To koniec. Josue pożegnał się z Legią. Dla jednych fakt, że Portugalczyk nie dostał propozycji przedłużenia kontraktu, jest błędem klubu. Dla innych: jego obowiązkiem. W końcu 33-latek miał tylu wrogów, ilu zwolenników, co nie może dziwić. Można go nie lubić za niewyparzoną gębę na boisku, nadmierną gestykulację i niepotrzebne prowokacje. Ale też kochać za magię w lewej nodze i doceniać, że do Ekstraklasy nie przyszedł na emeryturę i dodał jej kolorytu.
Sam Josue może się z tym stwierdzeniem nie zgodzić, ale w zasadzie trzeba powiedzieć, że odchodzi z Legii w najlepszym możliwym momencie. Owszem, przez jeszcze jeden rok mógłby dorzucić kilka asyst na miarę pomocnika z innego świata. Tak, na pewno nie raz wpisałby się na listę strzelców w sposób zapadający w pamięć. Ale czy wciąż byłoby w tym tyle efektywności, ile do tej pory? Czy nie byłoby tak, że w nowym rozdaniu straciłby na znaczeniu i stałby się drogim problemem? Czy nie zakopałby dobrych wspomnień, których teraz jest zdecydowanie więcej niż złych? Przecież trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Tym razem oczywiście to nie zależało od samego piłkarza, jednak wydaje się, że wszystkim taki scenariusz wyjdzie na dobre. No, może pozą Ekstraklasą, która zawsze miała tę jedną dodatkową gwiazdę na opakowaniu swojego produktu, samym wyglądem przyciągającą uwagę.
Szkoda jeszcze, tak po ludzku, że Josue przywiązał się do Legii, sprowadził do Polski rodzinę, liczył na kolejny rok gry, ale nawet nie otrzymał takiej propozycji. Dzisiaj na świecie coraz częściej dochodzi do sytuacji, gdy zawodnicy w zaawansowanym wieku godzą się na obniżki, wiedząc, że tylko tak zachowają status w danym klubie. Ale może nawet i tego Legia nie rozważała, nie wiemy. W każdym razie – na rozstanie się zapowiadało, więc ono nie szokuje. Inna sprawa, że w ostatnich latach mało kto, tak jak Josue, potrafił wgnieść nas w fotel. Czy to w lidze, czy w europejskich pucharach. Przecież kompilacja “Josue Legia highlights” za jakiś czas będzie takim klasykiem, że przy każdym nowym lewonożnym kozaku będziemy do niej wracać z zamiarem porównywania. Mniej istotne, że w okresie gry Portugalczyka klubowi nie udało się sięgnąć po mistrzostwo Polski. Pod względami wizualnymi będziemy go stawiać obok Ljuboji czy Odidjy-Ofoe.
Ta historia sama w sobie – nawet jeśli odrobinę wybrakowana i niedopowiedziana, bez mocnej puenty – jest świetna. Pierwszy sezon, pierwsze zachwyty – 3 bramki, 18 asyst. Drugi sezon – 15 bramek, 9 asyst. Trzeci, ostatni i najsłabszy pod względem liczb – 11 bramek, 5 asyst. Po drodze wiele nominacji, laurów i dobrych słów ze strony innych piłkarzy. Kamil Grosicki napisał: “Rywalizacja z tobą na boisku była przyjemnością”, a idziemy o zakład, że takie słowa kłębią się w głowach niejednemu, kto stawał od 2021 roku naprzeciw Legii z Josue w składzie. Zresztą kozak rozpozna kozaka. Josue nim był, mimo że w trwającej kampanii w jego grze dało się zauważyć tendencję spadkową.
Dlatego właśnie lepiej świeżej pamięci nie naruszać, ot, nie ryzykować czwartego roku, który przy stylu gry Josue i próbie usunięcia jego efektów ubocznych mógłby okazać się przeciętny. Bo albo budujesz wokół niego zespół, albo go nie potrzebujesz. A tak Josue może odejść z Legii i z realiów naszej piłki jako gość, którego fajnie byłoby sklonować. Gość, który ewidentnie widział na murawie więcej niż inni. Posyłał podania, których nie wymyślilibyśmy nawet w grze komputerowej. Dorobił się asyst i asyst drugiego stopnia, które można by oprawić w kilkanaście ramek. Goli ładnych też mu nie brakowało, a charakterem, nawet jeśli trudnym w obyciu, mógłby obdzielić pół składu. Nie będziemy rozstrzygać, czy to hamulcowy. Wiemy natomiast, że to nie jest problem Legii i co nam, obserwatorom polskiej piłki, ten człowiek sprawił. Zdarzyło się, że frustrację, ależ tak, ale zdecydowanie częściej zaciesz na twarzy. I podziw, często z pytaniem “o kurde, to tak się da?”.
Dzięki, Josue. Najpierw byłeś grubaskiem kręcącym się po kole w środku boiska, sprawiającym wrażenie, że bieganie mu nie służy. Potem i aż do teraz zajebistym piłkarzem, któremu wszelkie defekty można było po prostu wybaczyć. Jak na standardy Ekstraklasy – wow, obyśmy takich kilkuletnich odwiedzin mieli jak najwięcej.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Gra w dwa ognie. Xavi stawia krok ku odbudowie relacji z kibicami
- Ruch obudził się za późno. Wygrał trzeci mecz z rzędu, ale i tak leci z ligi
- Karol Świderski i Mateusz Bogusz zapisali trafienia, Sebastian Szymański nie przestaje błyszczeć [STRANIERI]
Fot. Newspix