Reklama

Wisienka na torcie. Lechia znów rządzi w Trójmieście [REPORTAŻ]

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

20 maja 2024, 10:14 • 13 min czytania 37 komentarzy

Na boisku? Wymiana ciosów, emocje, zwroty akcji, wielka dramaturgia i równie wielkie – albo i jeszcze większe – kontrowersje. Na trybunach? Efektowne oprawy oraz szalony doping. A wokół tego wszystkiego – naprawdę niezłe show, przynajmniej jak na realia zaplecza Ekstraklasy. Lechia żegna się z pierwszoligowymi boiskami w najlepszy możliwy sposób, pokonując Arkę Gdynia w derbach Trójmiasta. Tym samym gdańszczanie, choć do rozegrania pozostała im jeszcze jedna kolejka, mogą już teraz uznać sezon 2023/24 za w stu procentach udany. Natomiast przed „żółto-niebieskimi” dni pełne napięcia, bo Arka nadal nie jest pewna drugiego miejsca w stawce. A miała wczoraj naprawdę wszelkie argumenty, by wywieźć ze stadionu odwiecznych rywali komplet punktów i rozpocząć świętowanie.

Wisienka na torcie. Lechia znów rządzi w Trójmieście [REPORTAŻ]

Łapcie reportaż z 46. derbów Trójmiasta.

Derbowy niedosyt gdańszczan

Kibice Lechii mieli wszelkie powody, by do wczorajszego meczu podejść bez przesadnego lęku o końcowy rezultat. Ostatecznie „biało-zieloni” byli pewni powrotu do Ekstraklasy, zatem nawet ewentualne potknięcie w konfrontacji z rywalami zza miedzy nie mogło już podopiecznym Szymona Grabowskiego zaszkodzić. Nie sposób było jednak nie zauważyć przed startem spotkania, że z perspektywy gdańszczan sezon 2023/24 wciąż nie jest w pełni satysfakcjonujący. Że nadal brakuje swego rodzaju wisienki na torcie. I chodzi tutaj oczywiście o wygraną w derbach Trójmiasta. 24 listopada minionego roku Lechia poległa bowiem w Gdyni 0:1, doświadczając tym samym porażki w derbowym starciu po raz pierwszy od 2008 roku, gdy żółto-niebiescy dwukrotnie rzucili ją na łopatki w Pucharze Ekstraklasy.

Kilkanaście lat to rzecz jasna wystarczająco dużo czasu, by przywyknąć do spoglądania z góry na lokalnych oponentów. A trzeba też pamiętać, jak bolesne bywały dla Arki niektóre z jej derbowych potknięć. Choćby słynne 2:2 z 2011 roku czy 3:4 z rundy wiosennej sezonu 2019/20. W obu przypadkach bramki zdobywane przez Lechię w doliczonym czasie gry w końcowym rozrachunku walnie przyczyniały się do spadku gdynian z najwyższej klasy rozgrywkowej.

No a wczoraj przytrafiła się kolejna okazja, by poważnie napsuć Arce krwi w ligowej rywalizacji, bo przecież gdynianie dalej nie zdołali przyklepać bezpośredniego awansu do Ekstraklasy, mimo że od blisko dwudziestu kolejek okupują jedno z miejsc w TOP2 i bywały nawet takie okresy, kiedy to oni liderowali w pierwszoligowej stawce. Naturalnie fani z Gdańska doskonale zdawali sobie sprawę z niezbyt komfortowej sytuacji przeciwników. Wiedzieli, że jeśli Arka przegra w derbach, to za tydzień czeka ją u siebie ogromna nerwówka w starciu z rozpędzonym GKS-em Katowice. Dlatego kibicom biało-zielonych szalenie zależało na triumfie, który pozwoliłby upiec dwie smakowite pieczenie na jednym ogniu: po pierwsze, odzyskać prymat w Trójmieście, a po drugie – podtrzymać w Gdyni niepewność co do awansu. – Ekstraklasa jest, licencja jest, teraz tylko wygrać derby i, normalnie, sezon-bajeczka – usłyszałem od jednego z gdańszczan maszerujących na stadion.

Reklama

Porażka w Gdyni to tak naprawdę jedyny minus tego sezonu. Dzisiaj trzeba wygrać ze „Śledziami” a potem liczyć, że Katowice zrobią swoje. A w barażach – wiadomo, jak sobie Arka radzi – przyznał z szyderczym uśmiechem kolejny. Powszechna była również opinia, że przy takiej frekwencji po prostu nie wypada nie pokonać „żółto-niebieskich”. Należy bowiem podkreślić, że Lechia postanowiła zbudować wokół ostatniego domowego meczu sezonu niezwykłą otoczkę.

Co nie jest wcale w przypadku tego klubu takie oczywiste.

Długo można wyliczać marketingowe grzechy i grzeszki „biało-zielonych”. Organizacyjne wpadki popełniane w momentach, gdy aż się prosiło, by wszystko dopiąć na ostatni guzik. Oczywiście znakomita większość z nich obciąża sumienie poprzednich władz, ale z perspektywy mniej zaangażowanego kibica nie jest to w sumie aż takie istotne – liczy się ogólny klimat wokół klubu, a ten stał się po prostu kiepski po degradacji i długich latach zaniedbań w zakresie promocji. W Gdańsku od dawna nie ma mowy o modzie na Lechię, o czym świadczy nawet najprostszy wskaźnik – średnia frekwencja, nieprzekraczająca w tym sezonie dziesięciu tysięcy widzów.

Reklama

Widowisko zrobione z rozmachem

Nie może więc dziwić, że działacze Lechii postanowili wycisnąć 46. derby Trójmiasta jak cytrynę pod względem marketingowym. Sprzyjały im zresztą okoliczności, bo starcie z Arką można było połączyć z celebracją powrotu klubu do Ekstraklasy po roku spędzonym na zapleczu. – W rewelacyjnych humorach przygotowujemy się do tego ostatniego spotkania, jeśli chodzi o nasz stadion. Myślę, że napisał nam się rewelacyjny scenariusz – zachwycał się trener Szymon Grabowski.

„Przygotowywaliśmy się do tego awansu od kilku tygodni i wiedzieliśmy, że prędzej czy później to nastąpi. Od jakiegoś czasu wspominałem, że naszym głównym celem jest zajęcie pierwszego miejsca w lidze, nie patrząc na sam awans. Dalej mamy coś do zrobienia”

Szymon Grabowski przed meczem z Arką

Dodatkowej pikanterii derbom dodał także fakt, że po raz pierwszy od czasu przeprowadzki Lechii na bursztynowy stadion w Letnicy, na trybuny została wpuszczona zorganizowana grupa kibiców Arki. Wojewoda Beata Rutkiewicz wydała zgodę na to, by do Gdańska przybyła delegacja licząca 1500 kibiców Arki. Mimo że początkowo perspektywa przyjęcia gdynian nie wzbudziła – delikatnie rzecz ujmując – wielkiego entuzjazmu u samego szefostwa Lechii.

Trzeba przyznać, że cała ta pompka wokół derbów zakończyła się dla gospodarzy wielkim sukcesem. Według oficjalnych kalkulacji udało się zebrać na trybunach przeszło 36 tysięcy widzów, a to naprawdę niebagatelne osiągnięcie w pierwszoligowych realiach. Dość powiedzieć, że tylko trzy spotkania na drugim szczeblu przyciągnęły więcej kibiców i mowa tutaj o całej historii polskiej piłki. Patrząc zaś wyłącznie na okres od reorganizacji rozgrywek w 2008 roku, mieliśmy do czynienia z frekwencyjnym rekordem 1. ligi. Zanosiło się zresztą na to od dawna, ponieważ wejściówki na derby rozchodziły się jak świeże bułeczki. Wystarczy wspomnieć, że już 29 kwietnia klub informował, iż udało się sprzedać 36 tysięcy biletów. Przedstawiciele Lechii gorąco również zachęcali za pośrednictwem lokalnych mediów, by fani, którzy wykupili wstęp na derby, ale z jakichś powodów nie będą mogli pojawić się na trybunach, przekazali bilet komuś innemu.

Widać było zatem, że „biało-zielonym” zależy nie tylko na imponującym wyniku frekwencyjnym na papierze, ale i na faktycznie gorącej atmosferze na trybunach. To miał być mecz-wizytówka nowej Lechii. Swego rodzaju sygnał dla mieszkańców miasta i regionu, że warto zostać blisko tej drużyny na dłużej.

Od pół wieku na meczu zaplecza Ekstraklasy nie było tylu widzów, ilu na Derbach Trójmiasta

Całe show towarzyszące starciu z Arką rozpoczęło się zresztą na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego Tomasza Kwiatkowskiego. Organizatorzy przedmeczowego widowiska wyraźnie próbowali zadowolić zarówno najzagorzalszych fanów Lechii, jak i tych – ujmijmy to – niedzielnych kibiców, którzy pojawili się na stadionie po raz pierwszy od dawna, albo w ogóle był to ich kibicowski debiut na meczu „biało-zielonych”. Mieliśmy zatem z jednej strony występ Kamila „Silvera” Stanka, rapera od lat związanego z gdańskim klubem, a z drugiej Cappellę Gedanensis z nietuzinkowym wykonaniem „We are the champions”. Dla każdego coś miłego. Dość wymowne było zresztą zderzenie dwóch kibicowskich światów – nazwijmy je dla uproszczenia: ultrasowskim i rodzinnym – gdy spiker Marcin Gałek wyczytywał wyniki konkursu rysunkowego dla dzieci, a po trybunach poniósł się akurat okrzyk: „zero litości, połamcie tym kurwom kości”.

Abstrahując jednak od tych drobnych zgrzytów – oraz typowych dla derbów, ale na dłuższą metę trudnych jednak do zniesienia, potoków wyzwisk pod adresem drużyny przeciwnej – atmosfera na obiekcie w Letnicy była naprawdę znakomita. Poza segmentem artystycznym, przed meczem poświęcono też trochę czasu wychowankom, w kreatywny sposób zapowiedziano wyjściową jedenastkę gospodarzy, oddano hołd klubowym legendom i zrobiono ciekawy użytek ze stadionowych jupiterów. Mini-impreza przy „Freed from desire” w przerwie spotkania ewidentnie przypadła do gustu wielu kibicom.

 

Jasne, nie była to może gdańska odpowiedź na Super Bowl, ale tak przepełniony atrakcjami wieczór na pewno zapisze się na długo w pamięci widzów. Zwłaszcza w połączeniu z całkiem efektownymi oprawami przygotowanymi przez gospodarzy. No i, co rzecz jasna najistotniejsze, w połączeniu z samym meczem.

Emocjonującym od pierwszych do – dosłownie – ostatnich sekund.

Emocje i kontrowersje

O przebiegu spotkania opowiadaliśmy wam już obszernie we wczorajszej relacji pomeczowej, nie ma zatem sensu wdawać się w szczegóły. Niewątpliwie obie ekipy potwierdziły, że nie przez przypadek znajdują się w czubie tabeli zaplecza Ekstraklasy. To była konfrontacja godnych siebie przeciwników.

Lechia kontra Arka, czyli najpiękniejsze derby świata

Lechia zaczęła odważnie, wyraźnie dając gdynianom do zrozumienia, że ma zamiar odzyskać panowanie w Trójmieście i spuentować w ten sposób udany dla siebie sezon. Ale niewiele brakowało, by została szybciutko skarcona, bo żółto-niebiescy także kreowali sobie znakomite sytuacje strzeleckie w pierwszej fazie meczu. Wynik koniec końców otworzyli jednak „biało-zieloni”, a konkretnie Kacper Sezonienko, który zamknął strzałem akcję znakomicie wczoraj dysponowanego Camilo Meny. Zresztą Kolumbijczyk powinien mieć po pierwszej połowie dwie asysty na swoim koncie, ponieważ wystawił też futbolówkę do pustaka Maksymowi Chłaniowi, ale ten ostatni – generalnie grający wczoraj bardzo chaotycznie i chyba trochę przemotywowany – w niewiarygodny sposób spudłował.

Mena w ostatnim czasie zaczął potwierdzać opinie o jego niesamowitym potencjale. Nie zaistniał wcześniej w Jagiellonii, jesienią notował sporo przeciętnych występów, ale teraz wyraźnie widać, dlaczego Lechia wyłożyła za niego wielkie pieniądze. – Kwestia ceny mi zupełnie głowy nie zaprząta – mówił nam niedawno trener Grabowski. – W kadrze Lechii jest już kilku zawodników gotowych na Ekstraklasę. I chociaż nie chcę rozmawiać o kwotach, to w przypadku Camilo Meny widzę ogromy potencjał w kwestii gry bez piłki i umiejętności wypracowywania sobie sytuacji. Widzę u niego pod tym względem duży rozwój w ostatnim czasie.

„Robię to, co powinienem. To jest prawdziwy Camilo Mena. W poprzedniej rundzie było tak sobie. Czułem, że mogę robić więcej. Teraz jestem w dobrej formie i mogę zrobić wszystko na boisku”

Camilo Mena o swojej postawie w rundzie wiosennej

Wszystko to jednak nie oznacza, że Lechia szybciutko ułożyła mecz po swojej myśli i przejęła stuprocentową kontrolę nad derbową rywalizacją. Wręcz przeciwnie – gdańszczanie niedługo po wyjściu na prowadzenie wpadli w poważne tarapaty. Andrei Chindris wyleciał bowiem z boiska z czerwoną kartką, Alassane Sidibe zapisał na swoim koncie wyrównujące trafienie i nagle to Arka zdawała się mieć trzy punkty na wyciągnięcie ręki. Przyjezdnym do szczęścia brakowało tak naprawdę tylko jednego – skuteczności. Zwłaszcza na początku drugiej połowy, kiedy to gdynianie w niepojęty wręcz sposób partaczyli stuprocentowe okazje do zdobycia drugiego gola. Na pochwały zasługuje tu oczywiście Bohdan Sarnawski, strzegący dostępu do bramki Lechii, który swoimi interwencjami utrzymywał gospodarzy w meczu. Ale prawda jest też taka, że sytuacje „żółto-niebieskich” były na tyle klarowne, iż Ukrainiec w teorii nie powinien mieć żadnych szans na skuteczną paradę.

Jednak tym, co ostatecznie pogrążyło Arkę, było kunktatorstwo. Zbyt zachowawcza postawa.

Podopieczni Wojciecha Łobodzińskiego zaczęli wprawdzie drugą odsłonę spotkania od mocnego uderzenia, ale gdy nie udało się powalić Lechii, wyraźnie wyhamowali, licząc prawdopodobnie na dowiezienie remisu 1:1, co zagwarantowałoby im awans do Ekstraklasy. I był to poważny błąd. Mimo osłabienia, „biało-zieloni”, niczym Ołeksandr Usyk w pojedynku z Tysonem Furym, złapali drugi oddech – a konkretnie złapał go Mena, który do asysty i naprawdę ciężkiej harówy w defensywie dołożył także trafienie na 2:1. Trafienie, chciałoby się rzec – z niczego. Kolumbijczyk zaszarżował bowiem w pojedynkę na czterech czy pięciu defensorów Arki. No ale Menie wczoraj wychodziło na boisku w Gdańsku prawie wszystko. Naprawę rzetelnie zapracował on na status bohatera 46. derbów Trójmiasta.

Po golu na 2:1 stadion w Letnicy eksplodował (i zapłonął – niestety również w sensie dosłownym, co było akurat jednym z mniej przyjemnych akcentów całego widowiska). Gdańska publiczność nie przycichła aż do samego końca spotkania, niesiona euforią po bramce, która okazała się być golem na wagę triumfu. Aż trudno było uwierzyć w te obrazki, biorąc pod uwagę punkt, z jakiego Lechia startowała w sezonie 2023/24. Mówimy wszak o zespole, który przed startem rozgrywek miał poważne problemy z kompletowaniem składu na mecze sparingowe. Który przegrywał z Resovią, który oberwał 2:5 od rozklekotanego Zagłębia Sosnowiec. Wreszcie – który wydawał się być pogrążonym w chaosie tak głęboko, że wyjście z tej kryzysowej sytuacji może zająć ładnych parę sezonów.

Od Kononowicza do Bizancjum. Dlaczego awans Lechii Gdańsk to zjawisko?

Kto by wtedy przypuszczał, że ta zmontowana naprędce ekipa w maju 2024 roku doprowadzi do szaleństwa przeszło 35-tysięczną publiczność? – Pokazaliśmy, że nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Ten sezon był dokładnie taki jak i derby – niewiarygodny. Nie poprzestaniemy na tym – zapewnił trener „biało-zielonych”.

Oczywiście trzeba się również pochylić nad ostatnim akcentem derbowego starcia.

Czy sędzia Tomasz Kwiatkowski powinien był podyktować jedenastkę za faul na Przemysławie Stolcu? Z pewnością miał ku temu podstawy, ale z drugiej strony – byłby to klasyczny „karny ery VAR”, wyłudzony przy kontakcie, który nie miał znaczącego wpływu na przebieg gry. Z tego co udało nam się usłyszeć, arbiter w trakcie wideoweryfikacji zwrócił uwagę przede wszystkim na to, że nieznacznie kopnięty Stolc upadł bardzo teatralnie i niejako w drugie tempo, a więc – gdyby tylko chciał – mógł kontynuować akcję. – Co bym nie powiedział po tym meczu, to wszystko w Gdyni będzie źle odebrane. Był to ekstraklasowy mecz, ale my na awans musimy zaczekać – ocenił trener Wojciech Łobodziński. – Po czerwonej kartce mieliśmy pełną kontrolę i plan na drugą połowę był taki, by próbować strzelać kolejne bramki, a mieliśmy cztery sytuacje sam na sam. […] Jest mi przykro, targają mną emocje. Próbowaliśmy ratować sytuację zmianami, ale jak się nie strzela, to trudno wygrać. Przez niefrasobliwe zachowanie w defensywie przegrywamy. Nawarzyliśmy piwa i musimy wygrać w kolejnym meczu.

Ewidentny rzut karny

Wojciech Łobodziński o kontrowersji z końcówki spotkania

Kibice Arki naturalnie czują się oszukani, trener i zawodnicy żółto-niebieskich także nie kryli rozgoryczenia decyzją Kwiatkowskiego. Ale sprowadzanie końcowego rezultatu derbów tylko do tej pojedynczej sytuacji jest zwyczajnie nie na miejscu. Umówmy się – Arka miała wszelkie argumenty, by Lechię wczoraj pokonać. I to pokonać pewnie i wysoko. Długo grała z przewagą jednego zawodnika, wykreowała sobie mnóstwo sytuacji bramkowych. Do zwycięstwa wystarczyłyby zatem jedynie lepiej nastawione celowniki napastników, no i mniej cwaniakowania w drugiej odsłonie meczu, a więcej pazerności w pogoni za pełną pulą.

Nowy rozdział w historii Lechii

Świętowanie triumfu nad Arką trwało w Gdańsku bardzo długo. Najpierw na stadionie, gdzie Lechia odebrała też puchar za zwycięstwo w 1. lidze, a potem – już grubo po północy – w okolicach Fontanny Neptuna. Co też pokazuje, jak wiele w futbolu zależy w gruncie rzeczy od kontekstu. Bo gdyby nie zgadzały się w Gdańsku wyniki, pewnie dziś wypominano by działaczom trójmiejskiej ekipy, że skonstruowali w pierwszym zespole wieżę Babel, ściągając do klubu tak zwanych „najemników” ze Szwecji, Ukrainy, Bośni i Hercegowiny, Kolumbii, Rumunii, Słowacji czy Hiszpanii. Tymczasem trener Szymon Grabowski – noszony wczoraj na rękach przez tłum pod Neptunem – w ekspresowym tempie ulepił z tej mieszanki drużynę grającą tak atrakcyjny futbol, że dziś Lechię naprawdę da się lubić. Znacznie bardziej od wielu zespołów z większą liczbą Polaków-rodaków w wyjściowej jedenastce. Wbrew często przewijającym się w przestrzeni publicznej opiniom, inwestowanie w obcokrajowców nie jest bowiem błędem samym w sobie. O ile są to prostu odpowiednio wyselekcjonowani piłkarze.

Naturalnie wyczynów Lechii na pierwszoligowych boiskach nie ma co dziś przeceniać – zbyt wielu widzieliśmy w ostatnich latach w Ekstraklasie beniaminków, którzy kompletnie nie potrafili się odnaleźć w najwyższej klasie rozgrywkowej i szybciutko wracali na zaplecze. Ale tak wielu powodów do optymizmu nie było w Gdańsku od dawna. Wczorajszy mecz jawi się więc w tym kontekście jako swego rodzaju demonstracja siły i potencjału – nawet nie tyle zespołu, co całego klubu. Na stadionie w Letnicy można robić naprawdę duży futbol – przy imponującej publiczności, w efektownej oprawie i z happy endem na tablicy wyników.

Arka natomiast nie nacieszyła się zbyt długo panowaniem w Trójmieście, ale to wszystko straci na znaczeniu, jeśli uda się w przyszłym tygodniu przyklepać wyczekiwany od lat awans. Gdynianie napytali sobie biedy, ale – mimo wszystko – do pełni szczęścia brakuje im niewiele.

A to oznacza, że jest spora szansa na to kolejne derby Trójmiasta już niebawem. Tylko że w Ekstraklasie.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl / własne

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Idzie nowe w Podbeskidziu. Spadkowicz z I ligi zmienił trenera i odświeża kadrę

Paweł Wojciechowski
26
Idzie nowe w Podbeskidziu. Spadkowicz z I ligi zmienił trenera i odświeża kadrę

1 liga

1 liga

Idzie nowe w Podbeskidziu. Spadkowicz z I ligi zmienił trenera i odświeża kadrę

Paweł Wojciechowski
26
Idzie nowe w Podbeskidziu. Spadkowicz z I ligi zmienił trenera i odświeża kadrę

Komentarze

37 komentarzy

Loading...