Wszyscy w tej historii się przeliczyli. Marek Papszun myślał, że podbije świat, a wraca zawiedziony, z łatką tego, który pasuje tylko do jednego miejsca na Ziemi. Raków zakładał, że z nowym trenerem — łatwiejszym w obyciu i mniej autorytarnym, ale bardzo kompetentnym — poradzi sobie przynajmniej tak samo dobrze, a zalicza pierwszy zakręt w swojej najnowszej historii. Wszyscy mogliby dalej udawać, że wciąż warto trzymać się podjętych rok temu wyborów, ale dla żadnej ze stron nie byłaby to droga wiodąca do sukcesu. Papszun znów potrzebuje Rakowa. Raków znów potrzebuje Papszuna. Powrót tego szkoleniowca do Częstochowy to klasyczne małżeństwo z rozsądku.
Oczywiście, że Marek Papszun poniósł porażkę. Przecież nie żegnał się rok temu z Częstochową akurat w takim momencie, żeby zrobić sobie roczną przerwę od zawodu, pochodzić po telewizjach, pojeździć na mecze, udzielić kilkudziesięciu wywiadów, z każdego rogu słyszeć pytanie: „A gdzie pan będzie pracował, panie trenerze?” i później jak gdyby nigdy nic wrócić do miejsca, z którego wyrósł i z którym wciąż nierozerwalnie się kojarzy.
Poszukiwania pracy Marka Papszuna stały się tematem wręcz mainstreamowym. Podsycały je kolejne kluby czy reprezentacje, z którymi polski trener był łączony. Było ich tak wiele, że trudno było brać serio kolejne nazwy miejsc, do jakich miał trafić szkoleniowiec według artykułów prasowych. A były one przeróżne — Girondins Bordeaux, Schalke 04, Szachtar Donieck, Dynamo Kijów, Olympiakos, Sunderland, Maccabi Hajfa, OFI Kreta, reprezentacja Łotwy, reprezentacja Kanady…
Miał pracować wszędzie, aż w końcu wrócił do Rakowa.
I na dziś już nie ma większego sensu rozstrzyganie, które z tych ofert były poważne, a które mniej poważne, w których newsach było choćby ziarnko prawdy, a które były kompletnie wyssane z palca. Otoczenie pożądanego na polskim rynku szkoleniowca robiło wiele, żeby stworzyć wrażenie, iż równie pożądany jest on na rynku europejskim. Rzeczywistość jest jednak brutalna – Marka Papszuna kompletnie ten europejski rynek zweryfikował. Może i, jak informował Krzysztof Marciniak, przygotowywał analizy i raporty dotyczące Olympiakosu Pireus, ale co z tego, skoro Grecy finalnie nie chcieli korzystać z jego usług. Mający w swoim dorobku sukces tylko w jednym klubie i wyłącznie na polskim podwórku trener nie był atrakcyjnym kąskiem dla poważnych graczy. Jego reputacji nie poprawiał fakt, że nie posługuje się biegle językiem angielskim, co wydaje się być dość istotnym czynnikiem, gdy myśli się o pracy poza granicami naszego kraju.
Papszun oczywiście wciąż mógłby próbować, składać CV, jeździć na mecze, tworzyć analizy, prowadzić rozmowy, wysyłać ustami swoich agentów kontrolowane przecieki do mediów o kolejnych Sunderlandach czy Szachtarach. Tylko że z każdym miesiącem szansa na to, że zagrzeje miejsce w klubach tego pokroju, zwyczajnie malała. Skoro jego historia nie była atrakcyjna dla rynku w momencie, kiedy była jeszcze świeża i gorąca, to co dopiero w sytuacji, gdy z każdym miesiącem blakła i czerstwiała?
Papszunowi nie wyszło też z reprezentacją. Kierował otwarty żal wobec Cezarego Kuleszy, który miał wykorzystać go do gierek z opinią publiczną, tworząc w ten sposób pozory uczciwego wyboru nowego selekcjonera. – To nie była rywalizacja. Brałem udział w czymś, co de facto nie istniało, dlatego nie czuję się przegrany. Prezes podjął decyzję już przed spotkaniem ze mną, że selekcjonerem zostanie Michał Probierz – mówił gorzko niedoszły trener kadry narodowej w rozmowie z „Piłką Nożną”.
Sam Papszun odchodząc z Rakowa pewnie nie spodziewał się, że tak szybko będziemy szukać nowego selekcjonera, ale jego ruch był też zorientowany na objęcie tej funkcji w przyszłości. Jawił się przecież jako idealny kandydat. To trener nieskażony porażką, powszechnie ceniony, lubiany przez opinię publiczną, z oczywistym sukcesem i drogą, dzięki której nie musi nikomu udowadniać swojej klasy. Rezygnując z pracy w Częstochowie mógł myśleć, że może spokojnie czekać, aż w końcu reprezentacja prędzej czy później do niego przyjdzie. Wtedy wydawało się, że stanie się to prawdopodobnie w okolicach mistrzostw Europy, bo zwykle zmieniamy trenera po dużym turnieju. Stało się wcześniej, Santos okazał się fiaskiem, Kulesza zgłosił się do Papszuna, ale wybrał inaczej.
Dalsze czekanie, z perspektywy ewentualnej pracy w kadrze Papszuna, nie ma sensu. Oczywiście wciąż jest mocnym kandydatem do objęcia kadry narodowej w przyszłości, ale Michał Probierz jest obecnie trenerem niezwalnialnym. Jeśli osiągnie sukces na Euro – wiadomo, zyska zaufanie na co najmniej dwa lata. Jeśli nie osiągnie sukcesu na Euro – tylko szaleniec mógłby posuwać go do odpowiedzialności po klęsce w grupie z Francją, Holandią i Austrią. Probierz objął kadrę, której wyjazd na mistrzostwa wymykał się z rąk, ogarnął ją, poprowadził do zwycięstwa w trudnym barażu. Z perspektywy Papszuna nie ma żadnego sensu na wyczekiwanie, aż powinie mu się noga, bo to może szybko nie nastąpić. Co również symboliczne, dwie największe marki w Ekstraklasie – Lech i Legia – zmieniały ostatnio trenerów, ale żadna z tych firm nie prowadziła rozmów akurat z tym szkoleniowcem (a przynajmniej nic o tym nie wiadomo). Raków był w zasadzie jedyną opcją, jeśli ów trener nie chciał zostać na lodzie.
Do porażki przyznaje się także Raków Częstochowa, czyli projekt w polskich realiach wyjątkowy, ale jednak nie tak stabilny, jak nam się wszystkim wydawało. Wystarczyło wyjąć z tej układanki jedną osobę, żeby wszystko się posypało, a to nie świadczy o sile filarów i fundamentów. Po odejściu Papszuna zaczęło w kuluarach krążyć wiele teorii na temat tego, kto bardziej chciał tego nieoczywistego rozstania — trochę chciał go sam trener, trochę też klub, nieoficjalnie przeciągano linę, kto bardziej. Motywacje trenera są oczywiste — chęć podjęcia pracy w znacznie lepszej lidze niż Ekstraklasa i wykorzystanie momentu, w jakim znalazła się jego kariera. Raków z kolei wysyłał sygnały, że potrzebuje szkoleniowca, który byłby bardziej elastyczny w sprawie transferów, mniej autorytarny, mniej uparty, mocniej liczący się ze zdaniem innych pracowników klubu. Gdzieniegdzie mówiono po cichu, że odejście 49-latka przyniesie „Medalikom” więcej plusów niż minusów, choć na pozór brzmi to głupio i niewdzięcznie.
Dawid Szwarga może i spełniał wszystkie te cechy, ale nie gwarantował takiego poziomu dyscypliny, powtarzalności w grze czy błyskawicznej reakcji na niepowodzenia jak poprzednik, od którego zresztą się uczył. U Papszuna wszyscy chodzili jak w zegarku, u Szwargi szybko cała drużyna się rozlazła. Najgorszą laurkę młodemu trenerowi wystawia prawdopodobnie to, że im dalej w las, tym gorzej wyglądał jego zespół, co może sugerować, że początkowo jechał jeszcze na pomysłach i schematach Papszuna. Istotne w tym wszystkim jest to, że Rakowowi naprawdę wydawało się, że z bardziej otwartym trenerem, który, przykładowo, nie blokuje tak często transferów, może liczyć na jeszcze większe sukcesy. A w lidze wciąż będzie dominował, bo to jest poziom, poniżej którego tak łatwo nie zejdzie.
A jednak.
Tak jak Papszun nie został doceniony przez rynek europejski, tak też nie został więc wtedy odpowiednio doceniony przez Raków, któremu wydawało się, że bez architekta swojego sukcesu też jest życie. Jakieś jest, ale nie tak spektakularne. Dobrze dla wszystkich, że obie strony potrafią dziś schować dumę do kieszeni i przyznać się do błędu. Bo najsmutniejsze z perspektywy polskiej piłki byłoby to, gdyby uznany i ceniony szkoleniowiec miał miotać się bez sensu gdzieś między ofertami, by w końcu wylądować nigdzie, a Raków nieustannie szukał swojej nowej tożsamości i z roku na rok dziadział. I to nie tak, że „Medaliki” niczego nie ryzykują, bo Papszun zarabiał w tym klubie potężne pieniądze, teraz zapewne nie zmniejszył znacząco swoich oczekiwań (bo niby dlaczego?), więc gdyby mu się nie udało, przy Limanowskiego zapłaciliby za to naprawdę słono.
Ale czy nie zapłaciliby więcej, gdyby wciąż próbowali z innymi trenerami, podczas gdy ten najlepszy wybór znajdował się pod nosem?
WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:
- Szwarga: Nie zgadzam się z tą decyzją. Trudno, żebym przeszedł do porządku dziennego
- Pomyłki, wtopy, kompromitacje. Największe grzechy siedmiu kandydatów do mistrzostwa Polski
- Trela: Dlaczego Dawidowi Szwardze nie wyszło w Rakowie?
Fot. newspix.pl