Niels Frederiksen już oficjalnie zostaje nowym trenerem Lecha i to najpewniej zmiana w dobrą stronę (aczkolwiek po Rumaku trudno byłoby pójść w gorszą). Niemniej należy sobie też zdać sprawę, że jeden Frederiksen, nawet jeśli okaże się arcymagiem trenerstwa, wszystkiego w Poznaniu nie rozwiąże.
Gdyby bowiem w Lechu całość rozbijała się o osobę trenera, wówczas moglibyśmy zgodnie uznać – Kolejorz albo ostatecznie załatwia problem, albo przynajmniej stara się to zrobić. Jedynym elementem niepasującym w tej doskonałej układance byłby bowiem stołek szkoleniowca, pomylono się z Rumakiem, wstawiono silnik z Malucha do Ferrari, natomiast teraz wyciągnięto wnioski i klub już na pewno wszystkim odjedzie.
Niestety to nie takie proste. Frederiksen może być bardzo dobry – choć obecnie nikomu szczęki nie opadają – ale za to Lech już na pewno tym Ferrari nie jest i rozwiązań potrzeba więcej niż tylko wymiana jednego trenera na drugiego.
Nie ma przecież dobrego wytłumaczenia dla rządzących klubem dlaczego w tak przeciętnej lidze przez 10 lat tylko jeden szkoleniowiec jest w stanie im załatwić mistrzostwo. Jeśli założyć, że poza Skorżą reszta to kompletne kasztany, ktoś jednak tych kasztanów zatrudnia (czyli Rutkowski z kolegami). A jeśli poza Skorżą byli na tych stanowiskach również dobrzy fachowcy to wiadomo, że nie grało też coś w innych elementach niż tylko funkcja pierwszego trenera.
Ścieżkę pierwszą możemy odrzucić. To znaczy marni szkoleniowcy też się przewijali, ale właśnie: to przecież żadne usprawiedliwienie, tylko atak na działaczy, że uznawali Rumaka, Żurawia czy Djurdjrevicia za godnych tego stołka. Ruchy tak absurdalne, że Mioduski w sztosie z trenerem od kobiet mógłby nie dać rady w tej rywalizacji.
Niemniej: były i – wydawało się – dobre trafy. Jan Urban prowadzi dziś Górnik i ma tyle samo punktów co Lech przy wielokrotnie mniejszym budżecie. Bjelica po Kolejorzu robił mistrzostwa w Chorwacji, i do niedawna był w Bundeslidze (z marnym efektem, ale jednak). Van den Brom z kolei przed przyjściem do Kolejorza był mistrzem Belgii, prowadził zespoły w Holandii, z nim w pucharach Lech zaszedł cholernie daleko.
I tak – na każdego da się znaleźć mniejsze i większe haki. No, ale trener bez wad do Polski nie trafi i należy uznać, że jak na ekstraklasowe warunki wyżej wymienieni nie byli pionkami.
Rządzący mogliby mówić o pechu, bo jaka ich wina, że drużyna nie jest w stanie wygrać finału Pucharu Polski z Arką Gdynia, nikt z góry za Majewskiego tej patelni z końcówki nie wsadzi do siatki, musiał to zrobić on sam. I dobrze, uznajmy nawet życzliwie, że Lech przez tę dekadę na nadwyżkę szczęścia nie narzekał, ale jednocześnie ograniczanie wszystkiego do pecha byłoby zbyt łatwe. Wygodne, ale łatwe. Zresztą – jeśli coś się powtarza, to już nie jest pech.
Lepiej zadawać sobie inne pytania: na przykład czy kolejne drużyny były budowane optymalnie? Przed tym sezonem rozbijano bank na połamanego Gholizadeha, ściągnięto przeciętnych: Anderssona, Hoticia i Blazicia. Owszem, van den Brom musiał tak czy siak przejść Trnawę, natomiast czy faktycznie klub zrobił krok do przodu napędzony ogromnym sukcesem jakim był ćwierćfinał europejskich pucharów?
Koniec okresu ochronnego. Dwa miesiące prawdy przed Gholizadehem
Albo: czy po latach to rzeczywiście takie dziwne, że Bjelica nie zrobił mistrzostwa z Vujadinoviciem, Chobłenką i Gajosem na kapitanie? Wiadomo, że końcówka sezonu 17/18 była kompromitująca, ale czy faktycznie dociśnięto pedał gazu do końca i stwierdzono: nic więcej zrobić nie mogliśmy.
Bo – tak z ręką na sercu – po ilu sezonach Lecha można coś takiego powiedzieć? To znaczy widzieć, że rządzący nie zostawili niczego przypadkowi, a trener z ekipą po prostu musi sięgnąć po tytuł? Ludzie, przecież oni temu ukochanemu Skorży przed Ligą Mistrzów ściągnęli Thomallę i Darka Dudkę. O czym my w ogóle mówimy?
Ale dobra – nie gadajmy tylko o transferach i budowaniu drużyny, bo to istotny, ale też wycinek rzeczywistości. Pogadajmy o mentalności zwycięzców. Przez wiele lat oczekiwało się od kolejnych trenerów, że to oni tę mentalność zaszczepią w piłkarzach, a może – kolejne pytanie – zły przykład cały czas szedł z góry?
Doskonałą próbkę dostaliśmy przecież w tym roku. Mistrzostwo na wyciągnięcie ręki, wystarczy wygrywać ze słabymi, nie potykać się na Puszczach i Ruchach. To nie. Za dużo. Nie udaje się, też dlatego, że Lech idąc po linii najmniejszego oporu zatrudnia Rumaka, który nie gwarantuje nic. Lech zachowuje się tak, jakby tych mistrzostwo miał na tuziny, macha ręką i mówi: trudno. Jak nie w tym roku, to w następnym, a jak nie w następnym, to się pomyśli.
Jeśli po tak długim czasie Rutkowski z ekipą nie wykształcili w sobie genu zwycięzcy, to co dopiero musiało się dziać te parę lat temu?
Dilaver dla Weszło po odejściu z Lecha: – Mieliśmy z Piotrem Rutkowskim inne ambicje. Ja chciałem wygrywać trofea, bo po to gram w piłkę, żeby je zdobywać. Widziałem, że jego ambicje sięgają znacznie niżej. Pomyślałem o swojej przyszłości, o tym, że miałbym w Poznaniu zostać jeszcze trzy lata… Widziałem zbyt mało ambicji po stronie innych i dlatego uznałem, że to nie ma sensu.
Nic się nie zmieniło. Nie można też powiedzieć, że przez lata Rutkowski stał się syty i teraz przestało mu zależeć, bo przecież Rutkowski z Lechem wygrywa cokolwiek incydentalnie. Za ostatnie dziesięć lat pod względem trofeów to jest półka Arki Gdynia i Lechii Gdańsk.
No i teraz przychodzi Frederiksen. Załóżmy – mistrz taktyki, mistrz rozwoju, mistrz mentalności. Trzęsie tym zespołem niemożliwie. Jesteście pewni, że to wystarczy? Że Lech…
– przed sukcesem da mu odpowiednie narzędzia,
– po sukcesie nie spocznie na laurach i też da mu narzędzia,
– będzie miał ciśnienie by rok po roku coś wstawić do gabloty,
– uzna nawet drugie miejsce za porażkę?
Przecież po brązowym medalu rok temu głosów rozczarowania nie było wcale, albo były słabo słyszalne. Kibice dostali przygodę w Europie, więc się odczepili i władze miały czyste papcie. A ostatecznie żadnego konkretu nie było, natomiast w tym minimalistycznym świecie to wcale Rutkowskiemu, Rząsie i Klimczakowi nie przeszkadza.
Zatem niech się Frederiksenowi wiedzie, niech okaże się geniuszem trenerki, niech coś wygra. Natomiast on jeden niczego w Lechu nie zmieni i przy tej władzy za jakiś czas kibice znów wywieszą transparent z napisem „wstyd”.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Gra w dwa ognie. Xavi stawia krok ku odbudowie relacji z kibicami
- Ruch obudził się za późno. Wygrał trzeci mecz z rzędu, ale i tak leci z ligi
- Karol Świderski i Mateusz Bogusz zapisali trafienia, Sebastian Szymański nie przestaje błyszczeć [STRANIERI]
Fot. Newspix