Reklama

Przeprosiny po dobrej decyzji? Absurd ery VAR [KOMENTARZ]

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

09 maja 2024, 09:44 • 4 min czytania 152 komentarzy

Po półfinale Ligi Mistrzów rozgorzała dyskusja na temat Szymona Marciniaka. Polski sędzia zaufał decyzji swojego asystenta i momentalnie po wskazaniu spalonego zakończył spotkanie, za co spotkała go krytyka. Jest to totalnie absurdalne, bo arbiter się nie pomylił, a mimo dostał po głowie, co jest tylko kolejnym dowodem na czkawkę po zgadze, jaką jest VAR.

Przeprosiny po dobrej decyzji? Absurd ery VAR [KOMENTARZ]

Żyjemy w naprawdę dziwnych czasach, że ganimy sędziego – swoją drogą jednego z najlepszych na świecie – za to, że podjął słuszną decyzję. To totalny absurd. Skoro Szymon Marciniak był pewny decyzji swojego asystenta, dlaczego miał się wstrzymywać z jej podjęciem? Aż zbuduje nieznośne napięcie niczym w kasowych filmach akcji? Wtedy kibice Bayernu połudzili się przez kilka chwil dłużej, że jednak ich zespół, który długimi fragmentami nie istniał w starciu z Realem Madryt, zasłużył na dogrywkę i jeszcze jedną szansę awansu do finału Ligi Mistrzów? A może aż piłkarze z Monachium zaczną protestować, wywierając tak dużą presję na arbitrze, aż ten przyparty do muru zmieni swój boiskowy werdykt, co byłoby oczywiście kardynalnym błędem?

Chodzi oczywiście o sytuację z końcówki półfinału Ligi Mistrzów. Zagrana z głębi pola piłka za linię obrony Realu leciała w kierunku Matthijsa De Ligta i Noussaira Mazraouiego. Sędzia liniowy Tomasz Listkiewicz podniósł chorągiewkę sygnalizują spalonego. Bayern zdobył bramkę, ale arbiter główny, czyli Marciniak, jej nie uznał i chwilę później zakończył mecz, nie sprawdzając sytuacji na powtórce.

I wtedy się zaczęło. Ataki na sędziego. Wyciągnie punktów regulaminu protokołu VAR. I przeprosiny sędziego Listkiewicza.

Arbiter asystent przeprosił piłkarza Bayernu za to, że błędnie zasygnalizował spalonego, co skrzętnie wypominają De Ligt, Max Eberl, Thomas Tuchel. Tylko w tym wszystkim zapominają o jednym. Listkiewicz przeprosił nie za to, że popełnił błąd, sygnalizując spalonego, który był, tylko dlatego, że wykonał swoją robotę, podnosząc chorągiewkę, a nie wstrzymał się z decyzją aż do momentu, gdy do gry mógłby wkroczyć VAR.

Reklama

O tym, że spalony był, przekonują kolejni sędziowscy eksperci. Znajdują się jednak tacy, którzy podjudzają opinię publiczną i podają w wątpliwość osąd Marciniaka, oglądając powtórkę z różnych, często niekorzystnych kątów. Tą samą niejednoznaczność mógłby zobaczyć polski arbiter na ekranie wideoweryfikacji i zapewne utrzymałby swoją boiskową decyzję, bo wybrano by mu odpowiednią klatkę, ale w opinii ekspertów i kibiców nie powinien jej podjąć, mając do dyspozycji tak doskonałe narzędzie jak VAR.

Problem w tym, że to nie jest doskonałe narzędzie, o czym przekonaliśmy się podczas El Clasico. Doszliśmy do paranoi, w której wszystko zawierzamy temu systemowi. To on ma rozstrzygać niemal każdą boiskową kontrowersję, a gdy sytuacja pozostaje niejednoznaczna, a taka była ta, gdy spojrzało się na nią z różnych kątów, psioczymy, że to już nie jest futbol, że arbitrzy są sterowani przez wideoweryfikację, że kolejne minuty oczekiwania na decyzję zabijają piłkarski romantyzm.

Marciniak jako jeden z nielicznych zachował w erze VAR zdrowy rozsądek, dlatego w takich sytuacjach należy go bronić. Potrafi prowadzić mecz jak sędzia, a nie sterowany zdalnie humanoid, czekający na podpowiedź z wozu VAR. Ten system jest dla niego uzupełnieniem tego, co widzi na boisku, a nie wyrocznią, którą każe mu podjąć taką, a nie inną decyzję.

Jak zwykle w takich sytuacjach zabrakło spokoju. Kolejne osoby mówiły w emocjach to, co ślina przyniosła im na język, a wypowiedź Eberla o tym, że wszyscy chcieli niemieckiego finału oprócz polskiego arbitra zahacza wręcz o kulturową ksenofobię. Rekomendujemy zatem sceptykom lodu, najlepiej tego samego, co na głowie miał przez całe spotkanie Marciniak, bo mecz prowadził bardzo dobrze. Nie perfekcyjnie, bo ostatecznie o dwóch sytuacjach decydował VAR, ale w żadnej nie można doszukiwać się kontrowersji.

Jeśli jednak dalej będziemy kontestować każdą, nawet prawidłową decyzję arbitrów, skończymy tak, jak w wielu spotkaniach Ekstraklasy, gdzie mecze prowadzą sędziowie bez autorytetu i w każdej najmniejszej sytuacji posługują się wideoweryfikacjami. Wtedy spotkania będą trwały w nieskończoność, a nikt nie będzie czerpał przyjemności z ich oglądania.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Reklama

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

152 komentarzy

Loading...