Czerwone barwy, szampańskie nastroje, gromadzący się kibice. Krakowski rynek wypełnił się fanami Wisły Kraków na grubo przed przyjazdem zawodników. Feta rozpoczęła się po drugiej, zespół i członków sztabu przywitano z największymi honorami. – Nie zatrzymujemy piłkarzy, niech wejdą na dach Sukiennic – nawoływał spiker.
Stoję w tłumie od blisko godziny. Patrzę na zegarek. Tłum kibiców czeka, by podziękować za piękne chwile i pogratulować zdobytego trofeum. Nie ma nerwów, choć upał daje się we znaki. Na twarzach zebranych widać ekscytację zmieszaną z niedowierzaniem. Bo tak to trzeba nazwać: wczorajszy wieczór na Stadionie Narodowym miał niewiarygodny przebieg. Z perspektywy Wisły: scenariusz zbyt naciągany nawet jak na hollywoodzki hicior. Kolejny raz przekonujemy się, że to nie Tarantino czy Fincher tworzą najlepsze historie.
Pisze je piłka nożna.
Feta na Rynku w Krakowie. Kibice podziękowali piłkarzom Wisły Kraków
– Kiedy przyjadą? – chłopiec pyta ojca.
Siedzi mu na barana, ma wymalowaną buzię i koszulkę z dziewiątką na plecach.
– Prosto z Warszawy? – zagaduję.
– Chciałem pojechać z synem, ale nie zdążyliśmy kupić biletów. Nie mogę odżałować. Jak to wyglądało z trybun?
Nie wiem, co powiedzieć. Ciężko ten finał ubrać w słowa, bo żadne nie oddadzą temperatury, klimatu i historii tego widowiska. Święto na trybunach i show na murawie.
– Było wspaniale – nic mądrzejszego, bez rozwodzenia się, nie jestem w stanie powiedzieć.
Cały czas czekamy na piłkarzy, dla wielu nowych idoli. Rozglądam się po kibicach, sporo Błaszczykowskich, Sobczaków i Urygów dookoła. Szaliki właściwie obowiązkowe, w zasadzie mógłbym zliczyć, ile osób ich nie miało.
Może to po prostu prawo tłumu, ale jakoś tak się złożyło, że spośród tak wielu zgromadzonych w jednym miejscu ludzi, jeden fan zyskał najwięcej uwagi i w mgnieniu oka został swego rodzaju „gniazdowym”. Zarzucał doping, intonował przyśpiewki. – Bo w Krakowie…, Armia „Białej Gwiazdy”… Nie zabrakło także i tych, które nie nadają się do cytowania. Powiem tylko tyle: nie spodobałyby się dzieciom i kobietom, a już na pewno nie przypadłyby do gustu społecznościom Cracovii i Legii Warszawa.
Nasłuchuję rozmowy dwójki kibiców przed sobą. Jeden ma koszulkę z początku XXI wieku. Widać, że za nią trochę meczów.
– Chciałem znajomym ze Szczecina już wysyłać gratulacje w końcówce meczu, ale się wstrzymałem.
– Widziałem, że członkowie sztabu Pogoni robili sobie zdjęcia z pucharem – odpowiada drugi.
Zabawa, radość, szpilki w stronę rywala. Zupełna normalka, w zasadzie istota finałów. Jedni się cieszą, upijają celebrą i sukcesem (chociaż Wisła Kraków to inny przypadek, ale o tym później), a drudzy płaczą i pogrążają w smutku.
Cały czas gromadzi się tłum, dochodzą kolejni kibice. Powiewają biało-czerwone flagi, bo w końcu mówimy o wyjątkowych dniach nie tylko dla społeczności Wisły Kraków, ale i dla całego kraju — Święto Konstytucji 3 Maja. W drodze przed Sukiennice mijałem wieeeeeelu turystów i osób niezwiązanych z Wisłą. Stąd nawet spiker rzucił:
Prosimy o zachowanie ostrożności. Jest was mnóstwo, moi drodzy, pamiętajcie też o turystach. Niech czują się bezpiecznie.
Gęsty tłum sprawił, że około 13:30 potrzebna była interwencja sanitariuszy. Nagle przerwano przyśpiewkę i wezwano pomoc do jednego z kibiców. Mężczyzna stracił przytomność, natychmiast otrzymał wsparcie. Zrobiliśmy przejście, wydostał się z gąszczu.
Dochodzi czternasta. Spiker mówi, że piłkarze zaraz się zjawią, dostał wiadomość, że autokar zaparkował na Rynku. Czuć w powietrzu podniecenie, przyśpiewki nabierają na intensywności. Część kibiców zaczęła podskakiwać, w końcu ktoś rzucił: kto nie skacze, ten z Warszawy.
Jeszcze kilka przyśpiewek i komunikat spikera, że piłkarze już są. Nie było im łatwo się przedrzeć przez ten tłum. Każdy chciał pogratulować, zrobić zdjęcie, rzucić miłe słowo. Ostatecznie zawodnicy oraz sztab pojawili się na balkonie i dopiero wtedy zaczęło się prawdziwe świętowanie. Alan Uryga, jak na kapitana przystało, zaprezentował krakowskiej publiczności trofeum. Wszystkim tym pechowcom, którzy nie zdążyli z zakupem biletu na finał i tym, którzy zdążyli już wrócić z Warszawy, ale wciąż było im mało radości.
Opowieści o rodzinie to nie tylko czcze słowa
Skandowano jego nazwisko, później uhonorowano Szymona Sobczaka, Angela Rodado i każdego kolejnego zawodnika oraz członka sztabu szkoleniowego trenera Alberta Rude. Bo każdy, nawet w minimalnym stopniu, dołożył swoją cegiełkę do triumfu na Stadionie Narodowym. Zaraz po końcowym gwizdku Szymon Sobczak rzucił, że nie grałby dla Wisły i nie pomógł w wywalczeniu Pucharu Polski, gdyby nie Radosław Sobolewski, który naciskał na jego transfer. Na podobne słowa podziękowania w stronę byłego szkoleniowca zdecydował się Albert Rude na konferencji prasowej po półfinałowym meczu z Piastem Gliwice. Zarówno „Sobol”, jak i Mariusz Jop oraz każdy zawodnik, który nie miał okazji, żeby choć przez minutę wybiec na którykolwiek mecz pucharowy — każdy przyczynił się do sukcesu zespołu ze stolicy Małopolski.
Budowanie obrazu jedności to jedna z cech, która wyróżnia Wisłę Kraków na tle piłkarskiej Polski. Oczywiście w każdym klubie w pierwszej lidze czy Ekstraklasie usłyszmy, że rodzinne wartości są nadrzędne, że drużyna jest grupą silna. Ale Wisła Kraków na każdym kroku podaje nam właściwie na tacy namacalne dowody więzi klubu z kibicami. Zalany czerwoną społecznością krakowski Rynek to jeden z obrazków, który trafi do galerii najpiękniejszych momentów Białej Gwiazdy.
Najważniejszy finał dopiero przed Wisłą
Uhonorowanie nieoczywistych bohaterów, jak chociażby strzelca bramki na 1:1, Eneko Satrusteguiego, który dopuścił się przecież gigantycznego błędu z Podbeskidziem kilka dni przed finałem. Wymienienie nazwiska Kuby Błaszczykowskiego przez Jarosława Królewskiego, jako tego, który dał tlen Wiśle w 2019 roku. Nazwisko Dawida Szota, który po finałowym meczu być może nie przedarł się do mainstreamu, a wykonał tytaniczną pracę w destrukcji, maksymalnie uprzykrzając mecz Kamilowi Grosickiemu. To są bohaterowie drugiego szeregu, których klubowa społeczność nie zapomni.
Nie brakowało podczas fety rac, czyli nieodłącznego elementu z kibicowskiego światka. Zgromadzonych natychmiast objął dym, ale nikt nie przejmował się jego skutkami. Do tego stopnia, że niedługo później jedną z nich trzymał… Alan Uryga. Facet, który zostawił wiele zdrowia zarówno w finałowym meczu, jak i w ogóle na swojej piłkarskiej drodze. Jego pierwsza przygoda przy Reymonta była przetrzebiona przez kontuzje, ale po czterech sezonach spędzonych w Wiśle Płock wrócił do Krakowa i 2 maja 2024 roku poprowadził zespół do finału.
Z perspektywy kibiców: pierwszy sukces odhaczony, ale na horyzoncie majaczy wizja awansu do Ekstraklasy. Mimo pucharu, kolejnej uwiecznionej chwili w pamięci kibiców Wisły Kraków, to wygrana Pucharu Polski to tylko jeden krok. Kolejnym jest promocja do elity.
I tylko po tych dwóch sukcesach wszyscy fani „Białej Gwiazdy” za kilkanaście lat powiedzą: A pamiętasz ten sezon 23/24? Wtedy co zdobyliśmy Puchar Polski i wróciliśmy do Ekstraklasy? Jak mógłbym zapomnieć. Eh, tamten skład…
WIĘCEJ O FINALE PUCHARU POLSKI:
- Pogoń Szczecin i pakt o pampersach
- Dramat Pogoni Szczecin jak „Przypadek” Kieślowskiego
- Tomasz Kwiatkowski: Nie wypaczyłem wyniku finału Pucharu Polski
Fot. własne