Wszystko wskazuje na to, że Arne Slot zostanie następcą Juergena Kloppa na stanowisku managera Liverpoolu. Jeśli tak, będzie on dziesiątym szkoleniowcem z Holandii, który rozpocznie pracę w angielskiej ekstraklasie (biorąc pod uwagę wyłącznie erę Premier League). I być może pierwszym, któremu uda się sięgnąć po mistrzostwo Anglii. Trudno w to bowiem uwierzyć, ale jak dotąd trenerzy rodem z Holandii radzili sobie w Premier League naprawdę przeciętnie. Zresztą w ostatnich latach fachowcy robiący furorę w Eredivisie generalnie mają później ogromne problemy z podtrzymaniem wysokiego poziomu w zagranicznych rozgrywkach.
Erik ten Hag, trzykrotny mistrz kraju z Ajaxem Amsterdam? Od dłuższego czasu nie zachwyca w Manchesterze United i coraz częściej mówi się o jego rozstaniu z „Czerwonymi Diabłami”. Phillip Cocu, który powiódł PSV Eindhoven do tytułu w 2015, 2016 i 2018 roku? Kiepściutko poprowadzona kariera, obecnie bezrobotny po nieudanych przygodach z Fenerbahce, Derby County oraz Vitesse. A co słychać u Giovanniego van Bronckhorsta, mistrza Holandii z 2017 roku? Po rozstaniu z Feyenoordem Rotterdam trafił do Chin, a następnie do Glasgow Rangers. W szkockim klubie wytrzymał jednak na stołku zaledwie rok, mimo awansu do finału Ligi Europy. Z kolei Frank de Boer, mistrz Holandii w latach 2011-2014, ma na swoim koncie wręcz kompromitujące pasmo niepowodzeń i na kolejne interesujące oferty z czołowych europejskich lig raczej nie ma już co czekać. A Peter Bosz, dawniej trener między innymi Ajaxu, obecnie bijący zaś rekordy w roli szkoleniowca PSV? Cóż, kibice z Dortmundu i Lyonu z pewnością nie mają o nim dobrej opinii, niezależnie od rezultatów wykręcanych przez niego obecnie w Eindhoven.
Arne Slot. Nowa nadzieja wśród holenderskich trenerów
Krótko mówiąc – holenderska myśl szkoleniowa od pewnego czasu nie cieszy się w Europie najlepszą prasą, a jej przedstawiciele nie umywają się do Johana Cruyffa, Louisa van Gaala czy Guusa Hiddinka. Wprawdzie Arne Slot zdaje się mieć wszelkie argumenty, by odwrócić ten trend po przeprowadzce na Anfield, ale – jako się rzekło – angielskie powietrze dotychczas nie za bardzo służyło holenderskim managerom.
Pokusiliśmy się w tej kwestii o krótkie podsumowanie.
Frank de Boer, czyli katastrofa
Zdecydowanie najgorszą robotę wykonał w Anglii wspomniany już Frank de Boer, który latem 2017 roku zasiadł na ławce trenerskiej Crystal Palace. Były obrońca Barcelony miał już wówczas na swoim trenerskim wizerunku sporą rysę, jaką była nieudana kadencja w Interze Mediolan, ale wciąż jeszcze postrzegano go wtedy przede wszystkim przez pryzmat sukcesów odniesionych w Amsterdamie. W ekipie z Selhurst Park zastąpił Sama Allardyce’a i miał zagwarantować zespołowi skok jakościowy, jeśli chodzi o szeroko rozumianą kulturę gry, no i oczywiście wywalczyć utrzymanie w Premier League. Holender zapewne nawet w najczarniejszych koszmarach nie przewidywał jednak, jak fatalnie zacznie się jego brytyjska przygoda. W pierwszych czterech meczach ligowych Crystal Palace zanotowało bowiem cztery porażki i nie zdobyło ani jednego gola. Holender ustanowił tym samym kilka rekordów, jeżeli chodzi o najbardziej żałosny start sezonu w całej historii Premier League. Nie uratowało go zwycięstwo odniesione w Carabao Cup. Wyleciał z posady jeszcze szybciej niż w Interze, bo po zaledwie 77 dniach.
– Trener chciał, żebyśmy utrzymywali się przy piłce, ale w zespole nie było ku temu odpowiednich zawodników. Zmiana stylu gry nam nie pomagała, wielu graczy nie radziło sobie z realizowaniem zadań taktycznych – przyznał Wilfried Zaha, cytowany przez „Daily Mail”.
Z kolei sam De Boer widział to w ten sposób: – W Crystal Palace za bardzo zaufałem moim zawodnikom. Zawsze staram się działać tak, by wszyscy piłkarze byli zadowoleni, a to chyba niemożliwe. Kiedy ktoś ma okazję, by wbić ci nóż w plecy, zawsze to zrobi – dowodził na łamach „The Independent”. – Tak naprawdę podstawowym problemem dla trenera w nowym klubie jest brak odpowiedniej atmosfery. Początkowo wszyscy są podekscytowani nowym szkoleniowcem, lecz to bardzo szybko mija. Zaczyna się burza. Drużyna dzieli się na trzy grupy. Pierwsza – piłkarze zadowoleni ze swojej roli w zespole. Druga – zawodnicy z pewnymi wątpliwościami, ale mimo wszystko pełni nadziei, że ich sytuacja się poprawi i dostaną szansę. Wreszcie trzecia grupa. Piłkarze w danym momencie przegrani, stojący na straconej pozycji. Ta grupa to trucizna dla zespołu. Próbują przeciągnąć kolegów z drugiej grupy do siebie i podpalić drużynę.
Na swoje nieszczęście, de Boer wdał się potem również w medialny konflikt z Jose Mourinho. Odważył się bowiem skrytykować podejście Portugalczyka do Marcusa Rashforda, na co ówczesny szkoleniowiec Manchesteru United zareagował w swoim stylu. – Widziałem pewien cytat z najgorszego trenera w historii Premier League, Franka de Boera. Siedem meczów, siedem porażek, zero goli – Mourinho, co dla niego typowe, pomylił się w obliczeniach. – Frank stwierdził tam, że trener taki jak ja nie jest odpowiedni dla rozwoju Marcusa Rashforda, bo dla mnie najważniejsze są zwycięstwa. Gdyby Marcus grał u Franka, który przegrał w Premier League wszystkie swoje mecze, nauczyłby się tylko przegrywać. Ja staram się zapewnić młodym zawodnikom jak najlepszą edukację.
Hasło „najgorszy manager w historii Premier League” poszło w świat. I już się od de Boera nie odklei.
Klęski i konflikty
Nie najlepsze wspomnienia w Fulham pozostawił po sobie René Meulensteen, były asystent sir Alexa Fergusona, który przejął stery w londyńskiej ekipie w listopadzie 2013 roku. Powierzono mu wówczas misję wyciągnięcia zespołu z głębokiego dołka, bo Fulham w pierwszej fazie rozgrywek przegrywało mecz za meczem i dziarskim krokiem zmierzało w stronę degradacji. Meulensteen nie zdołał jednak zatrzymać tego straceńczego marszu. „The Cottagers” pod jego wodzą odnieśli wprawdzie parę zwycięstw i potrafili w bezpośrednich konfrontacjach zawiesić dość wysoko poprzeczkę oponentom z krajowego topu, ale na ogół i tak schodzili z boiska pokonani. Summa summarum Holender wytrzymał na stołku zaledwie kilka tygodni – zwolniono go w połowie lutego, po siedemnastu spotkaniach.
W Premier League, o dziwo, nie poradził sobie także Dick Advocaat, a zatem szkoleniowiec, który w drugiej połowie lat 90. zapisał piękną kartę w Glasgow Rangers i generalnie nigdy nie bał się podejmowania zagranicznych wyzwań, bo przecież pracował również w Rosji, Belgii czy krajach Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Jego przygoda w Sunderlandzie potrwała jednak zaledwie pół roku i zamknęła się na czterech zwycięstwach w dziewiętnastu spotkaniach. Należy oczywiście holenderskiemu obieżyświatowi oddać, że w sezonie 2014/15 dał sobie radę jako strażak, bo „Czarne Koty” uniknęły wówczas spadku, ale kiedy trzeba było coś na Stadium of Light zbudować, to Advocaat szybko skapitulował. Ustąpił z posady w październiku 2015 roku, po beznadziejnym starcie ligowej kampanii. – Z perspektywy czasu żałuję, że w ogóle podjąłem się tego wyzwania. Miałem tam świetny kontrakt, latałem prywatnym odrzutowcem. Ale jeśli w klubie nie ma widoków na rozwój, to nic mnie tam nie trzyma. Zdałem sobie sprawę, że nie zdołam ulepszyć tego zespołu. Dlatego po prostu odszedłem – wspominał Advocaat.
Pierwotny plan zakładał, że Advocaat po sezonie 2014/15 nie tylko odejdzie z Sunderlandu, ale w ogóle zakończy trenerską karierę. Taką obietnicę złożył bowiem żonie. Ostatecznie dane słowo złamał, ale kibice „Czarnych Kotów” pomogli mu w przeprosinach i kupili pani Advocaat kwiaty za 2000 funtów.
Ciekawym przypadkiem jest też Ruud Gullit, który w połowie lat 90. postanowił napisać ostatni rozdział swojej bogatej piłkarskiej kariery w barwach Chelsea, gdzie uczyniono go grającym managerem. Charyzmatyczny Holender całkiem nieźle się zresztą w tej nietypowej roli sprawdził, ponieważ w 1997 roku powiódł „The Blues” do triumfu w Pucharze Anglii. Wszystko wskazywało więc na to, że Gullit wkrótce przepoczwarzy się w szkoleniowca na pełen etat, lecz w połowie sezonu 1997/98 Holender został nieoczekiwanie zwolniony. Pikanterii całej historii dodaje fakt, że zastąpił go wtedy Gianluca Vialli – jego dotychczasowy podopieczny, również grający trener. Na dodatek kiedy londyńscy działacze rezygnowali z Gullita, Chelsea zajmowała znakomite, drugie miejsce w Premier League.
Holender do dziś twierdzi, że padł w Londynie ofiarą spisku. Inna wersja tej opowieści jest natomiast taka, że szefostwo ekipy ze Stamford Bridge nie miało ochoty na kontynuowanie współpracy z kłótliwym Holendrem, który na dodatek oczekiwał kosmicznego wynagrodzenia w ramach nowego kontraktu z klubem.
Latem 1998 roku Gullit powrócił do pracy trenerskiej w Premier League, tym razem w Newcastle United. Tam spisał się jednak bardzo przeciętnie, a jego pobyt w zespole „Srok” zapamiętany został przede wszystkim przez pryzmat naprawdę ostrego konfliktu Holendra z Alanem Shearerem. – Shearer nie lubił Gullita, a Gullit nie lubił Shearera. To było jasne od początku – wspominał Kieran Dyer w audycji „talkSPORT”. – Myślę, że Gullit był trochę zniesmaczony tym, jak wielkim uwielbieniem w Newcastle cieszył się Alan. Sam był kiedyś najlepszym zawodnikiem świata i uważał, że Shearer nie jest nawet w połowie tak dobry, jak on był kiedyś. Chciał pokazać, kto jest samcem alfa. Dlatego zaczął pomiatać Robem Lee, najlepszym kumplem Alana w zespole. To było szaleństwo, chora walka o władzę nad grupą. Gullit wiedział, że Shearer jest w Newcastle nietykalny, dlatego uderzał w niego pośrednio.
25 sierpnia 1999 roku Newcastle przegrało u siebie derbowe starcie z Sunderlandem. Bez Shearera w podstawowym składzie. Miarka się wówczas przebrała i Gullit kilka godzin później został zwolniony z posady managera „Srok”. – Gdyby on został, to ja odszedłbym z Newcastle – przyznał po latach Shearer.
Niewiele ponad solidność
W nieco mniej zwrotów akcji obfitowała natomiast kadencja Martina Jola w Tottenhamie Hotspur. Holender trafił do Londynu latem 2004 roku jako asystent Jacquesa Santiniego, ale Francuz szybko zrezygnował z pracy w ekipie Spurs, więc działacze postanowili nie kombinować i przesunąć Jola na pozycję pierwszego szkoleniowca. Całkiem nieźle na tym zresztą wyszli, ponieważ Tottenham po latach bardzo rozczarowującej postawy w Premier League powrócił do rywalizacji o najwyższe cele. No, może nie od razu o mistrzostwo kraju, ale już w walce o miejsca premiowane występem w Lidze Mistrzów zawodnicy Spurs rzeczywiście zaczęli się liczyć. Mieli jednak problem z postawieniem kropki nad i – zarówno w 2006, jak i w 2007 roku uplasowali się bowiem finalnie na piątym miejscu w stawce.
Szczególnie bolesna okazała się derbowa porażka z West Hamem United w ostatniej kolejce sezonu 2005/06. Zawodnicy Tottenhamu przed meczem rzekomo zatruli się lazanią w hotelowej restauracji i do spotkania przystąpili w fatalnej formie. Ostatecznie przegrali 1:2, osuwając się z czwartego miejsca w tabeli na piąte.
Szefowie Spurs oszaleli wówczas z frustracji. W sprawę zaangażowano policję, a prezes klubu wygrażał w mediach procesem przedstawicielom Hotelu Marriott. Tottenham domagał się również od władz ligi powtórzenia meczu z West Hamem United. Oczywiście do żadnej powtórki nie doszło – śledztwo policyjne również nie wykazało nieprawidłowości po stronie hotelowych kucharzy. Brytyjski sanepid dokładnie zbadał sprawę i orzekł, że feralna lazania była najzupełniej w porządku, a żołądkowe kłopoty zawodników Tottenhamu wynikały po prostu z infekcji wirusowej. Czysty pech. Choć teorie spiskowe o zatrutym posiłku krążą oczywiście do dziś, zwłaszcza że „Koguty” zostały wówczas wyprzedzone na ostatniej prostej przez swoich odwiecznych przeciwników zza miedzy – Arsenal.
Jak potoczyłaby się trenerska przygoda Jola w Tottenhamie, gdyby wtedy udało się klepnąć udział w Lidze Mistrzów? Trudno zgadywać. Tak czy owak, drużyna pod wodzą Holendra pewnego poziomu nigdy nie przeskoczyła, co poskutkowało rozstaniem na jesieni 2007 roku. Zresztą w nieładnych okolicznościach, ponieważ działacze Tottenhamu dość otwarcie negocjowali kontrakt z Juande Ramosem, gdy Jol formalnie wciąż jeszcze pozostawał na swoim stanowisku. O tym, że klamka zapadła, Holender dowiedział się od swojego siostrzeńca, który przeczytał medialne doniesienia o zwolnieniu Jola i napisał wujkowi SMS-a.
Potem Jol spróbował jeszcze swoich sił w Fulham – znowu z bardzo przyzwoitym skutkiem.
Solidne rezultaty na poziomie Premier League notował również Ronald Koeman – najpierw w Southampton, później w Evertonie. Natomiast Guus Hiddink zaimponował w 2009 roku, gdy w trakcie sezonu został awaryjnie zatrudniony w Chelsea i w ekspresowym tempie wyciągnął drużynę z dołka, prowadząc ją ostatecznie do trzeciego miejsca w Premier League oraz triumfu w Pucharze Anglii. A niewiele brakowało, by The Blues do kolekcji dołożyli również sukces w Lidze Mistrzów. Ostatecznie polegli jednak w półfinale po pamiętnym, szalenie kontrowersyjnym dwumeczu z Barceloną. W sumie Hiddink swoją tymczasową kadencję zakończył na szesnastu zwycięstwach i zaledwie jednej porażce w 22 rozegranych meczach. Znacznie mniej udana była druga z jego misji ratunkowych na Stamford Bridge – w połowie sezonu 2015/16 Hiddink powrócił do Londynu, lecz tym razem ograniczył się do ugaszenia pożaru pozostawionego przez Jose Mourinho.
Chelsea zakończyła ligową kampanię w środku tabeli.
W obu przypadkach Hiddink ograniczył się do roli strażaka. A szkoda, bo w 2009 roku wyglądało na to, że Holender mógłby skonstruować w Londynie naprawdę potężną maszynę do wygrywania, gdyby tylko miał na to więcej czasu. Nie mógł jednak tak po prostu porzucić pracy z reprezentacją Rosji.
A skoro już jesteśmy przy jednym z najwybitniejszych holenderskich trenerów w dziejach, to wypada też wspomnieć o kolejnym. Czyli rzecz jasna Louisie van Gaalu, który w 2014 roku wylądował na Old Trafford, tuż po bardzo szczęśliwym dla siebie mundialu w Brazylii. „Żelaznemu Tulipanowi” nie udało się jednak przywrócić chwały Manchesterowi United. Van Gaal ani w Anglii nie poległ, ani nie zachwycił – po prostu dopisał swoje nazwisko do coraz dłużej listy trenerów, którym nie udało się wycisnąć z „Czerwonych Diabłów” pełni potencjału. – Nie otrzymywałem zawodników, na jakich liczyłem – narzekał po latach, cytowany przez „The Athletic”. – Może byli poza zasięgiem klubu? To bardzo dziwne, ale chyba tak było, bo nie wiem, jak inaczej wytłumaczyć tę politykę.
Dziś narzekania są zaś typowe dla Erika ten Haga, któremu z coraz większą trudnością przychodzi przyjmowanie kolejnych ciosów spadających na jego ekipę. Holendra nie można naturalnie skreślać, ale coraz mniej wskazuje na to, by miał on przystąpić do kolejnego sezonu w roli trenera United.
***
Mamy zatem wśród Holendrów w erze Premier League kilka ewidentnych niewypałów, trochę rozczarowań, parę solidnych kadencji, no i krótki błysk Hiddinka. Nadal żaden szkoleniowiec z kraju tulipanów nie zdołał jednak sięgnąć po mistrzostwo Anglii.
Może właśnie Arne Slot przełamie tę niemoc?
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Dlaczego nikt nie wierzy, że najlepszy klub świata gra w Turkmenistanie?
- Przyszłość Dawida Szulczka. Jak wyglądałby sensowny kolejny krok karierze?
- Mazur: Podolski nie przesądził o wyborach, ale w mediach to on jest zwycięzcą [WYWIAD]
fot. NewsPix.pl