Być może naiwnością ze strony Rakowa Częstochowa było sądzić, że da się grać futbol Marka Papszuna bez Marka Papszuna. Być może grzechem pierworodnym tej nominacji było stojące za nią zamknięcie się na nowe pomysły dot. rozwijanie mistrzowskiej drużyny. Raków musi uważać, by nie zostać kolejnym klubem, który pod płaszczykiem pielęgnowania wyimaginowanego DNA, stanie się odporny na reformy.
Historia rocznej pracy Dawida Szwargi w roli trenera Rakowa Częstochowa niesie istotny walor edukacyjny. Początkowo decyzję o powierzeniu mistrzowskiej drużyny asystentowi Marka Papszuna uznawano za logiczną kontynuację, uniknięcie rewolucji, co mniej rozgarnięci mówili nawet o przejmowaniu samograja. Po pierwszych sukcesach młodego trenera nie brakowało już poważniejszych analiz, w których przekonywano, że to Papszun okazał się przegranym zmiany, bo został bez pracy, podczas gdy jego następca radził sobie co najmniej przyzwoicie.
Częstochowski klub w pewnym momencie jesieni wyglądał na stabilny, przemyślany projekt, który wypromował Papszuna, ale nie potrzebuje go do szczęścia. Tego typu tematy zawsze potrzebują jednak czasu do miarodajnej oceny. Co z perspektywy pół roku wyglądało dla Szwargi i Rakowa jeszcze całkiem przyzwoicie, po kilku dodatkowych miesiącach wcale nie zmierzało już w dobrą stronę. Jeśli rok temu nie było wiadomo, czy za mistrzostwo bardziej trzeba chwalić Raków, czy Papszuna, dziś trzeba stwierdzić, że raczej jednak Papszuna.
Łatwo dziś pomstować na klub, że pokpił rok temu sprawę, powierzając drużynę trenerskiemu żółtodziobowi. Ale byłoby to głupie. Po pierwsze dlatego, że rzeczywiście istniały wówczas przesłanki, by spróbować. Szwarga był przygotowywany do tej roli, dobrze znał klub i piłkarzy, nie było czasu na rewolucję i wprowadzanie kogoś z zewnątrz, bo absolutnym priorytetem było dobre wystartowanie w europejskich pucharach.
Trudno zresztą wprowadzać kogoś z zewnątrz, skoro w Rakowie mieli prawo mieć poczucie, że Papszun zostawił im idealny pomysł na funkcjonowanie w polskiej lidze. Wystarczy tylko go znać, dobrać odpowiednich wykonawców i można działać dalej. A że Szwarga znał go jak mało kto, naturalne, że był dobrym kandydatem. Kwestie braku doświadczenia też nie miały dla Michała Świerczewskiego większego znaczenia. Skoro zbudował mistrzowski klub z trenerem, który nigdy wcześniej nie pracował wyżej niż na trzecim szczeblu, nie musiał myśleć, że ktoś, kto pracował w identycznym reżimie przez kilka lat, nie będzie przygotowany. Nie ma sensu chłostać Rakowa za to, że wybrał wtedy Szwargę.
Europejska przygoda
Zresztą: by krytykować Raków, trzeba by uznać, że tamta decyzja w ogóle się nie obroniła. A to przecież nie byłaby prawda. Odkąd ponad dziesięć lat temu podupadła Wisła Kraków, w polskiej piłce obowiązywała niezmienna zasada: nieważne, kto kwalifikuje się do eliminacji europejskich pucharów, jakąkolwiek rolę w nich może odegrać tylko Legia Warszawa albo Lech Poznań. Żadnemu innemu klubowi nie udawało się od 2011 roku dostać do fazy grupowej, choć próbowała niemal połowa ligi. Szwarga się dostał.
Wyeliminowanie Karabachu Agdam, który potem wyszedł z grupy Ligi Europy, Arisu Limassol, który też grał w Lidze Europy i zdobył cztery punkty, czy nikła porażka z Kopenhagą, to wspomnienia działające raczej na plus odchodzącego trenera. Zdobycie czterech punktów w fazie grupowej drugich rozgrywek w europejskiej hierarchii, równoczesne przezimowanie w Pucharze Polski i w okolicach podium Ekstraklasy też nie były raczej sygnałami, by bić na alarm. Po Szwardze pozostanie w Częstochowie wspomnienie najlepszej europejskiej przygody w historii klubu. I miliony, które klub na niej zyskał. Robienie z tego trenera kompletnego nieudacznika byłoby krzywdzące.
Wszystko, co naprawdę złe, wydarzyło się w Rakowie wiosną. Jesienią, nawet jeśli wiele rzeczy nie funkcjonowało, można było znaleźć okoliczności łagodzące. Wiosną one zniknęły. A drużyna grała i punktowała gorzej niż wtedy, gdy rywalizowała co trzy dni. W tabeli za 2024 rok zajmuje dopiero dziewiąte miejsce, choć rozegrała mecz więcej od większości drużyn. Znajduje się w niej między Wartą Poznań a Zagłębiem Lubin, czyli klubami, które nie mogą się z mistrzem równać pod żadnym względem. Z całej czołówki, punktującej przecież daleko od ideału, jedynie Śląsk Wrocław radzi sobie w drugiej części sezonu gorzej.
Przełom, który nigdy nie nastąpił
Notoryczne wpadki, kompromitujące występy, jak 0:3 w Pucharze Polski z Piastem Gliwice, przeplatają się z mało przekonującymi zwycięstwami. Właściwie tylko raz w tym okresie, w starciu z Lechem Poznań, Raków zagrał na miarę możliwości. Problemem był całkowity brak regularności. Przez pięć miesięcy mistrz Polski nie wygrał ligowego meczu na wyjeździe. Od września nie udało mu się wygrać w Ekstraklasie dwóch (!) kolejnych spotkań. Wskazywano kolejne momenty, po których miał nastąpić przełom: najpierw odpadnięcie z europejskich pucharów, później rozbicie Lecha, porażka z Radomiakiem, po której właściciel klubu ogłosił chęć dalszego inwestowania w rozwój Szwargi, wreszcie wyczekiwana wyjazdowa wygrana z Widzewem. I nic. Przełom nie nastąpił do dziś.
Przez większość sezonu mistrzowie Polski utrzymywali się na podium, w okresie od lipca do marca byli poza nim tylko przez cztery kolejki. Dziś są na siódmym miejscu, najgorszym na tym etapie rozgrywek od sezonu, w którym byli beniaminkiem. Wciąż jeszcze całkowicie nie przegrali szansy na letnią grę w pucharach, przy dwóch bezpośrednich meczach u siebie z rywalami będącymi nad nimi, częstochowianie przy dużej dozie szczęścia mogą nawet skończyć jako wicemistrzowie. Ale taki rozwój wypadków byłby dziś zaklinaniem rzeczywistości. Skoro drużyna od ośmiu miesięcy nie może wygrać dwóch meczów z rzędu, trudno liczyć, że nagle wygra trzy. A już abstrahując od samych wyników, to zwłaszcza gra jest powodem do zmartwień.
Szwarga mógłby się bronić liczbami. Jeśli spojrzeć na bilans goli oczekiwanych, okaże się, że jego drużyna ma w tym sezonie najkorzystniejszy w lidze. To znaczy, stwarza najgroźniejsze sytuacje i dopuszcza do najmniej groźnych. Brak przekucia tego na wyniki można tłumaczyć pechem, brakiem skutecznego napastnika, ale każdy z tych powodów zdejmuje część odpowiedzialności z trenera, który odpowiada za to, czy drużyna potrafi kreować szanse i się przed nimi bronić (potrafi), ale nie za to, czy napastnik kopnie prosto piłkę (nie potrafi). Prawdę mówiąc, ten wykres to chyba największy oręż w ręku trenera. Wprawdzie tendencja z całego sezonu mówi, że Raków stwarza coraz mniej sytuacji, a dopuszcza ich coraz więcej, ale różnice są minimalne, a obie linie są jeszcze bardzo daleko od przecięcia.
Dla porównania w Lechu Poznań za podobny okres wyglądają tak:
W Rakowie też prawdopodobnie to wiedzą, dlatego nie reagowali nerwowo, choć było już kilka momentów w tym sezonie, gdy wydawało się, że to zrobią. W Legii Kosta Runjaić dał znacznie mniej powodów do niepokoju, a i tak wyrzucono go przy pierwszej możliwej okazji, by efektem nowej miotły próbować jeszcze uratować sezon. Władze klubu mają jednak prawo oczekiwać, że kiedyś wyniki w końcu przyjdą, a drużyna zacznie funkcjonować właściwie. Zwłaszcza po wydaniu sześciu (!) milionów euro na transfery. Trener wprawdzie nieśmiało narzekał, że tych ruchów było aż tyle. Z drugiej jednak strony, dzięki temu przy tak wielu kontuzjach wciąż miał z kogo wybierać i nikt nie czynił mu wyrzutów z niewypełnienia limitu minut młodzieżowców, którym pozostali trenerzy jednak muszą się przejmować. A ciągłe kontuzje do pewnego momentu mogły być wytłumaczeniem problemów, ale ich nagromadzenie każe też jednak pytać, czy sztab szkoleniowy na pewno robił wszystko dobrze, skoro nigdzie indziej organizmy aż do tego stopnia nie odmawiały posłuszeństwa.
Indywidualna stagnacja
Zarzutem do Szwargi na pewno może być kwestia rozwoju indywidualnego zawodników. Gra w europejskich pucharach zwykle sprzyja wypromowaniu kogoś, Kosta Runjaić przyniósł w ten sposób Legii deszcz pieniędzy za Ernesta Muciego i Bartosza Slisza. Szwarga nie wypromował nikogo. Początkowo do jego zasług można było zaliczyć wyciągnięcie z niebytu Gustava Berggrena i Bogdana Racovitana, którzy u Papszuna nie odgrywali większej roli, ale obaj nie wyróżniali się na tyle, by uznać ich za sukcesy trenera. Z kolei wszyscy pozostali, którzy grali w Rakowie już dłużej, w tym sezonie wyglądali słabiej niż wcześniej. Albo całkowicie zgubili formę, jak Jean Carlos Silva czy Bartosz Nowak, albo przynajmniej obniżyli loty, jak Fran Tudor czy Zoran Arsenić. Wpływ na to miały oczywiście kontuzje, ale tu znów trzeba wrócić do pytania, dlaczego było ich aż tak wiele.
Skuteczność transferowa Rakowa, zarówno latem, jak i zimą, też była daleka od tej prezentowanej przez dyrektora sportowego Jagiellonii Białystok, ale jeśli żaden z kilkunastu nowych zawodników sprowadzonych przez dwóch różnych dyrektorów sportowych nie funkcjonuje w drużynie dobrze bez żadnego „ale”, też każe to się zastanowić, czy trener stwarza dla nich odpowiednie środowisko. Najlepiej wprowadzili się Ante Crnac i Dawid Drachal, ale ten drugi wciąż odgrywa jednak marginalną rolę, a pierwszy, przy całym potencjale, który prezentuje, przyczynił się mocno do tego, że Raków wielokrotnie marnował dogodne sytuacje. Zwykle nawet nie do końca udana zmiana trenera przynosi jakichś zwycięzców, ale w tym przypadku bardzo trudno takich wskazać.
Brak punktu zaczepienia
Przyczyn rozczarowującego sezonu ligowego Rakowa jest na pewno więcej. Od większego niż zwykle zaangażowania w sprawy transferowe właściciela, przez zmiany dyrektora sportowego, nową sytuację związaną z grą na trzech frontach, naturalne zmęczenie mentalne zawodników, których przez ostatnie lata napędzała perspektywa zdobycia mistrzostwa Polski, zachwianie proporcji w szatni przez usunięcie z niej Tomasa Petraska, wieloletniego kapitana, a wprowadzenie wielu zupełnie nowych zawodników, kontuzje, brak szczęścia i wiele innych przyczyn, które w samej Częstochowie znają najlepiej. Niektóre z nich mogą być nawet zupełnie niezależne od trenera. Każą jednak wrócić do punktu wyjścia, czyli tego, że Szwarga to absolutny nowicjusz w zawodzie.
Doświadczenie być może nie jest niezbędne, by skutecznie prowadzić mistrza Polski, ale jest niezbędne, by w razie problemów móc zdjąć trenera z linii strzału. Im większe przekonanie, że dany trener zna się na swoim fachu, tym większa chęć do szukania problemów poza nim – w rekrutacji, strukturze szatni, kwestiach regeneracyjnych i medycznych. Jeśli jednak tak naprawdę nikt nie potrafi odpowiedzieć z pełnym przekonaniem na podstawowe pytanie: „czy Raków ma dobrego trenera?” naturalne jest, że Szwarga będzie pierwszą osobą, w której kompetencje się wątpi. I w tym sensie brak doświadczenia to potężny mankament.
Przetarcie przed kamerami
Jest wielu trenerów, którzy dopiero zaczynają pracę, ale prawie każdy z nich miał już okazję popełnić błędy nowicjusza gdzie indziej, jeszcze przed wejściem na świecznik. Goncalo Feio to kolega z kursu trenerskiego Szwargi, który też był asystentem Papszuna, ale zanim dostał Legię Warszawa, przejął zagrożonego spadkiem II-ligowca i przepracował w nim pół roku. Dawid Szulczek jest z rocznika Szwargi, ale prowadził półtora sezonu II-ligowe Wigry, potem przez dwa i pół roku Wartę Poznań, a nadal nie wszyscy są przekonani, że nadawałby się do prowadzenia dużego klubu. Adrian Siemieniec może za chwilę zostać mistrzem Polski, ale zanim prowadził Jagiellonię, przez półtora roku trenował jej rezerwy. Zdarzają się oczywiście i tacy, którzy z posady asystenta od razu przechodzą na pierwszego trenera, jak Kamil Kuzera czy Maciej Kędziorek. Oni nie zaczynają jednak od klubów, w których nie ma miejsca na błędy, lecz w drużynach z dołu lub środka tabeli.
Tymczasem dla Szwargi pierwszym meczem w karierze były eliminacje Ligi Mistrzów. Stosowane często w takich sytuacjach analogie do świata wielkiej piłki tu akurat niekoniecznie się sprawdzą. Nawet Pep Guardiola, Julian Nagelsmann, Xabi Alonso, Zinedine Zidane prowadzili samodzielnie mniejsze drużyny, zanim dostali wielkie. Jakiekolwiek przetarcie w roli jedynki przydaje się nie tylko, by zyskać legitymizację w oczach otoczenia, ale też zwyczajnie, by nieuniknione błędy popełnić na spokojnie, niekoniecznie w świetle kamer.
Zamknięcie na nowe spojrzenie
Niewykluczone zresztą, że wcale nie to było największym problemem. Być może grzechem pierworodnym Rakowa było to, że w zeszłym roku poszedł teoretycznie najbardziej logiczną drogą, czyli chciał przeprowadzić najmniejszą rewolucję z możliwych. Chciał futbolu Papszuna bez Papszuna. Kto wie, czy odejście charyzmatycznego lidera projektu nie było naturalną okazją, by otworzyć się na świeże spojrzenie. Posłuchać kogoś, kto zasugerowałby, że napastnik Rakowa nie zawsze musi zaczynać się od 190 centymetrów. Zastanowiłby się, jak wkomponować utalentowanego technicznie zawodnika do zespołu, by wyeksponować jego atuty, zamiast za wszelką cenę wpychać go w ramy systemu, kastrując z kreatywności. Wsadził kij w mrowisko, pytając, czy na pewno „szybki, silny i wydolny” muszą być trzema cechami charakteryzującymi każdego nowego zawodnika Rakowa. Być może zawodnicy w ramach tego systemu nauczyli się już tego, co mieli i trzeba było dać im inny impuls rozwojowy? Zamiast tego Raków sprawiał wrażenie, jakby na wszystkie próby odejścia od schematu odpowiadano tam: „tak to robił Papszun i działało, więc niczego nie zmieniajmy”.
Szwarga, o którym pewnie nie bez powodu wiele osób mówi, że jest jednym z najzdolniejszych polskich trenerów młodego pokolenia, zaczął karierę od wygnania z raju. Czołowe polskie kluby raczej niechętnie patrzą na krajowy rynek trenerski. Wielu starszych, bardziej doświadczonych i utytułowanych kolegów po fachu nigdy nie dostało takich możliwości, jakie na dzień dobry otrzymał 33-latek. Teraz będzie musiał zejść poziom niżej i pokazać, jakim jest trenerem, poznać samego siebie w tej roli, zostać prawdziwym szefem projektu, a nie tylko pełniącym jego obowiązki. Czyli zrobić to, od czego tak naprawdę powinien zacząć. Raków z kolei musi uważać, by nie stać się kolejnym klubem, dla którego znajomość wyimaginowanego DNA będzie ważniejszym kryterium od rzeczywistych kompetencji.
WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:
- Marek Papszun wróci do Rakowa Częstochowa? „W klubie są o tym przekonani”
- Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie
- Brak napastnika, projekt Afryka i pozycja dyrektora. Kulisy zimowego okna w Rakowie
- Samuel Cardenas: Historia, styl i filozofia Rakowa przekonuje piłkarzy [WYWIAD]
Fot. Newspix