Lech Poznań Mariusza Rumaka potrafi spaprać wszystko. Przed meczem z Legią przypominano, że nie stracił w tym roku kalendarzowym gola w lidze u siebie. Teraz można powiedzieć, że Lechowi w 2024 roku nie strzelił jeszcze przy Bułgarskiej gola żaden z rywali. Bo nie musiał. Zespół Rumaka przegrał z Legią 1:2, bo za trafianie do własnej siatki postanowili wziąć się jego stoperzy. Żal nam Bartosza Mrozka, który zupełnie się tego nie spodziewał. Żal nam też kibiców Lecha, którzy przyszli tłumnie na stadion, a obejrzeli coś, czego nie wymyśliliby najbardziej kreatywni twórcy kabaretów. Mogliśmy za to zobaczyć gwiazdora Lecha, który nie podaje ręki trenerowi i krzyczy do operatora: „Fuck off!”.
Przed meczem kibice w Poznaniu zaprezentowali na trybunach transparent z wymownym napisem „Wstyd”, który w ostatnich tygodniach, w różnej wersji, gości na kilku polskich stadionach. Piłkarze Lecha zwłaszcza przez pierwszy kwadrans zaprezentowali się tak, jakby zrozumieli to w stylu: „Zróbcie coś, żeby było nam znowu wstyd”. I konsekwentnie to robili. Już po kilku minutach stracili gola, po strzale Pawła Wszołka, ale Lecha uratował VAR, bo okazało się, że wcześniej w tej akcji faulował Maciej Rosołek.
Do przerwy mogło być 0:4
Myślisz, drogi kibicu Lecha, że teraz twoi chłopcy ruszą do ataków? Otóż nie. Barry Douglas podobno wyszedł na ten mecz w pierwszym składzie, bo rozegrał wcześniej 12 spotkań przeciwko Legii i ma doświadczenie. Ale czy to doświadczenie obejmuje używanie łokci? Najwidoczniej tak, bo właśnie w ten sposób uderzył w polu karnym Marca Guala i Legia miała rzut karny. Kolejny fart Lecha – strzał Josue – zły, sygnalizowany – obronił Bartosz Mrozek.
No to może teraz Lech się obudzi? A skąd. Gdy Legia zaatakowała prawą stroną i dośrodkowanie Wszołka zgrywał głową Yuri Ribeiro, piłkę już prawie miał w rękach Mrozek, ale stoper Miha Blazić postanowił wbić mu ją do siatki. Nie do końca jesteśmy w stanie zrozumieć, co nim kierowało. Miał być mecz o wszystko: wielki klasyk, w którym zwycięstwo zbliżało do awansu do europejskich pucharów, tymczasem kibice na stadionie, zamiast poważnej piłki, oglądali futbolowy skecz.
– Co tu się dzieje?
– Film kręcą.
– To dlaczego ja nie gram?
Pamiętacie pewnie ten dialog z „Kilera”. Pod koniec pierwszej połowy główną rolę w poznańskiej komedii postanowił odegrać Bartosz Salamon. Znów dogranie Wszołka z prawej strony i tym razem on, drugi ze stoperów, pokonuje swojego bramkarza. Na trybunach konsternacja, ale trudno się dziwić. Salamona akurat nieco nam żal, bo jego sytuacja była mniej kuriozalna – po prostu znalazł się w trudnym położeniu i próbował jakoś wybić piłkę.
Ale fakty są takie, że Lech, który miał grać o honor i zaufanie kibiców, do przerwy przegrywał 0:2, po dwóch golach swoich piłkarzy. A równie dobrze mógł przegrywać 0:4, z rywalem, który w ostatniej kolejce też się ośmieszył.
Wściekłość Velde
W pierwszej części gry „Kolejorz” odpowiedział tylko strzałem Blazicia w poprzeczkę. W drugiej długo widać było, że gospodarze są sparaliżowani i mają problem ze skupieniem się na graniu w piłkę. 53. minuta – boisko jest zadymione, sędzia Szymon Marciniak na chwilę przerywa grę, zawodnicy podchodzą do ławek. W ekipie Legii trener Goncalo Feio gestykuluje, podchodzi do każdego z piłkarzy, przekazuje im uwagi. Trwa burza mózgów. W Lechu Rumak rzuca jakieś krótkie zdanie, po czym idzie w stronę ławki. Niby jedna scena, a jakże wymowna. Widać, który zespół ma trenera – specyficznego, ale jednak próbującego poukładać zespół według swojego pomysłu, a który ma w tej roli człowieka, niekoniecznie predysponowanego do pracy na tym poziomie.
Gdy Rumak zastąpił w Lechu Holendra Johna van der Broma, zapowiadał, że jego zespół może tylko dwa razy się potknąć, tymczasem potyka się regularnie i obecny szkoleniowiec ma dużo gorszą średnią punktów. W Legii, nie wiadomo dlaczego, po dobrym meczu z Jagiellonią (1:1) zwolniono Kostę Runjaicia. Zatrudniano Feio. Były kontrowersje, ale i przekonanie, że specyficzny szkoleniowiec wywoła efekt „Wow”. Tymczasem Portugalczyk na razie ładnie mówi o taktyce, ale jego zespół gra nierówno, potrafi dostać na własnym boisku 0:3 w łeb od słabiutkiego Radomiaka. W Poznaniu jego Legia zwyciężyła i mamy wrażenie, że sama nie sądziła, że będzie tak łatwo.
Feio w Poznaniu zaskoczył składem. W bramce Legii po raz pierwszy w lidze od 18 lutego (1:1 u siebie z Puszczą Niepołomice) stanął Kacper Tobiasz, który 10 ostatnich meczów w Ekstraklasie oglądał z ławki rezerwowych. Tobiasz nie ma udanego sezonu, popełniał błędy, dlatego stracił miejsce w składzie na rzecz Dominika Hładuna. Teraz wrócił do składu i w drugiej połowie dwa razy bronił celne strzały graczy Lecha. W ataku obok Marca Guala wybiegł natomiast Maciej Rosołek, który, łagodnie mówiąc, nie należy do ulubieńców kibiców Legii. Dziś trochę nam go żal, bo w pierwszej połowie miałby udział przy golu, ale jednak faulował. W drugiej błysnął, świetnie podając do Guala. Zszedł na kwadrans przed końcem.
Kristoffer Velde nie miał ani jednego tak udanego zagrania. Gdy Norweg z Lecha został zdjęty w drugiej połowie, najpierw nie podał ręki Rumakowi, później wściekły kopnął bidon, by jeszcze krzyknąć do stojącego obok człowieka z kamerą: „Fuck off!”.
Taki jest dzisiaj obraz Lecha, który niby strzelił Legii kontaktowego gola, ale nie dał rady wyrównać. „Na Rumaku do grona średniaków” – chciałoby się powiedzieć, bo zespół z Poznania stał się dziś ekstraklasowym przeciętniakiem. Mamy wrażenie, że w tym roku więcej jest w tej lidze drużyn, które lepiej od Lecha grają w piłkę. Z Puszczą? W plecy. Z Ruchem? W plecy. I teraz jeszcze ta kompromitująca porażka z Legią. Mimo to Lech na dwie kolejki przed końcem ma tylko punkt straty do trzeciego miejsca.
Czy ta liga jest aby na pewno poważna?
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:
- Jak Lech Poznań szuka idealnego trenera
- Oranie z pomysłem. Puszcza jest o krok od utrzymania
- Jagiellonia jest o krok od nieśmiertelności