ŁKS od pierwszej minuty błagał Zagłębie o litość. Piłkarze z Łodzi wyszli dziś na murawę w Lubinie od razu z głowami położonymi pod gilotyną i kolejny raz zagrali jak niepasujący nawet do Ekstraklasy komedianci. A przynajmniej większość z nich, bo, jak to zwykle w tym sezonie bywało, na wysokości zadania stanął bramkarz łodzian.
Na przestrzeni trwającego sezonu pewnie wielokrotnie zadawaliście sobie jedno, niezwykle ważne pytanie: Skąd do cholery urwał się Rahil Mammadov? A jeśli nigdy się nad tym nie zastanawialiście, to dziś najwyższa pora. Azer potrafi mocno podawać do przodu, często nawet celnie, ale niestety nie umie bronić. Musicie przyznać, że to dosyć nietypowe dla środkowego obrońcy.
Co ciekawe, w ekipie ŁKS-u grają też pomocnicy, którzy nie potrafią podawać i napastnicy, którzy nie umieją strzelać. I Adrien Louveau, który dziś wyglądał, jakby nie umiał totalnie nic. Jest za to bramkarz, który co nieco wyłapie i często ratuje swoim beznadziejnym kolegom skórę.
Bobek jak worek treningowy
Poobijali go rywale niemiłosiernie. Znowu. Niech już biedny Olek Bobek wynosi się jak najszybciej do tych Włoch, bo każdy kolejny mecz z Mammadovem, Gulenem, Louveau, Dankowskim i innymi wywijaskami w składzie grozi mu tylko pogłębieniem traumy z tego sezonu. A szkoda by było chłopaka.
Bo naprawdę, jeśli ktoś wywalczył sobie w ostatnich miesiącach cokolwiek dobrego grając dla ŁKS-u, to jedynie Bobek. Cała reszta zwykle tylko potwierdzała, że nie warto na nich stawiać w Ekstraklasie, podczas gdy bramkarz, mając pełne ręce roboty, pracował wytrwale na swoje konto.
A dzisiaj? Osiem udanych interwencji w rywalizacji z otaczającym pole karne Zagłębiem, to i tak o jakieś osiem za dużo, bo goście zasługiwali swoją grą na to, żeby każdy celny strzał znajdywał drogę do siatki.
Zasługiwali po prostu na solidne lanie. Oczywiście poza Bobkiem.
I może, ale tylko może, Tejanem i Ramirezem.
Trener Matysiak, jak tylko zobaczył, co wyczyniają jego podopieczni, sięgnął wgłąb ławki rezerwowych i po przerwie zagrał kartą-pułapką – Kay’em Tejanem. Holender nie jest oczywiście wybitnym piłkarzem, ale na tle rachitycznych kolegów, prezentuje się chociaż “jakoś”. Tu pobiegnie, tam zgra, gdzie indziej zawalczy. Coś się chociaż dzieje.
Energia, którą wniósł na boisko napastnik udzieliła się Daniemu Ramirezowi, który już w pierwszej połowie nieśmiało sygnalizował, że chciałby coś pokopać. Koledzy nie byli jednak zbyt zainteresowani, więc Hiszpanowi Tejan naprawdę spadł z nieba. Udało się więc ulepić kilka składnych akcji, pokazać się tu i ówdzie. Sprawdzić czujność Dioudisa.
Wesoła twórczość Zagłębia
Gdy ŁKS walczył ze swoją słabością, Zagłębie robiło to, co potrafi. Wykorzystywało doskonałą dyspozycję tercetu Chodyna-Mróz-Kurminowski. Przy pierwszym golu udało się nawet zaangażować wszystkich trzech – piłkę zagubionemu Louveau zabrał Mróz, a po chwili świetnym podaniem Kurminowskiego obsłużył Chodyna.
W ofensywie lepiło się dziś lubinianom naprawdę nieźle – nie przez przypadek zresztą wyróżniliśmy za dzisiejszy występ Bobka. Dobre, szybkie granie, co rusz wrzucało na karuzelę obrońców ŁKS-u, którzy nie nadążali przede wszystkim za dynamicznym Chodyną.
Gdyby rywal był dziś trochę bardziej wymagający, gdyby w ogóle był jakkolwiek wymagający, to moglibyśmy narzekać na skuteczność Zagłębia, ale chyba nie ma co. Piłkarze Waldemara Fornalika czuli się w polu karnym gości jak u siebie i ta dominacja była aż nadto wyraźna. A że wygrali tylko 2:1? No wygrali tylko 2:1, ale to już ich czwarta wygrana z rzędu i na finiszu sezonu wyglądają fenomenalnie.
Gol debiutanta na otarcie łez
A skąd to “jeden” po stronie ŁKS-u? A z pięknego debiutu Aleksandra Iwańczyka. Dziś klub ogłosił, że zdecydował się wykupić siedemnastolatka grającego do tej pory w Łodzi tylko na wypożyczeniu z akademii Legii Warszawa. Dziś też trener Matysiak postanowił sprawdzić młodziana w Ekstraklasie, pierwszy raz w jego życiu.
Opłaciło się, bo Iwańczyk miał głowę na karku i w doliczonym czasie gry dostał w nią piłką, dając swojej drużynie trafienie honorowe. Wprawdzie Zagłębie grało wtedy w dziewięciu, bo Nalepa korzystał z pomocy medyków, a chwilę wcześniej z boiska za drugą żółtą kartkę wyleciał Chodyna, ale… niech już mają.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że Zagłębie zdominowało mecz. Było o niebo lepsze i dopiero grając w końcówce oddało na chwilę pole rywalom. I zrobiło wieczór Iwańczykowi…
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Młodzieżowcy zostają! Zarząd PZPN odrzucił propozycję zmian
- Zagłębie obudziło się zbyt późno
- Wszyscy się potykają, więc Legia o krok od pucharów
Fot. Newspix