To było święto śląskiej piłki w pierwszej lidze – na boisku i na trybunach. Co prawda na koniec zadowolona do domu wróciła tylko strona katowicka, ale nikt nie zaprzeczy, że mieliśmy do czynienia ze świetnym widowiskiem pod każdym względem. Takie momenty chciałoby się oglądać jak najczęściej.
GKS Tychy ma szóstą średnią widzów w tym sezonie zaplecza Ekstraklasy. W ostatnim pełnym sezonie przed covidem (2018/19) był nawet w tym aspekcie na drugim miejscu. Mimo to obrazki frekwencyjne z tyskiego stadionu często tworzą mizerne wrażenie, bo trzy, cztery czy pięć tysięcy ludzi zgromadzonych na nowoczesnym 15-tysięczniku zwyczajnie jest rozproszonych i nie daje nawet połowicznego efektu wypełnienia.
GKS Tychy – GKS Katowice 2:3 [REPORTAŻ]
Wypełnione trybuny w Tychach
Tym razem jednak wyglądało to inaczej. Raz, że miejscowi zmobilizowali się najbardziej od dłuższego czasu. Młyn i sektory wzdłuż boiska po obu stronach były wypełnione w zdecydowanej większości. Jedynie w narożnikach jak zawsze świeciły pustki, ale klub miał to wkalkulowane, zgłaszając imprezę na 10 tys. widzów. Końcowe 9691 kibiców oznacza, że plan zrealizowano w niemal stu procentach.
Dwa, że dawno tyski sektor gości nie był tak nabity i to na długo przed pierwszym gwizdkiem. Katowiczanie stawili się w liczbie 1200 gardeł. Przez cały mecz swoim dopingiem dodatkowo nakręcali i tak gorącą atmosferę.
Na tyle gorącą, że w pewnym momencie koszulki przestały być potrzebne.
Wiadomo, że oba kluby za sobą nie przepadają, więc od czasu do czasu wyzywano się od kurtyzan. Generalnie jednak dostaliśmy kolejny w ostatnim czasie w polskiej piłce przykład pozytywnego kibicowania. Zachowano równowagę między zaangażowanym dopingiem, podpartym sektorówką i racami, a ciągłością meczu i poczuciem bezpieczeństwa. Nic nie leciało na murawę, zadymienie z kolei było na tyle niewielkie, że sędzia nawet na chwilę nie musiał przerywać spotkania. W skali makro zobaczyliśmy to podczas finału Pucharu Polski, w skali mikro można było tego doświadczyć w piątkowy wieczór w Tychach. Na mecz z taką otoczką nie bałbym się zabrać swoich dzieci. Brawo, oby tak zawsze. Chyba coś zmienia się na lepsze.
Emocje na boisku
Piłkarze dostosowali się do tej otoczki i nie zaserwowali nam nudy. Od początku sporo się działo. Lepiej zaczęli goście – najpierw piłka po strzale Mateusza Maka została wybita z linii bramkowej, a niedługo potem po bardzo składnej akcji prowadzenie GieKSie dał Bartosz Jaroszek. Gospodarze po tym ciosie się otrząsnęli, zaczęli dominować i do przerwy sami wyprowadzili dwa sierpowe – gol Dominika Połapa był najładniejszy tego dnia, a akcja na 2:1 to bez wątpienia najlepszy piłkarski fragment w wykonaniu podopiecznych Dariusza Banasika.
– Objęliśmy prowadzenie i wydawało się, że możemy wejść w “posiadanie” tego spotkania w sposób bardzo kontrolowany, ale nie do końca jeszcze teraz rozumiem, jak mogliśmy sobie dać strzelić te dwa gole. To trochę nami zachwiało. Widziałem w zespole zbyt dużą pewność siebie w pierwszej połowie. Pewność siebie w piłce jest niezwykle ważna i jest plusem, ale niekiedy bywa trochę zgubna. W przerwie, w całym procesie budowania narracji na drugą połowę, wydaje mi się, że trafiliśmy w punkt jeśli chodzi o przyczynę. Drużyna kapitalnie na to zareagowała, zagrała świetną drugą połowę i nie ulega wątpliwości, że wygrał tu zespół lepszy – komentował później trener Rafał Górak.
Faktycznie, piłkarze z Katowic w drugiej odsłonie przejęli kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami i rzadko dopuszczali do czegoś groźniejszego pod własną bramką. W zasadzie warto tu odnotować tylko akcję, po której Jakub Tecław był niepilnowany w polu karnym, ale nie połapał się w tym, nie spodziewał się piłki i zawiodło go przyjęcie. Oprócz tego, GKS Tychy po zmianie stron był bezzębny w ofensywie.
A GKS Katowice regularnie stwarzał zagrożenie, mając wielu zawodników w polu karnym gospodarzy. Oczywiście kolejny raz wykorzystał stałe fragmenty gry, z czego ostatnio słynie. Tak Oskar Repka wyrównał na 2:2. Zwycięska bramka to już doliczony czas i kontra, którą Jakub Arak najpierw zaczął, a następnie efektownie wykończył.
– Pewność siebie musi dawać jakość, nie może być elementem nonszalancji. Moi zawodnicy, którzy naprawdę ciężko pracują, żeby nasz model gry wyglądał tak, jak w drugiej połowie, muszą charakteryzować się dużą jakością w każdym momencie. Każde podanie i przyjęcie jest bardzo cenne i sądzę, że po przerwie ten element w znacznym stopniu poprawiliśmy. Byliśmy dokładniejsi, szybsi w graniu i to spowodowało, że zdominowaliśmy przeciwnika – wytłumaczył trener Górak.
Triumfować mógł Arak, który przez większość sezonu był obiektem kibicowskiej szyderki, za to teraz jest bezcennym zmiennikiem. W trzecim kolejnym meczu po wejściu z ławki trafia do siatki. 23 mecze i 3 gole nadal nie imponują na papierze, ale jeśli przeliczymy mu średnią, wychodzi, że zdobywa bramkę co 128 minut, a to już brzmi znacznie lepiej. Arak w tym sezonie tylko raz wystąpił od początku, w pozostałych przypadkach zawsze pełnił rolę zmiennika.
Rozgoryczony Dariusz Banasik o młodej kadrze
Dariusz Banasik na pomeczowej konferencji był niepocieszony. Drugi raz mierząc się z GKS-em Katowice musiał spinać defensywę na trytytki, gdyż znów za kartki pauzowali stoperzy Nemanja Nedić (kapitan) i Jakub Budnicki, który chyba idzie na jakiś rekord. W trwającym sezonie obejrzał już 18 (!) żółtych kartek, z czego trzykrotnie w dwupaku, co skutkowało wykluczeniami z gry. W piątek obok jedynego środkowego obrońcy pozostającego do dyspozycji, czyli Jakuba Tecława wystąpił zatem pomocnik Jakub Bieroński.
– Przed meczem byliśmy zdziesiątkowani kadrowo przez kartki i kontuzje, natomiast to nie jest wytłumaczenie. Wystawiliśmy najbardziej optymalny skład, jaki mogliśmy. W obronie został nam jeden stoper i myślę, że w takim zestawieniu personalnym rozegraliśmy dobry mecz, zwłaszcza w pierwszej połowie. Szybko odpowiedzieliśmy po straconym golu, potem dołożyliśmy drugą bramkę. GKS Katowice poza stałymi fragmentami, z których słynie, nie zagroził naszej bramce. Po przerwie niestety, pierwszy raz to podkreślę, dała o sobie znać różnica w doświadczeniu. Mimo świadomości, że to duże zagrożenie, pozwoliliśmy na wyrównanie po stałym fragmencie, ale największe pretensje mam za akcję z doliczonego czasu. Nasz młody zespół – zaraz państwu to pokażę, bo to przepaść – “podpalił się”, chciał strzelić na 3:2. My nie umiemy remisować, zazwyczaj wygrywamy lub przegrywamy, poszliśmy va banque i niestety, zostaliśmy skontrowani – mówił Banasik.
I rozwinął wątek dotyczący peselu piłkarzy: – GieKSa miała w tym meczu średnią wieku 31 lat. Mak 32 lata, Jędrych 31, Kudła 32… Wynotowałem to sobie, mamy tu praktycznie samych zawodników koło trzydziestki. U nas Błachewicz 21 lat, Kikolski 20, Machowski 21, Szpakowski 22, Tecław 24… To jest przepaść między nami a GieKSą. My dziś zagraliśmy czterema młodzieżowcami. To jest dobra droga, bo ci chłopcy muszą się rozwijać, natomiast mecz pokazał, że I liga jest dla starych zawodników i dziś wygrali z nami doświadczeniem.
Policzyłem to dla pełnej jasności. Wyjściowa jedenastka tyszan miała średnią wieku 25 lat. Wyjścia jedenastka katowiczan – 28,45. Jest różnica, faktycznie, ale sam Banasik jednocześnie podkreślał, że pod taką filozofię budowy drużyny się podpisuje.
Dariusz Banasik o potrzebie wzmocnień
Zapytałem go, czy znów nie znalazły potwierdzenia w praktyce jego słowa z grudniowego śniadania prasowego, że ta szatnia mentalnie nie jest gotowa do sprostania presji walki o awans. Banasik później trochę wycofał się z tych słów, trochę łagodził przekaz, podkreślając, że zimowe transfery sporo zmieniły, ale trudno mówić o wielkich zmianach, jeśli sprowadziło się raptem trzech zawodników, a regularnie od początku gra tylko Julius Ertlthaler.
– Jako trener może to czuję, ale nie mogę powiedzieć, że nie mamy zespołu na awans. Muszę wysoko stawiać zawodnikom poprzeczkę. Ten mecz na pewno pokazał, że potrzebujemy też doświadczenia, zawodników mocniej ogranych. Gdy Legia do nas przyjeżdżała, też czułem, że to jest za młody skład. Dziś było tak samo. U nas najstarszy jest Julek [Ertlthaler], który ma 27 lat. Pozostali mają po 20 kilka lat. W GieKSie jest jeden młodzieżowiec i 24-letni Repka [ma 25 lat, PM]. I to ma przełożenie, w tej lidze wygrywa się w dużej mierze poprzez stałe fragmenty gry i doświadczenie. Do tego dochodzi właśnie sędziowanie, arbitrzy często nabierają się na pewne rzeczy. Wasielewski przy pierwszym golu zachował się, jakby mu nogę urywali. Kiedy zobaczył, że sędzia gwizdnął, od razu wstał i się otrzepał. Młodzi zawodnicy tego nie zrobią. Gdybyśmy w końcówce udawali, przewracali się, grali na czas, szukali rzutów wolnych, to pewnie byśmy remis dowieźli, ale ta liga pewne rzeczy weryfikuje. Celnie pan ujął to, że być może nie mamy jeszcze zespołu, żeby wywalczyć awans. O pierwszą dwójkę już nie walczymy, ale do samego końca powinniśmy być w grze o baraże. Musimy tylko wreszcie zagrać w optymalnym składzie – odpowiedział Banasik.
Gwoli ścisłości, trener chyba zapomniał, że wystawił też 30-letniego Wiktora Żytka, 31-letniego Mateusza Radeckiego i 30-letniego Patryka Mikitę, 27 lat ma również Daniel Rumin, a z ławki wszedł 32-letni Bartosz Śpiączka. Kapitan Nedić, który zagrałby bez pauzy kartkowej, to też nie jest młodzieniaszek, dopiero co na jego liczniku wybiło 29 wiosen. W Tychach z pewnością stawiają na młodzież bardziej niż w Katowicach, ale to też nie jest tak, że gra tu Centralna Liga Juniorów.
Dariusz Banasik ostro o sędziach
Banasik po części, być może nie do końca zamierzenie, przyznał, że obecna struktura składu nie jest optymalna i więcej spodziewał się po zimowym okienku.
– Na pewno zimą powinniśmy ściągnąć jednego obrońcę więcej, powinniśmy się wzmocnić. Widziałem szansę na sprowadzenie większej liczby doświadczonych zawodników, którzy by nam pomogli. Dziś jesteśmy w decydującym momencie i mamy problem z zestawieniem tej drużyny. Zmieniam systemy, próbujemy grać 4-4-2, 4-2-3-1, 3-4-3, byle nie tracić na jakości. Widzimy jednak, że na pewnych pozycjach mamy zbyt małą rywalizację. Gdy wypadali nam Dijaković i Błachewicz, na lewej stronie defensywy grywał Połap. Nie chcę narzekać, ale potrzebujemy wzmocnień i większego doświadczenia. To nie jest samobiczowanie. Przed sezonem zakładaliśmy zdobycie 40 punktów, które dają utrzymanie. My już mamy 51 oczek i nadal możemy być w barażach. Nikt w zespole się nie poddaje. Musimy zdobyć minimum cztery punkty w dwóch ostatnich meczach, żeby być w barażach – mówił.
Były szkoleniowiec Radomiaka prędzej czy później musiał nawiązać do sędziowania i po nieco dłuższej przerwie zdecydował się zrobić to wczoraj.
– W tej rundzie jeszcze tego tematu nie poruszałem, ale teraz muszę, podobnie jak wcześniej zrobili trenerzy Łobodziński czy Feio. Chodzi o sędziowanie. Brzydko to zabrzmi, ale sędziowie są naprawdę bezczelni w swoich odzywkach i zachowaniu, na nic nie można im zwrócić uwagi, o nic zapytać. Wiem, że mówię to po przegranym spotkaniu, więc zaraz ktoś powie, że wychodzi ze mnie frustracja. Myślę jednak, że po porażce tym bardziej trzeba o tym mówić, po wygranej nie byłoby takiego odzewu. Chyba wszyscy na stadionie widzieli, że był karny po upadku Rumina. Od sędziów usłyszałem tylko, że piłkę wybił Komor, a nie Rumin. Oglądam tę sytuację z dziesięć razy i nie potrafię tego stwierdzić. Dla mnie to niemożliwe, nie widziałem jeszcze, żeby obrońca wybijał piłkę w kierunku swojej bramki. Z boiska to była ewidentna jedenastka i biorąc pod uwagę, jakie karne gwiżdże się w tej lidze, nie mówimy o miękkim karnym. A Rumin nie jest typem boiskowego oszusta. Bramka z tego karnego mogłaby mieć kluczowe znaczenie, przy 3:1 goście mogliby się już nie podnieść. Sędziowie oczywiście jakoś się z tego wytłumaczą, bo jak będą chcieli, pokażą taki kadr, na którym nie będzie widać faulu. Nie rozumiem, dlaczego arbiter główny nawet nie podszedł do monitora – komentował trener tyszan.
I dodał: – Ktoś musi zacząć rozliczać również sędziów. Nie chodzi mi o ten mecz, ale o całą rundę. W tej rundzie, zwłaszcza w meczach domowych, mamy bardzo złe sędziowanie. Warto zwrócić na to uwagę, bo presja będzie coraz większa i może być coraz więcej kontrowersji. Każdy się myli, tyle że sposób, w jaki jest nam to przekazywane, jest nie do przyjęcia.
Głowy do lodówki w Katowicach
GKS Tychy w tabeli wiosennej byłby dopiero dziewiąty. U siebie w tym roku przegrał już pięć razy. Mimo to nadal ma szanse na baraże, a Dariusz Banasik nie ukrywa, że nie wzbraniałby się przed trafieniem w nich na katowiczan. – Lubimy grać z Wisłą Kraków, a z kolei Wisłę Płock i Górnika Łęczna postrzegam jako bardzo trudnych rywali dla nas, właśnie przez ten doświadczony skład. Chętnie w barażach wziąłbym rewanż na GieKSie, tylko chciałbym z nią wreszcie zagrać w optymalnym składzie. W tamtym roku przy Bukowej nie grał Śpiączka, Nedić i Budnicki. Teraz znowu trzech obrońców nie grało. Tam przegraliśmy nieznacznie po stałym fragmencie, teraz przegraliśmy jedną bramką po ostatniej akcji. Myślę, że jeśli będziemy mogli wystawić najsilniejszą jedenastką, jak tutaj podczas zimowego sparingu, który wygraliśmy, to spokojnie możemy pokonać GKS – zapewnił.
GKS Katowice już po tej kolejce może być pewny co najmniej baraży. Warunek? Brak zwycięstwa Górnika Łęczna na stadionie Polonii Warszawa. Rafał Górak raczej nie będzie wyczekiwał tego meczu obgryzając paznokcie. – Mam 51 lat, potrzebuję trochę resetu. Na pewno będzie pies, spacer i trochę relaksu z rodziną. Na wynik zerknę, ale być może dopiero po 22:00 – stwierdził.
Jego zespół wiosną spisuje się znakomicie i punktuje najlepiej w całej I lidze (32 punkty w czternastu meczach), ale doświadczony szkoleniowiec nie daje się porwać emocjom i tego samego oczekuje od piłkarzy. – Finalnie jeszcze nic nie zrobiliśmy. Głowa do lodówki i jedziemy dalej. Niekiedy drużyny trochę ponosi przy świętowaniu, ale widzę, jak chłopaki reagują w szatni na zwycięstwa i jest to bardzo umiarkowane, z dozą świadomości, że za chwilę czeka kolejne trudne wyzwanie – zakończył.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Tomasz Tułacz: Rumak popełnił błąd. Za takie słowa często się płaci [WYWIAD]
- Śląsk jak po swoje! Cracovia zlana we Wrocławiu
- ŁKS ma już dość tej ekstraklasowej imprezy i chciałby wracać do domu
- Lech – Legia to obecnie żaden klasyk, tylko starcie dwóch marnych drużyn
- Mateusz Mak: Od razu mówiłem w Katowicach, że jeszcze chcę wrócić do Ekstraklasy
Fot. własne/Newspix