Wiele wskazuje na to, że w europejskich pucharach będzie nas reprezentował pierwszoligowiec. Wisła Kraków potrafiła zdominować Pogoń Szczecin na Stadionie Narodowym, a w I lidze nie wygrała w tym sezonie 20 (!) z 33 meczów i przed ostatnią kolejką ma minimalne szanse na udział w barażach. Gdy myślisz, że Wisła bardziej w tym sezonie nie może się już skompromitować, jej piłkarze mówią: “Tak? To potrzymajcie nam piwo!”. Dziś przegrała 2:5 z GKS-em w Katowicach i był to zdecydowanie najniższy wymiar kary. Zaraz będziemy pewnie słyszeć z krakowskiego obozu kolejne wymówki. Pech. Szybko stracony gol. Kontuzje. Rywal w formie. Te wymówki można tylko wyśmiać. Wisła Kraków to za duża firma, by tak kompromitować się na drugim szczeblu rozgrywek.
Wisła w najważniejszym meczu sezonu musiała ratować się Mariuszem Kutwą. Tak, nie przesłyszeliście się – Mariuszem Kutwą. Nic nie mamy do chłopaka, nie on dzisiaj najbardziej zawalił, ale sytuacja z pierwszej połowy, gdy Wisła grała już w dziesiątkę i on, trochę przerażony, musiał pojawić się na boisku, to trochę taki symbol drużyny z Krakowa. Przecież Kutwa do tego meczu w całym sezonie rozegrał ledwie 40 minut.
Oczywiście będziemy teraz słyszeć, że Wisłę dotknął w ostatnim czasie największy pech świata.
“Nie sądziliśmy, że będzie tyle kontuzji”
“Szybko straciliśmy piłkarza, w dziesiątkę gra się ciężko”
“Co można zrobić, jak w drugiej połowie tak szybko dostajesz gola?”
“Trafiliśmy na GKS, który teraz wyśmienicie gra”
Idziemy o zakład, że z krakowskiego obozu usłyszymy tego typu wymówki, a prawda jest taka, że to, co dzieje się z tym klubem w ostatnich kolejkach, to publiczne ośmieszanie się drużyny, która ludziom w średnim wieku kojarzy się z wielką piłką i wspaniałą grą. Z Henrykiem Kasperczakiem. Z akcjami Kamila Kosowskiego i Macieja Żurawskiego. Z Kalu Uche. Z reprezentantami Polski w składzie. Tymczasem Wisła w I lidze jest nijaka, a momentami bezradna jak dzieci we mgle. Współczujemy tylko kibicom.
Niby Wisła, grając w osłabieniu, potrafiła wyjść w Katowicach na prowadzenie, ale każdy człowiek orientujący się choć trochę w futbolu widział, że więcej w tym było przypadku. Strzał Angela Rodado, zadziwiający rykoszet i piłka w bramce. GKS nic sobie z tego nie robił, zaatakował i słabiutka dziś Wisła, grająca momentami jak klub z okręgówki, zaczęła przyjmować kolejne gongi. Najpierw Arkadiusz Jędrych, głową. Kto go pilnował? To dla nas zagadka. Później Adrian Błąd, ładnym strzałem, po tym, jak Angel Baena niespecjalnie chętnie blokował rywala. Przed przerwą padł jeszcze trzeci gol, ale Wisła znów miała szczęście (minimalny spalony).
Zobaczcie, jak to w ogóle brzmi – Wisła, grając o życie, miała masę szczęścia, że do przerwy przegrywała tylko jednym golem. Reszta niech będzie milczeniem. W drugiej połowie stało się to, co musiało się stać – GKS wypunktował gości. Do zdobycia trzeciej bramki (co za strzał Grzegorza Rogali w okienko!) potrzebował półtorej minuty. A później w to samo okienko, co Rogala, trafił Marc Carbo, tyle że Hiszpan władował samobója. W kolejnych minutach Wisła miała trochę szczęścia. Odpowiedziała drugim trafieniem Rodado, po fatalnym zachowaniu obrony GKS-u, ale później straciła jeszcze kolejnego gola. Skończyło się 2:5, choć wydarzenia na boisku lepiej oddawałby wynik 1:7.
Bohater był dziś dzbanem
W finale Pucharu Polski Wisła pokonała Pogoń Szczecin. Niby szczęśliwie, bo gola na 1:1 strzeliła w doliczonym czasie gry, ale przez 120 minut, grając z czołowym zespołem w kraju, była drużyną sporo lepszą. Po zdobyciu pucharu piłkarze Wisły mówili, że prawdziwy, ważniejszy dla nich finał to będzie końcówka rozgrywek I ligi. W Krakowie cel główny jest jeden – w końcu wrócić do Ekstraklasy. Tymczasem rok temu Wisła przegrała w półfinale baraży 1:4 u siebie z Puszczą Niepołomice, co było sensacją, a teraz jej szanse na zakończenie rozgrywek w pierwszej szóstce są minimalne. Ale jak mają być wyższe, skoro zespół z Krakowa funduje swoim kibicom parodię futbolu?
I jeszcze ta ironia losu – że Eneko Satrestegui, który na Stadionie Narodowym był bohaterem, bo to on w ostatniej chwili doprowadził do wyrównania, dziś okazał się największym dzbanem meczu, bo już na samym początku za głupi faul, wynikający trochę z roztargnienia, wyłapał czerwoną kartkę. W GKS-ie po raz kolejny podobał nam się 19-letni Antoni Kozubal, który bawił się z Hiszpanami z Wisły jak z amatorami. To on zaliczył 10. asystę w sezonie przy golu Jędrycha.
Kozubal, wielki talent, który po sezonie wróci pewnie do Lecha Poznań, to w tym sezonie jeden z najlepszych zawodników I ligi. Pomocnik ma wokół siebie może nie równie utalentowanych, ale solidnych piłkarzy. GKS wystawił dziś w pierwszym składzie dziewięciu Polaków, a Wisła? Tam po raz kolejny mieliśmy więcej Hiszpanów (sześciu) niż naszych rodaków (czterech) i zwłaszcza u tych pierwszych, poza skutecznym Rodado, nie widzieliśmy jakiejś wielkiej ambicji, gdy Wisła traciła piłkarza, a później kolejne gole. To chyba nie jest najbardziej rozsądna metoda odbudowywania wielkiego klubu.
Wstydliwy bilans Wisły
Fakty są takie, że z dziewięciu ostatnich spotkań w I lidze Wisła wygrała tylko dwa. Że doznała czterech porażek. Że straciła w tych spotkaniach 21 goli. Że dostała w łeb od Chrobrego w Głogowie i nie potrafiła ograć nawet Zagłębia Sosnowiec. Że ograła w tym czasie tylko Znicz Pruszków i totalnie rozbite Podbeskidzie, z którym poradzić mógłby sobie nawet Wicher Kobyłka. Że w tym roku kalendarzowym nie umie zwyciężyć w lidze dwa razy z rzędu. Przecież, biorąc pod uwagę nakłady finansowe, skład i bazę kibicowską, to po prostu WSTYD. Inaczej nie da się tego odpisać.
Dla porównania – GKS Katowice w ostatnich czterech meczach odniósł same zwycięstwa, strzelając w nich … 18 goli. Dwa razy, w Warszawie i Tychach, zapewniał sobie zwycięstwo w doliczonym czasie gry. Można mieć jaja, a można, jak Wisła, w trudnych momentach grać z przerażeniem i chować głowę w piasek.
Nie ma żadnego przypadku w tym, że GKS po tej wygranej ma jeszcze szanse na bezpośredni awans do Ekstraklasy, z drugiego miejsca. Musi liczyć na porażkę Arki w Gdańsku, a później ograć ją w Gdyni. To całkiem możliwy scenariusz. Zespół z Krakowa musi natomiast pokonać w ostatniej kolejce Bruk-Bet Termalikę i liczyć na korzystne rozstrzygnięcia innych spotkań.
Trener Wisły, Albert Rude, przyznawał przed spotkaniem, że to mecz o wszystko. Po czwartym golu dla GKS-u stał przy ławce i powtarzał tylko po hiszpańsku: “To niemożliwe”. Prezes klubu Jarosław Królewski, zajął się przed spotkaniem strofowaniem dziennikarza, Marka Wawrzynowskiego, stwierdzając, że o ile on zarządza klubem, o tyle jego adwersarz zarządza co najwyżej dojściem jego kota do kuwety. Zresztą przeczytajcie sami:
Ktoś się pośmiał, ktoś dał lajka, ale nie da się uniknąć wrażenia, że jeżeli Wisła, z piłkarzami, którzy potrafią zdominować Pogoń, jest o włos od zakończenia sezonu w I lidze poza pierwszą szóstką, co będzie katastrofą, to coś jest zdecydowanie nie tak. I może lepiej tym się zainteresować, niż tego typu uderzaniem w dziennikarza, żeby ludzie przyklasnęli i powiedzieli: “Ale mu dowalił!”.
Szkoda, że Wisła Królewskiego tak nie dowala rywalom…
Sztuczna inteligencja, wybierająca trenera, piękne słowa o graniu o wszystko i szukanie poklasku w internecie to jednak nie wszystko.
GKS Katowice – Wisła Kraków 5:2 (2:1)
Jędrych 22, Błąd 33, Rogala 47, Carbo (samobójcza) 63, Marzec 90+2 – Rodado 19 i 82
WIĘCEJ O I LIDZE NA WESZŁO:
- Motor jest coraz bliżej baraży
- Wisła Płock może wypaść z walki na ostatniej prostej
- Michał Kołakowski interesuje się Zagłębiem Sosnowiec
Fot. Newspix