, albo jest jego adresatem, mając na plecach rywala – oceniam to jako trudne warunki, i jestem świadom, że skuteczność w takich okolicznościach jest niższa. Jeśli mimo to, piłkarz sobie radzi, wynagradzam go bardziej, niż gdyby zrobił to samo mając swobodę. Z drugiej strony, jeśli partner potrafi odnaleźć dobrze ustawionego kolegę, czyli wybrać dobrą opcję, to też klasyfikuję to na korzyść podającego (bo dostrzegł) i adresata (jeśli stworzył ją właściwym ruchem).

Podanie wygląda prosto, ale już grę bez piłki dzielisz na grę w przewadze, równowadze i niedowadze. Jak definiujesz w takim razie obszar gry, w którym liczysz zawodników? Koniec końców zazwyczaj… gramy w równowadze 11v11.

Reklama

– To liczebność makro, która, podobnie jak wynik, może determinować taktykę drużyn. Niskie, bardziej kompaktowe ustawienie, zwiększa szansę powodzenia akcji obronnej, bo jest mniej przestrzeni. Zgodzisz się chyba, że ciężko się wtedy przebić?

Mam przed oczami Śląska Wrocław z Cracovią, zwłaszcza z rundy jesiennej.

– Dlatego mam świadomość, że tak grająca drużyna bazowo zwiększa szansę na skuteczną obronę – nawet jeśli ktoś przegra pojedynek, ktoś inny go asekuruje. Każda udana interwencja jest wtedy proporcjonalnie niżej wyceniania. W takim położeniu bardziej będę doceniał np. szybkie ataki, rozumiejąc, że tak przeprowadzona akcja daje realne szanse na zdobycie gola.

Okej, a działa to w drugą stronę?

– Jak najbardziej. Wyobrażam sobie typowego Lecha, potrafiącego dominować nad przeciwnikiem, dziesiątki podań w trzeciej tercji. Ale to wszystko nie jest bezwzględnie zasługą piłkarzy, tylko sposobu gry, na który zdecydowały się obie strony. I tu wchodzimy w skalę mikro: ważniejsza dla mnie jest liczebność w danej akcji, czyli ilu graczy realnie bierze w niej udział. Dlatego też obszar jest płynny, np. przy odbiorze mogę mieć na myśli trzech zawodników na kilku metrach kwadratowych, którzy doskoczyli do gracza z piłką, ale może też chodzić o trzech piłkarzy pressujących trójkę różnych zawodników, odcinając w ten sposób linie podania. Jeśli po podaniu diagonalnym partnerzy zdążą się odpowiednio ustawić, by wpłynąć na to w jaki sposób piłkę będzie zgrywał rywal, to nie widzę powodu, dla którego miałbym tego nie odnotować. Skuteczność doskoku w dalszej kolejności będzie determinować liczbę korzyści, jaką otrzyma każdy, kto przyczynił się do stworzenia przewagi, korzystnych okoliczności.

W porządku – i co dalej? Obieg, alternatywa, atak w drugie tempo, zagrożenie w polu karnym…

– Zostawiając liczby: wyobraźmy sobie, że gracz atakuje flanką, mając przed sobą obrońcę. Jeśli partner zastosuje obieg, to akcja wymusi reakcję. Albo rywal pobiegnie za nim (zostawiając wolną przestrzeń bliżej centrum, pola karnego), albo drużyna zostanie w niedowadze. W obu przypadkach jest profit, dlatego niezależnie czy dotknie piłkę, oceniam jego decyzję jako pozytywną. Jeśli jego ruch będzie miał ciąg dalszy, to uwzględniony zostanie efekt synergii. Istotny też jest efekt opóźnienia, ponieważ ruch bocznego defensora wydaje się nieistotny, ale po chwili stworzy wolną przestrzeń w miejscu, w które w drugie tempo wbiegnie partner. Przyjmijmy umownie, że taka akcja na połowie boiska będzie traktowana jako łatwa czy średnia, natomiast na wysokości pola karnego to już są trudne okoliczności.

Czyli każdy element, kiedy już wybierzemy jego rodzaj (np. podanie może być krótkie, długie i przerzut – przyp. red.) oraz cechę (w przypadku podania to podanie progresywne, regularne lub kluczowe – przyp. red.) „liczysz” tak wiele razy, ile wystąpił w meczu? Jakie wagi mają okoliczności?

– Można tak powiedzieć, gdyż formalnie nie zapisuję krotności takich elementów, a bardziej ich umowną „cenność”. Większość okoliczności traktuję niczym z automatu, mam na myśli typowe powtarzalne sytuacje, które w zależności od wariantu wyceniam jako bazę lub dwukrotne przemnożenie. Mój system premiuje różne okoliczności, na wzór potęgowania, dlatego jeśli coś jest wykonywane w trudnych warunkach, w dobrym tempie, w kluczowym sektorze, to ta wartość uzyskana za jedną akcję może być równa kilkunastu minutom gry.

Mamy tabelę punktów na plus, w zależności od tego ile elementów udanych wystąpiło u zawodnika, analogicznie na minus. I wychodzi nam suma?

– Jeśli nawiązujesz do wspomnianej „cenności”, to tak. Oczywiście to byłoby za proste, dlatego niezależnie od tego co zaobserwuję, uznaję też osobno premie za czyste konto, kary za brak strzelenia gola czy trochę inaczej klasyfikowane punkty za udział przy bramce. Wprowadzone w odpowiednie miejsce takie parametry z każdego meczu pomagają, by algorytm wypluł notę indywidualną za występ, również w oparciu o liczbę minut, jaką zagrał piłkarz. Nie wchodząc w tajniki, co jakiś czas wpadam na pomysł w jaki mógłbym ulepszyć algorytm, choć mam świadomość, że siłą narzędzia jest dostarczanie większej liczby parametrów, niż finalna ocena – którą na końcu każdy może odczytać po swojemu przez własne sito.

Jakie dane uzyskujesz w końcowym rozrachunku?

– Najważniejsza jest nota finalna, natomiast sam złapałem się na tym, że nie doceniam tak często odchylenia standardowego w odwołaniu do tych ocen. Niepotrzebnie, bo przecież jest to parametr, który może być przydatny w ocenie stopera, potencjalnie rozpoznając grę na stabilnym poziomie. Inne z tych popularnych, to na przykład procentowy udział przy bramkach drużyny, użyteczność czy też skuteczność działań, w odwołaniu do wszystkich pozytywnych i negatywnych elementów filtrowanych przez „cenność”.

Jak patrzę na złożoność całego twojego systemu, to zastanawiam się – ile czasu poświęcasz na „policzenie” jednego meczu?

– Kiedy zaczynałem, zajmowało mi to po 8-10 godzin na każdy mecz. Teraz mam takie automatyzmy w oglądaniu, że wychodzi po 2-3 godziny i mecz mam „policzony”.

I ile meczów liczysz w tygodniu?

– Zajmuję się pracą poza piłką. Jestem analitykiem danych, więc hobbystycznie liczę głównie mecze Śląska Wrocław, natomiast zawsze staram się wrzucić coś więcej, na tyle, na ile starcza mi doby. W poprzednich latach analizowałem np. kilka sezonów Lecha Poznań, zerkałem też do pierwszej ligi.

Trudno mi nie odnieść wrażenia, że nieokreślenie, ile poszczególne elementy twojego systemu “ważą”, zamyka cię na pracę w samotności, której nikt inny nie może wykonać. Przyznajesz, że wiele aspektów oceniasz subiektywnie, nie uważasz, że bez stworzenia obiektywnych definicji każdy może “punktować” mecz i zawodników na swój sposób?

– Brzmi jak plan (śmiech). A tak poważnie, myślę, że jest to racjonalne zagrożenie, na które staram się znaleźć odpowiedź. Mianowicie mając dostęp do kompetentnych osób, których w naszym kraju nie brakuje, można zorganizować wewnątrz klubu coś na wzór szkolenia, czy nawet wzajemnego przekazywania wiedzy, by każdy mógł wyciągnąć coś dla siebie. Nie uważam, że jestem alfą i omegą, ale w pieczołowicie zbudowanym narzędziu odnajduję się dobrze, niczym piłkarz pasujący do danego systemu. Pracując z odpowiednim materiałem mógłbym nie tylko przekazać wiedzę, ale też nauczyć kogoś swoich metod i po jakimś czasie doprowadzić do sytuacji, że wspólne zbieranie danych dla klubu miałoby zbliżoną skuteczność (błąd statystyczny zawsze wystąpi), ale znacznie wyższą wydajność. Mam instrumenty, doświadczenie sięgające blisko dekady, nie mam jedynie możliwości.

Ciągle myślę, że bez jakiegoś katalogu akcji nie rozwiniesz FDSS…

– Sporo aspektów jest dość płynnych, ale to założenia wynikające z tego, jaka jest piłka. Portale mają różne zasady wobec np. klasyfikowania podania jako progresywne. Ja nie mierzę podania czy było na dziewięć metrów, czy już na dziesięć, bo choć jest to mierzalne, większe znaczenie mają okoliczności i efekt takiego działania. Tak samo jest z asekuracją – istotne dla mnie jest to czy inny zawodnik jest w stanie zabezpieczyć partnera w odstępie umownych kilku sekund, tak aby rywal nie zdążył wygenerować przewagi. Te „kilka sekund” będzie jednak różniło się w zależności od miejsca i warunków na boisku. Wobec skali, na jaką analizuję, pojedyncze różnice w ocenie meczu nie mają większego znaczenia. FDSS w dużym stopniu bazuje na decyzyjności piłkarzy, a więc z automatu wpisuje interpretację, mój punkt widzenia. Jego ideą jest nie tyle zastąpienie, co uzupełnienie dotychczasowych narzędzi, mających ocenić jakość piłkarzy. Właśnie tych bazujących stricte na krotności, skuteczności czy danych mierzalnych. FDSS to dodatkowy filtr, choćby już na finalnym etapie, którego celem jest sprawdzić czy suche liczby miały rację, a może ktoś regularnie, częściej niż inni, w pasywny sposób (np. za pomocą swojego ustawienia) sprzyja drużynie, choć nie zostaje to nigdzie odnotowane…

Opowiadałeś mi, że z twoich wyliczeń płyną ciekawe wnioski.

– Nie zawsze większość ma rację. Nawet komentatorzy i eksperci piłkarscy w swoich opiniach lubią chybić. Gra przez nich odbierana jest bardzo powierzchownie.

Czego nie zauważyli?

– Trzymając się Śląska, pamiętasz Augusto?

Pamiętam.

– Według mnie był wyróżniającym się lewym obrońcą w całej lidze. Nikt o nim nie mówił. Kamil Biliński?

Ten w Śląsku miał nawet więcej niż jeden epizod.

– Ale szybko się go pozbyto. Mimo że średnio co 91 minut miał udział przy golu Śląska, nie przedłużono z nim kontraktu. Medialna otoczka nie sprzyjała, a włodarze uwierzyli w retorykę piszących o wychowanym na Brochowie napastniku. Kiedy Biliński był na boisku, Śląsk zbierał +0,63 gola na 90 minut (łącznie +14). Kiedy go brakowało, statystyka goli była ujemna. Efektywność Bilińskiego, głównie za sprawą szerszego wachlarzu liczb (sporo asyst drugiego stopnia), w sezonie 2016/17 była minimalnie lepsza do Erika Exposito z 2023/24 (zarazem znacznie lepsza niż Exposito ogółem w WKS), a jednak obeszła się bez echa kibiców, bez ekscytacji komentatorów, bez podkreśleń ekspertów, bez zainteresowania Śląska oraz innych klubów.

 

Biliński strzelił 16 goli w 63 ligowych meczach sezonów 2015/16 i 16/17. Rozliczono go wprost: z goli.

– No właśnie, a to, że tworzył przestrzeń dla innych i Śląsk po prostu lepiej funkcjonował z nim na boisku, przeszło bez echa. Pamiętajmy też o efektywności, bo 63 mecze ładnie wyglądają w tabeli dla fanów, ale klub powinien wiedzieć że piłkarz rozegrał ledwie połowę możliwych minut. Kibice często we Wrocławiu narzekali swego czasu na zagraniczny szrot. W moich statystykach najwyżej notowani byli Pich, Morioka, Joan Roman czy wspomniany Augusto. Trudno więc było mi zgodzić się z odbiorem ogółu. To samo było z Rierą.

Jego wrocławianie nie polubili.

– Kolorowy ptak. Widać było po nim, że piłkarsko ma potencjał na solidne ligowe granie, jednak nie bez powodu do naszej ligi zawitał. Nierówna forma, czasami słaba decyzyjność, z czasem problemy z agresją, mentalem. Ciężko ocenić jego pobyt jednoznacznie, ale zarzucało mu się brak liczb, odczytując to jako brak stwarzanego zagrożenia, udziału przy bramkach, jakby z tego miał być rozliczany. Finalnie pięknej bramki z przewrotki też nie zdobył, zabrakło niewiele. Jednak czy słusznie można krytykować go za brak liczb, zwłaszcza uwzględniając, że z czasem grał w środku pola? W sezonie 2017/18 miał pięć asyst i siedem asyst drugiego stopnia, rozgrywając mniej niż dwa tysiące minut. Udział przy bramce średnio co 155 minut? To wynik niemal identyczny do tego, jaki w edycji 2023/24 mają Nahuel Leiva czy Petr Schwarz – niemal wszędzie wskazywani do najlepszego składu rundy jesiennej i zdaniem niektórych niesłusznie pominięci w ostatnich nominacjach Ekstraklasy. We Wrocławiu uważa się, że prezentują topowy poziom, przynajmniej na standardy naszej ligi. Oczywiście liczby to nie wszystko, ale taki był zarzut do Riery.

Jak powinniśmy więc oceniać zawodników?

– Po efektach. Piłka nożna to złożona gra. Człowiek z natury lubi upraszczać i lubi znać odpowiedź, a jak jej nie zna, to tak całość zgrabnie poobraca, aby wydawało mu się, że wszystko wie. Mnie też to się zdarza, ale ryzyko wypaczenia oceny jest nieporównywalnie mniejsze, gdy każdy mecz danej drużyny analizuję przez trzy godziny, zamiast oceniać cztery zagrania, które wychwycę na pomeczowym skrócie. Tak właśnie patrzę na zagadnienia analizy, a zwłaszcza skautingu – posiadając odpowiednie kompetencje i wykonując należycie swoją pracę, jesteśmy w stanie odseparować jakość od przypadkowości i zmniejszyć ryzyko niepowodzenia, zarówno na boisku, jak i szerzej: w świecie transferowym.

Przez całe życie spotykałem się z kilkoma grupami wyznającymi pewne “religie” w odniesieniu do piłki nożnej. Te grupy mają swoich przedstawicieli zarówno u kibiców, jak i wewnątrz branży. W pierwszej kolejności: fanatycy liczb, którzy uważają, że skoro cyfry są bezstronne, to można z dużą dozą prawdopodobieństwa sprawdzić już na ich etapie, czy zawodnik ma w ogóle szansę zaskoczyć w danym klubie. Bez dwóch zdań liczby są przydatne, nie powinno się deprecjonować ich znaczenia i faktycznie – pod pewnym kątem mogą umożliwić wstępną selekcję. I nie mówię o popularnych i niewiele mówiących celności podań, posiadaniu piłki czy liczbie kilometrów, jaką przebiega zespół. W pewnym sensie wszystkie te liczby są częścią czegoś większego i wzajemnie na siebie oddziałując z czegoś wynikają. Prosty przykład to korelacja między procentem posiadania piłki i procentem celności podań. Na pierwszy rzut oka ktoś uzna, że skoro drużyna A miała oba parametry na zdecydowanie wyższym poziomie, to znaczy, że była lepsza. Ale analizując nawet powierzchownie, “nadwyżka” wobec standardowej liczby podań wynika tu z wykonywania podań martwych, np. między stoperami, co odczytać można z posiadania. Są to typowe podania krótkie, do najbliższego, które niejako są wpisane w tego typu mecze, ale nie wnoszą niemal żadnej wartości. Później ktoś posiłkuje się faktem, że drużyna A miała niemal trzykrotnie wyższe posiadanie piłki, wykonała ponad dwa razy więcej podań ze skutecznością o ponad dwadzieścia procent wyższą, ale nie rozumie ani z czego to wyniknęło, ani nawet dlaczego miało miejsce. Mecz zakończył się remisem, więc padnie taki zarzut, że mniej się starali, bo przebiegli o pięć kilometrów mniej od przeciwników. Wnioski są jednak błędne, bo dane są wyrwane z kontekstu. To logiczne, że gdy drużyna posiada piłkę znacznie dłużej, rywal jest zmuszony do biegania za nią…

Jak wykorzystać twoją wiedzę w praktyce?

– Śląsk ściągnął Borthwicka-Jacksona, w oparciu o jakiś powierzchowny parametr, który zrobił wrażenie w dziale sportowym. Może gdyby podjąć obserwację dłuższą niż trzy czy pięć meczów, okazałoby się, że nawet zaawansowane liczby zawodnika były przeszacowane? Może funkcjonując w pewnym systemie był on jego beneficjentem? Może w zespole, w którym grał, skrzydłowy ustawiony przed nim dużo pomagał mu w obronie i stąd jego lepsze liczby? A może wręcz przeciwnie, był często osamotniony i przez to notował więcej interwencji niż jego vis-a-vis? Jak słaby musiał być Borthwick-Jackson na treningach, że mimo asysty przy spędzonych raptem trzydziestu minutach na ligowych boiskach, klub notorycznie wolał wystawiać prawego obrońcę po lewej stronie? Co takiego się stało, że zdaniem dyrektora Baldy był takim pewniakiem, a nawet nie dano mu szansy pokazać się na murawie w wyjściowym składzie? Jeśli pozycje Janasika lub Matsenki były tak korzystnie obsadzone w oczach sztabu trenera Magiery, to nie dało się tego wcześniej zaplanować, by uniknąć zbędnych wydatków na nowych zawodników?

Wychodzę z założenia, że aby podjąć świadomą decyzję, w swojej bazie musimy posiadać przynajmniej dwa tysiące, a najlepiej pięć tysięcy minut gry zawodnika. Nie po to, aby móc wskazać jego mocne strony lub braki (to można zrobić czasem po jednym meczu), ale żeby właśnie sprawdzić aspekty mniej mierzalne, które wychodzą dopiero w dłuższej perspektywie: sprawdzić powtarzalność piłkarza, zweryfikować czy jego dyspozycja w danym okresie była optymalna, czy może w jego życiu działo się coś, co wpływało na prezentowany poziom. Wówczas zwiększamy prawdopodobieństwo, że należycie zidentyfikujemy zawodnika i do minimum ograniczymy transferową wtopę. Kluby nadal jednak wolą przyglądać się piłkarzom powierzchownie i rzucać “sprawdzam” po kolejnym wykresie czy radarze z platformy, którą akurat subskrybują, a ich skuteczność skautingowa nie przekracza pięćdziesięciu procent. Wygląda tak, jakgdyby osoby decyzyjne patrzyły nie tam gdzie trzeba.

Taki mamy chyba świat, że jak coś jest wymagające, mało komu chce się to robić. Pięć tysięcy minut analizy to przecież dwa tygodnie pracy! Trochę dużo jak na jeden raport?

– Ale przecież etat analityka lub skauta, który się tym zajmuje przez cały rok, zwróci się poprzez jeden udany transfer. Albo przez uniknięcie transferowej wtopy… Zwróci, i to z nawiązką. Podczas każdej analizy w FDSS zwracam uwagę na setki elementów, na bazie doświadczenia wychwytując te najważniejsze, odpowiednio wysoko je oceniając, co nie znaczy, że te mniej istotne pomijam. Wszak staram się w formie zbiorczej przedstawić każde zachowanie, działanie i współdziałanie, które ma na celu przybliżyć drużynę do uzyskania korzystnego wyniku; poprzez zdobycie bramki lub zapobieganie traceniu gola. Mowa czasami o, okiem kibica, wydawałoby się nieistotnych rzeczach, jak np. „czystych” podaniach, które umożliwiają łatwe kontynuowanie akcji, przyjęciu kierunkowym, atakowaniu wolnych przestrzeni, tworzeniu linii podania, czy właściwym kryciu lub zachowaniu w polu karnym. Istnieją jednak też elementy synergii, które dość ciężko przedstawić za pomocą statystyk. Tutaj widzę miejsce np. na odpowiednie ustawienie, właściwe tempo założenia pressingu, wykorzystywanie przewagi lub równowagi w danym sektorze, świadome opóźnianie akcji przeciwnika (dawanie czasu na powrót), ocenianie wyżej elementów wykonywanych w konkretnych okolicznościach (np. podczas kontry lub w newralgicznym momencie), podejmowanie optymalnych decyzji. Platforma powie, że zawodnik wykonał celne podanie, podczas gdy ja wykażę, że podjął złą decyzję, bo trzeba było zagrywać do kogo innego. Mogę rozgrzeszyć za brak skuteczności, w zależności od poziomu trudności elementu czy akcji, albo docenić każdego, kto brał udział w odbiorze piłki. Futbol jest sportem zespołowym, dlaczego więc większość statystyk pomija rolę innych zawodników? Zwłaszcza, gdy brali aktywny udział w przejęciu piłki lub tworzeniu alternatyw podczas kontry lub ataku pozycyjnego? Patrzy się po statystykach, kto w klubach dysponuje dobrym lub powtarzalnym dośrodkowaniem, odwołując to do skuteczności i krotności, ale ignoruje się, że drużyna może mieć wyższego lub niższego napastnika, który procentowo dochodzi do znacznie innej liczby sytuacji względem średniej ligowej czy światowej ogółem. Dlatego moim zdaniem tak ważne jest analizowanie całej drużyny, nawet jeśli mamy niemal pewność, że tam potencjalnie interesuje nas maksymalnie dwóch zawodników. Po pierwsze: znamy pełen kontekst i wyniki obserwacji oraz danych statystycznych nie są oderwane od całego organizmu, jakim jest klub. Po drugie: możemy się mile zaskoczyć, gdy okaże się, że ktoś słabo wypadający w statystykach (nawet w dłużej perspektywie) dysponuje jednak taką kombinacją cech, która w odpowiednim środowisku może być bardzo pożądana. A to, że powierzchowne liczby tego nie potwierdzają? Tym lepiej, jest szansa, że nie będzie wielu chętnych i macierzysty klub też nie widzi pomysłu na tego zawodnika, więc finalnie jego ściągnięcie powinno być mniej kosztowne.

Nie chciałbyś dołączyć więc do któregoś z klubów? Działy skautingu potrzebują chyba takich ludzi jak ty?

– (śmiech)

Czym cię rozbawiłem?

– Przemku, próbowałem już wiele razy. Myślałem podobnie jak ty. Wydawało mi się, że skoro stworzyłem narzędzie, dzięki któremu wymiernie będziemy w stanie ocenić zespół i zawodników, to kwestią czasu będzie, aż zgłosi się do mnie jakiś klub.

Nikt się nie zgłosił?

– Na swoim „rozkładzie” mógłbym wymienić właściciela niedawnego mistrza kraju, który osobiście do mnie dzwonił, byłego trenera drużyny z Poznania, który umawiał rozmowę telefoniczną, którą po godzinie 21:00 postanowił przełożyć, po czym już nie zadzwonił, czy ekipę ze środka tabeli Ekstraklasy, która zamiast podejmować inwestycję, stawia na wolontariat. Sam zgłosiłem się też do Śląska. Na staż. W 2018 roku obiecywali, że z wyróżniającymi się stażystami podejmą współpracę. Byłem świeżo po studiach na Politechnice, więc moje życie znacznie się zmieniło – zostało głównie analizowanie meczów. Łączyłem pracę, magisterkę na AWF-ie, którą postanowiłem ukończyć oraz staż. Czasami kładłem się po trzeciej, by o szóstej zaczynać kolejny dzień. Ale liczyłem, że to tymczasowe. Niestety, okazało się, że nie znalazłem się wśród “wyróżniających się stażystów”. Zacząłem w klubie czuć się jak duch – potrzebny, gdy trzeba w czymś pomóc, zbędny, gdy to ja czegoś potrzebuję. Więcej feedbacku mogłem uzyskać od trenera Macieja Stasiuka, któremu asystowałem przez dwa lata w akademii.

Może twoja praca uznana została za nieefektywną?

– Moim zdaniem opiekun stażu zaniedbał temat. Kilka spotkań ze skautami, analitykiem czy dyrektorem sportowym, to obiektywnie mało – zwłaszcza, że większość odbywała się już w ostatniej fazie stażu. Czterdziestominutowe spóźnienia na umówione spotkanie, brak sali, więc awaryjne odpalanie laptopa w szatni. Moje opiniowanie gry Erika Exposito i przekonywanie, że coś z niego będzie. W efekcie feedback, że to narzędzie jest ciekawe, ma potencjał, musimy umówić się na kolejne spotkanie i na nim coś omówimy, podejmiemy decyzję. Spotkanie, do którego finalnie nie doszło. Mało tego, klub nadal nie wywiązał się z dwóch rzeczy (jedynych), które gwarantował jeszcze przed rozpoczęciem stażu w 2018 roku. Farsa. A może polskie realia?

Weryfikowałeś polskie realia poza Śląskiem?

– Zwiększyłem zasięg swojego działania. Analizuję jednak głównie piłkarzy z klubów Ekstraklasy. Być może jako jeden z pierwszych w Polsce uważałem, że Struski w perspektywie ma szanse trafić do reprezentacji Polski. Drużyna powtarzalnie zyskiwała, gdy się pojawiał, traciła bramki, gdy schodził. Do tego był bardzo aktywny jak na swój wiek. Łączyłem kropki i widziałem w nim już wtedy solidnego ligowca, z potencjałem na coś więcej. Przekazywałem swoje wnioski Gerardowi Juszczakowi, później Rafałowi Grzybowi. Bez echa. Pół roku mojej pracy oceniono w niecałe trzydzieści sekund zdalnej rozmowy. Po chwili Karol odszedł za relatywnie niskie pieniądze, a po latach… wszyscy zaczynają dostrzegać to, co ja zgłaszałem w 2021 roku. Teraz podoba mi się gra Ławniczaka, obiło mi się o uszy, że zainteresował się nim selekcjoner. Być może jako jeden z pierwszych w Polsce widziałem też potencjał u Erika Exposito, przynajmniej startując do takiego “wyścigu” z kibicami i komentatorami, którzy do dziś uważają, że pierwszy jego sezon w Polsce nie był zbyt udany. Według mnie był. Być może jako jeden z niewielu dziś potrafię wskazać konkretnych piłkarzy Śląska, którzy totalnie zaniżają poziom, a mimo to mają abonament na grę. Moje „być może” nie jest gwarancją, bo dziś określam skuteczność FDSS na około dziewięćdziesiąt procent. Z drugiej strony, tak samo gwarancji nie ma prezes, dyrektor sportowy, trener, analityk czy skaut, o czym wszyscy przekonujemy się w każdej kolejce, oglądając piłkarzy na polskich boiskach.

Inwestycja w taką współpracę wydaje się niemal zerowa, a tym samym ryzyko jest niskie – mimo to nie ma chętnych do wdrożenia tej metody, choćby testowo. W dłuższej perspektywie uważam, że z pomocą klubu sportowego i wspólnie ustaloną ścieżką, moje narzędzie jest w stanie „rozbić obóz” w pewnym regionie i dostarczać wartościowe, tudzież unikalne dane przez kolejne lata. Przy zapewnieniu dostępu do materiału video, analizowany obszar może być przecież dowolny – służyć zarówno do eksplorowania rynków będących poza zasięgiem (platform statystycznych lub dosłownie – geograficznie), albo właśnie jako osobna metoda oceny, tak aby porównać wyniki z obu pomiarów, przekonać się jakie są różnice między FDSS oraz dotychczasowymi metodami zbierania opinii na temat zawodników. By na przyszłość być świadomym, zdiagnozować, które parametry są niedoszacowane.

Próbowałem zainteresować kluby swoim narzędziem dwutorowo. Poprzez maile, które najczęściej zostają bez echa i wysłane mogę liczyć już w setkach, a także dysponując kontaktem do Łukasza Krupy, świetnego człowieka, poznanego jeszcze w czasach stażu w Śląsku. Ta druga metoda faktycznie umożliwiała chociaż rozpoczęcie rozmów z klubami, ale ciężko coś zbudować, gdy druga strona, najczęściej bez merytorycznych argumentów, nagle stwierdza, że brak odzewu jest właściwą kontynuacją rzuconego “widzę potencjał w tym FDSS” po kilkugodzinnej rozmowie.

W ten sposób dosłownie i zdalnie zwiedzałem Polskę od Wrocławia po Białystok, od Szczecina po Częstochowę. Na końcu zawsze jednak przegrywałem z tłumem darmowych stażystów, archaicznymi raportami skautingowymi, których i tak nikt nie czyta (a nawet jeśli, to sporządzone z kilkumeczowej obserwacji nie mają niemal żadnego znaczenia), problemami finansowymi klubu, który nie może wygospodarować pięciuset złotych w skali miesiąca, choć płaci średnio czterdzieści tysięcy miesięcznie każdemu piłkarzowi pierwszej drużyny, czy koniecznością zaciśnięcia pasa wobec trzeciego trenera na kontrakcie. Czasem widzę też przeświadczenie, że obecni pracownicy dysponują abonamentem na wiedzę piłkarską – choć później nieoficjalnie do mnie dzwonią i zadają pytania na temat poszczególnych piłkarzy klubu, w którym pracują…

Dajesz sobie jeszcze szansę?

– Po to zgłosiłem się do ciebie. Czytam, co piszesz i myślę, że patrzysz nieco szerzej. Dlatego liczyłem, że jak pokażę ci FDSS, zainteresujesz się nim. Skoro teraz rozmawiamy, to znaczy, że coś cię zaciekawiło. Na prawdziwą szansę czekam już osiem lat i zastanawiam się czy kiedyś ta szansa nadejdzie. Każdy sposób dotarcia do ludzi to dla mnie coś bardzo ważnego. Jestem pasjonatem, który wierzy, że wreszcie spotka kogoś, kto będzie nadawał na tych samych falach i spróbuje mój autorski system oceny wykorzystać w klubie. Im dłużej “liczę” kolejne mecze, tym większe przekonanie mam do tego, że ten system nie może się nie zwrócić. Każdy proces ma jednak do siebie to, że na efekty trzeba poczekać. Czy system dostarczający unikatowe dane, a więc mogący wnieść przewagę konkurencyjną, bazując na najważniejszym – ocenie decyzji piłkarza – faktycznie jest aż tak zbędny na naszym podwórku?

WIĘCEJ NA WESZŁO:

ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Fot. Newspix

Kompletnie zafiksowany na punkcie szkolenia. Poza nim nie widzi świata. I poza nim, zasadniczo, nie zna się na niczym innym. Większość sytuacji jest dla niego zero-jedynkowa, dlatego trudno zrozumieć mu absurdy związane z polską piłką. Wierzy, że każdy klub piłkarski może działać jak korporacja i kompetentni ludzie, poprzez odpowiednią organizację, są w stanie szybko i sprawnie go rozwinąć. Koordynator Weszło Junior z licencją trenerską UEFA A. Autor podcastu "Jak Uczyć Futbolu" i twórca EkstraTrenera. Asystent trenera reprezentacji Polski szóstek. Reportaże, wywiady, treści taktyczne, szkoleniowe i merytoryka.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Michniewicz: Probierz dopiero przekonuje się, na jakim poziomie funkcjonują zespoły w Europie

Damian Popilowski
2
Michniewicz: Probierz dopiero przekonuje się, na jakim poziomie funkcjonują zespoły w Europie

Piłka nożna

EURO 2024

Michniewicz: Probierz dopiero przekonuje się, na jakim poziomie funkcjonują zespoły w Europie

Damian Popilowski
2
Michniewicz: Probierz dopiero przekonuje się, na jakim poziomie funkcjonują zespoły w Europie

Komentarze

18 komentarzy

Loading...