Reklama

„To być może historia na książkę”. Byliśmy w Gliwicach na Piast – Jagiellonia

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

19 maja 2024, 10:08 • 8 min czytania 15 komentarzy

Nie ukrywam, że planując z wyprzedzeniem wizytę w Gliwicach przy okazji starcia Piasta z Jagiellonią miałem cichą nadzieję, że goście z Białegostoku będą mogli zapewnić sobie przy Okrzei mistrzostwo Polski i stanę się naocznym świadkiem historii. Wygrana Śląska Wrocław z Radomiakiem sprawiła, że ten wariant odpadał, ale i tak warto było się wybrać na ten mecz.

„To być może historia na książkę”. Byliśmy w Gliwicach na Piast – Jagiellonia

Warto chociażby dla samej atmosfery. Stadion Piasta pod tym względem raczej nie kojarzy się z wielkimi rzeczami – chyba że gospodarzem był Ruch Chorzów, doświadczyłem tego rok temu, gdy „Niebiescy” wchodzili do Ekstraklasy po wygranej z GKS-em Tychy – ale w sobotę naprawdę działo się na trybunach. Stali bywalcy przekonywali, że porównywalna atmosfera w obecnym sezonie dotyczyła jedynie jesiennego spotkania z Górnikiem. Jak najbardziej im wierzę.

Młyn gospodarzy był liczniejszy niż zwykle, a i pozostałe sektory w większości zostały szczelnie wypełnione. Chyba nikt nie czuł się zdziwiony, gdy spiker ogłosił, że ustanowiono tutaj frekwencyjny rekord sezonu (8045 widzów, o… 10 więcej niż z Górnikiem).

Pomogła w tym aż dwutysięczna delegacja z Białegostoku, zajmująca sektory na całej szerokości za jedną z bramek.

Reklama

Jedni i drudzy nieustannie dopingowali. Uszy z obu stron atakowała ściana dźwięku.

Fani Jagiellonii tuż przed pierwszym gwizdkiem dołożyli też racowisko, które na szczęście zbytnio nie utrudniło życia pozostałym widzom i nie doprowadziło do większych opóźnień.

Reklama

Swoją drogą, nadal zadziwia mnie osobliwy pomysł, na który już dobrych kilka lat temu ktoś w Piaście wpadł, żeby sektor rodzinny umieścić w bezpośrednim sąsiedztwie sektora gości.

Co do kibiców „Jagi”, jeden z nich wszedł na podest dla telewizji i ani myślał zejść, gdy pojawił się taki apel ze strony spikera, przypominającego o przykrych tutaj doświadczeniach z przyjezdnymi z Białegostoku. W listopadzie 2019 fan Jagiellonii ciesząc się po golu upadł z pięciu metrów na beton i doznał poważnych obrażeń. Organizowano później zbiórkę na jego leczenie.

Teraz także nie było całkowicie spokojnie. Od pewnego momentu na dole, gdzie także stali kibice, zaczęło się robić nerwowo i na boisko poleciały worki ze śmieciami. Gdy natomiast podopieczni Adriana Siemieńca wyrównali, dwóch kibiców siedzących na płocie między trybuną a boiskiem musiało z niego zeskoczyć. Jak informuje Samuel Szczygielski z Meczyków, jeden skoczył z powrotem do sektora, a drugi ratował się zeskokiem na murawę, gdzie natychmiast zgarnęła go policja. Doprowadziło to do dużej nerwowości jego towarzyszy i w konsekwencji do tego, że nawet kilka godzin po meczu nie chcieli opuścić stadionu, grożąc, że jeśli ich kolega nie zostanie wypuszczony, mogą na nim pozostać nawet do rana.

Na boisku emocje mieliśmy głównie w drugiej połowie, zwłaszcza pod koniec. Piast bardzo długo skutecznie szachował Jagiellonię, która dość długo nie mogła uchwycić swojego rytmu w grze. Z perspektywy trybun gol Michaela Ameyawa robił wrażenie, ale pełny kunszt jego strzału można było dostrzec dopiero po obejrzeniu powtórek. Cudeńko.

W szeregach gospodarzy mieliśmy pożegnania. Klub dopiero co ogłosił trzy odejścia po sezonie. Kamil Wilczek wyszedł w pierwszym składzie i przy schodzeniu dostał owację na stojąco. Symboliczną zmianę zaliczył Tom Hateley, który kończy karierę. Jedynie Jakub Holubek nie mógł pożegnać się z Okrzei poprzez grę, ale on i jego koledzy mogli przeczytać podziękowania w młynie.

Koniec końców obaj trenerzy sprawiali na konferencji wrażenie usatysfakcjonowanych. Jagiellonia dzięki temu remisowi nadal ma wszystko w swoich rękach.

Trudne to było spotkanie. Piast jest w naprawdę dobrym momencie. Czuć to po nich w aspekcie pewności siebie, ale to też po prostu dobra drużyna. Kolejny raz potwierdza, że bardzo trudno jej się przeciwstawić i stwarzać przeciwko niej sytuacje. Piast pokazywał swoją siłę pod kątem organizacji gry, mentalności i jako jednostki w pojedynkach. Mam wrażenie, że powodem małej liczby sytuacji do przerwy nie była stawka meczu. Mieliśmy problemy strukturalne związane z budowaniem gry, które staraliśmy się w przerwie skorygować. Trudno byłoby na na gorąco odpowiedzieć, potrzeba szerszej analizy. Na tym etapie najważniejsze są punkty. Biorąc pod uwagę cały scenariusz tego spotkania, możemy być z tego punktu zadowoleni. Tydzień do końca, finał sezonu przed własnymi kibicami w Białymstoku z Wartą. Chwile odpoczynku i pełna koncentracja na tym kluczowym meczu – mówił Adrian Siemieniec.

To było wyrównane spotkanie i taki jest też efekt końcowy. Trudno mówić o niesprawiedliwym wyniku, aczkolwiek to my prowadziliśmy i pojawiła się nadzieja, że możemy wygrać. Klasa rywala była jednak taka, że potrafił przeprowadzić akcję, dającą mu być może decydujący punkt w walce, którą toczy. Cieszyła mnie dziś postawa zespołu w nieoczywistej sytuacji. Nie zawsze drużyny wtedy potrafią tak ambitnie podejść do rywalizacji, a uważam, że zagraliśmy bardzo dobry mecz na tle klasowego rywala. Potrafiliśmy odpowiedzieć jakościową grą. Wiązało się to z tym, że mecz nie był otwarty i widowiskowy, jedni i drudzy pilnowali swoich założeń w defensywie. Doceniam to, a Jagiellonii gratuluję bardzo ważnego punktu – komentował Aleksandar Vuković, którego ton wypowiedzi brzmiał raczej optymistycznie. Serb wcale nie wyglądał jak typowy trener tracący zwycięstwo w 90. minucie.

Trochę udaję. Lekki niedosyt na pewno jest, ale też doceniam fakt, że z klasowym rywalem potrafiliśmy stanowić monolit, mocno i skutecznie działając przy ofensywnych próbach Jagiellonii. No i tak naprawdę stworzyła dwie sytuacje, z czego jedna to nasz bardzo duży błąd przy rozegraniu rzutu rożnego. To była pierwsza klarowna okazja gości i nasz jedyny większy błąd. Musieliśmy się liczyć z tym, że Jagiellonia prędzej czy później coś sobie wypracuje i wtedy potrzebny będzie łut szczęścia, żeby nie padła bramka. Gdybyśmy zaprezentowali się tylko odrobinę gorzej, mecz mógłby być wyraźnie ustawiony pod Jagiellonię. Widać było, jak ważne jest dla niej to spotkanie i że jest dziś w bardzo dobrej dyspozycji. Tylko nasza odpowiedź nie pozwoliła jej tego udokumentować – uściślił „Vuko”.

Jego drużyna strasznie długo się w tym sezonie rozkręcała, ale wreszcie się udało. Ostatnich sześć meczów to cztery zwycięstwa, dwa remisy i cztery czyste konta. Jeszcze po 27. kolejce przewaga nad strefą spadkową wynosiła zaledwie trzy punkty, a Vuković w kilku wywiadach wypowiadał się tak, jakby spodziewał się zwolnienia w każdej chwili, podkreślając, że przy takim obrocie wydarzeń nie miałby argumentów.

Zapytałem go więc, co sprawiło, że Piast wreszcie zaczął punktować na miarę oczekiwań, przypominając fakt, że gliwiczanie bardzo długo byli skrajnie niedowartościowani w takich statystykach jak expected goals.

Wspomniał pan o golach oczekiwanych, co wiąże się też z punktami oczekiwaniami. To wcale nie jest głupia statystyka, którą można zlekceważyć. Myślę, że to wszystko, co ona wykazywała w drugiej części sezonu, teraz zaczęło się realizować. Przed odprawą pokazałem drużynie, że pod względem punktów oczekiwanych jesteśmy na jednym poziomie z Jagiellonią. Oczywiście w tabeli nie ma to znaczenia, tu Jagiellonia ma ich 15 więcej, ale jeżeli chodzi o zdobycz, którem mogliśmy się spodziewać, jesteśmy na równi z mistrzem Polski. Działając konsekwentnie przez cały sezon, zaczęliśmy być skuteczniejsi pod bramką przeciwnika, nie zmieniając niczego w swoim sposobie myślenia i grania. A to jest najtrudniejsze, gdy brakuje wyników i w pewnym momencie ta drużyna nawet bez trenera zdobywałaby więcej punktów. Ciągle robiliśmy swoje, do skutku. Skutek nastąpił od meczu z Zagłębiem Lubin, gdy pewnie wygraliśmy 2:0. Do dziś kontynuujemy tę serię – odpowiedział trener Piasta.

Zamiast zwolnienia Vuković doczekał się nowego kontraktu. Pół żartem, pół serio napomknąłem także, czy przy przedłużaniu współpracy nie domagał się od klubu obietnicy sprowadzenia klasowego napastnika, bo niedobory na tej pozycji były największą bolączką przez znaczną część sezonu.

Nie wymagałem takich obietnic. Moja umowa była skonstruowana tak, że decyzja co do jej przedłużenia o kolejny rok leżała po stronie klubu. Cieszę się z tej decyzji. Również czuję, że chcę z tym zespołem dalej pracować. Mamy świadomość naszych braków. Problemem był nie tyle brak napastnika, co kontuzja Kamila Wilczka przez całą pierwszą rundę plus kilku młodych zawodników, na czele z Gabrielem Kirejczykiem. Mieliśmy duży kłopot. Teraz – aktualnie z kontuzją, ale jednak – mamy też w klubie Fabiana Piaseckiego. Myślę, że Jorge Felixa wyprowadziliśmy na prostą. Zaczął grać i strzelać na swoim poziomie, więc patrzymy z optymizmem na naszą przyszłość. Będziemy starali się wzmacniać, ale wzmocnieniem może być także poprawa dyspozycji zawodników, których już ma się w kadrze – stwierdził „Vuko”.

Piękna multiliga się nam szykuje, w Canal+ mogą zacierać ręce. Wiele wskazuje na to, że jedynie w konfrontacji ŁKS-u ze Stalą Mielec zabraknie wysokiej stawki dla którejś ze stron. W pozostałych parach przynajmniej jeden zespół będzie jeszcze zaangażowany w walkę o mistrzostwo, puchary lub utrzymanie.

Dotyczy to także Warty Poznań, z którą Jagiellonia zagra na koniec, a którą prowadzi Dawid Szulczek. Adrian Siemieniec ma z nim bardzo bliskie relacje i pewnych spekulacji zapewne nie uniknie. – Przyjaźnimy się i rozmawiamy regularnie. To nie jest tak, że nie odzywam się do Dawida przez miesiąc, a teraz nagle przed takim meczem chwycę za telefon i przypomnę sobie o jego istnieniu. Obaj jesteśmy profesjonalistami i w sobotę po prostu będziemy chcieli wygrać To niesamowity chichot losu, że przyjdzie mi taki mecz zagrać w Białymstoku z moim przyjacielem. Jest to historia może kiedyś nawet na książkę – podsumował.

Znacznie grubsza książka powstanie, jeśli jego piłkarze w kolejną sobotę wytrzymają presję i wygrają.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. własne/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

15 komentarzy

Loading...